Rozdział 4
Serce biło mi jak szalone, gdy staliśmy kawałek za Strange'em. Byłam gotowa, i fizycznie - miałam na sobie strój Snow - oraz psychicznie. Mężczyzna spojrzał na nas, kiwnął w naszym kierunku głową, po czym zaczął otwierać portal. Nieświadomie wstrzymałam oddech, bo to był ostateczny czas wojny.
Każdy z nas zaczął po kolei przechodzić przez portal na drugą stronę. Na pierwszy ogień poszedł Drax, a zaraz za nim Mantis. Po chwili wyleciał też Quill, a później Peter przyhuśtał się na swoich linach. A na końcu wyszłam ja, stając przed nimi wszystkimi.
Siedziba Avengers, która była również moim domem, teraz nie istniała. Na jej miejscu były jedynie gruzy, po budynku nie było już nawet śladu. Jedynie gruzy, ogień, a przede wszystkim przybysze z kosmosu, powiernicy Thanosa.
Czułam, jak w żyłach zaczyna płynąć mi tylko determinacja i chęć zemsty na tym fioletowym kolesiu. Najpierw zabił mi bliskich, a także mnie. Teraz nawiedził moją planetę, ale tym razem nie ujdzie mu to na sucho. Nie na mojej warcie.
Rozejrzałam się wokoło.
Z wielu portali zaczęli wychodzić ludzie, nasi ludzie, superbohaterowie. Czułam niezwykłe szczęście, że mamy tak ogromne wsparcie. Że Avengers ma tak wielkie wsparcie, bez żadnych wyjątków. Byli tu wszyscy. Od czarodziejów, ludzi z Asgardu, ludzi z Wakandy, ludzi z kosmosu. No i oczywiście nowojorscy bohaterowie. Wszyscy byli, i to liczyło się najbardziej.
Wśród nich wypatrzyłam wiele znajomych sobie twarzy. Wandę, Bucky'ego, króla i księżniczkę Wakandy, a także wiele innych.
Patrzyłam na nich, starając to do siebie przyswoić. Uśmiech sam cisnął się na twarz, choć w środku cała trzęsłam się ze strachu, że może nam się nie udać. Miałam nadzieję, a nadzieja umiera ostatnia.
Nagle, kilkanaście metrów przed nami wylądowała postać w zbroi łudząco podobnej do zbroi Iron Mana. Lecz to była kobieta, tak dobrze mi znana kobieta. I choć nikt nie mógł tego zobaczyć, uśmiechnęłam się na jej widok.
Odwróciłam się gwałtownie, gdy z pozostałości po siedzibie, wyskoczył jakiś wielki gość, który prawdopodobnie był Ant Manem. Mężczyzna przybliżył swoją wielką dłoń do ziemi, a ja dopiero po chwili dostrzegłam, że kogoś trzymał. Trójkę osób. Hulka, wujka Rodhey'a oraz jakiegoś szopa.
Była nas masa. Dużo osób wrzeszczało, było niezłe zamieszanie i gwar, ale w tamtej chwili nikogo to nawet nie obchodziło. Byliśmy na naszej planecie, na wojnie, którą powinniśmy wygrać od samego początku.
- Nie daj się zabić. - mruknęłam, łapiąc dłoń Spidermana w swoją. Chłopak spojrzał na mnie, a ja mogłabym przysiąc, że się uśmiechnął.
- Ty także. - odpowiedział, a jego maska zniknęła stosunkowo szybko. Nastolatek prędko się do mnie przybliżył, ściągnął maseczkę z mojej twarzy, po czym złączył nasze wargi w pocałunku. - Masz wrócić cała.
- To samo się tyczy Ciebie.
Na jego twarzy momentalnie pojawiła się maska, ja swoją również z powrotem założyłam.
Z tej odległości nie było zbytnio widać miny Thanosa, ale z całą pewnością nie był zadowolony, a przede wszystkim był zdziwiony naszą liczebnością.
- Avengers! - krzyknął Kapitan, tak by wszyscy go usłyszeli. Dziwiłam się, że w ogóle ktoś go usłyszał, ale nie zastanawiałam się nad tym długo. Wszyscy od razu przyjęli pozycje bojowe, stając w jednej linii. - Naprzód.
Rozległy się krzyki, wrzaski, a przede wszystkim... Wojna. Żadne z nas nie traciło czasu, każdy ruszył przed siebie, z chęcią zemsty.
Wzbiłam się w powietrze i ruszyłam natychmiast przed siebie. Nade mną i koło mnie latały różnego rodzaju statki, ludzie na pegazach oraz innych latających stworzeniach. Wszyscy kierowali się na armię Thanosa, którzy również zaczęli na nas napierać.
W pewnym momencie odnalazłam wzrokiem tatę, który leciał na czele nas wszystkich. Ruszyłam natychmiast w jego stronę, próbując go dogonić i po części nawet mi się to udało. Inni, również latający, od razu do nas dołączyli.
A później nastąpiła fala zderzenia z przeciwnikiem.
Każdy używał swoich mocy, swoich zdolności walki, swojej broni.
Nie zwlekałam długo i zaraz zaatakowałam jednego z potworów, rzucając w niego kulą ognia. Momentalnie zaczął się palić, a po chwili padł na ziemię martwy. Nie czułam wyrzutów, że go zabiłam.
Uśmiechnęłam się pod nosem, odnajdując wzrokiem Pepper i tatę, którzy, odwróceni do siebie plecami, atakowali przeciwników. Podleciałam do nich, również ustawiając się do nich plecami, po czym kolejny kosmita padł na ziemię martwy, przeszyty na wylot ostrym soplem lodu.
Oboje prędko mnie dostrzegli, lecz nie było czasu na jakieś normalne, kulturalne przywitanie się.
- Znajdę Cię później, Stella. - powiedział mężczyzna, a ja wiedziałam, że się uśmiechnął. Kiwnęłam mu głową, sama się uśmiechając.
- Albo ja Ciebie. - odparłam od razu. - Kocham was mocno.
Nie odpowiedzieli, ale wiedziałam, że ich to wzruszyło.
Zaraz całą trójką ruszyliśmy w różne strony, pomagając innym.
~*~
Wylądowałam bezpiecznie na ziemi, by chwilę odsapnąć. Rozejrzałam się, żeby żaden stwór mnie nie zaatakował znienacka. Ale zamiast tego dostrzegłam dwie sylwetki: mężczyzny i szopa. Mężczyznę rozpoznałam niemal od razu i natychmiast skierowałam się w ich stronę, z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Witam, prze pana. - przywitałam się, zbliżając się do nich. Brunet prędko się odwrócił, a na jego twarz mimowolnie wpłynął uśmiech. - Jak leci?
- Stella. - powiedział, nieco zdziwiony moim widokiem. Już miałam mu coś odpowiedzieć, jednak nie było mi to dane. Mężczyzna niemal od razu znalazł się tuż przy mnie, po czym przytulił mnie mocno. Zaśmiałam się cicho z jego reakcji, również go obejmując.
- Ciebie też miło widzieć, Bucky.
Wyjrzałam przez jego ramię i miałam wielkie szczęście, że to zrobiłam. Tuż za jego plecami czaił się napastnik. Odsunęłam się natychmiast od mężczyzny, wytworzyłam kulę ognia i rzuciłam nią w potwora, podpalając go. Przez chwilę słychać było jego wrzaski, które po chwili ucichły.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy. Zrobiłam to, co musiałam. - odpowiedziałam mu, uśmiechając się delikatnie. Zaraz jednak wzbiłam się z powrotem w powietrze, nie spuszczając wzroku z mężczyzny i zwierzęcia. - Miło było Cię poznać, szopie!
Odwróciłam i ruszyłam przed siebie.
- Jestem Rocket! - odkrzyknął zwierzak, ale ja już się nie oglądałam. Uśmiechnęłam się jedynie, oddalając się od nich coraz bardziej.
~*~
- Anastasia!
- Stella!
Serce waliło mi w piersi, gdy po chwili wpadłam wprost w ramiona kobiety, ściskając ją mocno. Była już nieco poobijana i prawdopodobnie posiniaczona, ale nie zwracała na to uwagi, podobnie jak my wszyscy. Ból był do zniesienia, o ile wiedziało się, że na końcu będzie już tylko spokój. Na całe szczęście Ana była cała i nie miała większych obrażeń.
- Jak dobrze Cię widzieć. - powiedziała, łapiąc moją twarz w swoje nieco ubrudzone dłonie. Zlustrowała mnie od góry do dołu, po czym uśmiechnęła się szeroko.
- Ciebie też. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, odwzajemniając jej gest.
Nim się obejrzałam czarnowłosa wzięła do ręki swój karabin i zastrzeliła zbliżającego się w naszą stronę kosmitę. Była niesamowita, podziwiałam ją.
- Obiecaj mi coś, dobra?
Kobieta przytaknęła skinieniem głowy, skupiając się na mojej osobie, ale wciąż pozostawała czujna w razie konieczności.
- Nie daj się zabić. - poprosiłam, patrząc wprost w jej niebieskie tęczówki. Nie chciałam jej stracić, nie pogodziłabym się z tym.
- Przeżyłam już tyle lat, a nadal żyję. - odparła ze śmiechem, strzelając do kogoś za mną. Nie odwróciłam się nawet. - Nic ani nikt mnie nie zabije. Jestem niezniszczalna.
- Ciebie nie zabije nic, a ja teoretycznie już umarłam. - powiedziałam, zakładając kosmyk włosów za ucho. Czarnowłosa spojrzała na mnie z lekkim smutkiem. Ona wiedziała, wiedziałam to. - Ale żyję i nie zamierzam umierać. Jeśli mam umrzeć to jeśli Thanosa nie będzie już ma tym świecie.
- To on dzisiaj zginie, nikt więcej.
- Też mam taką nadzieję. - mruknęłam, po czym wzbiłam się w górę. - Dobra, ja spadam. Ale powodzenia i, mam nadzieję, do zobaczenia.
- Innej opcji nie ma. - odparła, posyłając mi uśmiech. Zaraz ruszyła w tylko sobie znaną stronę, a ja wzbiłam się nieco wyżej.
Zamierzałam się rozejrzeć, może znaleźć kogoś znajomego, który potrzebowałby pomocy... Ale zamiast tego ktoś niespodziewanie złapał mnie za nogę. Spojrzałam tylko w dół, lecz nie zdążyłam zarejestrować twarzy. Ów stwór rzucił mną gdzieś daleko, jak szmacianą lalką. Nie potrafiłam kontrolować, w jakim kierunku lecieć.
I przez to chwilę później wylądowałam na ziemi. A także na jakiejś osobie.
- Shuri. Cześć.
Prędko zeszłam z dziewczyny, a następnie podniosłam się z ziemi i wystawiłam w jej stronę dłoń, by pomóc jej wstać. Na całe szczęście nic jej się nie stało, gdy przez przypadek na nią wpadłam. Obie otrzepałyśmy się natychmiast z nadmiaru ziemi.
- Wszystko w porządku?
- Tak, tak. Nic się nie stało. - mruknęła, podnosząc na mnie swój wzrok. Uśmiechnęłam się pod nosem, ulżyło mi, że była cała. - Miło Cię w końcu poznać na żywo. - dodała, odwzajemniając mój uśmiech.
- Ciebie też, serio. - odpowiedziałam, śmiejąc się cicho. Wyobrażałam sobie nasze spotkanie na żywo, ale oczywiście nie w takich okolicznościach. Mimo wszystko, cieszyłam się, że ją spotkałam. - Wybacz, że na Ciebie wpadłam. - dodałam ze skruchą, bo choć nie zrobiłam tego świadomie i z własnej woli, czułam wyrzuty, że mogło się jej coś stać. - Muszę już uciekać niestety, trzeba im pomóc. Ale miło było. I trzeba się spotkać, jeśli przeżyjemy.
Zaczęłam kierować się w jakimś kierunku, lecz odwróciłam się jeszcze za siebie, słysząc jej głos.
- Jasne. Ja zawsze chętnie - odkrzyknęła, na co tylko się uśmiechnęłam. - Nie pozwól się nikomu zabić!
- Ty też!
Ruszyłam dalej, starając się pomagać wszystkim potrzebującym. Niektórzy mieli małe problemy z potworami z kosmosu, ale mała pomoc i było po problemie. Byli naprawdę wytrzymali.
- Nie pozwolę nikomu więcej zginąć. Tylko Thanos zasługuje na śmierć. - mruknęłam do siebie, kierując się w tylko sobie znaną stronę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top