Rozdział 7

Gdzieś koło 18 zdecydowaliśmy że pora na kolacje, ale jak się okazało, nie ma z czego jej zrobić. Kolejna ciekawostka, codziennie rano w poniedziałek do każdego domu w tej dzielnicy dostarczane jest jedzenie, w postaci mleka, masła, chleba itd. A że Czkawka do tej pory mieszkał sam i przyjaciele nie siedzieli u niego codziennie to jedzenie się skończyło. Postanowiliśmy że wybierzemy się do baru. Po 10 minutach byliśmy na miejscu.
-Tutaj to chyba jeszcze nie byłem -mruknąłem, przypominając sobie miejsca po jakich oprowadzał mnie Czkawka.
-Nie- przytaknął Czkawka, nie wiem czemu mu tak było do śmiechu, jego ojciec napewno tutaj nie pracował. On mial restauracje jakieś pół godziny drogi samochodem stąd. Jedna z najlepszych restauracji, co się dziwić świetny szef kuchni. Weszliśmy do środka, nie było mało ludzi, ale nie było też dużo, były jeszcze dwa wolne stoliki, zajęliśmy większy przy oknie i rozsiedliśmy się wygodnie. Chwilę potem przyszła kelnerka, zamówiłem pierwsze lepsze danie i coś do picia podobnie jak pozostali.  Rozejrzałam sie po ludziach, byli tu głównie ludzie z naszego liceum, no wszyscy byli z liceum. Śmiali się, niektórzy nawet pili, chciał nas namówić do tego Czkawka i powiem szczerze że bym się zgodził, gdyby nie Anka z Roszpunką mówiąc że jutro szkoła.  Po paru minutach dostaliśmy swoje jedzenie które było całkiem dobre, nastepnie doszło do bójki między dwójką która była nieźle napita.
-Spokój -krzykneła dziewczyna, poznałem ten głos, do baru weszła Elsa, chłopaki przestali się bić i spojrzeli na nią, ona zmroziła ich wzrokiem, po chwili podali sobie ręce. A ona podeszła do nas.
-Co to było? - Spojrzałem na nią pytająco marszcząc brwi.
-Nasza królowa wkroczyła do akcji -zaśmiała się Merida i natychmiastowo dostała z łokcia w brzuch od Elsy.
-Królowa? -mruknął.
-Nie zrozumiesz - wzruszył ramionami Czkawka. Chciałem zrozumieć i to bardzo, no ale postanowiłem o nic nie pytać po godzinie rozmowy coś koło 21 wróciliśmy do domów, wcześniej oczywiście przyjechała Elsa, nie mogę się doczekać kiedy w końcu przyjedzie mój bmw s1000rr. Nie jeździłem na nim od ponad miesiąca, od śmierci ojca. Teraz bardzo miałem na to ochotę, chyba wzbudziła to we mnie Elsa.
-Dobranoc -mruknąłem do Czkawki.
-No, no dobranoc -przytaknął patrząc w telefon. Po kilku minutach odpłynołem. Kiedy zszedłem na dół była już cała ekipa, włącznie z Elsą. Czkawka jadł swoje śniadanie a reszta rozmawiała, no on w sumie też.
-Cześć wszystkim -mruknąłem trochę zaspany.
-Hej -odpowiedzieli, wziąłem z lodówki mój kochany sok pomarańczowy. Love, miłość forever itd.
-Nie zauważyłeś? -Spojrzał na mnie Czkawka, smutny?
-Co? Czego?
-Mam na sobie czerwoną koszule -wymruczał szczerząc się a reszta wybuchła śmiechem, dałalem sobie z otwartej dłoni w twarz. Uśmiechnąłem się do niego najszerzej jak umiałem i pochyliłem, moja twarz była zaledwie kilka centymetrów od jego.
-Oczywiście że zauważyłem, wygladasz tak sexy -wymruczałem pochylając się jeszcze bardziej a on spadł z krzesła. W taki oto sposób wywalczyłem sobie miejsce przy stole. Wszyscy śmiali się w najlepsze razem ze mną, no poza blondynką, ona nie okazuje chyba za duźo uczuć.
-Wiec o czym gadliście? - Zagadnąłem.
-Matt wprowadza się jutro, a nic nie jest jeszcze gotowe, więc mamy problem -powiedział Czkawka, za co został spirunowany wzrokiem przez Else. -No co? - Podniósł ręce w geście obronnym.
-Wątpię, żeby to go interesowało. -Warkneła.
-A jeśli? -Spojrzałem na nią unosząc jedna brew.
-Udowodnij -skrzyżowała ręce na piersi.
-Wezmę w tym udział -Powiedziałem pewnie.
-Powodzenia -prychnęła.
-Jutrzejszy poranek zapowiada się ciekawie -mruknął Kristoff do Czkawki, spojrzałem na nich kątem oka.
-A żebyś wiedział -warknołem na niego.
-Tak, to może być interesujące - Elsa się  przeciągnęła- Idziemy?
-Ty nie jedziesz?- zdziwiłem się łapiąc plecak.
-Jeśli Ci tak przeszkadzam mogę jechać -wzruszyła ramionami.
-Nie, nie przeszkadzasz -mruknąłem cicho.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top