Rozdział 38
- Próba mikrofonu. Słyszycie mnie? - usłyszałam w słuchawce głos Happy'ego. Wszystko wokoło wręcz szumiało, praktycznie nie było nic słychać przez wiatr. W końcu znajdowaliśmy się po obu stronach lecącego samolotu, więc nie było się czemu dziwić.
- Tak, słyszymy. - przytaknęłam, trzymając się mocno maszyny. Mimo tego, spojrzałam w swoje lewo, do kabiny pilota, którym był Hogan.
- Chociaż straszny tu hałas. - dodał Peter, również patrząc na mężczyznę. On jednak był po drugiej stronie.
- Fajny ten nowy strój. - skomentował Happy, patrząc na chłopaka z uśmiechem. - Twój też niczego sobie, Stella. - dodał, odwracając się tym razem w moją stronę.
- Dzięki. - odpowiedzieliśmy równocześnie z Parkerem, po czym uśmiechnęliśmy się do siebie nawzajem. Kiedy byliśmy pogodzeni, było znacznie lepiej. I współpraca wychodziła lepsza, bardziej zgrana.
- Woah, to na pewno złudzenie?
- Tak, tylko sto razy większe, niż się spodziewałem. - odparł nastolatek, podobnie jak ja, patrząc przed siebie na znacznie większego żywiołaka, chyba nawet połączonego wszystkimi czterema żywiołami. To nie wróżyło nic dobrego z żadnym wypadku.
- Plan aktualny?
Peter przytaknął, co doskonale słyszałam w słuchawce, którą miałam w uchu. To było o wiele lepsze, niż krzyczenie do siebie. Nie było to dobre w takich warunkach.
- Tylko musimy się wznieść, by nas nie zauważył. - dodał od razu, a Hogan kiwnął głową na znak, że rozumie.
- Przyjąłem.
Samolot, którym kierował Happy, a na którym aktualnie z Peterem się znajdowaliśmy, wzniósł się jeszcze bardziej do góry, wprost w chmury, dzięki którym nie było nas widać.
- Wchodzę na wyższy pułap.
Wlecieliśmy prawie że w dym wywołany zniszczeniami i żywiołakiem, znikając z pola widzenia ludzi znajdujących się na dole. Na tym zależało nam najbardziej.
To miał być atak z zaskoczenia. Mój ulubiony.
- Hej, Happy. - zaczął chłopak, już ledwo co trzymając się maszyny. Robiło się zimno, wiatr wiał niemiłosiernie. Warunki nie odpowiadały w żadnym stopniu.
- Tak, młody. O co chodzi?
- Musimy poważnie pogadać o tobie i o mojej ciotce!
Petera porwało do tyłu, a już po chwili zniknął mi z pola widzenia. Zerknęłam do środka samolotu dokładnie w momencie, kiedy mężczyzna spojrzał na mnie. Wzruszyłam ramionami, zasalutowałam i odbiłam się od maszyny, lecąc z wielką prędkością w dół. Czułam wiatr we włosach, adrenalinę w żyłach i wściekłość na Becka, której dotychczas nie miałam. Byłam gotowa na ponowne zmierzenie się z nim. Ale teraz nie zamierzałam dać mu za wygraną. Musiał zginąć.
~*~
- Stella, wiesz co robić, prawda? - usłyszałam w uchu, zaledwie kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Nie bałam się zderzenia z nią, nigdy bym do tego nie dopuściła, odkąd nauczyłam się w pełni latać.
- Głupie pytanie, Pete. Jasne, że wiem.
- Powodzenia. - powiedział, a ja uśmiechnęłam się w duchu. Był kochany, martwił się o mnie, choć sam mógł zginąć. Wierzyłam jednak, że nic takiego się nie wydarzy.
- Tobie przyda się bardziej. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, nawiązując do planu chłopaka, który całą trójką realizowaliśmy. Razem wszystko miało wyjść lepiej. - Nie daj się zabić. - dodałam nieco ciszej. Gdybym teraz straciła i jego... Moje życie byłoby bez sensu.
- Ty też.
Zmieniłam kurs lotu stosunkowo szybko i skierowałam się prosto do jednej z wież, w której mieli znajdować się Fury i Hill, a także inni agenci, których miałam przyjemność spotkać. Okrążyłam budynek i odnalazłam wzrokiem dość dobrze znaną mi w ostatnim czasie osobę stojącą tuż przy oknie.
- Zgadza się, to Peter. - odpowiedziałam Marii, która wraz z mężczyzną patrzyła na spadającego z góry chłopaka. Oboje odwrócili się w moją stronę, zdziwieni moim widokiem, ale nie zwracałam na to uwagi.
- Co ty tu? - spytała kobieta, marszcząc czoło.
- Nie dawałaś znaku życia. - dodał Nick, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Fakt, nie dawałam znaku życia, ale jak miałam go dać, skoro byłam nieprzytomna, znalazłam się w zupełnie obcym mi kraju, bez niczego?
- To nie czas na wyjaśnienia. - odparłam natychmiast, nie zamierzając im nic tłumaczyć. Dostali wskazówkę, musieli się skapnąć, bynajmniej Fury. - Róbcie to, co macie robić. My zajmiemy się resztą.
Nick odwrócił się do Marii i spojrzał na nią znacząco. Kobieta natychmiast zabrała się do roboty. Zasalutowałam do niego i odleciałam, by zająć się dronami, jak i Beckiem. To on był celem i to on miał dzisiaj zginąć, nikt więcej.
- Załatwiłaś?
- Owszem. - odparłam od razu, lecąc w tylko sobie znaną stronę. - Czas w końcu go zniszczyć.
~*~
Zniszczyłam kolejne drony, ale była ich masa. Co chwilę odpowiadałam na zadawane przez Petera pytania, choć nie mieliśmy zbytnio czasu na pogawędki. Kiedy kolejnym razem usłyszałam czyjś głos, od razu dotarło do mnie, że to nie kto inny, jak Happy Hogan.
- Stella?
- Tak? Coś się stało? - odparłam pytaniem na pytanie, rzucając kolejną maszyną o budynek, dzięki czemu rozbił się o niego. - Nie mam czasu, Happy. Mów o co chodzi.
- Spójrz w dół. - nakazał, a ja odruchowo spojrzałam tam, gdzie kazał. Rzeczywiście, stał na dole, z telefonem przy uchu i machając do mnie ręką. - Chodź na chwilę.
Mężczyzna rozłączył się, a ja pokręciłam głową sama do siebie. Nie mogłam mu odmówić, nie potrafiłam. Nie po tym, ile już dla mnie zrobił.
- Happy...
Na jego prośbę wylądowałam na ziemi, pilnując, czy nic, ani nikt mnie nie śledził. Na szczęście drony latały gdzie indziej, ale mimo to i tak musiałam pilnować, żeby nie ruszyły w moim kierunku. Ja bym się obroniła, ale z Happy'm byłoby już gorzej.
- Miałeś zająć się wycieczką. Co ty tu robisz? - spytałam, bo to właśnie to było jego zadaniem, pilnowanie osób narażonych, osób z wycieczki Petera.
Happy nie odpowiedział na moje pytanie, a za to wyciągnął coś z kieszeni i podał mi.
- Proszę.
Odebrałam od niego rzecz i przyjrzałam się jej bliżej. Było to niewielkie, granatowe pudełeczko ze srebrną kokardką.
- Co to jest? - spytałam, ale zaraz przypomniałam sobie o pewnej rzeczy. Wszystko stało się wtedy jasne. - To od Petera, tak? Czemu mi to dajesz? Czemu w ogóle ty?
- Kazał ci to dać, jeśli nie wróci.
Mówiłam to samo, gdy ruszałam do Fury'ego.
- Dzięki. - mruknęłam, wyciągając wisiorek z niewielką śnieżynką, jako zawieszką. Był naprawdę ładny i idealnie pasował do mojej bransoletki. - Naprawdę dziękuję, Happy. Będę musiała ci się odwdzięczyć za to wszystko, co dla nas robisz. - dodałam, podając mu wisiorek, by pomógł mi go założyć. Dotknęłam zawieszki, odwracając się do niego przodem, kiedy ozdoba znalazła się już na mojej szyi.
- Nie musisz. Jesteśmy rodziną, nie?
Uśmiechnęłam się szeroko i podeszłam do niego bliżej, przytulając się do jego piersi. To nie było pożegnanie, to była wdzięczność, jakiej nigdy mu nie okazałam. Zasługiwał na to już od dawna.
- Jesteśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top