Eksperymenty
Może i by się do tego nie przyznał, ale laboratorium zawsze było widziane przez niego jako dom. Jakby nie patrzeć nawet się tak naprawdę zbytnio w tym nie mylił jednak wolał o tym nie rozmyślać. Dźwięki bulgoczących substancji, zapach chemikaliów czy nawet nie groźne porażenia prądem, które bardziej powodowały nastroszenie piór niż jakikolwiek ból. To wszystko było dla niego znajome i tak jak dla innych możliwe, że śmiercionośne, tak dla niego bezpieczne. Czuł się dobrze pośród tego wszystkiego i nic nie mogło tego zmienić, nawet to, że jego życie z dnia na dzień stało się zupełnie inne o sto osiemdziesiąt stopni. Był do tego zbyt mocno przyzwyczajony by się teraz odzwyczaić.
Dlatego też kiedy Huey napomknął pewnego dnia o jakimś laboratorium on przylgnął ostrożnie do niego używając swojego srebrnego języka by dowiedzieć się więcej. Może to było niezdrowe, że szukał czasem czegoś co dałoby mu poczucie, że wszystko było jak dawniej, cóż, na pewno nie wpływało to na niego dobrze, ale nie mógł nic na to poradzić. Nie był taki jak June czy May. On się różnił już od początku pod wieloma względami i miało to swoje skutku w teraźniejszości. Jego starszy brat nawet się nie zorientował gdy temat zaczynał przechodzić z całkowicie niepowiązanych tematów na ten konkretny tor którym Louie był zainteresowany. Właściwie to sam wpadł w jego sidła nawiązując do pewnej sytuacji w tym konkretnym miejscu, a gdy on dopytał o szczegóły wszystko poleciało samo.
Ku jemu lekkiemu rozczarowaniu nie było to takie laboratorium jakie zapamiętał od siebie. Skupiano się w nim bardziej na mechanice i tego typu rzeczach, ale nie potrwało długo zanim do jego głowy napłynęło wspomnienie jak kilka razy był świadkiem naprawiania i ulepszania robotycznej ręki Czarnej Czapli. Zapytał się więc o jeszcze parę kwestii, a ubrana na czerwono kaczka niemalże go wyręczyła pytając samemu z siebie czy chciałby przyjść zobaczyć to wszystko osobiście bo jak powiedział "tego nie da się wyrazić słowami". Oczywiście, że się zgodził, nie miał niczego innego do roboty. Znaczy jasne, mógł oglądać telewizję (nigdy nie przypuszczałby, że coś tak marnującego czas mogło być tak wciągające) jednak zawsze mógł obejrzeć powtórkę swoich odcinków potem, co mu szkodziło?
Nawet nie zauważył kiedy jego postawa zmieniła się tak jakby siedział na szpilkach kiedy jego brat wyszedł następnego dnia by pomóc jakiemuś stażyście (miał chyba na imię Fenton) w jakimś projekcie. Jego żołądek był ściśnięty z mieszanki różnych uczuć i miał wrażenie jakby jego mruganie ograniczyło się do minimum chociaż zawsze gdy się czymś ekscytował efekt był zdecydowanie bardziej na odwrót. Postanowił więc się czymś zająć, postawił sobie jednak stanowcze "nie" na kolejne bezmyślne przeglądanie postów na social mediach. Zawsze po tym czuł się dziwnie zmęczony, a przez to ile czasu to pochłaniało bolały go oczy. Przerażająco było to również interesujące. Zawsze uważał, że to słodycze były najbardziej uzależniające jednak najwyraźniej się mylił i myśląc nad tym nie mógł spać po nocach.
May i June również nie było w pobliżu, w ogóle nie było ich w mieście. Zostały adoptowane przez jego wujka oraz jego dziewczynę o imieniu Daisy i najwyraźniej postanowili, że pojadą w jakiś rejs czy coś równie idiotycznego (oczywiście nie uważał tego za głupie, mogło dać to im naprawdę wiele ciekawych doświadczeń, ale czuł się nie dobrze za każdym razem gdy w jego uszach obijała się ta informacja). To głównie z nimi w przeszłości spędzał czas kiedy mu się nudziło więc było oczywistym, że odruchowo chciał do nich pójść lub je zawołać. Dopiero kiedy już miał to zrobić przypominał sobie o tym, że ich nie było i okropnie zawstydzony miał nadzieję, że nikt tego nie widział. Tak więc wybrał zajęcie z Webby i Deweym. Co prawda nie było to tym samym, ale towarzystwo dziewczyny w pewien sposób działało na niego komfortowo. W końcu była inna, zupełnie tak jak on.
Grali głównie w jakąś grę wideo przez co jego postanowienie o jego dniu bez tego typu rzeczy legło w gruzach. Zwyczajnie nie miał serca tego odmówić kiedy starszy opowiadał mu z zapałem o fabule gry i wszystkich jej motywach przy okazji poruszając się tak by oddać różne scenki, które chłopakowi podobały się najbardziej. Był po prostu zbyt radosny by to zignorować. Po za tym Louie również był otwarty na nowe doświadczenia, nie mogło być to w końcu takie złe, prawda? Nie mógł bardziej się mylić. Kiedy skończyli postarał się jak najszybciej wyjść tłumacząc się tym, że musiał iść do toalety no i miał jeszcze coś innego do załatwienia. Zdecydowanie to nie była jego bajka, zbyt dużo agresji wywołanej rywalizacją.
Teraz stał w kuchni przed otwartą lodówką wpatrując się w jej zawartość. Był pewny, że gdyby Scrooge tu był i to zobaczył to zwyczajnie zostałby skarcony. Nie oznaczało to jednak, że nie mógłby nic wziąć co znowu było lekką nowością. Stosunkowo z wiekiem miał ograniczany dostęp do tego tego typu rzeczy. No i nie oszukujemy się. W tajnych bazach złych gości zazwyczaj nie ma kuchni do której mógłbyś pójść zrobić sobie coś do jedzenia. Sięgnął żeby chwycić za puszkę jakiegoś dziwnego napoju. Okręcił ją parokrotnie w dłoni czytając namalowane dużymi literami "pep czereśniowy" po czym wzruszył ramionami i otworzył ją jednocześnie zamykając lodówkę i ruszając w kierunku korytarza by znaleźć się przy drzwiach z których mógłby wyjść do kuchni.
Pociągnął jeden łyk napoju z obojętnością po chwili otwierając szeroko oczy w zachwycie i zatrzymując się na chwilę. O tak, zdecydowanie to polubił. Szybko opróżnił puszkę rozglądając się żeby znaleźć miejsce w które mógłby ją wyrzucić. Nie chciało mu się wracać do kuchni, a w zasięgu wzroku również nie miał żadnego kosza więc postanowił ją po prostu trzymać. To nie tak, że mu jakoś szczególnie przeszkadzała, wyrzuci ją do odpowiedniego miejsca przy najbliższej okazji. Akurat wtedy kiedy miał nacisnąć klamkę drzwi otworzyły się szeroko, a on tylko dzięki swojemu wykształconemu przez życie przez lata z dwójką nadpobudliwych klonów oraz Czarną Czaplą refleksowi zdołał się cofnąć by nie zostać uderzony prosto w dziób. Może i nie przebywał w rezydencji zbyt długo jednak od razu wiedział kto to był dzięki temu, że rozpoznał sposób w jaki to zostało zrobione wejście. Mógł więc wywnioskować, że albo Huey był z jakiegoś powodu zły albo podekscytowany. Spoglądając na jego twarz jednak mógł zgadnąć, że raczej to drugie.
- Oh! Bardzo cię przepraszam! Nic ci się nie stało? - Natychmiast do niego doskoczył nie nawiązując jednak kontaktu dotykiem za co był mu wdzięczny i oglądając jego twarz z bliska.
- Tak, jasne. Na szczęście zdołałem odskoczyć - uśmiechnął się niezręcznie robiąc krok do tyłu. Mimo wszystko poczuł, że jego przestrzeń osobista została lekko naruszona. - Tak czy siak wyglądasz na zadowolonego. Stało się coś ciekawego? - Zręcznie zmienił temat na co ubrana na czerwono kaczka podskoczyła wysoko kiwając szybko głową.
- Szykuj się bo właśnie dostałeś oficjalne pozwolenie od pana Gyro na to żebyś jutro przyszedł ze mną do laboratorium!
---
Wbrew pozorom na samym początku October nie spędzał zbyt wiele czasu z Czaplą. Kobieta nie miała w żadnym kierunku ręki do dzieci i prędzej doprowadzała go do płaczu samym spojrzeniem niż faktycznie się nim zajmowała. Dlatego więc ku całkowitej irytacji szefa samego FOWL przebywał głównie z Bradfordem gdy ten nie zajmował się swoimi obowiązkami i pracą pod przykrywką. Co prawda nie było poświęcane mu dużo czasu ani uwagi jednak był zbyt mały żeby coś z tego zrozumieć. Wystarczało mu, że dziwna pani nie patrzyła na niego z mordem w oczach gdy trzeba było przy nim cokolwiek zrobić. Był naprawdę spokojnym dzieckiem, które główniej spało niż faktycznie coś robiło jednak to i tak potrafiło kilka osób doprowadzić do szweckiej pasji. Sam sęp zdołał się również zorientować po pewnym czasie, że wcale nie było z nim tak wile kłopotów i po prostu zaczął go tolerować.
Z wiekiem za to stawał się coraz mądrzejszy, ale i tak naprawdę nikt nie wiedział czy był nieco bardziej spostrzegawczy od piskląt w jego wieku ponieważ zostało mu coś jakoś wstrzyknęte czy raczej było to naturalne. Potencjał nie mógł się jednak zmarnować do czego dwójka doszła jednogłośnie. Pamiętał, że kiedy uczył się czytać próbowano wciskać mu do rąk podręczniki do chemii dla klas szkoły podstawowej (co oczywiście nie miało prawo się udać), a tym w co zawsze się wsłuchiwał podczas zasypiania było mamrotanie o jakiś rachunkowościach i tego typu rzeczach. Kiedy miał pięć lat nastąpił jednak przełom i niekoniecznie było to związane z tym co było mu wpomponywane do głowy od malenkości.
Podążał szybkim krokiem za Buzzardem próbując za nim nadążyć i przebierając z zdecydowanie za dużą prędkością nogami. Wpatrywał się jednocześnie w jego twarz z dołu od czasu do czasu chwytając się jego ubrania kiedy według niego był za daleko. Zdawał sobie jednak niejasną sprawę, że było mu to pozwalanie tylko i wyłącznie ze względu, za nikt tego nie widział, a kamery nie były w stanie zbytnio tego w jakikolwiek sposób uchwycić. Gdyby tak nie było nie miałby nawet na to szans.
Nie do końca wiedział gdzie szli i w jakim celu. Znaczy, oczywiście potrafił rozpoznać, że był to korytarz prowadzący do laboratorium Czapli, numer piętra również na to wskazywał. Nie zostało mu za to jednak wytłumaczone dlaczego tu szedł z szefem skoro przecież była ona zajęta jedną z tych dziwnych rzeczy o których nie mógł na razie wiedzieć ponieważ było to zbyt ważne żeby się wtrącał. Może już skończyła? Drzwi automatycznie rozsunęły się przed nimi do czego zdążył przyzwyczaić się na tyle, że nawet nie zwrócił na to uwagi ciągle wpatrując się w profil sępa dopiero kiedy się zatrzymali opuścił głowę by spojrzeć na swoje otoczenie gdy nagle odskoczył do tyłu instynktownie chowając się w po części za największą rzeczą która była w jego zasięgu, a tym razem akurat osobą. Szybko jednak został wypędzony zza jego pleców przez lekko zirytowanego tym mężczyznę. Ta dwójka zdecydowanie nie była cierpliwa co do dzieci, a October zmarszczył brwi zastanawiając się czy gdyby był dorosły tak jak oni pozwalano by mu na więcej.
Ponownie jednak skupił się wzrokiem na obraz który rozgrywał się przed nim. Naprzeciw niego stały dwie dziewczynki ubrane w dwa całkowicie różne kolory i patrzyły na niego równie szeroko otwartymi oczami. Kiedy poświęcił ich sylwetkom nieco więcej uwagi zdołał dostrzec, że ta ubrana na niebiesko miała przyklejony do kawałka szyjki duży dziwny plaster.
- October, poznaj May i June - odezwał się nagle sęp co jeszcze bardziej go spłoszyło. - Od dzisiaj będzie ze sobą żyć - oświadczył na co jego dziób lekko się otworzył.
Żyć? Z nimi? W sensie ze swoimi rówieśnikami? Szczerze mówiąc nawet nie sądził, że było to możliwe. Nigdy nie widział kogoś w swoim wieku i uważał na swój pokręcony sposób, że było to raczej rzadkością bo oczywiście słyszał raz czy dwa jak Czarna Czapla mówiła coś o dzieciach czyli dziecku w liczbie mnogiej. Oznaczało to, że nie był jedyny, a gdy podpytał na ten temat jego teoria się potwierdziła. Ale nawet nie marzył by kogoś takiego spotkać. Dookoła zapanowała cisza aż w końcu jak zakładał June nie podeszła do niego gwałtownie obejmując go nagle ramionami i miażdżąc mu przy tym żebra. Mimo jej niepozornej małej sylwetki była naprawdę silna.
- Co ty robisz? - Zapytał cicho nadal będąc skoncentrowanym.
- Przytulam cię głuptasku! - Zaśmiała się. - Czy jesteś taki jak my?
- Ale, że jaki? - Nie wiedział o co chodzi.
- Jak to jaki? Czy ty również jesteś klonem?
Zamrugał powiekami patrząc na nią tak jakby urwała się ze słupa elektrycznego. Spojrzał w bok chcąc w ten sposób złapać swój wzrok z tym sępa jednak jak się okazało jego już nie było w pomieszczeniu co oznaczało, że został sam nie dostając nawet wyjaśnień, przynajmniej na razie. Nabrał nieco powietrza w policzki obrażony. Będzie musiał jak wróci pomieszać wszystkie jego dokumenty.
- Dobra, dość tego cyrku - odezwała się starszą kobieta której wcześniej nie widział przez szafę która zasłaniała mu jej sylwetkę. - Nie mamy całego dnia, wieczorek zapoznawczy zrobicie sobie później - machnęła na nich ręką.
Tak więc zostało im w pewien sposób wytłumaczone, że całą trójką byli już na tyle stabilni oraz w miarę rozumiejący, że to właśnie Czapli przypadło to nieszczęście w pewnym sensie szkolenia ich jakby nie miała niczego innego do roboty. Tak jak jednak Louie'mu nie do końca się to podobało bo wolałby coś porobić co nie wymagałoby jego pełnego skupienia tak drugim ten pomysł znacząco przypadł do gustu co tylko bardziej nakręcało ich i tak już nadpobudliwe zachowanie.
Starał się trzymać od nich z daleka. Nie był przyzwyczajony do grupy większej niż dwie osoby maximum nie licząc jego w jednym pomieszczeniu na dłużej niż kilkanaście minut na dzień więc było jasne, że zwyczajnie się tutaj nie odnajdzie. Jak na złość jemu mimo to ubrane na kolorowo kaczki i tak się do niego lepiły za grosz nie szanując jego strefy komfortu. Co on mógł jednak na to poradzić? Jeśli chciał mieć względny spokój najwyraźniej musiał po prostu na to pozwolić. Wolał również nie wywoływać kłótni. Słynny morderczy wzrok kobiety, która teraz coś mamrotała nadal mógł doprowadzić go do skrajnie negatywnych emocji.
- Cisza, - syknęła na nich kiedy znowu o mało się nie wywrócili o jakiś stół - próbuję się skupić.
Jak na zawołanie cała trójka stanęła w miejscu. Najwyraźniej one również nie chciały podpaść Czapli tak samo jak on. Zanim jednak zdążył cokolwiek przetworzyć kobieta całkowicie zaprzestała swojego monologu i jakby od niechcenia wyszła z pomieszczenia nawet się za siebie nie oglądając. October tylko patrzył za nią zdezorientowany z lekkim lękiem na twarzyczce.
- No i co zrobiłaś?! - Spojrzał rozgniewany na dziewczynę z kucykiem która tylko wzruszyła ramionami.
- Oj bez stresu. Nic się przecież nie stanie.
- A skąd jesteś taka pewna? - Jego wzrok stał się bardziej poważny. - Nikt z nas nie słuchał i to przez ciebie! - Wskazał na nią oskarżycielsko palcem.
- Ja słuchałam - zgłosiła się entuzjastycznie ubrana na niebiesko kaczka co dało mu promyk nadziei. - Ale nic nie zrozumiałam - dodała po chwili zastanowienia przez co miał wrażenie, że nawet jego uszu opadły.
- Okej! W takim razie wy się tym zajmujecie - skrzyżował ramiona na piersi siadając na ziemi i obracając głowę dramatycznie w bok by tylko jeszcze bardziej podkreślić jego obrażenie się.
- Dlaczego my, a nie ty?! Albo w sumie wiesz co?! Dobra! W ten sposób tylko udowodnimy, że jesteśmy lepsze od ciebie - dziewczynka uśmiechnęła się zwycięsko.
- Emm, kochani? - Odezwała się June spoglądając na nich zaniepokojona.
- Że niby lepsze ode mnie? Założę się, że nawet nie potrafisz przeliterować słowa alfabet! - Oburzył się.
- A ty niby umiesz?! Już to widzę! Jesteś dzieciuch! Dzieciuch, dzieciuch, dzieciuch!
- Że co powiedziałaś?!
- Kochani...?
- To co słyszałeś! A może mam ci przeliterować?!
- Kochani!
- Co?! - Krzyknęli w tym samym czasie oboje czerwoni na twarzy, a w kącikach oczu June zaczęły tworzyć się łzy. To zdecydowanie ostudziło emocje obojgu.
Ona już tylko nie powiedziała niczego tylko wskazała na blat który dotychczas tak bardzo ignorowali będąc zbyt pochłonięci sobą. I faktycznie teraz jak się skupiał mógł dostrzec swojego rodzaju wkręcający się w czaszkę syk. Obrócił głowę w bok, a jego oczy rozszerzyły się w panice widząc jak substancja w probówce coraz bardziej zaczynała się gotować, ponieważ w tamtej chwili nie potrafił tego inaczej określić. Pisnął cicho odskakując do tyłu jednak szybko się opanowując (przynajmniej zewnętrznie).
- Co robimy? - Zapytałaś cicho ubrany na niebiesko klon, a on sam chciałby znać odpowiedź na to pytanie. - Czy mam iść po panią Czaplę?
- Nie, nie, nie - zaprotestował machając gwałtownie głową. - Jak ona się dowie, że tego nie pilnowaliśmy to będzie zła. Bardzo zła - wzdrygnął się.
- Oh no dalej! Któreś z was musi pamiętać co robić! - Ubrana na żółto tupnęła nogą.
-Może bym pamiętał gdyby ktoś mi nie przeszkadzał - prychnął. Szybko jednak złość się z niego ulotniła zastąpiona dezorientacją i strachem. Na dobrą sprawę nigdy nie pozwalano mu się chociaż zbliżać do laboratorium kiedy coś takiego było tu robione bardziej z obawy, że coś popsuje niż zrobi sobie krzywdę więc nigdy nie miał okazji by coś takiego podejrzeć.
- Boję się - zapłakała niebieska, a October będąc już w stu procentach pewnym, że to ona była najwrażliwsza z ich trójki podszedł do niej po chwili zastanowienia robiąc to co ona jeszcze paręnaście minut temu, czyli po prostu ją przytulił rozglądając się dookoła.
Wtedy zapaliła się w jego umyśle jakaś lampka. Sam nie wiedział dokładnie czy to było wywołane stresem czy skrajnym przerażeniem przez które nawet jego oczy się zaszkliły, ale miał wrażenie jakby jego pamięć się wyostrzyła, a on sam mógł się z powrotem cofnąć jeszcze do chwili gdzie Czarna Czapla była jeszcze w pomieszczeniu. Uniósł gwałtownie głowę wpatrując się w miesjce obok probówki z której jeszcze trochę i zaczęła by wpływać piana. Dostrzegając to co chciał tam zobaczyć puścił dziewczynę która odruchowo się go jeszcze chwyciła jednak nie na tyle mocno żeby go powstrzymać. Pośpiesznie chwycił praktycznie niewidoczny z odległości w której stał mały dysk na którym znajdowało się trochę fioletowego czegoś co wyglądało nieco jak piasek, a przynajmniej tak mógł zgadywać ponieważ nigdy go nie widział na żywo, a następnie wsypał go do fiołki trzęsącymi dłońmi przez co trochę wysypało się na blat (nie pomagało również to, że był zwyczajnie za niski do tego stołu).
Przez chwilę nic się nie działo i roznosiła się tylko tępa cisza co tylko bardziej ścisnęło jego już i tak bijące znacząco za szybko serce. Wtedy nastąpił wybuch który mimo swojego małego rozmiaru odepchnął go do tyłu. Upadł na podłogę i jak na zawołanie obie dziewczyny dopadły do niego bez nawet pomysłu co powinny powiedzieć i zrobić. On jednak tylko wpatrywał się przed siebie i wziął urywany oddech, kiedy zobaczył, że sytuacja mimo wszystko zaczęła być bardziej stabilna. I wtedy wybuch płaczem tak samo jak June zrobiła wcześniej i jak zrobiła teraz jakby idąc jego śladami. May natomiast jako jedyna zdawała się zachować zimną krew chociaż było to tylko z pozoru co jasno na to wskazywało wściekłe pocieranie przez nią swoich i tak już czerwonych oczu.
W innym pomieszczeniu natomiast dwie sylwetki wpatrywały się w obraz z kamery. Jedna miała surowy, a druga uśmiechnęły wyraz twarzy.
- Nie uważasz, że znacznie przesadzasz? - Odezwał się mężczyzna niemalże znudzonym głosem.
- Skądże - uśmiechnęła się szerzej. - Ja tylko dałam im lekcję życiową.
- To są dzieci, które na dobrą sprawę nie potrafią nawet do końca dobrze wymawiać słów zawierających "r". One mogły spalić budynek.
- Nie przesadzajmy, powiedziałam im, że ta substancja jest niebezpieczna tylko dlatego żeby podkręcić atmosferę.
- A gdyby jednak wpadły na jakiś głupi pomysł który skończyłby się katastrofą? - Zmrużył oczy patrząc na nią. - Może i rozwijają się szybciej niż normalne bachory, ale nadal są dziećmi. Nie możesz-
- Mogę co chcę i dobrze o tym wiesz - przerwała mu zadowolona z siebie. - Nie gryzę więcej niż jestem w stanie przełknąć.
- To się jeszcze okażę. Mogę ci nawet obiecać, że kiedyś się sparzysz i to właśnie twoje lekkie podejście będzie przyczyną twojego końca.
- Jak mrocznie - zaśmiała się.
---
- Witamy w naszym świecie! - Louie nie do końca wiedział jak zareagować na to w jaki sposób jego brat machał rękami podczas wykrzykiwania tego jednak postanowił, że uśmiech chyba będzie na miejscu.
Tak jak się spodziewał miejsce te nie było jakąś klitką jednak nadal było większe niż w jego wyobrażeniach co było dość dużym. Rozglądał się przez chwilę nie wiedząc dokładnie co miałby teraz zrobić jednak jak się okazało ubrany na czerwono kaczor jak zawsze miał co do tego całkowicie przygotowany plan zwiedzania podczas którego miał oczywiście poznać pracowników przebywających tutaj. Słyszał, że jeden podobno był nawet podróżnikiem w czasie co może robiłoby na nim wrażenie gdyby podczas przygotowań do ostatniej bitwy nie musiał słychać jego ciągłego ględzenia o tym jaki to on nie jest ważny i że nie mają żadnego prawa go więzić. Miał ochotę wtedy wymiotować i to dosłownie, aż go w tamtym momencie zemdliło. Nawet Steelbeak który naprawdę lubił się przechwalać oraz nieco podwyższać swoje zasługi chcąc zaimponować w ten sposób jemu oraz May i June (kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, że i tak znają prawdę) był w tej kwestii bardziej opanowany. Jeśli miał być szczery bardzo chętnie zobaczyłby ich starcie pod tym względem.
Mógłby nawet spróbować na tym się jakoś wzbogacić każąc wszystkim zapłacić za wejście do pomieszczenia nie chcąc słuchać wytłumaczeń, że nie po to tutaj przyszli. Mógłby na przykład zorganizować to w kuchni i... Jego entuzjazm od razu opadł po przypomnieniu sobie. A z resztą, nawet gdyby nadal mógł w jakiś pokręcony sposób bez przeszkód skontaktować się ze złoczyńcą to nie sądził by Gyro zgodził się w jakikolwiek sposób w tym uczestniczyć sądząc, że jest na to zbyt dojrzały (to, że byli wrogami zeszłoby w tamtej sytuacji na drugi plan).
Huey jakby wyczytując z niego jak z otwartej księgi (co nie było oczywiste możliwe ponieważ w jego mniemaniu idealnie ukrywał swoje prawdziwe uczucia nawet jeśli robił to podświadomie) jego emocje szybko wychwycił go za dłoń ciągnąc za sobą do jakiegoś biurka oddalonego od wszystkich innych dość sporą odległością. Kiedy on przyglądał mu się ciekawy tego co zamierzał mu pokazać on grzebał w szafkach z lekkim poczuciem winny wymalowanym na twarzy. Po minucie bądź dwóch zdołał wyciągnąć odpowiednią tubę w której młodszy zdołał rozpoznać te których zazwyczaj używali do różnych projektów, od mechaniczych zbroi do planów budynków w których nie jeden nie znający ich na pamięć mógł się zgubić bezpowrotnie.
Jeden projekt został rozłożony, a jego oczy rozszerzyły się lekko dostrzegając to czego nie spodziewał się zobaczyć, był to bowiem rozpisany plan budowy zbrojni Gizmoducka. Podszedł bliżej pochylając się i śledząc wzrokiem każdy najmniejszy szczegół. Pamiętał, że była kiedyś afera z jakąś apką przez co superbohater był na zawołanie każdego, zaniedbywał przez to swoje prawdziwe obowiązki. Czarna Czapla przez jakiś czas truła mu nad uchem o tym, że dobrze by było go złapać w ich sidła i wyciągnąć informacje na temat jego sprzętu zupełnie tak jakby mógł coś zdziałać w tym kierunku. Skrzywił się na to wspomnienie jednak musiało zostać to odebrane za niezrozumienie bo poczuł poklepanie po plecach.
- Spokojnie, ja też nie wszystko stąd rozumiem, właściwie to wszystko, ale to pomińmy, chyba nie ma nikogo kto mógłby pojąć to wszystko bez żadnego problemu.
- Ale ja rozumiem niektóre części - zaprzeczył czego po chwili pożałował czując na sobie ciekawskie spojrzenie. - Wiesz, w pewnym sensie pomagałem Czarnej Czapli trochę w pracy w laboratorium więc mam taką jaką wiedzę którą pamiętam po wkuwaniu - pokiwał nieśmiało głową, a światełka zaświeciły się w oczach jego starszego brata.
- O rany naprawdę?! To niesamowite! Myślisz, że mógłbyś mi spróbować coś z tego wytłumaczyć?!
- Ja myślę, że tak? - Bardziej zapytał niż tak naprawdę stwierdził, ale to wystarczyło żeby zadowolić starszego który zaczął podskakiwać w miejscu.
- Czy możesz mi powiedzieć co daje ten akumulator? Kiedy pierwszy raz go zobaczyłem dopiero dowiedziałem się o jego istnieniu i nikt nie chciał mi wytłumaczyć do czego on był. Nawet Gandra, a to jest dość niespotykane.
- Czy mogę wiedzieć co wy robicie? - Po pomieszczeniu rozniósł się groźny głos na co oboje znieruchomieli.
- Oh, dzień dobry panie Gyro! - Przywitał się szybko Huey chwytając go za ramiona i nakierując w stronę mężczyzny. - To jest mój brat Louie. Mówiłem panu o nim wczoraj. Chciał nas odwiedzić i zobaczyć jak wygląda laboratorium - wyjaśnił szybko.
- Właśnie. Zobaczyć. Z tego co pamiętam nie pozwalałem wam bawić się projektami - kurczak zmrużył na nich oczy podchodząc bliżej i zaglądając im za ramiona by dostrzec do czego się dorwali. - A tym bardziej nie do projektu zbroi mojego stażysty. Na tyle dobrze, że przynajmniej nie postanowiliście zniszczyć jakiegoś wynalazku - jego ton głosu był szorstki oraz chłodny.
- Tak właściwie to- - Louie zamilkł kiedy ten wskazał na niego palcem.
- Ty, zielony siostrzeńcze. Naprawdę jesteś w stanie poddać do czego są potrzebne, które części?
Przez chwilę nie wiedział co odpowiedzieć jednak widząc jak jego brat kiwa szybko głową na zachętę oraz trzyma za niego kciuki kiwnął głową powoli po czym nieśmiało wskazał na pewną komplikacje przewodów.
- To na przykład jest odpowiedzialne za wyrzutnię. A przynajmniej tak sądzę - przechylił głowę w bok. - Nie znam całego wyposażenia tej zbroi i mogę tylko zgadywać.
Zapanowała cisza której nawet nie śmiał przerwać. Kiedy już myślał, że zaraz zostanie wyrzucony na zbity dziób z pracowni naukowiec zaczął nagle iść w nieznanym mu kierunku biorąc do ręki jakieś urządzenie za jego paska i przestając poświęcać im uwagę. Żarówka na jego ramieniu natomiast (żarówka którą jakimś cudem dopiero teraz zobaczył) zamrugała w niezrozumiałym dla niego geście chociaż przez to w jaki sposób światło się włączało i wyłączało wskazywało na to, że był to alfabet morsa.
- Jeśli coś zepsujecie osobiście pociągnę waszego wuja do odpowiedzialności - ostrzegł nie dając im mimo wszystko na to zgody, ale lekko przemykając oko.
- Em przepraszam? - Wyciągnął rękę przed siebie chociaż wiedział, że go nie złapie. Była to bardziej pamięć mięśniowa której niewiadomo kiedy się nabył. Kiedy uzyskał jego uwagę zaschło mu w ustach. - Mógłbym tutaj czasem przychodzić? Jak na przykład jutro? Albo co miesiąc? Albo przynajmniej raz na jakiś czas? - Zaśmiał się nerwowo, a gdy nie uzyskał odpowiedzi jego ciśnienie podskoczyło. Nie rozumiał dlaczego, ale coś w tym mężczyźnie wprawiało go w onieśmielenie. - W sensie ja zrozumiem jeśli-
- O ile nie będziesz przeszkadzać możesz przychodzić kiedy chcesz - i odszedł zostawiając go zdezorientowanego. Z transu dopiero wyciągnął go pisk przez który musiał zasłonić sobie uszy.
- Polubił cię! - Krzyknął rzucając mu się na szyję w próbie przytulenia.
- Na serio tak myślisz? - Zapytał nieprzekonany.
- No jasne, że tak! Gdyby tak nie było nie pozwoliłby ci się nawet do tego miejsca zbliżać bez ścisłego nadzoru. Kto wie? Może kiedyś będziesz tutaj pomagał tak jak ja? - Podekscytował się. Nigdy nie dzielił z swoim średnim młodszym bratem zbyt wielu interesowań, wręcz przeciwnie. Byli swoimi przeciwieństwami. Dlatego też pomysł, że będzie dzielił coś co uwielbiał z Louie'm był po prostu jak zesłany z nieba.
Drugi chłopak uśmiechnął się jedną stroną twarzy lekko pod nosem. Jak na razie może i spędził tutaj nie cały tydzień, ale naprawdę to wszystko stawało się powoli coraz lepsze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top