rozdział 18
Dni mijały, ja siedziałam w domu, Peter bawił się na wyjeździe z May i Happy'm, życie toczyło się dalej. Nie miałam kobiecie za złe, że nie uwzględniła mnie w tamtym przedsięwzięciu, z resztą raz kiedyś trzeba było odpocząć od ludzi, z którymi spędzało się praktycznie całe dnie. Tak przynajmniej miałam okazję odwiedzić tatę, Pepper i Morgan, zadzwonić do kilku osób i umówić się na spotkanie... Czas mijał, ale nie narzekałam.
Aktualnie siedziałam w jednym z wolnych pokoi, który był wyłożony folią i gazetami, bym niczego nie ubrudziła. Wrócenie do malowania było niesamowite, uwielbiałam to robić, a w ostatnim czasie naprawdę nie miałam na to okazji. Dlatego też całe moje ręce były brudne od różnego koloru farb, mój fartuch - w który postanowiłam w końcu zainwestować - też był cały brudny, ale nie przeszkadzało mi to w żadnym stopniu.
Krajobraz, który namalowałam, prezentował się całkiem dobrze, nie dało się ukryć. Przedstawiał drzewa na jakiejś łące, pobliskie jezioro oraz góry w tle. Podobało mi się, nawet bardzo.
Odwróciłam się nagle, gdy mój telefon zaczął brzęczeć na szafce obok. Wytarłam ręce o fartuch, co zbytnio nie pomogło, po czym odebrałam połączenie.
- Halo? - spytałam, włączając na głośnomówiący. Trzymanie wtedy telefonu w dłoniach mogło skutkować jego ubrudzeniem, a tego nie chciałam.
- Cześć, Stella. Masz może czas dzisiaj wieczorem?
Zdziwiło mnie pytanie dziewczyny, nie powiem, że nie. Czyżby Michelle Jones chciała żebym do niej wpadła? Tak naprawdę po raz pierwszy?
- Mam, nie robię nic ciekawego. - odparłam zgodnie z prawdą, spoglądając na płótno, na którym malowałam. Farba musiała przeschnąć, ale nie musiałam przecież tego pilnować. Także na spokojnie mogłam wyjść z domu i choć trochę zapomnieć o tym, że byłam sama w domu.
- Wpadniesz? Pogadamy, opowiem ci, jak minęła mi ostatnia randka z Kai'em. - powiedziała Michelle, a ja mogłabym przysiąc, że dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. Promieniała od jakiegoś czasu, widać było, że się zmieniła w towarzystwie Malachaia. Na lepsze, nawet jeśli i przedtem była świetną osobą.
- To o której mogę być?
Dziewczyna natychmiast podała mi godzinę i przypomniała jeszcze raz swój adres, mimo że wiedziałam, gdzie mieszkała. Zaraz po tym rozłączyła się, bo w tle było słychać, że ktoś ją wołał, najprawdopodobniej mama, bo był to kobiecy głos. Sama odłożyłam telefon z powrotem na szafkę i zabrałam się za sprzątanie farb, pędzli, gazet, folii i całej reszty tych wszystkich rzeczy, których używałam albo które były mi potrzebne. Zostawienie bałaganu nie było na miejscu, szczególnie że zawsze po sobie sprzątałam, gdy brałam się za malowanie, czy rysowanie.
~*~
- No i jak tam jest? - spytałam chłopaka, rozglądając się na boki, by na nikogo nie wpaść. Chodzenie z telefonem przy uchu w tłumie pełnym ludzi nie było za dobrym pomysłem. Ale skoro Pete sam zadzwonił, a ja byłam już na mieście...
- Super, naprawdę. To jeden z najlepszych prezentów od cioci. - powiedział rozentuzjazmowany, na co uśmiechnęłam się szeroko. Kochałam go, kiedy był tak szczęśliwy, jak wtedy. - Szkoda tylko, że ty nie mogłaś jechać. - dodał już z wyczuwalnym smutkiem. Mogłabym przysiąc, że zrobił wtedy minę szczeniaka.
- No niestety. Nadrobimy to jeszcze, z całą pewnością. - zapewniłam, mijając jakąś kłócącą się parę. Mieliśmy całe życie przed sobą i mogliśmy zwiedzać do woli. - Dobra, ja kończę. Umówiłam się z Michelle na babski wieczór, właśnie do niej idę. Miała mi powiedzieć, jak tam jej ostatnia randka z Kai'em. - dodałam, widząc przed oczami twarz uśmiechniętej dziewczyny opowiadającej mi wszystko, prawie że ze szczegółami.
- Pozdrów ich wszystkie ode mnie, dobra?
- Jasne. - przytaknęłam od razu, nie widząc innej opcji, żeby tego nie zrobić. Z resztą, to nie było nic wielkiego. A skoro i tak miałam okazję...
- Zrobimy se jakiś wypad na miasto całą paczką. - oznajmił, a ja w duchu natychmiast przyznałam mu rację. Powtórka z ogniska... Jestem za. Nawet z Flashem bym wytrzymała w takim towarzystwie. Byle tylko żeby się nie przechwalał i najlepiej nie odzywał za wiele.
- Oj, trzeba już coś wymyślić w tej sprawie. - stwierdziłam z cichym śmiechem. Spotkanie z przyjaciółmi było dobrym pomysłem, niezależnie od tego, ile się nie widzieliśmy. Nawet po dłuższym czasie mogło być tak samo, jak na początku znajomości. - Cześć, Pete. Miłego pobytu i pozdrów May i Happy'ego. - dodałam, przypominając sobie o tamtej dwójce, z którymi przecież tam był. Zazdrościłam im trochę, choć sama w każdej chwili mogłam gdzieś lecieć, dosłownie, potrafiłam latać.
I dawno tego nie robiłam.
- Jasna sprawa. - przytaknął od razu, zapewne kiwając głową na znak zgody. Och, jak ja dobrze go już znałam. - Hej, Stella.
Rozłączyłam się chwilę później, chowając telefon z powrotem do kieszeni spodni. Poprawiłam nieco włosy, związane wtedy w kucyka, i szłam dalej, znaną sobie drogą, do mieszkania Michelle. W ostatnim czasie dziewczyna naprawdę często wychodziła z domu właśnie z Kai'em, ale tym razem w końcu znalazła i dla mnie trochę czasu.
Zbliżałam się właśnie do jednego z wielu przejść dla pieszych, których było do groma w Nowym Jorku. Nie było tu jednak wiele ludzi, ale za to zdecydowanie za dużo aut. Instynkt bohaterki włączył się odruchowo, gdy zauważyłam znajomą sylwetkę przechodzącą przez pasy. Chłopak ewidentnie nie widział nadjeżdżającego, rozpędzonego samochodu, a ja nie mogłam pozwolić, by coś mu się stało. Nie na mojej warcie.
- Kai! Uważaj!
Wbiegłam na pasy i popchnęłam nastolatka do przodu. Chwilę później poczułam jedynie silne uderzenie i ból. Potem już tylko zapanowała ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top