Przygody

Przygoda, czym ona w ogóle była? Jasne, dla każdego była czymś innym. Dla jednego przygodą mogło okazać się ujeżdżanie smoka, a dla drugiego wycieczka do innego kraju w celach turystycznych. Dla niego jednak przygodą jeszcze ten miesiąc temu było wyjście ze swojej kryjówki samo w sobie. Jego przygodą było wyjście na zewnątrz, jego przygodą było pójście do sklepu bez niczyjego nadzoru. Jego przygodą była wolność, to co najwyraźniej w jego biologicznej rodzinie było całkowicie normalne. Każdy mógł wyjść na zewnątrz kiedy chciał od określonej godziny do określonej godziny jednak było to ustalone bardziej ze środków bezpieczeństwa. Czasami zastanawiał się czy jego porwanie miało z tym coś wspólnego.

Mógł zjeść tyle ile chciał, mógł robić to co chciał i mógł mówić tyle ile chciał. Coś co dla niego byłoby wcześniej czymś nieosiągalnym do czego prawo mają tylko dorośli na wysokim stanowisku. Dlatego chciał być taki jak Czarna Czapla. Oczywiście nie w stu procentach, nie potrafiłby się do tego nawet zmusić do myślenia o tym dłużej niż kilka minut, ale to właśnie do tego dążył. Chciał być taki jak ona, a jego oddanie jej pasowało. Pasowało nawet na tyle, że kiedyś jak w przypływie emocji ją na chwilę przytulił nie został skarcony ani nie poniósł konsekwencji chociaż musiał przyznać, że nadal, kiedy to wyłaniało się z jego pamięci czuł się więcej niż po prostu zawstydzony (czasami żałował, że June nauczyła go przytulać żeby wyrażać swoje emocje).

Uczył się chemii i fizyki. Zagłębiał się w świat technologi i mechaniki i trochę programowania. Z tym ostatnim czasami pomagała mu niejaka Granda Dee, kiedy jeszcze pracowała dla ich organizacji, zanim postanowiła ich zdradzić. Pamiętał jak przychodził czasami do jej pokoju, a ona chowała coś szybko, kiedy tylko słyszała jego głos lub kroki. Teraz, kiedy o tym myślał to mógł być jawny znak jej zdrady jednak wtedy był jeszcze gotowy ślepo za nią iść poświęcając życie jakby była taka potrzeba. W końcu pozwalano mu iść wszędzie i wchodzić w interakcję ze wszystkimi właśnie ze względu na to, że jego lojalność była na zupełnie wyższym poziomie niż u niektórych wyżej postawionych członków.

W takich chwilach po prostu pytał się czy robi coś ważnego i jeśli pozwalała mu zostać siadał koło niej obserwując to w jaki sposób naciska przyciski klawiatury oraz wpatrując się w ekran starając się nie mrugać by nie stracić nawet najmniejszej sekundy na naukę. Kobieta również sama w sobie była naprawdę miła, czasami miał nawet wrażenie, że milsza od Steelbeaka z którym miał nieco bliższą relację. Pozwalała mu spędzać tam czas ile tylko chciał, nigdy go tak naprawdę nie przegoniła. Mówiła również na głos co robi chociaż wcale nie musiała, a to robiła. Dla niego.

Nie oznaczało to jednak, że było to jego największe zainteresowanie. Czasami musiał się wręcz zmuszać żeby pójść do niej bądź do Czapli i oglądać (a czasem nawet pomagać!) co robią. Tak naprawdę nigdy go do tego nie ciągnęło aż tak, ale zmuszał się nie widząc innego wyjścia. To June i May były tymi zwinnymi i dobrze radzącymi sobie ze sportem w ich grupie. Nie pozostawało więc dla niego nic innego oprócz nauk ścisłych które potem mógł praktycznie wykorzystać. To również było na swój sposób jego przygodą. W tamtych momentach myślał, że to jest to. Być może nie wyróżniał się tylko i wyłącznie swoją obszerną wiedzą oraz sprytem, ale również tym, że podczas tych przygód potrafił znaleźć wyjście z nich, rozwiązanie. Może to, że chętnie podejmował się wtedy wyzwań również było tego częścią i coś znaczyło. Może miał ze swoją biologiczną rodziną więcej doczynienia niż początkowo zakładał.

To postrzeganie jednak zmieniło się u niego podczas jego pierwszej przygody ze swoimi braćmi oraz Scrooge'm. Mężczyzna postanowił, że skoro to był jego pierwszy raz to musiało być coś wyjątkowego, coś co zapadnie mu w pamięć i żeby mógł to miło potem wspominać. Zabrano go na eksplorację zaginionego miasta o którym jego wuj dostał ostatnio cynk. To miało być fajne i Louie naprawdę się cieszył, że będzie miał okazję przeżyć coś takiego z nimi. Był pewny, że na pewno będzie to dobre doświadczenie, w końcu wcześniej mimo iż mógł się nieco bać to wychodził z sytuacji z szczerym uśmiechem dumny, że to osiągnął. Nie mógł się bardziej mylić.

Przez te kilka godzin gdzie mieli po prostu trochę chodzić oraz się wspinać i szukać różnych ciekawych rzeczy wydarzyło się więcej niebezpiecznych sytuacji niż przez cały miesiąc spędzony z Czarną Czaplą w jej laboratorium próbując rozgryźć jak zrobić pewną starą miksturę, a trzeba było przyznać, że to było naprawdę spore wyzwanie. O mało nie zostali przygnieceni przez olbrzymi głaz, nadziania na wysuwające się druty, spaleni przez starą zapaloną pochodnię, utopieni w rzece, a kilka razy był pewny, że podczas biegu nie dość, że podrapał sobie wnętrze dłoni podczas upadku to o mało nie skręcił kostki. Kilka budynków się zawaliło podczas walki Scrooge'a z jakimiś roślinami, które okazały się mieć własny morderczy umysł znowu o mało nie gniotąc pod gruzami tym razem Dewey'a i Webby'ego którzy akurat stali w tamtym miejscu.

I kiedy wracali do samolotu nie miał odwagi odezwać się do nikogo i po prostu skakał spojrzeniem pomiędzy nimi. Co prawda milioner przeprosił go za to, że nie było nieco spokojniej, ale nadal wydawał się być zadowolony z całego tego zdarzenia. Jego matka która obejmowała go jednym ramieniem też zdawała się być usatysfakcjonowana mimo iż pył dostał się pomiędzy zgięcia jej metalowej nogi. Jego rówieśnicy również byli szczęśliwi i ciągle na dodatek mieli siłę by skakać dookoła i opowiadać to co im się najbardziej w tym podobało. I wtedy do jego umysłu nadeszła pewna myśl. Czy oni żyją tak cały czas? On by nie był w stanie znosić tego dzień w dzień, nawet nie raz w tygodniu czy nawet miesiącu, a to właśnie z swoich przygód słynęła rodzina Duck. On był przerażony kiedy w tym samym czasie jego starszy o kilka minut brat biegał w kółko żałując, że nie mogą przeżyć tego jeszcze raz.

A gdyby byli tam cywile? Dopiero pozwolił sobie o tym myśleć kiedy oddalił się od innych będąc już w rezydencji i wchodząc do jakiegoś przypadkowego nie używanego pokoju. A gdyby były tam osoby, które nie miały doświadczenia w takich rzeczach, albo przeszkolenia bojowego tak jak on przygotowującego na różne sytuację nawet i tego typu? (Naprawdę nie sądził, że będzie kiedykolwiek używał tych poważniejszych metod dla czegoś więcej niż tylko dla zabawy z May i June.) A gdyby nie daj Boże takiej osobie stała się krzywda? Kto poniósł by konsekwencje? Czy Scrooge McDuck - człowiek znany ze swojego skąpstwa na tyle, że stał się niemal synonimem tego słowa - pomyślałby chociaż o odszkodowaniu? Bo nie ukrywajmy, to wydarzyło się przez niego. Jego ciało niemalże zamarzło ze strachu kiedy przypomniał sobie te nieliczne chwilę jeszcze nie tak dawno temu, kiedy okazjonalnie dostawali dostęp do telewizora i oglądali wiadomości bo na tylko ten kanał pozwalano im wchodzić.

Pamiętał doskonale sytuację z tamtą fasolą i pamiętał ile budynków, a nawet i ludzi oraz zwierząt ucierpiało. A co starzec natomiast zrobił w stosunku do tego? Starał się pomóc w tym kierunku dopiero wtedy, kiedy jego wizerunek się znacząco ozięblił i przestał dostawać przychylność do swoich działań. Był niemal zmuszany przez swoich podwładnych do podjęcia działań odbudowy. Nie wiedział czy wtedy kiedy o tym myślał odezwała się ta jego część którą zakopał głęboko w sobie wtedy kiedy został połączony na nowo z swoją biologiczną rodziną, ale miał podejrzenia, że tak właśnie było. Bo Czarna Czapla nie była jedyną osobą do której próbował się upodobnić. Ku jego przerażeniu jeśli chodziło o te podobieństwa to z Bradfordem jeśli chodziło o to zgadzał się niemal w stu procentach. Scrooge powinien ponosić odpowiedzialności za swoje czyny, a nie ciągle pozostawać bezkarnym.

Wziął drżący oddech, kiedy słowa obijały mu się w głowie wrzerając swoje znaczenie w jego mózg.

" — Przygody nie doprowadzają do niczego dobrego, one tylko ranią, October. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię uratowaliśmy, nie wiem jak by się to skończyło gdybyśmy cię zostawili z tymi szaleńcami. Oni nie dbają o szarych obywateli, widzą tylko swoje własne odbicia. Proszę, obiecaj mi chłopcze, że nigdy nie będziesz taki jak osoby z którymi jesteś powiązany krwią.

— Obiecuję."

Zacisnął oczy opierając się o najbliższą ścianę. On nie chciał tego pamiętać, nie chciał tego pamiętać bo teraz wiedział, że to nie była prawda. Bo teraz wiedział, że ludzie których postrzegał jako bohaterów którzy uratowali go przed socjopatami z którymi miał żyć wcale nie byli bohaterami, a to właśnie jego biologiczna rodzina była tutaj tymi dobrymi. I wcale nie patrzyli tylko na siebie, chronili siebie nawzajem chociażby mieli ryzykować za to życiem. Dlaczego więc pamiętał tą jedną wymianę zdań lepiej niż datę własnych urodzin?

— Louie?! Jesteś tutaj!

Uniósł gwałtownie głowę słysząc nawoływanie z korytarza. Natychmiast podniósł się na nogi ignorując czarne plamki przed oczami, a następnie wyszedł z pokoju z pozornie rozluźnioną sylwetką machając do dziewczyny, która go wołała i która teraz do niego podbiegła pytając o to czy chce zagrać z nimi w karty. Teraz jego obawy nie były takie ważne, będzie się nimi przejmować później.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top