Rozdział 35

- Stella! Stella! - zawołał ponownie Peter, kiedy szybkim krokiem zmierzałam z powrotem do hotelu. Czułam w środku niewyobrażalną złość na chłopaka, na Becka, ale też na siebie, że nie dopilnowałam nastolatka lepiej. Może wtedy nie byłoby tego wszystkiego.

- Nie odzywaj się do mnie lepiej, dobrze ci radzę. - warknęłam, wyrywając się z jego uścisku. Zmierzyłam go wzrokiem, ale on zdawał się tym w ogóle nie przejmować. Widział mnie już w gorszym stanie wściekłości.

- Naprawdę nie wiedziałem. - bronił się, lecz to i tak było na nic. Zrobił to, co zrobił, a to było już dla mnie za wiele. Mógł zrobić wszystko, ale nie to.

- To trzeba było pomyśleć dwa razy, zanim oddałeś mu te okulary. - wycedziłam przez zęby, zatrzymując się gwałtownie, przez co przez przypadek na mnie wpadł. - Tata ci zaufał, a ty co zrobiłeś? - spytałam, choć odpowiedź była oczywista. Wskazałam na niego, wręcz wbijając palec w jego klatkę piersiową. - Nawet nie odpowiadaj. - dodałam natychmiast, kiedy otwierał już usta, żeby odpowiedzieć.

- Przepraszam bardzo. Nie bądź zła.

- Nie bądź zła? Peter, nie bądź zła?! Czy ty siebie słyszysz? - krzyknęłam wprost w jego twarz. Chłopak cofnął się do tyłu, lustrując mnie wzrokiem. Przymknęłam oczy, by się uspokoić, ale nawet to nie pomogło. Wciąż czułam tą niewyobrażalną wściekłość, czułam, że moje oczy zmieniły kolor. - Oddałeś jedyną rzecz, którą dał ci mój ojciec, a ty zamiast ją zatrzymać, oddałeś. Tak się po prostu nie robi, rozumiesz?! Nie oddaje się prezentów!

Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do budynku, nie zwracając uwagi na ludzi, którzy się tam znajdowali. Ruszyłam na odpowiednie piętro i odnalazłam wzrokiem swój pokój, do którego od razu się skierowałam. Peter przez cały czas podążał tuż za mną.

- Gdzie idziesz? Co zamierzasz?

Nie odezwałam się, po prostu weszłam do środka, podchodząc do walizki. Odłożyłam torebkę, wzięłam ze sobą telefon i podeszłam do okna, które natychmiast otworzyłam. Przed wyjściem powstrzymała mnie jednak dłoń.

- Teraz nie będziesz się do mnie odzywać? - spytał, kiedy odwróciłam się w jego stronę przodem. Westchnęłam cicho, stając z nim twarzą w twarz.

- Lecę do Fury'ego, muszę z nim porozmawiać. A ty tu lepiej zostań i zostaw to mnie. Muszę odkręcić to, co zrobiłeś. - powiedziałam nad wyraz spokojnie, choć z lekkim przekąsem. Miałam do niego żal za to, co zrobił. Ten jeden, jedyny raz tak bardzo mnie zawiódł. - Jeśli nie wrócę... - zaczęłam, aczkolwiek nie skończyłam, bo oboje doskonale wiedzieliśmy, co zamierzałam powiedzieć.

- Nawet tak nie mów. Masz wrócić.

- Jeśli nie wrócę, powiedz Pepper i Morgan, że je kocham i że wszystko będzie dobrze. - dokończyłam w końcu, uspokajając nieco swoje szybko bijące serce. Bałam się, że to nie przejdzie mi przez gardło, a jednak... - A ty się módl, żebym wróciła. - dodałam natychmiast, wskazując na niego palcem. Zaraz jednak odwróciłam się z powrotem do okna, lecz znów coś powstrzymało mnie przed wyjściem.

Odruchowo odwróciłam się za siebie, chwyciłam Petera za koszulkę i złączyłam nasze usta w całość. Odsunęłam się zadziwiająco szybko, choć tak bardzo chciałam tam zostać i niczym się nie przejmować. Ale tu chodziło o naprawdę wielkie rzeczy, których nie mogłam zostawić.

- Trzymaj za mnie kciuki, ciołku.

Nie dałam mu nic powiedzieć, bo po prostu wyleciałam z pokoju, zostawiając go tam samego.

~*~

Leciałam sobie spokojnie, gdy w uchu zaczęło mi trochę piszczeć. Złapałam się za nie, nie rozumiejąc, co się dzieje. Austin powiedziałby mi, gdyby coś się stało, gdyby ktoś chciał się do mnie dodzwonić, czy coś w tym stylu. On jednak milczał, co nie wróżyło nic dobrego.

- Co jest?

- Znów się widzimy, Snow. - odezwał się zza mnie dość znajomy głos. Zacisnęłam dłoń w pięść i odwróciłam się do mężczyzny z nienawiścią.

- Oddaj EDITH po dobroci, Beck, a nic ci nie zrobię. - warknęłam, starając się za wszelką cenę nie rzucić się na niego z pazurami. Ochota wydrapania mu oczu była niesamowicie kusząca.

- Serio myślisz, że na to przystanę? - zaśmiał się Beck, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. - Słuchaj, nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, to tobie nic się nie stanie. Wiedziałem od początku, że mi nie ufasz, okey, ale teraz to ja dyktuję warunki, rozumiemy się?

- Nie. Nie rozumiemy. - odparłam, uśmiechając się prowokacyjnie. Przekrzywiłam głowę w bok, dostrzegając w jego oczach złość.

- Sama tego chciałaś.

Uniknęłam jego ciosu, a sama zadałam swój. Mężczyzna jednak zrobił unik, po czym popchnął o pobliski budynek, o który uderzyłam całym ciałem.

Deja vu.

- Czyli co? Wykończysz teraz dziewczynę? - odezwałam się, nie przejmując nawet bólem całego ciała od bliskiego spotkania ze ścianą. Wtedy nie liczyło się nic innego, niż pokonanie go w jakikolwiek sposób.

- Tak bardzo się o to prosisz? - spytał z uniesioną brwią. Na jego twarzy jednak przez cały czas znajdował się uśmiech. - Spełnię twoją wolę. - dodał z cwanym uśmieszkiem.

- Nie doczekanie, mój drogi.

- Jeszcze zobaczymy, Stark.

Miałam go zaatakować, odepchnąć, cokolwiek, ale jego słowa, a bardziej znajomość mojego nazwiska, zrobiła swoje. Nie sądziłam, że Beck od początku znał moją tożsamość.

- Myślałaś, że nie wiedziałem, co? - zapytał, lecz nie odpowiedziałam. Spojrzałam na niego przelotnie, zatrzymując się na jego twarzy, której tak nienawidziłam. Większą nienawiść kiedykolwiek czułam tylko do Thanosa, który na szczęście już nie żył. - Wiem o tobie więcej, niż ci się zdaje.

- Mało interesujące. - stwierdziłam, rzucając się na niego z pięściami. Odepchnęłam go daleko w tył, co nieco go zdziwiło. Pewnie nie spodziewał się, że posiadałam aż taką siłę w rękach. - Nie udawaj, że boisz się mnie zaatakować. Zrób to, co musisz i kończ tą całą szopkę, którą odstawiasz od samego początku. - powiedziałam, zmęczona tym, że to przedłużał. Mogliśmy mieć to już dawno za sobą. - Co? Myślałeś, że cię nie poznałam? Doskonale wiem, że pracowałeś dla mojego ojca. - dodałam, widząc jego pytającą minę. Udawał wielkiego, ale tak naprawdę był nikim w porównaniu ze mną. - Ale jesteś zwykłym tchórzem.

Uśmiechnęłam się złośliwie, posyłając w jego stronę kulę wody, która odrzuciła go w tył. Prędko się zrehabilitował i zaczął mnie atakować. Ostentacyjnie wylądowałam twardo na ziemi, nieopodal torów kolejowych.

- Tylko na tyle cię stać, Beck? Postaraj się.

- Przestań! - wrzasnął, mierząc mnie nienawistnym spojrzeniem. Doskonale zdawał sobie sprawę, że próbowałam go sprowokować, bo na tym zależało mi najbardziej.

- Ja dopiero zaczynam. - oznajmiłam, podnosząc się z ziemi.

Znów zaczęliśmy walkę, nie zważając już na nic. Ludzie krzyczeli pod nami, niektórzy uciekali w popłochu, ustępując nam z drogi. Nie liczyło się nic, zupełnie nic.

- Jesteś tchórzem, Beck. Nie potrafisz pogodzić się z porażką!

Mężczyzna ponownie popchnął mnie na budynek, po czym przycisnął do ściany, łapiąc za gardło. Wspomnienia z Thanosem wróciły, ale też prędko odeszły. Zastąpiły je nowe wspomnienia. W tym to, że Beck przywalił mi w nos, z którego pociekła strużka szkarłatnej krwi.

- Bijesz dziewczynę, choć dobrze wiesz, że tak się nie robi!

Zadał kolejny cios i znów w twarz. Poczułam metaliczny posmak w ustach, ale zlekceważyłam to. Dobrze wiedziałam, że byłam cała poharatana.

- Pragniesz władzy? Powinieneś na to zasłużyć. - zaśmiałam się, po czym wyplułam trochę krwi prosto w jego twarz. Starł ją natychmiast, wściekły. - Ale to ci się nie uda. Nie pozwolę na to.

- Za dużo gadasz, wiesz? - odezwał się w końcu, mrużąc oczy, jakby miało mnie to przestraszyć. Bałam się naprawdę niewielu rzeczy, a już na pewno nie jego. To mnie się bali.

- Czyli dobry wzrok i słuch masz. - stwierdziłam, uśmiechając się szeroko, co miało go sprowokować jeszcze bardziej. I udało mi się.

- Specjalnie mnie prowokujesz.

- Szybki jesteś. - zaśmiałam się głośno, już nawet się nie broniąc. Nie wyrywałam się, jakby zrobiłby to ktokolwiek inny. Nie było sensu. - Nie tchórz, Quentin. Daj z siebie wszystko. Wykończ mnie, dobrze wiesz, że wystarczy chwila. Dawaj. - powiedziałam, przybliżając się do niego, o ile było to jeszcze możliwe. I tak był już wystarczająco blisko, trzymał mnie, nie pozwalając się ruszyć. Jego uścisk też się wzmacniał, zabierając mi potrzebny do oddychania tlen. - Zabij mnie. A będzie po problemie.

- Mam nadzieję, że już nigdy się nie zobaczymy. - odpowiedział, po czym ponownie mnie uderzył.

Ostatnie co zobaczyłam to jego szyderczy uśmiech na twarzy i ból, który spowodował mi swoją pięścią. Potem zapanowała już jedynie ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top