rozdział 24
- Nie sądziłam, że tak bardzo potrzebowałam plaży do szczęścia. - odezwałam się, czując przyjemnie ciepły piasek pod stopami. Na plaży nie było za wiele osób, co było sporym plusem, do uszu dochodził przyjemny odgłos wody odbijanej od brzegu, wiał delikatny, aczkolwiek ciepły wietrzyk... Żyć nie umierać.
- Tak, ja też. - stwierdził Peter, idąc ze mną na równi. Mieliśmy się rozłożyć gdzieś w pobliżu wody, ale na tyle daleko, by nas w pewnym momencie nie dosięgła. - To co? Idziemy się gdzieś rozłożyć?
- Jasna sprawa.
Znalezienie miejsca nie było trudne i już po chwili rozłożyliśmy koc i leżak, który akurat mieliśmy ze sobą, na piasku. Torba z jakimiś przekąskami i napojami leżała na kocu, więc oboje zajęliśmy się rozbieraniem. Było ciepło, a my zamierzaliśmy z tego korzystać jak najwięcej się tylko dało.
Ściągnęłam koszulkę i położyłam ją na leżaku, sama po chwili się na niego kładąc. Kiedy jednak uniosłam wzrok, dostrzegłam, że Peter również był już bez koszulki. Przed oczami natychmiast dostrzegłam jego idealnie zarysowane mięśnie, które nie jedną dziewczynę mogłyby zwalić z nóg.
- Jezu! Peter, nie przy ludziach. - powiedziałam od razu, specjalnie odwracając wzrok, by na niego nie patrzeć, choć naprawdę chciałam go wtedy podziwiać.
Chłopak roześmiał się w głos, najwyraźniej doskonale zdając sobie sprawę, że specjalnie to powiedziałam. Zaraz odłożył i swoją koszulkę na leżak, po czym spojrzał na mnie, zostając w samych kąpielówkach.
- Idziesz do wody? - zagadnął, wskazując kciukiem za siebie, właśnie na wodę. Zerknęłam na niego, kręcąc w odpowiedzi głową.
- Na razie nie.
- Twoja strata. Widzimy się niedługo. - oznajmił, wzruszając ramionami. Prędko się odwrócił i zaczął pomału kierować w stronę wody, zostawiając mnie tam samą.
- Nie utop się, bo nie będę cię ratować. - powiedziałam głośno, mimo wszystko uśmiechając się pod nosem. Nie chciałam, żeby coś mu się stało, bo o takich przypadkach dość często się słyszało, że ktoś utonął, czy coś tego typu.
- Nawet metodą "usta usta"? - spytał, cmokając w powietrzu. Doskonale wiedziałam, że powiedział to specjalnie, by mnie sprowokować. Ale ja nie zamierzałam się wtedy bawić w te przekomarzanki, mimo że naprawdę je lubiłam.
- Idź już, idioto. - odparłam tylko, machając w jego stronę dłonią. Peter zaśmiał się cicho, po czym zniknął mi z pola widzenia, nurkując.
Zajęłam się sobą. Ułożyłam się wygodnie na leżaku i zamknęłam oczy, zamierzając się trochę opalić, bo od dawna, o ile w ogóle, nie miałam na to okazji. Minuty mijały, ludzie kręcili się w tą i z powrotem, ale ogółem panował spokój.
Dopóki na moje ciało nie spadły krople zimnej wody.
- ZA-BIJĘ CIĘ, PADALCU JEDEN! Będziesz martwy! - wrzasnęłam, słysząc jedynie jego śmiech. A zaraz sama wytworzyłam w dłoni kulę wody i posłałam ją w jego stronę, przez co od razu zamilkł, zapewne kompletnie się tego nie spodziewając. A ja uśmiechnęłam się zwycięsko, patrząc na jego zaskoczoną i zdezorientowaną minę. - Masz za swoje.
~*~
- Podobno gdzieś niedaleko jest jakiś park rozrywki, Steel Pier. Może pójdziemy zobaczyć, co tam jest, co? - zaproponował Peter jeszcze tego samego dnia, kiedy oboje siedzieliśmy w pokoju hotelowym, odpoczywając. Podniosłam na niego wzrok i posłałam mu uśmiech.
- W sumie nie głupi pomysł. - stwierdziłam, podnosząc się do siadu. Przejechałam dłonią po włosach, po czym wstałam na równe nogi, wskazując w stronę łazienki. - Pójdę tylko do łazienki i możemy iść.
Prędko skorzystałam z toalety i ogólnie ogarnęłam. Związałam lepiej włosy, przemyłam twarz i wyszłam z łazienki, od razu biorąc do rąk telefon i trochę pieniędzy.
- Chodźmy. - powiedziałam, uśmiechając się szeroko. Tamten wyjazd zapowiadał się wspaniale, szczególnie, że byłam tam właśnie z nim, sam na sam. - Mam nadzieję, że będzie fajnie. Dawno w sumie nie byłam w takim miejscu.
- Ostatni raz w sumie w Pradze, ale tam to bardziej "pracowaliśmy", niż się bawiliśmy. - przypomniał, drapiąc się po karku. Przeszły mnie dreszcze na samo wspomnienie Pragi, Becka i żywiołaków. To nie było za miłe wspomnienie.
- Fakt. - mruknęłam, łapiąc go za dłoń, kiedy zaczęliśmy kierować się do windy. Na nasze szczęście, kiedy przyjechała, nikogo nie było w środku, dzięki czemu w spokoju mogliśmy kontynuować naszą rozmowę. - Dobrze, że już po wszystkim i jak na razie nie musimy się przejmować takimi rzeczami. - dodałam, ciesząc się w duchu, że póki co panował spokój, a my nie musieliśmy przejmować się przestępczością, a tym bardziej ratowaniem całego świata. Po raz kolejny z resztą. - Lubię chodzić na patrole, ale po tych wszystkich wydarzeniach, po Thanosie, po Becku... Jakoś mam dość.
Peter nie odezwał się już w tamtej sprawie, a jedynie ścisnął lekko moją dłoń.
Wesołe miasteczko, o ile można było to tak nazwać, nie znajdowało się szczególnie daleko od naszego hotelu, więc wyjątkowo szybko tam dotarliśmy. Weszliśmy na teren miasteczka i od razu skierowaliśmy się do jednej z największych atrakcji, którą widać było już z daleka.
- Myślisz o tym samym, co ja? - spytałam, uśmiechając się znacząco. Nie musiałam mówić, o co chodzi, bo wiedziałam, że chłopak myślał o tym samym.
- Zależy, co masz na myśli.
- Oh, nie psuj zabawy, tylko chodź. - powiedziałam ze śmiechem, ciągnąć go w stronę atrakcji. W odpowiedzi usłyszałam jedynie jego śmiech, tak przyjemny dla ucha.
Już po chwili staliśmy w niewielkiej kolejce na koło młyńskie. Wyglądem nie przypominało nic szczególnego, zwykła atrakcja tego typu, ale gdzieś z tyłu głowy miałam pewną sytuację związaną właśnie z kołem młyńskim, czy też diabelskim młynem - jak zwał, tak zwał.
- Mam potężne flashbacki z Pragi. - oznajmił Peter, patrząc w górę, na jadących ludzi w wagonach. Ostatnim razem, kiedy na to patrzeliśmy, mieliśmy za zadanie ochronić niewinnych ludzi, a także naszych przyjaciół. Wtedy nie liczyła się rozrywka, a ratowanie.
- Uwierz, że ja też. - przyznałam, spoglądając na jego twarz. Peter również na mnie spojrzał, uśmiechając się uroczo. - Ale i tak wchodzimy.
- Innej opcji nie widzę.
Wreszcie, po kilku minutach, oboje znaleźliśmy się w jednym z wagonów, który pomału zaczął nas zawozić do góry. Trudno było zaprzeczyć, że widoki, które wtedy widzieliśmy na całe miasto były niesamowite. Słońce zachodziło, a miasto zaczynało być coraz bardziej oświetlone, co dawało mega efekt.
- Wow! Niezłe widoki.
- Ja mam lepsze. - mruknął Pete, obejmując mnie od tyłu. Oparłam głowę na jego głowie, uśmiechając się nieświadomie. On zawsze potrafił sprawić, że się uśmiechałam, nawet w najmniej spodziewanym momencie i w każdym miejscu.
Zaraz odwróciłam się do niego przodem, opierając się plecami o jedną ze ścian wagonu. Nikt poza nami nim nie jechał, co było tylko plusem. Mogliśmy robić, co chcieliśmy i mówić, co chcieliśmy, nie bojąc się, że ktoś mogły nas podsłuchać.
- Przez ciebie to ja w końcu cukrzycy dostanę, a tego nie chcemy. - powiedziałam cicho, wplatając ręce w jego miękkie włosy. Patrzyłam w jego oczy, które świeciły lekko, a jego wzrok co chwilę leciał na moje usta.
- Z nią, czy bez, jesteś dla mnie najważniejsza.
W odpowiedzi... Po prostu go pocałowałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top