rozdział 49
Luty 2027
Był wieczór, kiedy siedziałam wraz z Peterem w salonie, oglądając jakiś film, aktualnie lecący w telewizji. Opierałam się o jego ramię, gdy poczułam nagły ból w brzuchu. Spojrzałam w dół, zauważając, że coś się działo, że odeszły mi wody.
- Peter? - spytałam cicho, patrząc na niego z bólem. Zaraz znów jeknęłam, łapiąc się za sporej wielkości brzuch. - Auu...
- Co się dzieje? Wszystko dobrze? Boli? - zapytał od razu, panikując nieco. Skupił się na mnie, patrzył w moją stronę. Widziałam strach w jego oczach.
- Chyba się zaczęło, Peter.
- Że co? - odezwał się ponownie, odskakując ode mnie, jak opatrzony. Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo ból stawał się coraz silniejszy. To było nie do zniesienia.
- Rodzę! - zawołałam, krzycząc chwilę później z bólu. Zaczęłam oddychać głośno, próbując się jakoś uspokoić.
- O matko! - wymamrotał, po czym nagle wstał, wyciągając rękę w moją stronę. Od razu za nią złapałam, podnosząc się z kanapy, dzięki jego pomocy. - Trzymaj się. Już jedziemy do szpitala. - powiedział, prowadząc mnie w stronę windy. Musieliśmy czym prędzej dostać się do szpitala. - Chodź, powolutku. Dasz radę, tak? Oddychaj spokojnie.
- To boliii... - jeknęłam, czując napływające do oczu łzy. To był okropny ból, wręcz nie do wytrzymania. Czułam, jakby ktoś właśnie palił mnie żywcem, rozrywał od środka.
- Wiem, kochanie, ale wytrzymaj jeszcze trochę. Do szpitala nie mamy daleko, tylko musisz wytrzymać. - pocieszał mnie, co wcale nie było takie łatwe. Mówił te słowa, ale ja nie potrafiłam się skupić, a tym bardziej ich wykonać, co usilnie próbowałam.
- Aaaa!
Peter z wytrwałością słuchał moich krzyków, moich jęków i innych odgłosów, które z siebie wyrzucałam. Był i to było najważniejsze.
~*~
- Dwudziesty czwarty lutego, dwudziesta druga, czterdzieści. - powiadomiła położna, a po sali rozniósł się płacz dziecka. Odetchnęłam z ulgą, opadając zmęczona na poduszki. To było kilka najgorszych godzin w moim życiu.
- Masz ślicznego synka. - powiedziała druga z pielęgniarek, przyglądając się mojemu dziecku. Odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła szeroko.
- Mogę zobaczyć?
Aaliyah wzięła na ręce dziecko, owinięte już w kocyk, po czym podała mi go z uśmiechem. Spojrzałam na chłopczyka, nie mogąc nacieszyć oka. Był taki malutki i uroczy.
- Jeju... - wyszeptałam, dotykając jego małą rączkę. Chłopczyk odwrócił się w moją stronę, co było niesamowitym doświadczeniem. Nie mogłam uwierzyć, że rzeczywiście był mój i Petera. - Cześć, kochanie. To twoja mama, tak?
- Gratulacje. Byłaś dzielna. - odezwała się Aaliyah, nieustannie mi się przyglądając. Byłam jej wdzięczna, że mi pomogła i była przy porodzie. Znałam ją dzięki Eleanore, która serdecznie mi ją poleciła.
- Dziękuję.
~*~
- Jest piękny. - skomentował Peter, trzymając naszego synka w ramionach. Jego oczy świeciły, a ja cieszyłam się, że się tak bardzo cieszył. To był cudowny widok.
- I podobny do ciebie. - dodałam, kiedy usiadł koło mnie. Poprawiłam chłopczykowi czapeczkę, po czym spojrzałam na Petera z uśmiechem. - Udał się nam.
- To prawda. - przytaknęła Pepper, która znikąd pojawiła się w pomieszczeniu wraz z tatą. Morgan najwyraźniej była albo u Happy'ego, albo u wujka Jamesa. - Pokażcie mi go tutaj. - dodała natychmiast, odbierając chłopczyka z rąk Petera.
Obserwowanie ich przerwał mi jednak tata, który usiadł na skraju łóżka, na którym leżałam i spojrzał na mnie z czułością. Minęło już wiele czasu, a on zmienił się nie do poznania. Patrząc na niego, kiedy byłam mała i patrząc na niego teraz - był zupełnie inną osobą.
- Jak się czujesz? - spytał, nie odrywając ode mnie wzroku. Uśmiechnęłam się, spojrzałam jeszcze na Pepper, Petera i małego Tony'ego, po czym ułożyłam się wygodnie na poduszkach.
- Wyczerpana, ale szczęśliwa. - odparłam zgodnie z prawdą. Już po chwili na moje ręce trafił synek, którego podała mi blondynka. Wzięłam go ostrożnie na ręce i ułożyłam go tak, by mężczyzna doskonale widział jego twarz. - Zobacz, jaki piękny jest. Ma nasze oczy. - powiedziałam z zachwytem, poprawiając mu ponownie czapeczkę, która opadała mu nieco na oczy.
- Szkoda, że nie Stark. - mruknął tata, łapiąc swojego wnuka za dłoń. A bardziej to on objął jego palca swoją malutką dłonią, co było naprawdę urocze.
- Po części nim jest, gdyby nie patrzeć.
- To nie to samo. - przyznał mężczyzna, kiwając głową. Jego oczy zaświeciły tak samo, jak te Petera, gdy patrzył na swojego imiennika. - Ale cieszę się bardzo, że jesteś szczęśliwa. Teraz zaczną się nieprzespane noce, koszmary o pieluchach, mleko i wszystko inne. - dodał szeptem, zerkając na swoją ukochaną, która rozmawiała wtedy z Peterem kawałek dalej. - Horror jednym słowem.
- Jesteś niemożliwy. - skwitowałam ze śmiechem, nie mogąc się przed tym powstrzymać. Jego humor wciąż pozostawał mimo upływu lat.
- Ale przynajmniej szczery. - stwierdził, wypinając pierś do przodu i poprawiając swoją koszulkę. - Gratuluję, skarbie. - dodał, po chwili całując mnie w czoło.
Dopiero wtedy poczułam, że to wszystko, co mnie spotkało, było początkiem do tego, co miało nadejść. A ja nigdy nie zmieniłabym tego wszystkiego, co się wydarzyło.
Bo wtedy nie byłabym w tym miejscu, w którym właśnie byłam.
~*~
Do domu wróciliśmy dopiero po kilku dniach, ale to nie było wtedy najważniejsze. Cieszyłam się ogromnie, że w końcu mogłam wrócić, że nasz synek był zdrowy, że w końcu byliśmy w komplecie.
- Witamy w domu! - zawołało kilka osób na raz, kiedy tylko weszliśmy do salonu. Odskoczyłam nieco, łapiąc się za serce, bo kompletnie nie spodziewałam się ich w tamtym miejscu.
- O mój boże! - mruknęłam, spoglądając na Petera, który tylko się uśmiechnął, najwyraźniej wiedząc o wszystkim. Popchnął mnie lekko do przodu, sam podążając za mną, trzymając w dłoni nosidełko. - Jesteście kochani. - powiedziałam, podchodząc bliżej do całego tłumu.
Wszyscy zaczęliśmy się witać, oni nam gratulowali, a my dziękowaliśmy cicho. Musieliśmy się z Peterem jeszcze do tego wszystkiego oswoić, bo nie było co ukrywać, to była dla nas nowa sytuacja. Nie byliśmy już sami, był z nami mały Tony, którym musieliśmy się zająć.
- Pokaż no go tu. - odezwała się Maia, podchodząc do nosidełka, gdzie znajdował się chłopczyk. Zaraz zleciały się też pozostaje kobiety i dziewczyny, które oblężyły Tony'ego z każdej możliwej strony.
- Jeju, piękny jest. - zachwyciła się Laura, na co tylko uśmiechnęłam się pod nosem. Jej dzieci były już prawie dorosłe, poza Nate'em, który był niewiele starszy od Morgan.
- Kolejne dziecko w rodzinie.
Podeszłam bliżej Eleanore i Pietro, którzy byli wraz ze swoją córką. Również należeli do naszej wielkiej rodziny i naprawdę było mi miło, że przyszli do nas w tym dniu.
- Jak się w ogóle trzyma Aya? - spytałam, wskazując głową na śpiącą w ramionach Pietro dziewczynkę, niewiele starszą od mojego Tony'ego.
- Jest dobrze. Ostatnio złapało ją jakieś przeziębienie, ale jest już dobrze. - odparła Elena, poprawiając sukienkę swojej córki. Chłopak uśmiechnął się do mnie delikatnie, po czym odszedł kawałek dalej, gdzie znajdowało się ich nosidełko.
- To dobrze. - powiedziałam z uśmiechem, zerkając na własnego syna, który spał nieopodal. - Twoja przyjaciółka odbierała mój poród. Podziękuj jej ode mnie jeszcze raz, dobrze?
- Nie ma sprawy. - odparła niemalże od razu.
Dziewczyna zaraz odeszła, więc podeszłam do zgromadzonych bliżej, chcąc zobaczyć, co właściwie robili. Akurat kiedy stanęłam koło Anastasii, ta brała chłopca na ręce, bo najwyraźniej musiał się obudzić. Jego brązowe oczka patrzyły na kobietę.
- Chodź do cioci, kochany.
- Pasuje ci, An. - skomentowałam, podchodząc do niej jeszcze bliżej. Czarnowłosa poprawiła sobie jego ułożenie na rękach, w tym samym czasie, kiedy podszedł do nas Bucky.
- Trochę szkoda, że nie miałam okazji spędzić ze swoim wystarczająco dużo czasu. - odezwała się i, choć z uśmiechem, dostrzegłam w jej oczach pewien smutek. Kobieta zaraz spojrzała na swojego ukochanego, który spojrzał też na nią, nieco zdziwiony jej wzrokiem.
- No co? Nie patrz tak na mnie, to nie moja wina. - odparł Bucky, już po chwili sam przyglądając się maleństwu.
Patrzyłam na nich z uśmiechem, dopóki ktoś nie dotknął mojego ramienia. Do uszu prędko dotarł mi głos, który tak dobrze znałam i który tak uwielbiałam.
- Stella?
- Co jest? - spytałam od razu, odwracając się do chłopaka, który stał tuż za mną. Peter złapał mnie za dłoń i odciągnął nieco od reszty, tak by widzieć ich wszystkich.
- Teraz zaczyna się nowe życie, co? - odezwał się, obejmując mnie w pasie. Oparłam głowę na jego piersi, przyglądając się pozostałym zgromadzonym, którzy zaczęli rozmawiać między sobą.
- Zdecydowanie tak. - przytaknęłam, bo chłopak miał stu procentową rację. To był nowy początek, nowe życie, które mieliśmy wieść razem. - Ale jestem na to gotowa.
- A ja tym bardziej. - dodał, a ja dostrzegłam na jego twarzy szeroki uśmiech. Peter już po chwili pocałował mnie w głowę, przyciągając jeszcze bliżej. Objął mnie od tyłu, kładąc głowę na moim barku. - Zachwycają się nim, jakby był nie wiadomo kim. - zaśmiał się, co dzieliło się też mnie.
- Wiesz, kto by się nie zachwycał w połowie Parkerem i w połowie Starkiem. Przecież on będzie istną mieszanką nas dwojga.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top