rozdział 21

Nabrałam gwałtownie powietrza do płuc, unosząc się do siadu. Po chwili jednak opadłam z powrotem na poduszki, krztusząc się nieco przez rurkę, która znajdowała się w moim gardle. Jak przez mgłę słyszałam słowa lekarzy, którzy wyganiali wszystkich ze sali. Jeden z nich wraz z pielęgniarką natychmiast się mną zajęli, wyciągając mi tą rurkę. Odetchnęłam z ulgą, gdy tylko to zrobili, bo było to okropne uczucie.

Latali w tą i z powrotem, sprawdzając coś na monitorach i konsultując coś między sobą, ale ja nawet nie zwracałam na nich uwagi, tylko przekręciłam głowę w swoje lewo, gdzie znajdowała się wielka szyba. Tuż za nią stało kilka najbliższych mu osób, na których widok uśmiechnęłam się delikatnie. Oh, jak bardzo się cieszyłam na ich widok.

Wkrótce, po jakże długich minutach oczekiwania na cokolwiek, do pomieszczenia wpadł Peter, który natychmiast usiadł na krzesełku obok łóżka, na którym leżałam. Jego oczy były spuchnięte i zaczerwienione, ale mimo to tańczyły w nich ogniki szczęścia.

- Ty żyjesz. - wyszeptał, łapiąc mnie za dłoń, którą potem ścisnął lekko.

- Chyba nie myślałeś, że umarłam. - odparłam, uśmiechając się delikatnie. Zaraz jego palce splotły się z moimi, tworząc wspólną całość. Jego dłoń była niesamowicie ciepła i duża w porównaniu z moją własną. - Zgaduję, że przyleciałeś od razu po dowiedzeniu się o wypadku.

- Ned mi powiedział, że to byłaś ty. - wyjaśnił, przejeżdżając dłonią po swoich włosach. Ścisnęłam jego dłoń mocniej, domyślając się tylko, co mógł czuć w tamtym momencie. - Coś ty znowu zrobiła? To kolejny raz, kiedy wylądowałaś w szpitalu. - dodał pół serio, pół żartem. W tym akurat miał rację, to był kolejny raz, kiedy znalazłam się w szpitalu, odkąd się poznaliśmy. Już nawet nie potrafiłam zliczyć, który dokładnie.

- Kai. Uratowałam go, jak prawdziwa bohaterka, którą jestem. - powiedziałam zgodnie z prawdą. Peter niemalże od razu przyłożył nasze złączone dłonie do swoich ust i pocałował moje kostki. - Przepraszam, że tak was wszystkich nastraszyłam, ale nie mogłam pozwolić, by zginął. Michelle by mnie zabiła.

- W sumie to ona jest właśnie u Kai'a. U ciebie też z resztą była.

- On też tu leży? - spytałam natychmiast, unosząc się gwałtownie do siadu. Ale moje, najwyraźniej, połamane żebra dały o sobie znać i ponownie opadłam na poduszki, łapiąc się w obolałym miejscu. Bolało. - Byłeś u niego? Co mu jest? Żyje?

- Tak, żyje. - powiedział Pete, przytakując też skinieniem głowy. Ulżyło mi, bo nie wybaczyłabym sobie, gdyby Hasterowi coś się stało. Pamiętałam, że go popchnęłam i... W sumie to tyle, później już nic więcej nie pamiętałam. - Jest mocno poobijany, ale nic poważniejszego mu nie jest. Ale tak, jak ty, będzie tu musiał jakiś czas poleżeć.

- Szybsza regeneracja mi pomoże. - stwierdziłam, przypominając sobie, że przecież takową posiadałam. To naprawdę ułatwiało życie w takich sytuacjach. - Wybacz, że musieliście wrócić szybciej z wakacji. Nie planowałam tego. - dodałam ze skruchą, bo było mi cholernie głupio, że Peter wrócił do Nowego Jorku głównie przeze mnie.

- Nie przepraszaj, Stella. Przecież to nie twoja wina. May i Happy rozumieją.

- Ale i tak mi głupio. - przyznałam, czując dziwny ścisk gdzieś w środku. Spojrzałam na chłopaka, a w oczach zebrały mi się łzy, sama nie wiedziałam, dlaczego. Peter od razu to zauważył i nachylił się nade mną, całując w czoło. - Dziękuję. - wyszeptałam, uśmiechając się pod nosem. On sam odwzajemnił mój gest, przyglądając mi się nieustannie.

Był moim największym skarbem.

~*~

- Przepraszam! Czy mogłabym zajrzeć do kolegi? - spytałam, widząc na korytarzu jedną z pielęgniarek. Kobieta zatrzymała się i zajrzała do środka, co dało mi jakąś nadzieję na spotkanie się z Kai'em. Musiałam się upewnić, czy nic mu nie było. - Ma na imię Malachai Haster, podobno leży w tym szpitalu. Miał wypadek jakiś czas temu, ja też w nim uczestniczyłam.

- Tak, kojarzę. - odpowiedziała pielęgniarka od razu, po czym coś sprawdziła, obejrzała się na drzwi, a później znów spojrzała w moim kierunku. - Nie powinnaś się ruszać, ale widzę, że już całkiem dobrze się czujesz, więc...

Odeszła kawałek, a ja patrzyłam, jak bierze z korytarza jeden z wózków inwalidzkich i wraca z powrotem na salę. Pomogła mi na niego przejść, po czym, bez słowa, zawiozła mnie do odpowiedniej sali. Tam, na jednym z łóżek, leżał chłopak, przypięty do różnych maszyn i z opaską uciskową na głowie.

- Przyjdę po ciebie niedługo. - oznajmiła kobieta, by już chwilę później zostawić nas samych. Przybliżyłam się do chłopaka, zauważając, że miał przymknięte oczy.

- Cześć, Kai. - przywitałam się cicho, w nadziei, że się odezwie. Na moje szczęście, chłopak otworzył oczy i spojrzał na mnie z lekkim bólem. - Jak się czujesz?

- To ja chyba powinienem o to pytać ciebie. - zaśmiał się, poprawiając swoje ułożenie, co najwyraźniej musiało sprawiać mu ból. Czułam jego cierpienie, doskonale zdawałam sobie sprawę, co w tamtym momencie czuł. Każdą część swojego ciała, o której nawet nie miał pojęcia, że istnieje.

- Słyszałam, że uderzyłeś głową o chodnik. Nie chciałam, żeby tak wyszło.

- Dziewczyno, uratowałaś mi życie! A to po prostu drobny wypadek przy pracy. - powiedział z uśmiechem, wskazując na swoją głowę. Spuściłam głowę w dół, sama się uśmiechając. To nie był pierwszy raz, kiedy kogoś uratowałam, ale zdecydowanie pierwszy, gdy spotkałam tą osobę po całym incydencie. - Gdyby nie ty, to pewnie leżałbym już w kostnicy. To, że trochę się poobijałem, to nic takiego w porównaniu z tym, jak ty oberwałaś.

- Nie pierwszy, nie ostatni raz. - odparłam zgodnie z prawdą. Nie zamierzałam rezygnować z "posady" bohaterki, dopóki nie pozwoliłby mi na to stan fizyczny, bądź wiek, ale póki co byłam młoda i pełna sił. Choć nie w tamtym momencie. - Cieszę się, że nic ci nie jest. Kiedy usłyszałam, że też jesteś w tym szpitalu po prostu musiałam cię odwiedzić, niezależnie od tego, w jakim stanie byś był.

- To naprawdę miłe z twojej strony, Stella.

Siedzieliśmy chwilę w ciszy, spoglądając na siebie nawzajem co jakiś czas. Kai, choć na razie "przywiązany" do łóżka, wydawał się zdrowy i cały. Dziękowałam wszelkim bogom, że nic nam się wtedy nie stało - oboje mogliśmy zginąć. Ja nie pierwszy i też zdecydowanie nie ostatni raz, ale dla niego to prawdopodobnie musiał być pierwszy raz.

W końcu w pomieszczenia pojawiła się ta sama pielęgniarka, która mnie tu przywiozła. Nasz czas się skończył, ale wiedziałam, że jeszcze do niego wpadnę, czy to sama, czy znów z czyjąś pomocą. Skoro leżeliśmy tam razem, to chociaż mogliśmy mieć jakieś towarzystwo.

- Dziękuję jeszcze raz za uratowanie życia, Stella. - powiedział Kai na odchodne. Spojrzałam na niego przez ramię i uśmiechnęłam się.

- Drobnostka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top