Rozdział 47
- Peterze Benjaminie Parkerze, witaj w Chicago! W mieście, gdzie wszystko się zaczęło, gdzie spędziłam połowę swojego życia. - zawołałam pewnego dnia, wskazując na wszystko wokoło, a byliśmy w jednym z parków w Chicago, gdzie często kiedyś przesiadywałam.
- Nieźle tu. - stwierdził, rozglądając się wokół i kiwając głową z uznaniem. Samo miasto wcale nie było takie złe, to niektóre wspomnienia odrzucały mnie stamtąd.
- Ufasz mi, nie? - spytałam, stając dosłownie metr przed nim. Chłopak zmarszczył brwi, pewnie nie domyślając się nawet, co siedziało mi wtedy w głowie.
- Jasne.
- To chodź. Strażacy się chyba ucieszą, kiedy mnie zobaczą. - stwierdziłam, ciągnąć go za sobą w odpowiednim kierunku. Wciąż pamiętałam, gdzie znajdował się budynek straży pożarnej.
- Strażacy? - zapytał Peter, a ja przystanęłam na chwilę, by na niego spojrzeć. Nie widziałam nic dziwnego w tym, że chciałam go zaprowadzić do strażaków, którym niegdyś pomagałam. To było dla mnie normalne.
- Moi "pomocnicy". - odpowiedziałam w ramach wyjaśnienia, robiąc cudzysłów palcami. Brunet zmarszczył brwi w niewiedzy. - Żartowałam, chodź.
~*~
- Wciąż ci za wszystko dziękują. Naprawdę musiałaś... - zaczął Peter niecałe dwie godziny później, gdy odeszliśmy na bezpieczną odległość od straży pożarnej. Oczywiście oboje byliśmy pod maskami, bo strażacy nie mogli się dowiedzieć, kim naprawdę byłam.
- Uratowałam wiele niewinnych istot z pożaru budynku. Dziwisz się, że są mi za to wdzięczni? W sumie, ciekawe, gdzie jest teraz rodzeństwo, które wtedy uratowałam.
- Już pewnie się nie dowiesz. Chociaż kto wie? Może jednak...
Nie odezwałam się, a jedynie uśmiechnęłam pod nosem. Naprawdę byłam ciekawa, gdzie była teraz Emily i jej brat, czy nadal mieszkali w Chicago, czy może przeprowadzili się. Ciekawiło mnie to, chciałam wiedzieć, jak im się powodziło po tym pożarze.
Prędko poszło to jednak w zapomnienie, gdy dostrzegłam inny budynek, w którym też się kiedyś przez przypadek znalazłam, pod postacią Snow oczywiście.
- Oo, a tu pomogłam ludziom z napadu. Jeden z gości sam by mnie udusił, gdyby nie moce, które mam. - powiedziałam, wskazując w odpowiednim kierunku. Parker nawet tam nie zerknął, spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Że co? Czemu nie mówiłaś?
- Nie ma się czym chwalić. - oznajmiłam, czując nieprzyjemne ciarki na ciele, gdy przypomniałam sobie tamto wydarzenie. Nie było miłe, a blizna mogła zostać mi na długo, ale na szczęście nic takiego się nie stało. - Choć wtedy też ich pokonałam.
Ruszyliśmy dalej, a ja jeszcze przez dłuższą chwilę pokazywałam chłopakowi miejsca, w które często chodziłam. Mieszkanie w obcym mieście miało w sobie to, że chciało się je zwiedzić jak najlepiej. A bynajmniej ja tak miałam.
- Jest jakieś miejsce, w którym nie byłaś? W sensie, tutaj? - odezwał się w pewnym momencie Pete, kiedy usiedliśmy na jednej z pobliskich ławek. Nogi już pomału bolały, a tak naprawdę nie przeszliśmy nawet jednej czwartej całego miasta. Spojrzałam na chłopaka z uniesioną brwią, bo to pytanie było dość nie na miejscu. - Tak, głupie pytanie.
- Spędziłam tu naprawdę wiele czasu, Pete. Dziwnie byłoby nie znać tego miasta.
Pół godziny minęło zadziwiająco szybko, a my znów ruszyliśmy znanymi mi ulicami, jednakże w ciszy. Miło było czasami pomilczeć, rozmowy nie były do niczego potrzebne w tamtym czasie.
- Stella? - spytał ktoś za mną, a ja machinalnie odwróciłam się do tyłu, skąd dobiegał głos. Był znajomy i z całą pewnością należał do dziewczyny.
- Bianca. - mruknęłam pod nosem, przypominając sobie niebieskooką szatynkę ze szkoły. Nigdy nie chodziła ze mną do klasy, ale dobrze ją kojarzyłam z tego jednego powodu, o którym nie lubiłam rozmawiać.
- Myślałam, że się przewidziałam, ale to serio ty. Miło mi cię widzieć po tylu latach. - powiedziała uradowana, podchodząc do naszej dwójki niemalże od razu. Przystanęliśmy na moment.
- Ciebie też. I dzięki za to kiedyś, nie wiem, czy ci wtedy za to podziękowałam.
- Daj spokój, pomogłam, bo uważałam to za słuszne. Wciąż tak uważam. - stwierdziła, machając lekceważąco ręką. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, że prawdopodobnie nigdy jej nie podziękowałam za to, co dla mnie zrobiła. Teraz miałam okazję. - Co tam ciekawego u ciebie słychać? Widzę, że nie jesteś sama. - dodałam, a jej wzrok poleciał na Petera, podobnie jak mój.
- No nie. - odezwałam się dość niezręcznie, bo mimo wszystko nadal nie miałam dobrych wspomnień ze szkoły, bynajmniej z tych ostatnich lat. - Bianca, to Peter. Mój chłopak od dobrych paru lat. - oznajmiłam, wskazując na chłopaka dłonią. - Peter, to Bianca. Pomogła mi kiedyś w szkole z taką jedną. - dodałam, tym razem wskazując na dziewczynę, która wyciągnęła w jego stronę dłoń.
- Cześć. Miło poznać.
- I nawzajem. - odparł Peter, nieco speszony tym nagłym spotkaniem. Wiedziałam, że było to dla niego niezręczne, dla mnie z resztą też.
Przez chwilę milczeliśmy, wpatrując się w siebie nawzajem. Na całe szczęście ktoś postanowił nam przerwać, dochodząc do naszej trójki. I o dziwo był to chłopak, którego od razu skądś skojarzyłam.
- Tu jesteś, Bia. Wszędzie cię szukałem. - odezwał się niebieskooki, zdając się na początku nas nie dostrzec. Lecz ja nie zawracałam se tym głowy.
- Hej, czy ja cię skądś nie znam? Twoja twarz jest mi jakoś dziwnie znajoma. - powiedziałam, mrużąc oczy, choć nie było to potrzebne. Za Chiny nie mogłam przypomnieć sobie, czy mówił mi swoje imię, czy też nie. I czy w ogóle rzeczywiście już się kiedyś spotkaliśmy.
- Taak. Ty jesteś tą dziewczyną z samolotu. - zaśmiał się, co udzieliło się też mnie. Nieźle mnie określił, ale przecież widzieliśmy się tylko raz w życiu. - Wtedy nie było okazji się przedstawić. Matteo jestem.
- Stella. - przedstawiłam się, ściskając lekko jego dłoń. Od razu mogłam stwierdzić, że Peter miał przyjemniejsze w dotyku. - A to Peter. - dodałam, po raz kolejny wskazując na mojego chłopaka, który również wymienił z nim uścisk dłoni. - Jesteście parą, tak? - spytałam dla upewnienia, bo wszystko wskazywało na to, że byli razem. To, jak na nią patrzył...
- Tak, jak wy. - odparła Bianca oczywistym tonem, uśmiechając się w naszym kierunku szeroko. Zaraz spojrzała na swojego chłopaka, a ten kiwnął niezauważalnie głową. - Dobra, my musimy już spadać. Mamy seans w kinie, zaraz się spóźnimy. - dodała, z powrotem odwracając się w naszą stronę. Odetchnęłam w duchu z ulgą, bo gadanie z nimi jakoś się nie kleiło.
- To miłego.
- Może kiedyś się jeszcze spotkamy. - zapowiedziała dziewczyna, nawet jeśli nie wierzyłam w to w żadnym stopniu i były na to małe szanse. - Do zobaczenia! - zawołała, machając mam na odchodne.
- Cześć! - odkrzyknęłam mimo wszystko.
Wreszcie Bianca i Matteo zniknęli nam z pola widzenia, a ja oparłam głowę o ramię Petera, wzdychając cicho.
Jak dobrze, że to już koniec.
- Kto to był? I co takiego się stało? - zapytał od razu Parker. Oderwałam się od niego i rozejrzałam wokoło, nie odpowiadając na zadane przez niego pytanie.
- Chodź, tu niedaleko jest świetnie kawiarnia. Mają świetne wypieki i napoje.
- Stella. - powiedział to takim tonem... Zatrzymałam się i westchnęłam ciężko, stając z nim twarzą w twarz. Nie miałam tajemnic, aczkolwiek nie musiał wiedzieć wszystkiego. Tamtych tygodni, tamtego pamiętnego dnia miał nikt nie wiedzieć, oprócz uczestników.
- Oh no. Bianca to dawna znajoma ze szkoły, pomogła mi kiedyś. A Matteo poznałam, kiedy wracałam do Nowego Jorku. Gadaliśmy chwilę w samolocie. - odpowiedziałam w skrócie, nie chcąc więcej wracać do tego wszystkiego. To wciąż bolało, choć od tamtych wydarzeń minęły już lata.
- I nic więcej? To była niewystarczająca odpowiedź.
- I musisz się nią zadowolić, bo wolałabym to tego nie wracać. To stare dzieje, nie warto tego rozpamiętywać.
Nie odezwał się już więcej na ten temat, ale wiedziałam, że zasiałam w nim nutę niewiedzy. Nie zamierzałam wracać do wydarzeń, które wciąż budziły we mnie te wszystkie niechciane emocje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top