epilog

- Jak bardzo się stresujesz? - spytał cicho Peter, kiedy patrzyłam na gromadzących się przed wejściem bliskich, którzy mieli zjawić się na otwarciu muzeum. Stresowałam się, ale to był w jakimś stopniu pozytywny stres.

- Bardzo. - powiedziałam, po czym odetchnęłam głośno, by się nieco uspokoić. Zara spojrzałam na niego i Tony'ego przez ramię, uśmiechając się. - Ale jest okey.

- Pójdę zobaczyć, czy ktoś jeszcze przyszedł. - stwierdził i już miał wychodzić, gdy złapałam go za rękę, zatrzymując. Peter wrócił do mnie, nie wiedząc, po co go zatrzymywałam.

- To w sumie niepotrzebne. - oznajmiłam, na co zmarszczył brwi. Chłopak poprawił ułożenie synka na rękach, jednak tak, by ten się nie obudził. Tak się akurat złożyło, że zasnął.

- Co...

- Austin, sprawdź, czy ktoś stoi przed drzwiami. - odezwałam się w przestrzeń, wiedząc, że sztuczna inteligencja mnie słyszała. Dzięki tacie Austin był podpięty pod cały budynek.

Chwilę to trwało, ale na szczęście otrzymaliśmy odpowiedź już po chwili.

- Już prawie wszyscy są. - powiadomił, a ja znów nabrałam nieco powietrza do płuc. Choć to było zwykłe, choć dość liczne otwarcie, stresowałam się niemiłosiernie. Szczególnie, że mieliśmy im wszystkim przekazać też inną wiadomość.

- Otwórz drzwi.

- Nie boisz się, że kiedyś coś się tutaj zepsuje? - zagadnął Peter, razem ze mną obserwując, jak chmara osób zaczęła wlewać się do środka. Naprawdę nie sądziłam, że będzie ich aż tyle.

- Mam obawy, ale mam też nadzieję, że Austin w razie czego pomoże. To zaawansowana technologia. Karen przecież też w razie konieczności jest sprawna. - odparłam zgodnie z prawdą, przypominając mu, że i Karen też sprawowała władzę nad tym wielkim budynkiem. Ona i Austin byli nam bardzo potrzebni. - Cześć, wszystkim! Cieszę się, że wszyscy jesteście. I to w tak licznej grupie.

Wszyscy uspokoili się po moich słowach i skupili na mnie swój wzrok. Peter stał tuż obok wraz z małym Tony'm i uśmiechał się, choć wiedziałam, że i on wie stresował. Jego obecność tam, wtedy bardzo mi pomagała, nawet jeśli nie był tu nikt obcy.

- Doskonale wiecie, po co tu jesteśmy, dlatego nie będę owijać w bawełnę. - odezwałam się ponownie, pokazując im klucze, które trzymałam w dłoniach. To był znak, że całe tamto muzeum, tamten budynek oficjalnie należał do mnie. - Muzeum o superbohaterach, czyli o większości z nas, oficjalnie zostaje otwarte!

Po pomoc rozległy się brawa i gratulacje. Zerknęłam na nich wszystkich, napotykając znajome twarze: tata, Pepper i Morgan, a z nimi również Happy, wujek James i Maia. Kawałek dalej stali nasi przyjaciele: Michelle, Kai, Betty i Ned oraz Amy z Harley'em. Później Anastasia i Bucky, Clio i Kate, a także ich chłopaki: Gabriel i Noah. Bruce i Hestia oraz ich syn Skaar. Jeszcze dalej Clint i Laura, Cooper z dziewczyną, Lila z chłopakiem i Nathaniel. Zaraz za nimi stał Thor i Valkiria, a za nimi Shuri i Diego, Wanda i Hugo, a także Sam i Briar. Zdziwieniem też było pojawienie się Nicka i jego przyjaciółek: Carol i Wendy. Przyszli nawet Scott, Jasmine oraz Cassie z Willem. Poza nimi był również Strange i Meredith wraz z Wongiem, Maria Hill, Pietro i Eleanore oraz ich córka, Aya. Na dodatek Andy, przyjaciel Natashy i na końcu Lara,  Patrick, Zarya i Leo. Łącznie było ich około pięćdziesięciu pięciu, plus ja, Peter i nasz syn.

- Zapraszam na poczęstunek i zwiedzenie całego muzeum, które znajduje się na poszczególnych poziomach. Cała rozpiska jest w windzie. - poinformowałam, wskazując w odpowiednim kierunku. Wszyscy już chcieli ruszyć w stronę windy, aczkolwiek musiałam ich jeszcze na chwilę zatrzymać. - Ale zanim się rozejdziecie, chcielibyśmy wam z Peterem powiedzieć coś jeszcze.

Spojrzałam na chłopaka obok, uśmiechając się szeroko. Peter położył jedną dłoń na moim ramieniu, jakby chcąc dodać mi tym otuchy i powiedzieć, żebym mówiła. To było już gorsza rzecz do przekazania.

- Nasze i tak już bardzo liczne grono i ta wielka rodzina, którą razem tworzymy, wzbogaci się o kolejnego członka.

W pomieszczeniu rozległy się wszelkie gratulacje, wiwaty, oklaski i tym podobne rzeczy. Ucieszyła mnie taka reakcja. Zaśmiałam się cicho, po czym znów się do nich zwróciłam, przerywając tym samym wszelkie rozmowy między całym tłumem.

- Teraz możecie iść! - zawołałam, a oni w mgnieniu oka ruszyli do windy albo do pomieszczeń obok. Piętro wyżej znajdowała się mała kawiarenka, gdzie zwiedzający mogli sobie usiąść i coś zamówić. Pomagała mi w tym Eleanore, która zgodziła się na tamtą małą współpracę. - Daj mi go. - powiedziałam, odwracając się przodem do Petera. Wyciągnęłam w jego stronę ręce, chcąc odebrać synka, lecz ten mi na to nie pozwolił.

- Lepiej nie. Nie powinnaś się przemęczać, a on i tak zasnął. - odparł, zerkając ukradkiem na Tony'ego. Musiałam to przyznać, był wspaniałym ojcem i mężem, ale też moim najlepszym przyjacielem. To był naprawdę dobry los z nieba, że Bóg mi go zesłał.

- To chodź chociaż odnieść go na górę. Austin powiadomi nas, gdyby coś się działo albo gdyby się obudził. - powiedziałam, zachęcając go do pójścia. Na szczęście się zgodził, ale zanim ruszyliśmy się z miejsca, nachyliłam się w jego kierunku, stykając nasze usta delikatnie. - I... Wszystkiego najlepszego, Pajączku. - dodałam, całując go spokojnie w usta. Chłopak oddał mój pocałunek dość niespokojnie, jakby chcąc wiedzieć jak smakują moje usta i co takiego dla niego zaplanowałam. - Prezent dostaniesz nieco później. Tata i Pepper obiecali zabrać ze sobą Tony'ego.

W odpowiedzi to on mnie pocałował, a ja wiedziałam, jak mógł skończyć się tamten wieczór. No i zapewne noc.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top