Rozdział 5
- Jeszcze wam mało?! - wrzasnęłam, podpalając kolejnego potwora. Było ich dość naprawdę sporo, a ja straciłam rachubę w liczeniu już na samym początku. Nie miałam żadnych wyrzutów sumienia, że zabijałam, nie odczuwałam ich.
Poleciałam dalej, niemal od razu zauważając jakby czerwoną energię. Nie była ona jednak energią kamienia. To ewidentnie była Wanda, tylko ona tak potrafiła.
Kobieta wylądowała centralnie przed Thanosem. Prędko znalazłam się tuż przy niej, lądując obok.
- No hej. - przywitałam się z Maximoff, stając w bojowej pozycji, w razie, gdyby ten tytan postanowił nas znienacka zaatakować.
Wanda spojrzała na mnie, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Chcesz mi może pomóc? - spytała, wracając wzrokiem do Thanosa. Mierzyła go, była wściekła. W jej oczach czaiła się najczystsza wściekłość.
- Z wielką chęcią zrobię mu krzywdę. - odpowiedziałam, czując, jak moje oczy zmieniają swój kolor. Byłam niemalże pewna, że palił się w nich ogień.
- Odebrałeś mi wszystko, co kochałam. - warknęła, patrząc wściekle na potwora przed nami. Gdyby mógł, z całą pewnością podniósłby brew do góry.
- Prawdę mówiąc, nawet nie wiem, kim jesteś. - odparł fioletowy, ruszając w powoli w naszą stronę. Niemal od razu przygotowałyśmy się do ataku. On był zdolny do wszystkiego.
- Dowiesz się.
- A my się chyba już znamy, nieprawdaż? - spytałam słodko, machając mu prowakacyjnie dłonią. Mimo tego miałam ogromną ochotę wydłubać mu oczy pazurami. - Dlatego teraz zginiesz, potworze. - warknęłam, ogień w moich oczach szalał. Wokół moich dłoni pojawiły się kule ognia i wody. Thanos jedynie się zaśmiał, ponownie ruszając w naszą stronę.
Wanda swoją mocą podniosła kilka głazów, a także sama uniosła się w górę.
- Stella...
Nie musiała dodawać mi nic więcej, bo ja doskonale wiedziałam, co robić. Głazy momentalnie zaczęły płonąć, a wokół zrobiło się ciepło, ale to było nic w porównaniu z tym, co czułyśmy w środku razem.
Thanos biegł w naszą stronę, lecz Wanda prędko posłała w jego kierunku wielkie, płonące odłamki... Cokolwiek to było. On je, jak gdyby nigdy nic, tak po prostu rozwalił. Uniosłam brew do góry, po czym natychmiast zaatakowałam go kulami swojej mocy. Kobieta również nie pozostawała w tyle i zaczęła go atakować. Problem był tylko taki, że on cały czas się bronił i praktycznie nic mu nie było.
- Nie macie szans. Jesteście słabe.
Wystarczyło jedno spojrzenie, a my od razu się rozumiałyśmy. Każda z nas wytworzyła największą kulę jaką zdołała i wspólnie posłałyśmy ją w stronę Thanosa. Nie spodziewał się tego z naszej strony i przez to prędko poleciał kilka metrów w tył.
- Dobra robota. - powiedziałyśmy w tym samym momencie, przybijając sobie zwycięską piątkę.
~*~
Odwróciłam się akurat w momencie, gdy statki po stronie Thanosa zaczęły strzelać swoimi pociskami w ziemię. Nie liczył się z tym, że może pozabijać także swoich, dla niego nie liczyło się nic.
Starałam się unikać strzałów, jak tylko mogłam, ale one strzelały dosłownie wszędzie. Duszący wręcz dym, kurz, który osadzał się na nas i wszelkie gruzy walające się na ziemi wcale nie ułatwiały sprawy. Każdy krzyczał, niezależnie od czego. Każdy z nas bał się, że w końcu nas trafią. Ale też każdy z nas wiedział, że musieliśmy ich pokonać. Za wszelką cenę.
- Ej, wy też to widzicie?
Uśmiechnęłam się sama do siebie, słysząc w słuchawce głos Pepper. W miarę szybko dostrzegłam jej sylwetkę oraz to, co tak przykuło jej uwagę. Spojrzałam tam, gdzie ona i zaraz ruszyłam do mężczyzny, by w razie konieczności mu pomóc.
- Dasz sobie radę, Strange? - spytałam, podlatując do czarodzieja, który starał się powstrzymać jakoś napływającą na nas wodę.
Mężczyzna odwrócił się do mnie na moment.
- Idź. Poradzę sobie.
- Powodzenia. - powiedziałam, odrywając stopy od podłoża. On jedynie kiwnął mi głową i zajął się swoją robotą. Wiedziałam, że jakoś to powstrzyma. Był jednym z najlepszych, wiedziałam, że sobie poradzi.
Musiał.
~*~
- Tato! - krzyknęłam, widząc na horyzoncie znajomą zbroję Iron Mana. Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech, a ciało samo mnie do niego poprowadziło.
- Stella, kochanie.
Wpadłam w ramiona mężczyzny, czując napływające do oczu łzy. Serce waliło mi w piersi, chcąc z niej wyskoczyć. W końcu przy nim byłam. W końcu mogłam się z nim normalnie przywitać, porozmawiać choć przez chwilę.
- Kocham Cię, córeczko.
Miałam wrażenie, jakby moje serce przestało na moment bić. Odsunęłam się od taty i spojrzałam na jego odsłoniętą twarz przez łzy. Już od dawna nie słyszałam od niego takich słów i było to niesamowite uczucie.
- Ja Ciebie też. - wyszeptałam, uśmiechając się szeroko. Mężczyzna chwycił moją twarz w swoje dłonie, po czym ucałował mnie w czoło z niesamowitą czułością. Czułam się najszczęśliwszą osobą na świecie, mimo tego wszystkiego, co działo się wokoło.
- Przepraszam, że nie próbowałem was przywrócić już na samym początku.
- Ważne, że jesteśmy tutaj teraz, razem. Nie ważne w jakich okolicznościach, ważne, że razem. - powiedziałam, nie przestając się uśmiechać ani na chwilę. - Kocham Cię najbardziej na świecie, tato. I nic tego nie zmieni.
- A ja kocham Ciebie, córeczko.
Nie obchodziło mnie wtedy nic. Staliśmy tam i się przytulaliśmy. Tak po prostu. Jak ojciec z córką.
Bo byliśmy razem.
~*~
- Niech ktoś mi pomoże! - usłyszałam nagle, co skłoniło mnie niemal od razu do odwrócenia się w odpowiednią stronę. Rozpoznałam jego głos od razu, aczkolwiek nigdzie go nie dostrzegłam. Wszędzie byli ludzie, potwory, kosmici, dosłownie wszyscy.
Ale po chwili zobaczyłam strój Spidermana.
Nieopodal mnie stał także Kapitan, który patrzył w to samo miejsce, co ja. Natychmiast to niego podleciałam, lądując obok. Mężczyzna jednak zdawał się mnie nie zauważyć.
- Hej, Queens, orientuj się. - powiedział, po czym rzucił młotem Thora ( który teraz najwyraźniej musiał być jego ) w stronę Petera. Chłopak w porę złapał go swoją siecią, dzięki czemu poleciał razem z młotem, uwalniając się od napastników.
- Dobra robota, Steve. - odezwałam się, kiwając z uznaniem głową. Byłam mu ogromnie wdzięczna, że pomógł nastolatkowi, który z całą pewnością nie poradziłby sobie sam z tyloma kosmitami.
Blondyn odwrócił się w moją stronę nieco zdziwiony, że w ogóle tam byłam. Zaraz jednak jego twarz ozdobił uśmiech.
- Dzięki, Stella. - powiedział, patrząc na mnie swoimi niebieskimi tęczówkami. Nim się obejrzałam, podszedł do mnie bliżej i przyciągnął do uścisku. Prędko go odwzajemniłam. - Dobrze widzieć Cię z powrotem.
- Ciebie też. Ogólnie miło widzieć was wszystkich. - odparłam, zakładając kosmyk włosów za ucho. I tak miałam już rozwalone włosy, lecz te wpadały mi na twarz. - Dobra. Było miło, serio, ale chyba muszę już lecieć. A ty na siebie uważaj.
Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, ja byłam już z dala od niego, pędząc za Peterem. Starałam się nie zgubić go z oczu.
- Już pędzę, Pete! - zawołałam, gdy nagle jeden z promieni przerwał więc chłopaka, dzięki której trzymał się młota. Serce zatrzymało się na chwilę, gdy zaczął spadać w dół. Na całe szczęście był ktoś jeszcze, kto uchronił go od bliskiego spotkania z ziemią. - Pepper! - krzyknęłam, zwracając tym samym na siebie jej uwagę, gdyż odwróciła się w moją stronę.
- Stella!
Kobieta nie zwlekała długo i podrzuciła Petera do góry, który po chwili wylądował na jednym z pegazów, który akurat przelatywał obok. Spojrzałam w jego kierunku, po czym wróciłam wzrokiem na Pepper, która była centralnie przy mnie.
- Ty żyjesz, kochanie. - powiedziała, łapiąc mnie za dłoń. Zaśmiałam się cicho, czując łzy, po raz kolejny tamtego dnia. Tak bardzo mi jej brakowało.
- Zanim się rozstaniemy, chcę Ci coś powiedzieć. - odezwałam się, starając się nie rozpłakać. Złapałam ją za drugą dłoń i, mimo że nie widziałam jej twarzy, wiedziałam, że się uśmiechała. - Kocham Cię.
- Ja też Cię kocham, Stella. - odpowiedziała, przyciągając mnie do siebie trochę bliżej. - Ciebie i Twoją siostrę.
- Mam siostrę? - spytałam w szoku. Po tych wszystkich przeżyciach i spotkaniach z przyjaciółmi, nie sądziłam, że dowiem się, że mam siostrę. Ale niezmiernie ucieszyła mnie ta wiadomość. - Jezu, tak się cieszę. - powiedziałam z entuzjazmem, uśmiechając się szeroko. - Jak ma na imię?
- Morgan. - odparła od razu, zapewne też się uśmiechając. Przejechała dłonią po moich włosach, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Poznasz ją, jak wrócimy do domu.
- Wrócimy, spokojnie. Wszyscy.
Wtedy nie wiedziałam, że moje słowa nie okażą się prawdą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top