Rozdział 37
- Gdzie lecimy, Happy? - spytałam w pewnym momencie, bo to intrygowało mnie od samego początku. Nie mówiłam mu, gdzie mieliśmy lecieć, w sumie sama nie wiedziałam, gdzie teraz wszyscy byli.
- Do jakiejś miejscowości w Holandii. Nie umiem wymówić nazwy. - odpowiedział mężczyzna, skupiony na drodze, a bardziej jego braku. Na niebie w końcu nie było żadnej ulicy. - Peter potrzebuje pomocy. - dodał, zerkając na mnie ukradkiem.
Odchyliłam głowę do tyłu, przymykając oczy. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że Peter w pewnym momencie będzie potrzebował pomocy. Pod względem bohaterstwa, pomocy innym, był naprawdę uparty i nie odpuszczał. Ceniłam to, ale mówiłam mu przecież coś przed wyjściem.
- A ja mówiłam, żeby się nie mieszał. - mruknęłam, kręcąc głową sama do siebie. Już nawet nie byłam na niego zła za tą całą sytuację. Chodziło mi tylko o jego dobro.
- Jest uparty, nic na to nie poradzisz. - stwierdził Happy, a ja nie byłam w stanie się z nim nie zgodzić. Pod tym względem miał rację.
- Wiem, Happy. Wiem. Aż za bardzo.
~*~
Dotarliśmy do Holandii zadziwiająco szybko. Hogan miał wylądować na jednym z pól z tulipanami w miejscowości, której nazwy nie potrafiło wymówić żadne z nas. Było tu naprawdę kolorowo, aż nie chciało się stamtąd wracać. Mogłabym tam zostać, podobnie jak w Hiszpanii.
Mężczyzna w końcu wylądował, a ja już z daleka dostrzegłam sylwetkę Petera, który lekko kuśtykał na jedną nogę. Mimo wszystko, cieszyłam się, że żył, że nic poważniejszego mu się nie stało.
Kiedy drzwi się tylko otworzyły, wręcz przez nie wybiegłam, natychmiast schodząc ze schodów na sam dół. Tuż za mną wyszedł też Happy.
- Peter. - wyszeptałam, przyglądając się mu z daleka. Nie wyglądał najlepiej, ja, kiedy znalazła mnie Briar, zapewne też nie wyglądałam, jak zawsze. Ale nie było się czemu dziwić, oboje zapewne walczyliśmy z Beckiem.
- Peter? - odezwał się mężczyzna, marszcząc brwi. - Jesteś cały? - spytał, jakby nie dowierzając, że to był rzeczywiście on. Serce zaczęło walić mi w piersi, a ja nawet nie wiedziałam dlaczego.
- Happy? Stella? To wy? - odezwał się Pete dość łamiącym głosem. Coś znów ścisnęło mnie od środka i jedynie silna wola trzymała mnie od tego, by się rozpłakać..
- A kto miałby to być, jak nie ja?
- Stójcie! - zawołał nagle Peter, wystawiając przed siebie rękę w obronnym geście. Zatrzymaliśmy się, patrząc na niego. Nie chciałam nawet wiedzieć przez co musiał przejść z Mysterio. Mnie znokautował, nawet jeśli sama go do tego podpuszczałam. Co zrobił jemu, już nie wiedziałam. - Niech któreś z was powie, co tylko wy możecie wiedzieć.
Spojrzeliśmy na siebie z mężczyzną, a to mnie dotarło, że to właśnie ja musiałam przekonać go, że to właśnie my. Kiwnęłam do Hogana głową i postawiłam ostrożny krok w stronę chłopaka. Nie chciałam go wystraszyć, sama też miałam pewne obawy, czy rzeczywiście byłam z Happy'm. A jednak wiedziałam, że to prawdziwy on.
- Uratowałeś mnie kiedyś przed gwałtem, a później zabrałeś do siebie. - powiedziałam cicho, ale na tyle głośno, by mnie usłyszał. Oczy nastolatka rozbłysły, co widziałam nawet z takiej odległości, w której się znajdowaliśmy.
- Ktoś próbował cię zgwałcić? - odezwał się zdziwiony Happy, jednak nie przejęłam się nim zbytnio. Patrzyłam na Petera, na jego reakcję. Wiedziałam, że mi wierzył. O tym wiedzieliśmy tylko my, nikt więcej.
- To ty.
Stałam tam jeszcze przez chwilę, podczas gdy Parker ruszył w moją stronę. Nim zdążyłam się zorientować, nastolatek objął mnie mocno, jakby już nigdy miał mnie nie zobaczyć. Ja zaraz sama przytuliłam go, wtulając się w jego tors.
- Miałeś tam zostać. - wyszeptałam mu do ucha, nie czując już złości na niego. Tak bardzo cieszyłam się, że żył. Był poobijany, to fakt, ale żył.
- Wiem.
- Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego za mną ruszyłeś? - spytałam, odsuwając się od niego nieznacznie, by spojrzeć na jego twarz. Złapałam jego policzki w swoje dłonie i spojrzałam głęboko w oczy.
- Właśnie, za tobą. Nie mogłem cię tak zostawić.
- Oszalałeś. - powiedziałam ze śmiechem, stykając nasze czoła razem. Czułam, jak palce chłopaka błądzą po mojej talii i zaciskają się w pasie. To było całkiem miłe uczucie.
- Już dawno. Na twoim punkcie.
- Dobra, dobra, dobra. - przerwał nam Happy, podchodząc do naszej dwójki od razu. Nastolatek odsunął się ode mnie, po czym wręcz rzucił się mu w ramiona, a nieco zdezorientowany mężczyzna odwzajemnił jego uścisk, choć dopiero po otrząśnięciu się.
- Tak się cieszę, że jesteście.
- Peter, powiedz mi o co tutaj chodzi? Stella nic mi nie wytłumaczyła.
Spojrzałam na niego, ale się nie odezwałam. To był akurat fakt, nic mu nie powiedziałam, bo po prostu musiałam to wszystko uporządkować w swojej głowie, musiałam przemyśleć to wszystko na spokojnie. Musiałam odpocząć.
- Wejdźmy do samolotu może lepiej, dobra?
Przytaknęli mi od razu i zaraz całą trójką udaliśmy się do samolotu.
~*~
Stałam za Happy'm, bacznie obserwując jego poczynania. Mężczyzna zszywał właśnie rany na plecach Petera, który co chwilę syczał cicho z bólu. Podziwiałam Happy'ego, że umiał robić takie rzeczy.
- Nie ruszaj się. - mruknął cicho mężczyzna, niezwykle skupiony na swojej pracy. - Już zaraz koniec.
- Auć... - syknął Peter, patrząc w górę. Widziałam jego mocno zaciśniętą szczękę, ale nie mogłam zrobić nic, by ulżyć mu w bólu. Po prostu nie wiedziałam jak.
- Myślałem, że masz super siłę.
- Ale ból czuję. - odparł nastolatek przez zaciśnięte zęby. Spojrzałam na nich obu, ale nie odezwałam się. Było mi żal Petera, bo nie powiem, trochę cierpiał przed to zszywanie.
Chłopak nagle złapał się za nasadę nosa, bądź ciut wyżej, nie było dokładnie widać, jak się stało z tyłu. Doskonale zdawałam sobie, że nie ma wytrzymywał już tego wszystkiego. I psychicznie, i fizycznie.
- Happy, no skończ wreszcie.
- No już, spokojnie. - odpowiedział Happy, nie do końca przejmując się słowami Petera. Wciąż zszywał ranę na jego plecach.
Nastolatek przejechał dłonią przez włosy i spojrzał w dół z frustracji. Był bliski wybuchniecia, widziałam to po jego zachowaniu. Niewiele go od tego powstrzymywało.
- Jeszcze kilka, wytrzymaj.
- O mój boże! Happy! - zawołał Pete, uderzając pięścią o stolik. Podskoczyłam w miejscu, nieprzygotowana do tak gwałtownej reakcji.
- Spokojnie. - odezwał się Hogan nieco podwyższonym głosem, ale na nic się to zdało. Petera coś męczyło od środka, a ból wcale mu w tym nie pomagał.
- Żadne spokojnie. Jakie spokojnie? - spytał, wstając gwałtownie. Stanął przed nami, wskazując dłonią w moim kierunku, choć dobrze wiedziałam, że zrobił to nieświadomie. Był wściekły, załamany i przerażony jednocześnie. - Jak niby mam być spokojny, skoro tak nawaliłem?
Happy ściągnął okulary, które miał na sobie i odłożył je, spoglądając w jego stronę.
- Zaufałem Beckowi. Tak? Dałem się wykiwać i dałem mu jedyną rzecz, którą pan Stark dla mnie zostawił. A teraz zabije moich przyjaciół i pół Europy, więc błagam, nie mów, żebym się uspokoił.
Spojrzałam na mężczyznę, ale prędko podeszłam do Petera, który usiadł załamany na jednym z foteli. Zakrył twarz rękoma, a ja kucnęłam przed nim, przykładając dłoń do jego policzka. Podziałało, bo spojrzał na mnie, na co posłałam mu delikatny, pokrzepiający uśmiech.
- Przepraszam, Happy. Przepraszam, Stella. Przepraszam, nie powinienem krzyczeć.
- Nie przepraszaj, naprawdę. Miałeś prawo tak zareagować, nikt cię za to nie wini. - odparłam spokojnie, podnosząc się z klęczek.
Peter uniósł głowę do góry i westchnął głośno. Jego oczy były przekrwione i błyszczały lekko, co dało mi jasno do zrozumienia, że był blisko płaczu. Mi samej zrobiło się smutno, ale powstrzymywałam się przed tym, jak tylko mogłam. Wylałam już swoje łzy, więcej nie powinno ich wypłynąć.
- Strasznie mi go brakuje. - powiedział cicho Pete, zerkając swoimi brązowymi tęczówkami na Happy'ego. Nieświadomie w moich oczach również zagnieździły się łzy, bo wiedziałam, o kim mówił. I to bolało najbardziej.
- Taa, mnie też. - przyznał mężczyzna, przenosząc na mnie swój wzrok. Spojrzałam na niego, lecz prędko odwróciłam się do tyłu, za wszelką cenę próbując się nie rozpłakać.
- Wszędzie. Dosłownie wszędzie... - zaczął chłopak, kręcąc głową sam do siebie ze spuszczoną głową. - Widzę jego twarz. Aa, cały świat się dopytuje, kto będzie następcą Iron Mana i... - zatrzymał się na chwilę, pociągając nosem, jakby chcąc się uspokoić.
Przez chwilę każdy z nas milczał, tak naprawdę nie wiedząc, co powiedzieć. To było trudne dla nas wszystkich, każdy z nas stracił Tony'ego Starka, ale dla każdego z nas był on kimś innym. Nikt nie potrafił sobie poradzić z jego odejściem. Nikt.
- Nie wiem, czy to ja. Nie jestem Iron Manem.
Podeszłam natychmiast do nastolatka, a on spojrzał na mnie z bólem. Przyciągnęłam jego głowę do swojego torsu i przytuliłam. Wiedziałam, że choć tak dam mu to wsparcie, którego potrzebował już od dawna.
- Nie jesteś Iron Manem. Żadne z was nie jest. Nigdy nie będziecie Iron Manem. - odezwał się Happy, najwidoczniej chcąc powiedzieć nam to, czego nie zrobił nikt inny, a tak bardzo powinien. - Nikt nie sprostałby jego wymaganiom. Nawet sam Tony. - dodał, kręcąc głową sam do siebie. - Był moim najlepszym przyjacielem. I był w rozsypce.
Spojrzeliśmy na mężczyznę, dając mu znak, że oboje go słuchaliśmy. On też miał coś do powiedzenia w tej sprawie i każdy z nas o tym doskonale wiedział.
- Kwestionował każdy swój krok, to go zżerało od środka. Nie kwestionował tylko jednej rzeczy, że wybrał ciebie.
Mężczyzna dał nam czas na przyswojenie do siebie tego, co powiedział.
- Nie sądzę, żeby zrobił to, co zrobił... Gdyby nie pewność, że będziesz tutaj po jego śmierci. - kontynuował, wskazując palcem na Petera, który pociągnął znowu nosem. - Wasi koledzy mają kłopot. Zostaliście tylko wy, bez swoich zabawek.
Nie chciałam się odzywać, ale ja swoją moc miałam zawsze przy sobie od ponad połowy swojego życia. Ale Happy miał w pewnym sensie rację, Pete został bez swojego stroju, a to dzięki nim był tym, kim był. Bohaterem. Spidermanem, którego pokochałam.
- Co zamierzacie zrobić?
Żadne z nas nie odpowiedziało. Peter wstał, ja zostałam w tym samym miejscu, gdzie stałam od kilku minut.
- Skopać Beckowi tyłek. - odpowiedział Peter pewnym głosem, odpowiadając za nas dwoje. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo w końcu gadał z sensem. W końcu wiedziałam, że nienawidził go tak samo, jak ja.
- Znaczy, pytałem, co w tej chwili. - wyjaśnił Happy, gestykulując lekko. - Znaczy, co konkretnie chcecie zrobić, bo od dobrego kwadransa wisimy nad polem tulipanów.
Parsknęłam cicho śmiechem na jego słowa. W gruncie rzeczy miał rację, wciąż byliśmy na tym polu, gdzie znaleźliśmy Petera.
W końcu chłopak zaczął mówić, a następnie zabrał się za tworzenie swojego nowego kostiumu. Usiadłam na fotelu, na którym wcześniej siedział i przymknęłam oczy ze zmęczenia, mimo wszystko przez cały czas go słuchając. Po chwili zasnęłam, nawet nie wiedząc, kiedy dokładnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top