Rozdział 24

Tobias

Przytulam do siebie swojego syna, moje dziecko... Moje i Tris... Czuję się strasznie, nie mogę się pogodzić z myślą, że jej już nie ma... Zmarła po tym, jak powiedziałem jej te okropne rzeczy. Nie byłem sobą, ale sprawiłem jej tyle bólu przed śmiercią, czuję do siebie obrzydzenie.

- Mamusia - Teddy w końcu mi się wyrywa i podchodzi do Tris. Odgarnia jej włosy z czoła i głaszcze ją po głowie.

Musiał ją bardzo kochać.

Chociaż Tris odeszła, zostawiła po sobie cząstkę swojej dobrej duszy, która objawia się w tym chłopcu. Zajmę się nim najlepiej jak potrafię, będę go kochał i się o niego troszczył.

- A co tu taka stypa? - Pyta Peter, dysząc. W końcu uporał się z Harrym.

- Zamknij się - syczy Christina. - Tris... - słowa utkwiły jej w gardle i nie chcą przejść dalej.

- Wstrzyknąłem jej kilka godzin temu szczepionkę. Nie mogła umrzeć - marszczy brwi.

- Tak? To dlaczego nie wyczułem pulsu? - Pytam ze złością. Jeszcze chwila i się na niego rzucę.

- Bo przez pierwsze kilka minut go nie czuć - przewraca oczami i klęka nad Tris. Przytyka jej palce do szyi i uśmiecha się lekko. - Sztywniaczka wraca.

Co?

- Zwędziłem trochę tego środka, jak niby współpracowałem z Evelyn - wyjaśnia. - Ona sama nie wiedziała o jego istnieniu, ale ja już dawno dowiedziałem się o nim od Erica. Poza tym - odsłania koszulkę Tris. - Założyliśmy jeszcze w samolocie kamizelki kuloodporne pod ubrania. Niestety ta nie do końca ochroniła Tris, bo kula ją trochę drasnęła, stąd ta krew.

To wszystko jest nie do uwierzenia... Poza tym Peter ma być tym dobrym? Co tu jest grane?

Nagle Tris zaczyna kaszleć i gwałtownie otwiera oczy, rozglądając się dziko dookoła.

- Teddy! - Krzyczy zachrypniętym głosem.

- Mamusia! - Chłopiec rzuca się na nią, a ona zmienia pozycję na siedzącą i krzywi się z bólu, ale mocno tuli do siebie dziecko.

- Moje słoneczko - mówi, całując go w główkę.

- Wołałem cię, a ty nie chciałaś się obudzić - odpowiada chłopczyk z wyrzutem. - Żartowałaś sobie ze mnie?

- Nie, kochanie, źle się czułam - uśmiecha się do niego, a potem jej wzrok spoczywa na mnie i automatycznie robi się smutna.

Nie chciałem sprawić jej cierpienia.

- Tris... - zaczynam i drapię się po głowie. - Nie byłem sobą, kiedy mówiłem te słowa. Dopiero kiedy odeszłaś, coś musiało się popsuć, bo zacząłem odzyskiwać swoje własne myśli.

- Alice i Harry mieli pad kontrolujący - wtrąca się Peter i rzuca mi go. Oglądam go z bliska i przez krótką chwilę zastanawiam się jak coś tak małego może wyrządzić tyle szkód.

Podchodzę bliżej do Tris i patrzę jej głęboko w oczy.

- Nie chciałem cię zranić - mówię szczerze, a oczy Tris wypełniają się łzami.

- Wiem, Tobias - odpowiada cicho.

- Moja matka was porwała tak?

- Opowiem ci to wszystko później dobrze? - Uśmiecha się lekko.

Pomagam jej wstać, a ona od razu bierze chłopca na ręce.

- Mamusiu, gdzie jest tata? Mówiłaś, że go dziś zobaczę - dopytuje maluch.

Tris patrzy na mnie niepewnie, a ja uśmiecham się szeroko.

- Ja jestem twoim tatą - mówię i wyciągam do niego ręce. Przytula się do mnie mocno, po czym lekko się odchyla i odpowiada poważnym tonem.

- A ja jestem Teddy.

- Miło mi cię poznać, synku - stwierdzam i patrzę na Tris. Przygląda nam się bardzo szczęśliwa. - Tris... Czy kiedykolwiek mi wybaczysz? - Pytam niepewnie.

- Tobias, tutaj nie ma czego wybaczać. Nie byłeś sobą, a ja cię bardzo kocham - przybliża się do mnie i zaczyna delikatnie całować.

Tak długo nie czułem jej ust... Euforia ogarnia moje ciało, jestem szczęśliwy. Odrywam się od niej na chwilę.

- Ja też cię kocham, Tris - i ponownie łączę nasze wargi.

- Fuuuuuuj - komentuje Teddy, a my wybuchamy śmiechem.

CDN.

Omg, jaka fala nienawiści pod poprzednim rozdziałem 😂😂😂
Myślałam, że mnie już znacie 😏
Dobranoc 😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top