Panna Gold oraz tajemniczy dzieciak
Goldie O'gilt mimo wrażeń jakie sprawiała nigdy nie była osobą towarzyską. W ogóle nie ciągnęło jej tak naprawdę do ludzi, gdyby mogła to w czasach, kiedy jej największym zmartwieniem było co ubrać na obiad rodzinny to po prostu zamykała by się u siebie w pokoju na cztery spusty i nie wychodziła dopóki nie miała by pewności, że nie wpadnie na nikogo znajomego. Nie mogła jednak tak naprawdę sobie na to pozwolić, a to, że jej mama była właścicielką baru tym bardziej nie ułatwiało sprawy. Zostało na niej wręcz to wymuszone, a ona z trudem sprawiała wrażenie chociażby nieco chętnej do rozmowy. Teraz z perspektywy czasu była za to wdzięczna.
Nabyła wiele umiejętności potrafiących zamaskować jej niechęć, urazę bądź zwykłą pogardę i obrzydzenie skierowane to coraz to gorszych ludzi. Umiała uśmiechnąć się na zawołanie, umiała zmieniać swój ton głosu tak jakby był tylko zwykłym instrumentem, który trzymała w dłoni i mogła nim manipulować niczym wyćwiczona muzyczka. Lubiła to w sobie. Czasami naprawdę przeklinała ten talent, który zdobyła jednak nie zmieniało to faktu, że ta umiejętność jej pomagała oraz nie raz ratowała tyłek. Zwłaszcza w takim zawodzie jaki ona wykonywała. Jedynym minusem były bóle mięśni twarzy po wszystkim. Wymuszanie danych min ciągle i ciągle na pewno nie działało dobrze na zdrowie.
Były jednak czasem chwilę w których nie musiała udawać, zupełnie tak jak teraz, kiedy siedziała na mahoniowym biurku, które spotyka się zawsze w gabinetach gburowatych biznesmenów i nucąc cicho przeglądała zawartość ozdabianego pudełeczka i tak znając każdy jego centymetr i całą jej zawartość na pamięć. Kąciki jej ust podniosły się szerzej, kiedy usłyszała znajome rytmiczne kroki, co prawda pojawiły się nieco później niż przewidywała jednak nadal prawie o czasie.
Zazwyczaj nie pozwalała sobie na tak częste wizyty w rezydencji swojego starego rywala tak często, nawet i zawartość skarbca rodzinny McDuck może się w końcu znudzić, a do tego nie chciała dopuścić ponieważ jak później miałaby znaleźć równie dobry pretekst do odwiedzania go w środku nocy? Zaczęła lekko machać nogami nad podłogą po czym ledwo stłumiła chichot, kiedy drzwi otworzyły się ze skrzypieniem by zaraz po chwili odskoczyć gwałtownie na bok przez to, że mężczyzna, który je otworzył popchnął je w zaskoczeniu mocniej niż powinien. Scrooge skrzywił się niezadowolony z rabanu, który powstał po czym chwilę stał nieruchomo nasłuchując czy przypadkiem nikt nie idzie. Kiedy za to Beakly zapytała tylko czy wszystko w porządku to on pokiwał głową starając się to zrobić naturalnie i mówiąc, że ktoś w końcu powinien naoliwić te zawiasy.
Zaraz potem zamknął za sobą wejście z ulgą po czym spojrzał gniewnie na kobietę, która nic nie robiła sobie z zaistniałej sytuacji i nadal beztrosko bawiła się kosztownościami. Szybkim krokiem podszedł do niej natychmiast wyrywając jej przedmioty z rąk. Ona na to tylko przewróciła oczami za chwilę i tak sięgając po coś innego gdy nie spoglądał w jej stronę.
— Mogę się dowiedzieć czym sobie zasłużyłem na wizytę w środku wojny? — Zapytał szorstko, a ona tylko zachichotała w odpowiedzi.
— Wojny? Czy ty aby nie przesadzasz? — Zażartowała sobie jednak jej wzrok od razu spoważniał widząc minę drugiego. — Okej, okej. Dobra. Wiem, że ta cała sytuacja z FOWL nie działa na nikogo dobrze, ale właśnie po to tu jestem — zaczęła odkręcać pasemko włosów wokół palca.
— Ah tak? Zamierzasz nas zdradzić czy znowu okraść tak jak tamtego dnia? — Wytknął ją palcem, a ona udała obrażoną.
— Pożyczyłam sobie twojego małego klona tylko na parę godzin, nie rozumiem o co się tak wściekasz — machnęła lekceważąco ręką nie do końca jeszcze wiedząc ile prawdy było w tym jak określiła Webby.
— Nie rozumiesz? Ten cały Doofus nasłał na nią swojego cholernego lokaja! — Miał ochotę jeszcze bardziej podnieść głos jednak się opanował. Czego innego miał się niby spodziewać? Przecież to była Goldie O'gilt. Robienie takich rzeczy było u niej na porządku dziennym.
— Dostała lekcję życiową — wzruszyła ramionami.
— Niby jaką?
— Nigdy nie ufaj obcym oraz nie próbuj ich zmieniać na siłę — mrugnęła w jego stronę psotnie. — A teraz tak na poważnie. Chciałabym się z tobą założyć.
— Założyć? — Jedna z jego brwi powędrowała w powątpiewaniu ku górze.
Każdy kto chociaż raz miał styczność z słynącej się swoją złą sławą w świecie złodzieji Goldie wiedział, że zakładanie się z nią nie jest ani trochę dobrym pomysłem. Jeśli to robiła to znaczy, że miała asa w rękawie bądź była pewna swojej wygranej i po prostu chciała przy okazji upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Przekonał się o tym boleśnie podczas jednej z ich przygód na Alaskę gdzie zawarli umowę, że kto pierwszy znajdzie artefakt ten będzie mógł wydać jedno polecenie drugiemu i ten nie będzie mógł odmówić. Może to dlatego, że był jeszcze w miarę młody jednak na nieszczęście czerwone lampki nie zapaliły się w jego umyśle gdy wysunęła tą propozycję. Później żałował i nie wychodził z domu przez praktycznie miesiąc ponieważ kazała mu zatańczyć makarene zamiast walca na jednym z najważniejszych bankietów w roku powołując się na jego honor. Tak więc nie, nie miał z tym wszystkim zbyt dobrych wspomnień.
— Otóż to. Ze względu na to, że jestem tak wspaniałą osobą — wskazała na siebie dłonią eleganckim ruchem co było jakże skromnym posunięciem oraz zignorowała jego zduszony śmiech przemieniony na szybko w udawany kaszel — postanowiłam, że dam ci chwilę wytchnienia od tego wszystkiego samej się przy okazji nieco bawiąc.
— Goldie ja nie mam na to czasu — wtrącił się gdy ledwo zakończyła jedno całe zdanie. — FOWL jest coraz silniejszy, ludzie zaczynają znikać i SUSH podejrzewa o to właśnie ich. Nie mogę teraz tego tak po prostu rzucić żeby-
— Oh, czyżbym nie wspominała, że to jest niestety w pewien sposób powiązane? — Zapytała niedbale, a jego oczy otworzyły się szerzej.
Milczał przez chwilę po czym ważąc każde swoje słowo zapytał ostrożnie:
— Co masz na myśli?
Ona już wiedząc, że ma na sobie całkowitą jego uwagę wyprostowała się ponownie niedbałym ruchem przeszukując okolicę biurka na którym siedziała by nadać sobie bardziej niedbały wyraz.
— No wiesz, — przeciągnęła końcówkę wyrazu by wprawić go w jeszcze większe zniecierpliwienie — akurat ten zakład ma polegać na tym kto pierwszy zdoła znaleźć muszlę Posejdona, która wydaje na tyle mocne sygnały by ją namierzyć tylko raz na dwadzieścia lat i tak się składa, że to właśnie niedługo będzie ten dzień. Z swoich źródeł mam informację o tym, że FOWL podobno też będzie próbowało ją odnaleźć — zaczęła oglądać swoje paznokcie. — Kto wie? Może gdyby ktoś wysłał kogoś zdolnego zdołanoby zdobyć jakieś informację na temat ich organizacji...
Dłoń Scrooge'a z nagłą siłą uderzyła w ścianę obok, na tyle mocno żeby i ona była tym zaskoczona. Przez chwilę wpatrywała się w biel jakby miała dostrzec na niej pęknięcia jednak gdy nic nie dostrzegła przeniosła swoje oczy prosto na drogę wzroku mężczyzny.
— Widzę, że to do ciebie trafiło.
— Skąd o tym wiesz? — Syknął. Ta informacja wydawała się być aż nazbyt kusząca, zbyt dobra. Już wcześniej był dość zdenerwowany ponieważ dzieciaki wyciągnęły temat zaginięcia jednego z trojaczków i zostali zmuszeni do tego by opowiedzieć wszystko ze szczegółami na dodatek poruszając nieubłagalnie temat Delli, który nadal był drażliwy. Ta informacja tylko przelała czarę. Nie chciał mimo wszystko wyładowywać się na Goldie bo wiedział, że później będzie żałował, dlatego też wziął głęboki oddech gdy ona się poprostu przyglądała nieporuszona. — Skąd masz o tym informacje?
— Mam swoje źródła tak jak powiedziałam wcześniej. Tak czy siak możesz skorzystać na tym podwójnie jeśli się zgodzisz. Nawet jeśli ja zdobędę muszlę to ty będziesz miał szansę dorwania agenta którego wyślą. Ja nie miałabym z ścigania ich nic korzystnego, nic co mają mnie nie interesuje na tyle by zacząć się za nimi uganiać jak jakaś desperatka. Chociaż, nie. Jestem pewna, że gdybym miała odpowiednią motywację to z pewnością bym ich znalazła gdybym chciała.
— Ty... — szukał przez chwilę podenerwowanie w głowie odpowiedniego określenia jednak szybko się poddał finalnie wzdychając jedynie i pocierając nasadę nosa. — A więc jakie są szczegóły?
A ona uśmiechnęła się tylko z satysfakcją zeskakując z mebla i podchodząc bliżej niego by wszystko dokładnie wytłumaczyć.
---
Blondynka obróciła głowę dyskretnie w dwie strony by rozejrzeć się dookoła po czym westchnęła opierając się o ścianę za nią. Naprawdę nienawidziła czasami pracy fizycznej chociaż często nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Wszystko byłoby już lepsze zamiast biegania przez całe czterdzieści minut chowając się przed jakimś całkowicie obcym mężczyzną, który zaczepił ją na ulicy. Musiała mu jednak przyznać, że naprawdę miał mocną motywację żeby ją dopaść skoro nie poddał się aż do tego momentu. Może kiedyś go okradła? Nie, nie przypominała sobie by kiedykolwiek miała go wpisanego na listę osób którymi w razie czego powinna zawracać sobie głowę. Była również opcja, że został on wynajęty bądź był z służb bezpieczeństwa. Nie mogła niczego wykluczać, powinna być zawsze przygotowana na wszystko. Odetchnęła głęboko i jeszcze raz zlustrowała okolicę wzrokiem.
Zmrużyła oczy. Nie rozpoznawała tej drogi ani budynków. Czy to możliwe, że zawędrowała tak daleko? Pozostawało jej mieć jedynie nadzieję na to, że zdołała wrócić na czas. Niedługo miał pojawić się sygnał i jeśli nie będzie w odpowiednim miejscu na czas przegapi go co od razu zagwarantuje jej przegraną z Scrooge'm. A nie zamierzała przegrywać swojej siedemdziesięcioletniej pasy tylko dlatego, że miała małe kłopoty z miejscowymi. Co to to nie. Wiedziała jednak, że nie będzie w stanie wrócić wyjątkowo szybko jeśli będzie działała na oślep. Musiała więc znaleźć kogoś kto zaprowadzi ją na miejsce bez zbędnych podejrzeń oraz pytań...
— Czy mogę w czymś pani pomóc? — O mało nie podskoczyła w miejscu słysząc dziecięcy głos zaraz koło siebie.
Obróciła się w stronę dźwięku przypominając sobie jeszcze żeby opuścić głowę i wtedy go dostrzegła. W jej twarz patrzył dość niskiego wzrostu chłopak o dziecięcych rysach twarzy co nie było ani trochę dziwne biorąc pod uwagę, że nie mógł mieć więcej niż jedenaście lat. Miał na sobie szarą bluzę z kapturem z czarną obwódką schodzącą i kończącą się dopiero przy samym dole ubrania wraz z suwakiem. Jego oczy były zielonego, prawie hipnotyzującego odcienia, a on sam uśmiechał się do niej połową twarzy. Normalnie powiedziałaby nie i go przegoniła w jakiś kulturalny sposób żeby przypadkiem nie ściągnąć na siebie złości jego rodzicielki, która musiała być gdzieś w pobliżu jednak coś w jego twarzy zdezorientowało ją, zaskoczyło; tylko nie wiedziała co.
Wydawało jej się, że już go gdzieś widziała, może przelotnie jednak na tyle długo żeby zapamiętać te charakterystyczne ogniki w oczach, które mało kto miał, a tym bardziej potrafił zachować. Coś w sposobie w jaki stał dawało jej poczucie deja vu, a coś w jego akcencie wydawało się aż nazbyt znajome.
— Jesteś ze Szkocji? — Zapytała szybciej niż pomyślała, a gdy dzieciak spojrzał na nią swoimi wielkimi i szeroko otwartymi oczami wiedziała, że musiała zrobić z siebie idiotkę. Co prawda nie specjalnie obchodziło ją co sobie o niej pomyśli jednak tym jednym pytanie zagwarantowała sobie, że na pewno nie dotrze na miejsce wyjątkowo szybko by wygrać.
— Nie, jestem z Ameryki. Dlaczego pani pyta? — Zapytał niewinnym głosem. Aż nazbyt niewinnym. Coś naprawdę zaczynało się jej nie podobać w postaci tego chłopca. Dlatego też postanowiła zrobić szybkie taktyczne wycofanie się.
— Tak bez powodu. Słuchaj, spieszę się gdzieś więc lepiej żebym już poszła — już miała się odwrócić, kiedy poczuła jak mniejsza ręką chwyta za tą jej.
— Wygląda pani jakby się zgubiła. Mógłbym pani wskazać drogę! Akurat tak się składa, że niedługo mam spotkać się z rodziną w zatoce Posejdona więc do czasu jak nie rozdzielą się nasze drogi mógłbym panią podprowadzić — uśmiechnął się miłego w jej stronę znowu powodując w niej poczucie jakby kiedyś go spotkała.
Tak więc zostały przedstawione jej dwie drogi. Jedna była taka, że odmówi i na własną rękę zacznie szukać tego miejsca z naprawdę wielkim prawdopodobieństwem, że Scrooge ją ogra. Mogłaby też pójść z tym podejrzanym dzieciakiem z plastikowym uśmiechem przyklejonym do dzioba, który zaprowadził by ją prosto w miejsce którego szukała i w które dziwnym zbiegiem okoliczności i on się wybierał.
— Wiesz, akurat też muszę się tam szybko dostać — w końcu doszła do wniosku, że najlepiej by było ten jeden raz zignorować swoją intuicję, która podpowiadała jej by szła jak najdalej od tego kaczora. W końcu nie mógł jej nic zrobić, po samej jego postawie dało się zauważyć, że raczej jest dość słaby z w ruchu chociaż zbyt duże ubranie zdecydowanie zdawało się to maskować.
— To super! Chodź za mną! — Chwycił ją mocniej za rękę z siłą o jaką by go jeszcze chwilę temu nie posądziła oraz pociągnął ją entuzjastycznie chodnikiem wyciągając ją po chwili z zaułka w którym się do tej pory znajdowali.
Westchnęła z bólem zdając sobie sprawę, że najwyraźniej przez pewien czas nie uwolni się od towarzystwa młodszego i postanowiła z rezygnacją przyjrzeć mu się lepiej. Nie wyglądał jakoś nadzwyczajnie, bardziej przeciętnie. Jego pióra były w typowym kolorze, jego oczy oprócz tego, że posiadały jeden z rzadszych odcieni też by się nie wyróżniały, a jego sylwetka wyglądała tak jak powinna wyglądać u kogoś młodego kto jeszcze woli się bawić na podwórku niż siedzieć przed komputerem, ale bez przesady. Nic co mogłoby obudzić jej instynkty, a jednak. Może po prostu przesadzała lub wyolbrzymiała to wszystko, wiedziała jednak, że ufając swojemu wewnętrznemu ja nigdy się jeszcze nie zawiodła.
— Więc... Jesteś tu sam? — Zapytała chcąc rozpocząć rozmowę i dowiedzieć się w miarę możliwości czegoś więcej by wykluczyć różne scenariusze.
— Właściwie to tak. Mieszkam tu całkiem blisko i czasami opiekunowie pozwalają mi się trochę pobawić w samotności — uśmiechnął się szerzej.
— Opiekunowie? Masz na myśli, że to nie są twoi biologicznie rodzice? — Zaczęła przeszukiwać swój umysł czy w przeszłości nie okradła jakiegoś miliardera, który adoptował dziecko. Nic jednak takiego sobie nie przypomniała.
— Oh tak, można tak powiedzieć — zgodził się i w jej umyśle znów zapaliły się czerwone lampki. Mięśnie twarzy chłopca nie zmieniły swojej pozycji nawet o centymetr.
— Okej — powiedziała powoli przeciągając nieco ostatnią literę z postanowieniem nie odzywania się już więcej.
Zapanowała między nimi kompletna cisza przez co blondynka miała możliwość wysłuchania się w otaczające ich otoczenie. Dookoła co chwilę trąbiły jakieś samochody (co było zaskakujące biorąc pod uwagę fakt, że miasteczko było dość małe), ktoś przechodził koło nich, a to, że większość z nich rozmawiała czy to z osobami obok czy przez telefon również dokładało swoje trzy grosze do panującego wokół szumu. Szelest liści, włączony telewizor publiczny gdzieś w tle, krzyki dzieci. To wszystko przynajmniej częściowo pozwoliło pozbyć jej się poczucia dyskomfortu wynikającego z ciszy za co miała ochotę uderzyć się w twarz. Co się z nią do cholery działo?
— Wiesz — zwrócił się do niej ponownie nieco zwalniając kroku, kiedy dało się już usłyszeć plusk wody — w pewien sposób mam Szkockie korzenie.
— Tak? — Zmarszczyła brwi.
— Yhm — przytaknął już po chwili zatrzymując się na molo i ją puszczając. — Od wujka. No, pra wujka.
Jej oczy się rozszerzyły, kiedy dotarł do niej sens tego zdania. Spojrzała z wymownym zaskoczeniem na młodszego, który tylko uśmiechnął się szerzej.
— Można też technicznie rzecz biorąc powiedzieć, że mam rodzeństwo, nawet zdaje się, że zdążyłaś je poznać — cofnął się o krok do tyłu patrząc jej nieco za ramię.
— Chwila moment czy ty- — uniósła wysoko głowę nagle pojmując dlaczego jego twarz wydawała się być tak znajoma. W tym samym czasie jednak poczuła na początku delikatnie jak elektryczność zaczyna przebiegać jej po ręce żeby zaraz zmieniło się to w dość mocne porażenie prądem. Zachwiała się na nogach i już po chwili upadła na miejsce gdzie moment temu jeszcze stał October.
— Myślę, że przez najbliższy czas się nie obudzi — oznajmił do telefonu, którego przed chwilą wyjął chcąc nadać swojemu głosowi profesjonalny ton. Nie zmieniło to jednak faktu, że zabrzmiał jeszcze dziecinnej niż wcześniej. Pozostawał tego jednak całkowicie nieświadomym.
— Powiedziałeś jej cokolwiek? — Głos odezwał się po drugiej stronie, a on przez chwilę się zastanowił nad odpowiedzią. W końcu wzruszył ramionami chociaż kobieta nie mogła tego dostrzec.
— Nic czego nie zapomni przez szok spowodowany porażeniem prądem. Po za tym... — obrócił się w stronę wody przełączając aplikację telefonu i wchodząc w dość nietypową ikonkę aplikacji; zaraz potem pojawił się na ekranie radar — właśnie wychwyciłem sygnał. Wyślijcie kogoś na północ, za chwilę prześlę wam dokładne współrzędne. No i nie zapominajcie, że będzie tam McDuck — dodał. Ale w sumie jak mogliby zapomnieć? Przecież to oni to wszystko zmanipulowali by obrało to taki kierunek spraw. — Kiedy pojawi się Steelbeak?
— Powinien być już za kilka minut, że też nie mogłeś jej ogłuszyć w mniej widocznym miejscu — poskarżyła się ostrym tonem, a on zapadł się nieco w sobie.
— Tak, masz rację. Przepraszam — zmusił się do wyprostowania swoich ramion. Teraz pozostawało mu tylko czekać aż kogut pojawi się by zabrać stąd złodziejkę.
---
To był zwyczajny dzień w posiadłości McDuck. Louie, Dewey i Huey ścigali się właśnie w stronę jadalni konkurując o drugie miejsce (bo nie mogli się oszukiwać, Webby już pewnie siedziała przy stole nakładając sobie dokładkę naleśników, które dzisiaj miały się pojawić). Tak właściwie to Louie pewnie mógłby wygrać gdyby się postarał, gdyby nieco przyspieszył wykorzystując nieco więcej swoich możliwości. W końcu nie raz ścigał się z May i June. Może i co prawda zazwyczaj lądował jako ostatni, ale to tylko dlatego, że był słabiej zbudowany i rzeczy związane z ruchem zdecydowanie nie były jego mocną stroną. Gdyby natomiast się naprawdę postarał to byłaby możliwość, że wygrałby z starszymi chłopakami, koniec końców to on miał specjalne szkolenie.
Postanowił jednak trzymać się z tyłu. Jedną z zasad Bradforda było ostrożne postępowanie. Ciesz się swoim zwycięstwem w ciszy, czasem trzeba przegrać bitwę by wygrać wojnę, nigdy nie pokazuj tego na co cię tak naprawdę stać bez takiej konieczności i naprawdę wiele więcej tego typu. Ostatnimi czasy zaczął coraz częściej wracać pamięcią do tych złotych rad mając wrażenie, że tylko cofa się jeśli chodzi o postęp w sprawie do pozbycia się uzależnienia od wspomnień związanych z tamtą organizacją. Jednak czy naprawdę ktokolwiek mógłby go winić? W ostatnim czasie intensywność wybierania się na przygody tylko wzrosła.
Raz o mało nie przysypała ich lawina, raz nie został złożony w ofierze jakiemuś nieistniejącemu bożkowi, a jeszcze innym razem Dewey postanowił, że nauczy się robić sztuczki z ogniem czym o mało nie podpalił lasu i wszystkiego co w nim było. Był przerażony. Był przerażony nowością, ale również tym jak niebezpieczne to było. Nawet w FOWL - organizacji krótko mówiąc terrorystycznej patrząc tylko i wyłącznie na wierzch informacji dostępnych o niej - pozwalała mu na dostosowywanie się do nowych sytuacji z czasem. Nigdy nie został w zupełności rzucony w ziemną wodę bez chociażby koła ratunkowego bo był zwyczajnie na to zbyt cenny. Tutaj jednak jego wartość jako jednostki, a również i jako umiejętności i informacji przewyższała zdecydowanie waga złota znajdującego się w grobowcach. Fakt, lubił złoto. Lubił w jaki sposób się świeciło i lubił, że można za nie kupić praktycznie wszystko. Nawet wolność gdy miało się go wystarczająco dużo. Ale czy faktycznie na tyle mocno co Scrooge? Raczej nie mógł się z nim równać w tej kwestii.
Zatrzymali się nagle jak wryci, kiedy pani Beakly wraz z stojącą koło niej Webby zagrodziły jej drogę. On widząc jak wygląda sytuacja szybko się zatrzymał poprzez celowe ślizganie się po podłodze by zmienić swoją trajektorię i stanąć finalnie koło dwójki jednak jego bracia nie mieli takiego szczęścia i niemal natychmiastowo by upadli gdyby nie gospodyni, która w ostatnim momencie ich złapała. Widząc to Louie nie potrafił powstrzymać się od małego uśmiechu, a Dewey dostrzegając jego rozbawienie wystawił w jego stronę język.
— Pani B, co się dzieje? — Zapytał zdezorientowany Huey. Czyżby mieli kłopoty? A jeśli tak to przez co?
— Sam zobacz — podpowiedziała mu Webby wskazując głową na lekko uchylone drzwi. Ubrany na czerwono kaczor zrobił zgodnie z jej sugestią, a gdy ponownie spojrzał na braci a jego oczach malowało się zrozumienie. Kiwnął na braci głową niemo informując ich o tym by zrobili to samo.
Louie podszedł parę kroków w jego stronę podświadomie starając się być jak najciszej po czym wraz z bratem wyjrzał zza krawędzi futryny. Na początku usłyszał głos swojego wujka, potem kolejny nieco wyższy, zdecydowanie kobiecy, który swoją drogą kojarzył mu się na swój sposób. Potem dostrzegł dwie postacie. Znowu, jego wujek tym razem z lekkim wyrazem rezygnacji na twarzy i kobieta o blond włosach obrócona do nich tyłem. I dopiero na koniec zobaczył jej twarz, a wraz z tym miał wrażenie jakby krew odpłynęła z jego własnej. Ten kolor oczu, te rysy twarzy nawet te cholerne ułożenie włosów; on to wszystko znał. A jednak mimo wszystko musiał się zapytać jak ostatni idiota.
— Kto to? — Zaschło mu w ustach.
— Goldie O'gilt — zaraz po usłyszeniu jego pytania najstarszy trojaczek zreflektował się i pospieszył z wyjaśnieniami. — Czyli inaczej była i wróg wujka Scrooge'a, i na dodatek zawodowa złodziejka.
— Kiedyś wykorzystała mnie żeby się dostać na jakieś głupie przyjęcie urodzinowe — dodała swoje trzy grosze Webby mrużąc oczy jednak po chwili jej twarz złagodniała, kiedy przeniosła z powrotem swój wzrok na najmłodszego. — Louie czy wszystko dobrze? Nie wyglądasz okej — przechyliła nieco głowę w bok, a on kiwnął po prostu głową nie ufając swojemu głosowi. Wycofał się nieco do tyłu.
Co prawda spotkał ją tylko raz do czasu ostatecznej walki z Bradfordem, jednak nie zmieniało to faktu, że to on przyczynił się do jej schwytania. W mordę jeża, on był (może nie do końca jednak chociaż w połowie) odpowiedzialny za oszukanie jednej z najlepszych złodziejek na świecie. Wtedy nie mogła nic mu zrobić w zamian za to bo zdecydowanie obaj mieli więcej ważniejszych rzeczy na głowie jednak teraz? Teraz nic nie stało jej na przeszkodzie by odegrać się za tamtą muszlę. Przełknął ślinę od razu biorąc głęboki wdech nawet nie wiedząc, że wstrzymywał oddech.
Powinien się w tej chwili wycofać i przeczekać aż ona stąd nie odejdzie i dopiero ewentualnie wyjść z kryjówki. Coś w rodzaju zabawy w chowanego tylko z taką różnicą, że nikt nie będzie cię tak naprawdę szukał. Już miał oznajmić, że się oddali i zje coś najwyżej później jednak w tej chwili roznosił się nieco głośniejszy komunikat skierowany bezpośrednio do osób za drzwiami czyli do nich. Cholera. Spojrzał na byłą agentkę z nadzieją, że jednak ich tam nie puści, to była jego ostatnia nadzieja żeby zaoszczędzić w jakiś sposób swoje zszargane nerwy.
— Wpuść ich, nic się nie dzieje — "niech cię wujku Scrooge" - pomyślał bez wyrzutów sumienia po czym niepewnie wszedł przedostatni do pomieszczenia. Beakly zamknęła drzwi zaraz za nimi stając przy ścianie. Od razu było widać po tym jak patrzyła na blondynkę, że za nią nie przepada.
— Okej, który z was to Louis? — Zapytała kobieta, a kiedy McDuck poprawił ją po cichu odchrząknęła. — Louie. Który z was to Louie?
— To ja — odezwał się zrezygnowanym tonem wychodząc naprzeciw. — Słuchaj to nie tak, że ja chciałem cię porywać po prostu to była moją praca, okej? Tak samo jak twoją jest to, że właśnie zabrałaś wujkowi Scrooge'owi portfel- — O'gilt uniosła tylko jedną brew w górę zaskoczona na to oświadczenie. — No więc no. Mniej więcej jesteśmy kwita bo ty może spodziłaś kilka dni w zamknięciu-
— Miesięcy — poprawiła go.
— Kilka miesięcy — zgodził się ulgowym tonem. — Jednak ty od lat okradłaś mojego wujka w którego spadku de facto na swój sposób jestem zapisany więc to tak jakbyś zabierała mój przyszły majątek więc... — uśmiechnął się niezręcznie i wzruszył ramionami.
Naprawdę nienawidził improwizowania, nie miał do tego kompletnie talentu. Przez chwilę panowała całkowita cisza co tylko wzmagało stres, który odczuwał, a podczas niej wszyscy z wyjątkiem niego wymieniali się pomiędzy sobą spojrzeniami. W pewnym momencie, kiedy nie mógł już jednak tego znieść i zacząć przepraszać kobieta zrobiła coś czego raczej nikt się nie spodziewał. Wybuchła śmiechem.
— Słuchaj, — podeszła do niego po opanowaniu chichotu, a jego bracia przybrali bardziej obroną postawę; ona jednak nie zwróciła na to uwagi — nie przyszłam tu po to żeby cię oskarżać, nic bym z tego nie miała, a tak jak mówiłeś nie na tym polega moja praca — uśmiechnęła się szerzej rozbawiona, a on opuścił głowę. — Chciałam się po prostu przyjrzeć kogo to FWOL na mnie nasłało. Muszę przyznać, że ich standardy naprawdę musiały się obniżyć skoro wysyłali do takich akcji dzieci. Chociaż mimo wszystko chociaż nie chcę tego przyznawać było to dość mądre, zagłuszyło to nieco moje podejrzenia — wróciła na moment do tego uczucia niepokoju, który u niej wystąpił, kiedy spotkała chłopca.
— Miałaś podejrzenia? — Zapytał czując się jeszcze bardziej głupio. Oczywiście, że miała. Co za idiotyczne pytanie.
— Ta, jednak wiesz co? Jak tak teraz ciebie słucham masz naprawdę nieźle gadane, a wtedy wykazałeś się dość dużą zwinnością — nawiązała do sytuacji gdzie poraził ją prądem wkładając do jej rękawa specjalne urządzenie. — Zapamiętaj to bo ja komplementów na lewo i prawo nie prawie. Kto wie, może mógłbyś kiedyś zająć się moją profesją — dodała żartobliwie, a po tym jak spojrzała na Scrooge'a od razu można było zobaczyć kogo wyprowadzenie z równowagi wzięła sobie za cel.
— Goldie nie sprawdzaj mi dziecka na złą ścieżkę, nie będzie ci już tak do śmiechu jak- Chwila, wracaj tu i oddaj mi portfel! — Scrooge niemalże wybiegł za rozbawioną kobietą pozostawiając dzieci zdezorientowane.
Louie spojrzał w dół na swoje ręce. A to przypadek nie było już tak, że on był na złej stronie? Jaką różnicę by sprawiło to, że spróbowałby tego co robi O'gilt? Chociaż jeden raz? Uśmiechnął się pod nosem. Chyba znalazł sposób jak zagrać Scrooge'owi na nosie w ramach rewanżu za ostatnie przygody.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top