rozdział 23

- Poprowadzisz? - spytałam, podając Peterowi jedną z toreb, które mieliśmy zamiar zabrać na nasze mini wakacje. Chłopak odebrał ode mnie wspomnianą rzecz, ale spojrzał również na moją twarz, nieco zdziwiony.

- Nie chcesz? Od kiedy? - powiedział, nie potrafiąc ukryć uśmiechu, który wręcz cisnął mu się na twarz. Zdzieliłam go w ramię, na co zaśmiał się cicho, chowając torbę do bagażnika. - Nie ma sprawy. - dodał, na co uśmiechnęłam się pod nosem.

- Dzięki wielkie.

Wróciłam jeszcze do mieszkania, by spakować do torebki najpotrzebniejsze rzeczy, po czym z powrotem zeszłam na dół, gdzie wciąż znajdował się Peter. Chłopak właśnie zamykał bagażnik, a kiedy mnie zobaczył, oparł się o samochód i posłał w moją stronę jeden ze swoich uśmiechów, za które mogłabym zabić.

- Dobra, możemy chyba ruszać. - stwierdziłam, podchodząc do niego bliżej. Niemal stykaliśmy się klatkami piersiowymi, co najwyraźniej mu nie przeszkadzało. Wydawać by się mogło, że bardzo się mu podobała ta odległość między nami.

- Wsiadaj. - odparł jedynie, otwierając mi drzwi od strony pasażera. Pokręciłam jedynie głową, ale wsiadłam do pojazdu, dziękując mu cicho.

A po chwili już pomału toczyliśmy się po ulicach Nowego Jorku, zamierzając stamtąd wyjechać, jak najszybciej. Atlantic City, gdzie zmierzaliśmy, znajdowało się w stanie New Jersey, a od Queens do tamtego miejsca mieliśmy aż 151 mil, czyli jakieś trzy i pół godziny.

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że nam załatwili ten wyjazd. - odezwałam się, obserwując widoki za oknem. Sam fakt, że w ogóle załatwili to dla nas, był dziwny, aczkolwiek bardzo miły z ich strony. Nie spodziewałam się, że pomyślą, żeby puścić nas samych na wakacje. Nie żebyśmy byli dorośli.

- Uwierz, że ja też. - przyznał Peter, zerkając na mnie na chwilę, lecz zaraz wrócił wzrokiem na jezdnię. Gdzieś w międzyczasie odnalazł moją dłoń, którą ścisnął lekko. - Choć z drugiej strony, należało się nam od dawna.

- Fakt.

- Wiesz, w ostatnich miesiącach skupialiśmy się tylko i wyłącznie na nauce, nasze patrole, na które nie wychodziliśmy za często, twój wypadek... Gdzieś po drodze jeszcze ślub Neda i Betty. - zaczął wymieniać, a ja dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to wszystko zdarzyło się wcale nie tak dawno. Nawet dobrze rok nie minął. - Ale teraz w końcu możemy odpocząć i choć trochę się zrelaksować. - dodał z uśmiechem, przystawiając moją dłoń do swoich ust i całując moje kostki.

- Otóż to. - przytaknęłam, bo przecież miał stu procentową rację. Należało nam się, po tym wszystkim bardzo się nam należało.

Cisza, która otoczyła nas z każdej strony, nie trwała długo. Odwróciłam się do chłopaka przodem i spojrzałam na niego z miłością. Tak bardzo go kochałam, chciałam spędzić z nim życie, gdzieś po cichu chciałam mieć z nim dzieci... Był jedną z najważniejszych dla mnie osób.

- Kocham cię, wiesz?

- Wiem. - powiedział, uśmiechając się do mnie uroczo. Jego brązowe tęczówki zabłysły nagle, kiedy spojrzał na mnie, zaledwie na kilka sekund. - Ja ciebie też.

Nachyliłam się nad nim, tylko po to by pocałować go czule w policzek.

~*~

- Stella, już jesteśmy.

- Jeszcze chwilkę. - mruknęłam, nie otwierając nawet oczu, mimo że wiedziałam, że się zatrzymaliśmy. Trudno było ukryć, że musiałam zasnąć gdzieś po drodze, bo byłam naprawdę zmęczona, a i z ów drogi nie pamiętałam za wiele.

- Chodź, zobaczymy jak jest na miejscu, w pokoju. - powiedział, otwierając drzwi z mojej strony. Otworzyłam oczy, spoglądając w jego kierunku. Tak bardzo nie chciało mi się wychodzić. - Mogę cię tam nawet zanieść.

Uśmiechnęłam się tylko, ale to było wystarczającą odpowiedzią dla Petera, którzy rzeczywiście wyciągnął mnie z samochodu, nie odstawiając mnie nawet na ziemię. Objęłam go mocno za szyję, obserwując, jak kierował się w stronę hotelu, w którym mieliśmy nocować.

- Mega kochany jesteś. Nawet nie pamiętam, kiedy ktoś ostatni raz mnie tak niósł.

- A ja w sumie pamiętam, że wcale taka ciężka nie jesteś. Tyle lat, a ty wydajesz się nawet lżejsza. - odpowiedział ze śmiechem, co udzieliło się również mnie. Pamiętałam, gdy kiedyś już mi to mówił.

- Uznam to za komplement. - odparłam, na co on niespodziewanie pocałował mnie w głowę.

Wreszcie weszliśmy do holu, bardzo ładnego holu i niemalże od razu skierowaliśmy się do recepcji. Przy biurku siedziała na oko trzydziestoletnia kobieta, elegancko ubrana, z nienaganną fryzurą i uśmiechem na twarzy.

- Dzień dobry, w czym... Oh, czyżby nowożeńcy?

Spojrzeliśmy na siebie z Peterem, od razu wiedząc, co druga osoba miała na myśli. Chłopak odstawił mnie prędko na ziemię, po czym objął ramieniem, zaciskając palce na mojej talii.

- Właściwie to... - zaczęłam, zerkając na niego jeszcze, gotowa, by wyjaśnić kobiecie naszą sytuację w temacie ślubu i tym podobne. Ku mojemu zdziwieniu, Peter postanowił obrać sobie tą rolę.

- Jeszcze nie, ale oczywiście planujemy ślub, możliwie, w najbliższym czasie.

- Rozumiem. - odparła kobieta, podczas gdy ja posłałam Peterowi nieme pytanie. Spodziewałam się wielu rzeczy, ale właśnie tego, co powiedział, to kompletnie się nie spodziewałam. - Państwa nazwiska? - spytała, spoglądając na nas po raz kolejny.

- Stark i Parker. - powiedziałam od razu, obserwując poczynania kobiety. Na całe szczęście, nie skapnęła się, że Tony Stark to mój ojciec.

- Już szukam. - oznajmiła, rzeczywiście coś klikając na klawiaturze swojego komputera. Zaraz wstała, wzięła odpowiednie klucze, wiszące na półce za nią, i podała je w moje ręce. - Pokój numer 346. Windą na trzecie piętro. - powiadomiła od razu, posyłając w naszym kierunku szeroki uśmiech. - Miłego pobytu.

- Dziękujemy. Miłego dnia.

Peter złapał mnie za dłoń, po czym oboje skierowaliśmy się do windy. Kiedy drzwi zamknęły się za nami, oparłam się o jedną ze ścian, skupiając całą swoją uwagę na chłopaku. Uniosłam brew, oczekując jakichkolwiek informacji na temat naszego domniemanego, zbliżającego się, ślubu.

- Planujemy ślub w najbliższym czasie? - spytałam ze śmiechem, w nadziei, że się zmiesza. Ku mojemu kolejnemu zdziwieniu, Peter podszedł do mnie bliżej, kładąc dłonie na moich biodrach.

- Coś trzeba było wymyśleć, nie? - odparł, uśmiechając się wyjątkowo niewinnie. Zaraz oparł swoje czoło o to moje, więc wyprostowałam się nieznacznie. - Z resztą, jesteśmy zaręczeni, może niedługo uda się nam wyprawić ten ślub.

- Pogadamy o tym kiedy indziej, a póki co... Kto ostatni przy drzwiach, ten frajer!

Wybiegłam z windy jak najszybciej się dało, kiedy ta zatrzymała się w końcu na odpowiednim miejscu. A Pete został w tyle, zapewne kompletnie nie spodziewając się takiego obrotu spraw.

A ja naprawdę lubiłam tak robić w jego towarzystwie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top