rozdział 31
- Petie, pójdziesz do sklepu? Zrobimy coś lepszego na obiad. - odezwałam się, zamykając lodówkę, w której znajdowało się... Praktycznie nic. Odwróciłam się, patrząc na stojącego kawałek dalej Petera, który patrzył na mnie z uniesioną brwią.
- Petie? - spytał, zdziwiony. Podeszłam do niego bliżej, wzruszając ramionami. Zwracałam się do niego w ten sposób po raz pierwszy i było to dość dziwne, aczkolwiek urocze.
- A tak jakoś. - zaśmiałam się cicho, obserwując jego twarz. Jego wzrok mnie uspokajał. - To jak?
- A co właściwie kupić? - spytał ponownie, wzdychając cicho. Mimo wszystko jego usta wykrzywiły się w uśmiechu. Nie był w stanie mi odmówić, wiedziałam to.
- Już mówię.
Prędko wzięłam jakąś kartkę i zapisałam mu kilka produktów, które miał kupić. Musieliśmy mieć coś w lodówce, cokolwiek.
~*~
Zerwałam się z miejsca, gdy ktoś zaczął pukać do drzwi. Natychmiast poszłam otworzyć, bo to nie mógł być Peter. Wyszedł kilka minut wcześniej i szczerze wątpiłam, żeby wrócił tak szybko, z resztą miał klucze. Dlatego musiałam otworzyć nieproszonemu gościowi.
- Cześć, Stella. - przywitała się kobieta, stojąc w progu drzwi z szerokim uśmiechem na twarzy. Odetchnęłam z ulgą, że to była właśnie ona. Dawno się nie widzieliśmy.
- May, hej. Wchodź. - zachęciłam od razu, otwierając szerzej drzwi, by bez problemu mogła wejść do środka. Zaraz ściągnęła buty i udała się prosto do salonu. - Co się do nas sprowadza? - spytałam, podążając za nią do pomieszczenia. Obie usiadłyśmy po chwili na kanapie w salonie.
- A przyjechałam w odwiedziny, bo Happy musiał coś załatwić w New Jersey. - wyjaśniła pokrótce, wzruszając ramionami. Rozejrzała się, po czym zatrzymała się na mnie wzrokiem. - Gdzie Peter? - zagadnęła, a ja założyłam włosy z ucho, wskazując na drzwi.
- Niedawno wyszedł za zakupy, musieliście się minąć.
- Może to i nawet lepiej. - powiedziała zagadkowo, spuszczając nieco głowę w dół. Zmarszczyłam brwi, nie rozumując, o co jej chodziło. Myślałam, że chciała spotkać się z Peterem, przecież miała tylko jego.
- Co masz na myśli? - spytałam, ciekawa, co chciała mi powiedzieć, bo na pewno coś chciała. Jej ton wskazywał, że było to coś ważnego.
- Zrobisz mi herbaty? - zapytała, zmieniając temat naszej rozmowy, o ile można było to tak nazwać. Nie wnikałam w tak nagłą zmianę, tylko wstałam, by zrobić jej tą herbatę.
- Jasne. - przytaknęłam od razu, posyłając w jej stronę delikatny uśmiech. - Rozgość się, zaraz wrócę. - dodałam prędko, po czym skierowałam się do kuchni.
Wstawiłam wodę i uszykowałam kubki. Kiedy tylko czajnik zaczął gwizdać, zalałam dwie herbaty i zaniosłam je do salonu. Kobieta siedziała na swoim miejscu i patrzyła zamyślona na zdjęcia małego Petera, które wciąż stały na szafkach. Nie zabrała ich, gdy wyprowadzała się do Happy'ego.
- To co to za sprawa? Widzę, że coś jest na rzeczy. - odezwałam się, podając kobiecie jeden z kubków. Nie odezwała się, unikając mojego wzroku, co nieco mnie zdziwiło. Ona nigdy się tak nie zachowywała. - May?
- Ben nie żyje od lat, a Peter jest moją jedyną rodziną i bardzo go kocham. - powiedziała w końcu, milknąc na chwilę. Dałam jej czas, nie chciałam naciskać. Skoro miała mi coś do powiedzenia, to na pewno by to zrobiła. A doskonale zdawałam sobie sprawę, że miała mi coś do powiedzenia. - Jestem pewna, że chciałby mieć po nas jakąś pamiątkę, może na całe życie.
Zdziwiłam się, kiedy zaczęła grzebać w swojej torebce. Nie odezwałam się, obserwując jej poczynania. Ewidentnie czegoś szukała.
- Nie wiem, kiedy będziecie brać ślub, ale mam nadzieję, że tego dożyje. - dodała z uśmiechem, podnosząc na mnie swój wzrok. Prędko złapałam ją za dłoń, wiedząc, że inaczej być nie mogło. Była ważna i dla mnie, i dla Petera. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby nie znalazła się na naszym ślubie.
- Na pewno, May. Nie może cię zabraknąć na naszym ślubie. - powiedziałam zgodnie z prawdą, na co kobieta uśmiechnęła się delikatnie. - Ostatnio nawet robiliśmy listę gości, którzy mogliby się zjawić. - powiadomiłam, przypominając sobie dokładnie tamten dzień. Tak naprawdę zaprosiliśmy jedynie jedne z najbliższych znajomych, naszą rodzinę i znajomych, ale i tak wyszło ich całkiem sporo.
- Naprawdę? - odezwała się zdziwiona, a kiedy przytaknęłam skinieniem głowy, ta uśmiechnęła się szerzej. To musiała być dla niej dobra wiadomość, w końcu jej podopieczny miał niedługo zostać moim mężem i miał założyć rodzinę. Na jej miejscu na pewno byłabym dumna. - To tym bardziej jestem pewna, że dobrze robię.
Nie byłam w stanie nic zrobić, gdy May wyciągnęła ze swojej torebki niewielkie pudełeczko. Zmarszczyłam brwi, ale po chwili zobaczyłam, co tak naprawdę kobieta trzymała w dłoniach i jak wielką dla niej miało to wartość. I serio nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Te obrączki należały do mnie i Bena. Chciałabym... - zaczęła, przekazując mi pudełeczko z obrączkami, które należały do niej i do jej zmarłego męża, a wujka Petera.
- May... - powiedziałam, ale tak naprawdę nie wiedziałam, co mogłabym zrobić w tamtej chwili. Obrączki były dość zwyczajne, ale zdawałam sobie sprawę, że na pewno sentymentalne, szczególnie dla niej. - Są piękne. Ale nie wiem, czy mogę je przyjąć. Wtedy ty nie będziesz...
- Ja i tak od lat jestem wdową, a wam się przydadzą. Pójdziecie do jakiegoś jubilera, on na pewno wam je wygraweruje. - odparła prędko, machając lekceważąco ręką, choć to nie było takie nieważne, jak mogło sprawiać wrażenie. Z jednej strony cieszyłam się, że choć tą jedną rzecz mieliśmy już z głowy, ale z drugiej strony... Jakoś głupio było mi przyjąć te obrączki. - Przynajmniej mogę was odciążyć właśnie w tym.
- Ja... Nie wiem, co powiedzieć, May. Dziękuję bardzo, to naprawdę miły gest. - oznajmiłam, podchodząc do niej bliżej, by się przytulić. To znaczyło dla mnie dużo, bardzo dużo, i chociaż tak mogłam jej za to podziękować.
- Mam nadzieję, że się podobają. - stwierdziła, kiedy w końcu się od niej odsunęłam. Spojrzała na mnie z uśmiechem, a ja po raz kolejny przyjrzałam się biżuterii, którą wciąż trzymałam w dłoniach.
- Są śliczne, piękne. Nie żartuję.
Ta chwila i to szczęście, które się we mnie znajdowało, szybko poszło w zapomnienie, czy obie usłyszałyśmy jakieś dziwne odgłosy nieopodal. Coś jakby... Wybuch? To było naprawdę dziwne i niespodziewane, bo choć Queens nie było szczególnie spokojną dzielnicą, to raczej takie akcje nigdy się tu nie zdarzały.
- Co to? - spytała May, patrząc na mnie z lekkim przerażeniem. Nie odpowiedziałam jej, sama zastanawiając się nad tym, co się działo.
Bo to nie było normalne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top