Rozdział 39
- Peter? - powiedziałam, patrząc z góry na znikającego żywiołaka. Było to niesamowite, nawet jeśli wszystkie te drony mogły nas zabić w każdej chwili. - Żywiołak znika. - poinformowałam, bo było to naprawdę dobrym znakiem
- O to chodziło.
Rozejrzałam się wokoło. Nagle napadły mnie wyrzuty sumienia, które męczyły mnie od jakiegoś czasu. Miałam sobie za złe, że zareagowałam tak ostro, gdy Peter poinformował mnie o tym, że oddał Beckowi okulary.
- Kocham cię. Uważaj na siebie. - odezwałam się cicho, wypatrując chłopaka wzrokiem. Najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam się na niego gniewać. Przeszliśmy tak wiele... - I przepraszam za ostatnie. - dodałam, poprawiając nieco swoją maseczkę, którą przez cały czas miałam na sobie.
- Zasłużyłem sobie, przyznaję. - odparł Peter, a ja mogłabym przysiąc, że sam miał wyrzuty sumienia są całą tą akcję. Gdyby nie oddał mu okularów, zapewne nic takiego by się nie wydarzyło. A teraz musieliśmy walczyć nie tylko z Beckiem, ale i z dronami. - Też cię kocham.
Westchnęłam cicho, przez chwilę się nie odzywając. Cieszyłam się niezmiernie, że Pepper i Morgan zostały w domu, że nie przyleciały do Europy, że nie znalazły się w takiej właśnie sytuacji. Gdyby im się coś stało, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Tylko one mi zostały.
- Zajmę się dronami. - stwierdziłam, nawet jeśli każde z nas wiedziało, jakie kto miał zadanie.
- A ja Beckiem.
Zeskoczyłam z mostu, na którym dotychczas siedziałam, i posłałam pierwsze drony prosto do wody. Nie minęło dużo czasu, gdy coś mignęło mi przed oczami. Prędko zarejestrowałam, że był to właśnie Peter. Nie zastanawiałam się nawet, ruszyłam za nim czym prędzej, łapiąc go w locie. Mimo tego oboje wylądowaliśmy boleśnie na ziemi, tuż koło pozostawionych przez ludzi aut.
- Bolało. - jęknęłam, łapiąc się za głowę, bo to ona oberwała najbardziej. Spojrzałam w swoje prawo, gdzie znajdował się nastolatek. Trzymał się za żebra, kaszląc cicho. - Nic ci nie jest?
- Poradzę sobie. - stwierdził, podnosząc się do siadu. Zaraz jego wzrok skierował się w górę, gdzie zbierały się niemalże wszystkie drony, tworzące iluzję dla Mysterio. - Na pewno dasz sobie z nimi radę? - spytał, wskazując głową w górę.
- Muszę.
Wstaliśmy natychmiast już niego poobijani, ale też gotowi do walki. Nie było odwrotu, teraz albo nigdy. To my musieliśmy uratować tych wszystkich ludzi.
- Idiota sam się pogrąża. - stwierdziłam, kiedy cała projekcja zniknęła, a pozostały same maszyny tworzące właśnie tą iluzję. Beck podkładał się, jak na tacy.
- Czas ruszyć do akcji.
- Powodzenia. - powiedziałam, patrząc w jego stronę. Brunet spojrzał na mnie i kiwnął
- Czas zniszczyć te drony.
- I zająć się Beckiem.
~*~
- One lecą w twoim kierunku, Pete. - poinformowałam, rozwalając kolejnego drona na swojej drodze. Rozejrzałam się wokoło, dostrzegając, że nie tylko Petera atakowały. Ja też byłam na celowniku. - W moim zresztą też.
- Zauważyłem. - stwierdził nastolatek, sam rozprawiając się z kolejnymi.
- Zajmę się nimi.
Byłam całkiem niedaleko Petera, dlatego posłałam strumień wody na goniące go maszyny. Potem odwróciłam się za siebie i rzuciłam kulę ognia na drony goniące za mną. Wszystkie wylądowały na ziemi zniszczone. Ale nawet mimo tego było ich znacznie więcej, już mogło się innym wydawać.
- Dzięki. - usłyszałam w uchu, na co jedynie się uśmiechnęłam.
- Nie ma sprawy.
Ruszyłam dalej, niszcząc kolejne drony, ale była ich masa. Gdzieś w dole dostrzegłam Happy'ego, Michelle, Neda, Betty i Flasha, którzy uciekali przed maszynami. Oni też byli celami, a to nie było dobre dla żadnego z nas.
Zdawałam sobie sprawę, że nawet mnie nie zauważyli, zbyt zajęci ucieczką, przez co prędko zniknęli mi z pola widzenia. Drony również wylądowały na ziemi dzięki strażnikom londyńskim, którzy do nich strzelali. Kiwnęłam w ich stronę wdzięcznie, na co zasalutowali mi z delikatnymi uśmiechami. Każda pomoc była potrzebna.
A ja poleciałam dalej, by zająć się dronami.
~*~
Mijaliśmy się ze Spidermanem co chwilę, niszcząc kolejne maszyny, które nas atakowały. Czułam, że Beck musiał być gdzieś w pobliżu, on pewnie nas doskonale widział i dlatego posyłał w naszą stronę kolejne latające maszyny, które miał w końcu pod kontrolą.
W pewnym momencie zauważyłam, że auta, popchane przez jakąś dziwną siłę, poleciały na Petera, który chwilę później wylądował wraz z nimi w rzece. Odruchowo ruszyłam tuż za nim i zaraz sama znalazłam się w wodzie. Chwilowy szok minął, a oczy zarejestrowały od razu nastolatka w stroju Spidermana, w którego kierunku od razu się skierowałam. Złapałam go za rękę i pociągnęłam za sobą do góry, by pomóc mu wyjść z wody. Zaraz oboje znaleźliśmy się na lądzie, mocno poobijani, zmęczeni i przemoczeni do suchej nitki.
- Trzymasz się jakoś?
Pete oddychał szybko, łapiąc oddech. Jego strój był już zniszczony, a nawet nieco nadpalony. Mój na szczęście był ognioodporny, ale i tak był poszarpany w niektórych miejscach.
- Trzymam, trzymam. - odparł, zerkając na mnie swoimi dużymi, białymi oczami. Odetchnęłam z ulgą, że nic mu nie było, po czym wystawiłam w jego stronę dłoń, na którą spojrzała niemalże od razu.
- Chodź, zrobimy to razem. - powiedziałam, a on natychmiast za nią złapał, ściskając lekko. Przyjemne ciepło rozpłynęło się po moim ciele, co dodało mi siły na wciąż trwającą walkę.
- Optymistyczna wersja ciebie. - odezwał się Pete, choć bardziej spytał, niż stwierdził. Mimo wszystko, uśmiechnęłam się pod nosem, kręcąc przecząco głową.
- Nie do końca, ale każdy wierzy w co chce. - oznajmiłam, wzruszając ramionami. - Razem zrobimy znacznie więcej, niż osobno. - dodałam, rozglądając się ponownie wokoło. Musieliśmy być czujni, niebezpieczeństwo mogło pojawić się z każdej strony w każdym momencie.
- Z tym się akurat zgodzę.
Ogarnęliśmy się jeszcze szybko, a następnie ruszyliśmy dalej. Wszystko wokoło było już zniszczone, wszędzie był kurz i dym, wszędzie walały się rozbite samochody i odłamki niektórych konstrukcji. Spokojny Londyn nie przypominał już tego samego Londynu, co wcześniej. W każdym razie, nie było już tu tak spokojnie i bezpiecznie, jak jeszcze kilka godzin temu.
- Nie masz już siły, co? - spytałam, kiedy wylądowaliśmy na moście, za jakimś samochodem. Chłopak o mało się nie wywrócił, lądując. Nie odpowiedział mi, ale i tak nie potrzebowałam odpowiedzi. Wyjrzałam zza samochodu, kiedy on sprawdzał swoje wyrzutnie sieci, które okazały się niestety puste.
- Super, zabrakło mi sieci. - powiedział zrezygnowany, a ja natychmiast położyłam dłoń na jego ramieniu w celu dodania mu otuchy. Nawet jeśli nie mogłam zrobić nic w tej sprawie, to zawsze było jakieś rozwiązanie.
- Poradzimy sobie i bez nich.
Odruchowo spojrzeliśmy w tą samą stronę, w miejsce, gdzie znów wydobyła się ta dziwna energia, która wcześniej zepchnęła Petera do rzeki. Popatrzyliśmy po sobie, już doskonale wiedząc, co wywoływało tą dziwną energię.
Dron.
- Myślisz o tym samym, co ja?
~*~
Spiderman skonstruował pewnego rodzaju bombę, która miała nam pomóc w zniszczeniu kolejnych dronów, a także tarczę z tabliczki z napisem TOWER BRIDGE. Teraz był przynajmniej uzbrojony, a nie zupełnie bezbronny. Co prawda zawsze mogłam go osłaniać, ale ja też nie potrafiłam się rozdwoić.
W końcu wyszliśmy z ukrycia, gotowi do ponownej walki. Spojrzeliśmy jeszcze na siebie, po czym ruszyliśmy biegiem do przodu, wprost na pole ognia, gdzie znajdowały się czekające na nas drony. Czy się bałam? Jak zawsze, kiedy na moich barkach spoczywała odpowiedzialność za setki, czy tysiące ludzi. Bałam się, że te ustrojstwa mogą nas zabić, że jeśli ich nie zniszczymy, to nikt nie zdoła uratować niewinnych mieszkańców i turystów znajdujących się w Londynie.
Drony momentalnie zaczęły w nas strzelać, ale my, a bardziej ja, nie byliśmy im dłużni. Posłałam kule wody i ognia w ich stronę, przez co wiele urządzeń padło na ziemię. Peter rzucił też do góry skonstruowaną wcześniej bombę, która po chwili wybuchła, rozwalając kolejne maszyny. Nastąpił wielki wybuch, na który patrzyło się wręcz z przyjemnością. Mieliśmy chwilę przewagi.
Wreszcie Peter zniknął mi z pola widzenia, bo on sam miał się rozprawić z Beckiem. Natomiast ja miałam zająć się pozostałościami dronów, a także odnaleźć Happy'ego i resztę, którzy podobno gdzieś się schowali.
Znów byłam odpowiedzialna za ich bezpieczeństwo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top