rozdział 26
Nasze wakacje minęło zdecydowanie za szybko, ale to był najlepszy czas w ostatnich latach. Czułam się wypoczęta u gotowa do dalszego działania. Odpoczęliśmy, zregenerowaliśmy siły, zrozumieliśmy, że to było nam potrzebne. Teraz byliśmy gotowi, pełni sił i chęci do dalszego patrolowania miasta, które było naszą nieformalną pracą.
- ¿Dónde estamos? - spytałam, jak gdyby nigdy nic, spoglądając na widoki za oknem. Aktualnie to Peter prowadził, bo ja po prostu musiałam się trochę zdrzemnąć po ostatniej nocy, której nie spaliśmy za długo.
- Co? - odezwał się, patrząc na mnie. Prędko wrócił wzrokiem przed siebie, marszcząc przy tym brwi. Wiedziałam, że zrozumiał, ale nie zamierzałam rezygnować z mojego planu.
- ¿tu no entendiste?
- Zrozumiałem, ale czemu w ogóle walisz do mnie po hiszpańsku? - spytał, zdziwiony. Wyprostowałam się na siedzeniu, odwracając się do niego przodem. Uśmiechnęłam się szeroko, zamierzając droczyć się z nim dalej.
- ¿Por qué no? - ciągnęłam, rozbawiona. Peter znał hiszpański dość dobrze, więc rozmowa z nim w tym języku była dla mnie świetną zabawą, nawet jeśli tylko ja wtedy gadałam w tamtym języku.
- Robisz to specjalnie. - powiedział, wydymając wargę w podkówkę. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, udając niewiniątko.
- De nada. - odparłam, wzruszając ramionami. Kiedy Peter uderzył mnie w ramię, na co zaśmiałam się cicho. Jego wzrok mówił wszystko, dlatego stwierdziłam, żeby zakończyć to moje "małe przedstawienie". - No dobra, dobra, już nie będę. - powiedziałam ze śmiechem, unosząc ręce do góry w geście kapitulacji. Zaraz znów spojrzałam na chłopaka, nie przestając się uśmiechać. - Ale przyznaj, zdziwiłeś się, gdy zaczęłam mówić po hiszpańsku.
- Nigdy tego nie przyznam. - stwierdził, wypinając dumnie pierś do przodu. Otworzyłam usta ze zdziwienia, po czym sama uderzyłam go w ramię.
- Idiota.
- Kretynka.
To nie był nasz pierwszy raz, kiedy tak na siebie mówiliśmy. I zdecydowanie nie ostatni.
~*~
Jeszcze tego samego wieczoru, po tym jak Peter wyszedł, by "coś załatwić", ja również wyszłam. Doskonale wiedziałam, że to było wymówką, dlatego od razu po założeniu stroju Snow skierowałam się na dach naszego budynku, na którym się poznaliśmy, zostaliśmy parą, a później zaręczyliśmy. To było NASZE miejsce i nikt nie był w stanie tego zmienić.
- Dawno cię tu nie było, Pajączku. - powiedziałam na przywitanie, lądując na dachu tuż za chłopakiem. Ten odwrócił się w moją stronę, a ja mogłabym przysiąc, że się uśmiechnął, czego nie było niestety widać przez maskę, którą miał na twarzy.
- Tak samo, jak ciebie, Śnieżynko. Cóż się stało?
Roześmialiśmy się cicho na tamte słowa, bo oboje doskonale znaliśmy prawdę. Nie mieliśmy większych powodów, by znów się tam spotkać, to było naszym przeznaczeniem?
Prędko usiedliśmy na skraju dachu, tak jak kiedyś, a nasze nogi bezwładnie zwisały w dół. Ściągnęłam maseczkę z twarzy, maska Petera również zniknęła. Bez oporów oparłam głowę o jego ramię, patrząc na coraz bardziej ciemniejące miasto, które wciąż tętniło życiem i ani na moment nie przestawało. Brakowało mi tych beztroskich chwil, tej nastoletniej wolności, którą niegdyś mieliśmy.
- Nawet nie masz pojęcia, jak tęskniłam za tym dachem, za tym ubiorem, za tym wszystkim. Miło wrócić.
Peter nie odpowiedział, ale zamiast tego objął mnie ramieniem w pasie, przyciągając do swojego boku jeszcze bardziej. Nabrałam nieco powietrza do płuc, po czym spojrzałam na jego spokojną twarz z uśmiechem.
Mimo wszystko lubiłam też polatać po mieście i może komuś pomóc o tamtej godzinie, bo to właśnie często po zmroku działy się różne dziwne rzeczy, którym ktoś musiał zapobiec.
- Dobra, skoro już oboje tu jesteśmy... Ja idę sprawdzić, co się dzieje w zachodniej i północnej części Queens, ty bierzesz wschód i południe. Widzimy się za godzinę w tym miejscu. - oznajmiłam, podnosząc się na równe nogi. Znów założyłam maseczkę na twarz, obserwując poczynania chłopaka, który stanął naprzeciwko mnie.
- Tak jest, szefowo. - powiedział, stając na baczność i salutując. Maska prędko zakryła jego twarz.
Wzbiłam się nieznacznie w powietrze, po czym uniosłam dłoń, by pomachać mu na pożegnanie.
- Żegnam!
Już po chwili Spiderman zniknął mi z pola widzenia, a ja sama skierowałam się we wcześniej ustaloną stronę.
~*~
Godzina minęła, jak z bicza strzelił. Na dach wróciłam jako pierwsza, ale czekanie na Petera nie trwało długo, bo po chwili chłopak pojawił się na horyzoncie, by zaraz stanąć koło mnie. Nie widać było po nim żadnych śladów walki, czy czegoś podobnego, co w sumie było plusem.
- Wydarzyło się coś?
- Właściwie to nie. - odparł, ukazując swoją twarzyczkę i lekko rozczochrane włosy. Przejechał przez nie jednak ręką, co w sumie niezbyt pomogło, ale mimo to i tak wyglądał przystojnie.
- U mnie w sumie tylko jakaś zgraja pijaków dość ostro się kłóciła, ale nawet nie interweniowałam. Od tego jest już policja. - stwierdziłam, wzruszając ramionami. Ostatnim razem, kiedy interweniowałam, a bardziej zostałam zaczepiona przez takich ludzi, skończyłam we krwi, a jakiś czas później o mało nie zostałam zgwałcona, więc wrażeń mi nie brakowało. - Tak zmieniając temat... Jutro będę musiała gdzieś jechać na góra dwa dni. Muszę coś załatwić.
- Ja się chyba z Nedem spotkam, zanim wyjadą. I może z Kai'em też się uda spotkać, czy coś.
- To daj znać, jak tam wyjdzie to wszystko, dobra? - spytałam, uśmiechając się słodko. Byłam naprawdę ciekawa tamtego spotkania, nawet jeśli miałam świadomość, że nie zawsze musiałam wszystko wiedzieć, co się działo. Niektóre rzeczy już na zawsze miały nie wyjść ma światło dzienne. - Wracamy?
- Nie ma sprawy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top