Rozdział 20

Tris

Biegniemy z Calebem po schodach i wpadam do sypialni Tylera. Biorę na ręce śpiącego Teddiego i idę do siebie. Nie mam czego pakować... Jedynie co zabieram, to kilka drewnianych zabawek, które Tyler zrobił dla Teda. Zakładam też jego czarny T-Shirt, żeby mieć coś po nim na pamiątkę. Znajduję mały plecaczek i wkładam do niego najpotrzebniejsze rzeczy.

Jednocześnie cały czas zastanawiam się, czy Peter mówił poważnie. Może chce nas tylko nabrać, a my niepotrzebnie się łudzimy?

- Gotowa? - Do pomieszczenia wchodzi Caleb.

- Tak. Trzymaj Teda, dobrze? - Podaję mu synka, który nadal śpi. Był zmęczony bólem, który męczył go cały dzień, więc pewnie dlatego.

Schodzimy powoli z powrotem do salonu, ale zatrzymujemy się w połowie schodów. Evelyn i strażnik nie mogą nas jeszcze zobaczyć.

Nagle pojawia się Peter i podaje mi broń. Wytrzeszczam oczy i biorę ją do trzęsących się rąk. Tak dawno nie czułam tej mocy, jaką daje posiadanie pistoletu. Znajomy ciężar przypomina mi, ile złego zrobiłam za jego pomocą... Ale nie mogę teraz o tym myśleć... Muszę wziąć się w garść.

- Strzelaj do Evelyn, ja zajmę się Benem. Ona nie ma broni - mówi szeptem i wraca do kuchni.

Ben? To chyba imię tego strażnika. Dziwne, mieszkałam z nim ponad dwa i pół roku i nie wiedziałam jak się nazywa. Ale to nie ma znaczenia, bo zaraz i tak zginie.

Nagle oblewa mnie zimny pot. Peter chce, żebym zastrzeliła Evelyn... Czy zdołam to zrobić? Ta kobieta sprawiła, że moje życie zmieniło się w piekło. Odebrała najważniejsze osoby. Zasługuje na karę.

Ale to matka twojego męża.

To nie ma znaczenia. Dzisiaj zapłaci za wszystko, co zrobiła. Najwyższą cenę.

>>>

Słyszymy coraz głośniejsze głosy. Przełykam głośno ślinę i zerkam na Caleba znacząco. Kiwa głową i wycofuje się z Tedem na górę. Nie chcę, żeby moje dziecko znów było świadkiem strzelaniny.

Evelyn, Ben i Peter wychodzą. Robi mi się duszno, a ręce zaczynają się trząść.

Peter rzuca mi krótkie spojrzenie i niepostrzeżenie wyciąga broń. W ułamku sekundy oddaje kilka strzałów w zaskoczonego Bena, który upada ciężko na podłogę.

- Co to ma znaczyć? - Evelyn zaczyna wrzeszczeć i patrzy na nas oszalałym wzrokiem.

Podchodzę do niej powoli.

- Twój koniec - syczę. - Nienawidzę cię, Evelyn. Zniszczyłaś życie moje i moich najbliższych. Idź do diabła - unoszę broń obiema rękami i patrząc jej prosto w oczy, naciskam spust. Kula trafia, tam gdzie chciałam - w głowę.

To dziwne, ale śmierć mojego największego wroga nie przynosi mi ukojenia. Jedyne co czuję, to żal. To nie musiało się zdarzyć. Mogłyśmy żyć w zgodzie - nie mówię, że jako przyjaciółki, ale po prostu, mieć poprawne stosunki.

To, co się stało to tylko i wyłącznie jej wina. Ale czy Tobias nie będzie miał mi za złe, że zabiłam jego matkę? Nawet jeśli jest zła do szpiku kości, może mi tego nie wybaczyć... Matka zawsze pozostaje matką...

Peter schyla się i wyciąga coś z kieszeni Evelyn.

- Za pomocą tego urządzenia kontroluje swoich wspołpracowników - tłumaczy, widząc moje zmarszczone czoło. - Niestety nie Harrego i Alice, bo oni nie potrzebują kontroli.

- A Tobias?

- Cztery jest teraz pilnowany przez Harrego, jak zawsze na czas wyjazdu Evelyn.

Super. Czyli jeszcze musimy zabić jego.

Caleb schodzi z Teddim, który przeciera oczka i nie wie, co się dzieje. Od razu biorę go od brata i przytulam mocno.

- Zanim pójdziemy, wstrzykniemy sobie to - mówi Peter, wyciągając trzy strzykawki.

- Co to jest? - Pytam podejrzliwie.

- Rodzaj serum, dzięki któremu nie będziemy podatni na inne sera - odpowiada od razu.

Wzruszam ramionami. Musimy mu zaufać, jeśli chcemy wrócić do Chicago. Nie mamy innego wyjścia.

- Okej, spadamy stąd - rozkazuje Peter i wychodzimy z domu. Rzucam okiem ostatni raz na rozkopaną ziemię w ogródku.

Powinieneś wracać z nami, Tyler... A tymczasem twój duch już na zawsze zostanie w tym więzieniu...

CDN.

Coś za fajnie się zrobiło... 😳😬😏
Bleeeeee 😂

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top