Rozdział 49
Peter przepuścił mnie w drzwiach, za co cicho mu podziękowałam. Sięgnęłam buty i odwróciłam się do niego, choć nie za bardzo było widać jego twarz przez mrok, który panował w mieszkaniu.
- May śpi?
- Pewnie tak. - odparł cicho, wzruszając ramionami. Zaraz poczułam, jak jego palce splatają się z moimi, a chłopak pociągnął mnie za sobą. - Chodź.
Minęliśmy niewielki salon i pokój May, ostatecznie wchodząc do pokoju Petera. Nastolatek zapalił światło, które nas nieco oślepiło, i zamknął za nami drzwi. Niemalże od razu usiadłam na jego łóżku, bo nogi już dawały o sobie znać.
- Pożyczysz mi jakieś ciuchy, nie? - odezwałam się, patrząc, jak nastolatek grzebie w swojej szafie. Ewidentnie szukał czegoś dla mnie i dla siebie pewnie też.
- Zastanowię się jeszcze.
Prychnęłam pod nosem, bo doskonale wiedziałam, że tylko się zgrywał. Peter w końcu wyciągnął z szafki jedną ze swoich bluzek i zarzucił ją sobie na ramię. Pewnie była dla niego.
- Idiota.
- Jeszcze śmie mnie wyzywać. Podpadasz, dziewczyno, oj, podpadasz. - powiedział, kiwając głową z dezaprobatą. Parsknęłam śmiechem, wstając z jego posłania i podchodząc do niego bliżej. Oboje mieliśmy dobry humor, ale też byliśmy zmęczeni tym dniem.
- Dawaj te ubrania i idę się wykąpać. Zmęczona jestem. - odezwałam się, stając tuż obok niego. Peter spojrzał na mnie, uniósł brew i pokręcił głową z uśmiechem po raz kolejny w ciągu kilku minut.
- Masz, zołzo. - oznajmił, rzucając we mnie swoją czarną koszulkę, która wylądowała na mojej twarzy. Ściągnęłam ją prędko i sama pokręciłam głową. Zrobił to specjalnie, droczył się ze mną.
- Grabisz sobie, chłopcze, grabisz.
- Idź już do tej łazienki. - stwierdził, popychając mnie w stronę drzwi. Wytkałam w jego stronę język i dumnym krokiem skierowałam się do drzwi, by w spokoju ogarnąć się w łazience.
~*~
- Weź tą łapę, przygniata mnie. - mruknęłam, specjalnie strzepując rękę Petera ze swojej talii. Nie przeszkadzała mi, ale coś wzięło mnie znowu na droczenie się z nim. Tak dawno tego nie robiliśmy.
- Teraz ci to przeszkadza? - spytał oburzony, najprawdopodobniej domyślając się, o co mi chodziło.
- Taak. - przytaknęłam, zakładając ręce na piersi, co było dość problematyczne do wykonania, ale jednak to zrobiłam. - Suń się, miejsca nie mam. - dodałam, popychając go lekko do tyłu. Chłopak natychmiast się poprawił, przysuwając jeszcze bardziej w moją stronę.
- Już i tak na krawędzi leżę. Gdzie mam się niby posunąć, twoim zdaniem?
- Najlepiej zejdź z łóżka i daj mi spać. - powiedziałam, układając się wygodnie na boku, plecami do niego. Ręka Petera wylądowała tuż przed moją twarzą, a on sam nachylił się nad moim uchem.
- Ależ ty się wredna zrobiła. - stwierdził, zapewne świadomie nachylając się tak, by jego nieco przydługie włosy zaczęły łaskotać mnie w szyję. - To moje łóżko, to ty zejdź, bo ja chcę się wyspać. - dodał, nie odsuwając się ani na moment.
- Chyba ci się śni. Nie ma szans.
- Tak stawiasz tą sytuację? Dobra.
Nastolatek niespodziewanie ściągnął ze mnie cieplutką kołdrę, a później usiadł na mnie okrakiem, jak gdyby nigdy nic. Złapał za moje nadgarstki i unieruchomił na wysokości mojej głowy, skutecznie uniemożliwiając. Nie zdążyłam jakkolwiek zareagować, gdy zaczął łaskotać mnie po całym ciele.
- Przestań! Peter, przestań noo! - zawołałam między salwami śmiechu. Miał nade mną przewagę i skutecznie to wykorzystywał, drań jeden. - To gwałt! May, pomocy! Peter mnie gwałci! Help me!
I nagle ciepła dłoń chłopaka wylądowała na moich ustach, a jego palce przestały mnie łaskotać. Próbowałam unormować swój oddech, co było trochę trudne do wykonania ze względu na jego dłoń.
- Obudzisz ją, ciszej. - mruknął Peter, pomogli zabierając swoją rękę. Przeczesałam włosy palcami, ale wiedziałam, że i tak były rozczochrane.
- To ze mnie zejdź.
- Nie. - zaprzeczył niemal od razu, więc nie miałam innego wyboru, niż ponowne zawołanie May, która smacznie spała w drugim pokoju.
- May!
Nie sądziłam, że zareaguje właśnie tak. A zamknął mi usta pocałunkiem, czułym, choć krótkim. Zamknęłam się niemal od razu, nieco zszokowana jego reakcją. Ale podobało mi się to.
- Nie będę się powtarzał. - mruknął, jak gdyby nigdy nic, patrząc na moją twarz z góry. Spojrzałam w jego brązowe tęczówki, wciąż czując smak jego ust ja swoich.
- Zrób to jeszcze raz. To może zastanowię się nad twoją propozycją uciszenia się. - wyszeptałam, nawet tego nie kontrolując. Chciał, żebym się uciszyła? Mogłam to zrobić, ale pod jednym warunkiem... Gdyby zrobił to jeszcze raz.
- To szantaż. - stwierdził, choć delikatny uśmiech błądził w kącikach jego ust. Chciał tego samego, co ja, znałam go zbyt dobrze.
- Ale ci się podoba, więc nie marudź.
Sama tym razem przyciągnęłam go do pocałunku, a on nie protestował. Oddał mój gest ze zdwojoną siłą, dodając do tego swoje palce, które zaczęły błądzić po moim ciele, przez co co chwila przechodziły mnie przyjemne dreszcze ekscytacji.
W końcu jednak odsunęliśmy się od siebie, dysząc lekko. Peter ułożył się na boku, a ja odwróciłam się do niego twarzą, patrząc w jego stronę z uśmiechem. Takich chwil mi brakowało i miło było do tego znów wrócić.
- Która godzina? - spytałam cicho, bo choć zdawałam sobie sprawę, że było już naprawdę późno, to chciałam wiedzieć, która jest dokładnie.
- Dochodzi trzecia. Idziemy spać?
- Chyba tak. Nie wstaniemy jutro. A bardziej dzisiaj. - odparłam ze śmiechem, wtulając się w jego tors. Był taki ciepły, czułam się w jego ramionach tak bezpiecznie. Mogłam już nigdy stamtąd nie wychodzić. - Będę musiała do kogoś zadzwonić, żeby mnie odebrał i zawiózł do domu. - dodałam z przymkniętymi oczami, wsłuchując się w bicie jego serca.
- Zawsze możesz zostać. - stwierdził, obejmując mnie mocniej. Uniosłam delikatnie głowę do góry, by spojrzeć w jego brązowe tęczówki.
- Mogłabym, ALE tata i Pepper gdzieś jadą, a ja miałam się zająć Morgan.
- Mogę ci pomóc, jeśli chcesz. - zaproponował, jednak wiedziałam, że miał już plany na tamten dzień. Z resztą, miałam bliżej poznać Maię, partnerkę wujka Rodheya, którą poznałam całkiem niedawno. Chciałam mieć dobre relacje z ludźmi, którzy prawdopodobnie będą w mojej rodzinie.
- Nie umówiłeś się przypadkiem z Nedem? - spytałam, mimo że doskonale znałam odpowiedź na to pytanie. Obaj przecież rozmawiali o tym w moim towarzystwie.
- Aa, tak, fakt. - przytaknął od razu Peter, śmiejąc się nieporadnie. Pokręciłam głową sama do siebie, opierając czoło o to jego.
Przez chwilę leżeliśmy tak w ciszy, aż do moich uszu dotarł cichy szept Petera. I kiedy jego usta dotknęły moich włosów.
- Branoc, Śnieżynko.
- Branoc, Pajączku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top