rozdział 17
- Wreszcie koniec!* - zawołałam, wychodząc z budynku szkoły wraz z Peterem, Michelle, Nedem, Betty i Kai'em, który skończył dzień wcześniej i postanowił do nas wpaść. Cieszyłam się, że w końcu mogliśmy wrócić do siebie, do domu i odetchnąć trochę od szkoły.
- Jak ja się cieszę, że wracamy do Nowego Jorku. Ostatni raz byliśmy tam na początku marca, czyli jakieś trzy miesiące temu. Czas wrócić. - odezwała się Betty, uśmiechając szeroko. Najwyżej musiała przypomnieć sobie, co było właśnie te trzy miesiące wcześniej, a mianowicie jej ślub. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że byli małżeństwem.
- Macie już jakieś plany na te wakacje? - zagadnął Kai, łapiąc Michelle za dłoń. Był to dość uroczy widok.
- Pojadę chyba na jakiś czas do dawnego domu, może odwiedzę przyjaciół... Zobaczymy. - odparłam, wzruszając ramionami. Zaraz złapałam Petera za dłoń, którą on ścisnął lekko. Przytuliłam go od boku, kładąc głowę na jego ramieniu.
- Superbohaterów? - dopytywał Kai, najwyraźniej bardzo ciekawy tym tematem. Nie mogłam mu się jednak dziwić. Wiedział, czyją córką byłam, a te kilka miesięcy, które się znaliśmy, sprawiły, że wiedział na mój temat wystarczająco dużo, by wiedzieć, że ostatnie lata, nie wliczając w to Blipu, spędziłam w towarzystwie bohaterów.
- W większej części tak. - stwierdziłam, przypominając sobie o wszystkich tych osobach, które miałam zamiar odwiedzić. Większość z nich naprawdę należała do świata bohaterów i nie dało się temu w żaden sposób zaprzeczyć. - Uroki życia w towarzystwie superbohaterów. Ale nie ma co narzekać, uwielbiam ich wszystkich. - dodałam, zerkając ukradkiem na Petera, który również tym superbohaterem był. Podobnie jak ja.
- My się wybieramy na miesiąc miodowy, czas najwyższy. - odezwała się Betty, wtulając się w Neda od boku. Chłopak cmoknął ją w czoło, przytakując tym samym.
- Ja chyba poszukam jakiejś pracy na ten czas. Trochę pieniędzy mi się przyda, a i doświadczenie zawodowe będę mieć. - dodała Michelle, wzruszając ramionami. Zerknęłam na nią, posyłając w jej stronę delikatny uśmiech. Tak bardzo chciałam jej pomóc, ale ona by mnie pewnie zwyzywała i nie przyjęła pieniędzy, które mogłabym jej dać, dlatego wolałam zostawić wszystko w jej rękach.
- To może znajdziecie jakiś wolny weekend na spotkanie, co? Zapraszam do siebie. - powiedział Haster, jakby dostając nagłego olśnienia. Wizja ponownego spotkania przy ognisku przy domkach letniskowych była niezwykle kusząca.
- Na pewno wpadniemy. - stwierdził Peter, ponownie ściskając moją dłoń. Robił to dość często, ale przynajmniej wiedziałam, że był obok, gdyby coś się działo.
- Idźmy stąd już, mieliśmy jeszcze dzisiaj wyjechać z tego miasta. - mruknęłam, wzdychając głośno. Nie to, że nie lubiłam tego miasta, ale wolałam już położyć się we własnym łóżku z Peterem obok i po raz pierwszy od dawna wtulić się w jego ciało i spokojnie zasnąć. Nie potrzebowałam nic więcej do szczęścia.
- Co fakt, to fakt. Chodźcie.
~*~
- May! - zawołał Peter z radością, widząc swoją ciocię na horyzoncie. Kobieta, która tamtego dnia znajdowała się w naszym mieszkaniu, odwróciła się, dopiero wtedy nas zauważając.
- Moi kochani! Jak ja was dawno nie widziałam. Co tam u was słychać? Jedliście tam coś? Jak się macie? W szkole wszystko dobrze?
- May, spokojnie. Powoli. - zaśmiał się chłopak, kładąc dłonie na ramionach swojej cioci. Ta dotknęła jego policzka dłonią, patrząc na niego z rozczuleniem.
- Mam dla ciebie niespodziankę, Peter. Ale najpierw wy opowiadajcie. - powiedziała, spoglądając też na mnie. Posłałam jej uśmiech, odkładając torbę na bok, którą przez cały czas trzymałam.
Ponad godzinę później siedzieliśmy całą trójką w salonie, a opowieści o szkole i o tym co się działo w ostatnich miesiącach właśnie dobiegały końca. Nie znaczyło to jednak, że to był koniec naszych rozmów, bo jednak May wciąż nie wyjawiła, co takiego wymyśliła dla Petera.
- To teraz powiedz, co to za niespodzianka, bo naprawdę się niecierpliwię. - odezwał się Pete, z niecierpliwością już patrząc na swoją ciocię. Jego podekscytowanie i chęć dowiedzenia się było widać na kilometr.
- Poczekajcie chwilę, zaraz wrócę.
May natychmiast wstała i wyszła z pomieszczenia, zostawiając nas samych. Nachyliłam się do Petera, kładąc głowę na ramieniu, tak by tylko on mógł mnie słyszeć.
- Czy mi się zdaję, czy ona aż promienieje, co? Związek z Happy'm chyba jej służy. - zaśmiałam się cicho, akurat w momencie, gdy kobieta wróciła z powrotem do salonu. Odsunęłam się od chłopaka, podczas gdy May usiadła na swoim wcześniejszym miejscu i podała Peterowi kopertę.
- Już jestem. To dla ciebie, Pete.
To były sekundy, kiedy brunet otworzył ów kopertę i coś z niej wyciągnął. Nie trzeba było długo czekać na jego jakąkolwiek reakcję, bo natychmiast się uśmiechnął, spoglądając na May ze zdziwieniem.
- Wow! Bilet na Dominikanę. Skąd miałaś na to pieniądze? - spytał od razu, na co kobieta wzruszyła ramionami i machnęła lekceważąco ręką. Ewidentnie nie chciała powiedzieć, jak to załatwiła.
- A to już moja sprawa. - stwierdziła z tajemniczym uśmiechem. - Lot jest za pięć dni. Miał to być prezent na urodziny, ale nie mogłam się doczekać, a i bilety były w dobrej cenie, to od razu kupiłam. Lecimy ja, ty i Happy.
Auć?
- A co ze Stellą? - zapytał Peter, odwracając się w moją stronę. Mój uśmiech zniknął, mimo że nie byłam zła na May. Ona również przestała się uśmiechać, jakby dopiero wtedy uświadamiając sobie, że też tam byłam.
- Ouu...
- Niee, nic nie szkodzi, rozumiem. - powiedziałam od razu, chcąc jakoś załagodzić tamtą sytuację. Było mi przykro, to fakt, ale przecież nie zamierzałam robić jej wyrzutów sumienia za to, że i dla mnie nie kupiła biletu na wyjazd. - Ciocia chciała zabrać tylko ciebie i ja to w pełni szanuję, także nie musicie się mną martwić. Z resztą, pojadę se do Pepper i Morgan, na pewno się ucieszą.
- Nie jesteś zła? - spytał Pete, przybliżając się do mnie jeszcze bardziej. Widziałam pewien błysk, jak i zawiedzenie i smutek w jego oczach.
- Skąd? Cieszę się, że w końcu gdzieś polecisz. Zasłużyliście na to bardziej niż ja. - oznajmiłam zgodnie z prawdą, patrząc w brązowe tęczówki chłopaka. Zaraz oparłam czoło o to jego, nie przejmując się wtedy za bardzo obecnością May. - Mną się nie przejmuj. Poradzę sobie.
- Przepraszam, Stella. Byłam tak podekscytowana tym wszystkim, że po prostu...
Widziałam skruchę i złość na samą siebie w spojrzeniu kobiety, a nie chciałam, żeby się o to obwiniała. Chciała dobrze, a że o mnie "zapomniała", to już inna sprawa.
- Nic nie szkodzi, May. Jest w porządku. Nie przejmuj się. Ja sobie czas ogarnę, a może i załatwię parę spraw w międzyczasie.
Żadne z nich się więcej nie odezwało, ale May do końca swojej wizyty przepraszała mnie za tą całą sytuację, a kiedy tylko wyszła, Peter co chwilę pytał, czy nie jestem zła.
Ale ja wcale nie byłam zła, było mi po prostu przykro. I nie chciałam łamać mu tym serca.
~~~~~~~~~~
* To będę ja po zakończonej szkoły w kwietniu 😆
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top