Rozdział 25

Tris

Wszystko to, co się teraz dzieje, wydaje mi się snem.

Nie wierzę, że wciąż żyję i jestem w Chicago, Tobias poznał naszego synka i od razu go pokochał.
A to wszystko dzięki Peterowi. Co za ironia losu, kiedyś bardzo zależało mu na mojej śmierci, a już wielokrotnie uratował mi życie.

Nie wiem jak mam go teraz traktować... Jak przyjaciela?

- Chodź, pójdziemy do skrzydła szpitalnego - stwierdza Tobias i obejmuje mnie w pasie, drugą ręką trzyma Teda, który opiera się główką o jego ramię.

Co prawda, w moim ciele nie ma kuli, bo tylko mnie drasnęła, ale i tak mam ranę, którą trzeba opatrzyć.

- Pójdę do Amara i powiem mu co się stało - oferuje się Peter, a my kiwamy głowami.

Wychodzimy z pomieszczenia i nagle rozlega się krzyk.

- O Boże! Tris! - To Zeke. Rzuca się na mnie i zamyka mnie w niedźwiedzim uścisku. - Kopę lat!

Za nim stoi Shauna z Lynn i Uriah. Ściskają mnie po kolei, a ich oczy są pełne niedowierzania.

- A co to za młodzieniec? - Pyta Uriah, patrząc zaskoczony na Teda.

- Najmłodszy Eaton - odpowiada Tobias, uśmiechając się z dumą.

- Jestem Teddy - mój synek wyciąga rączkę do moich przyjaciół i wita się z nimi po kolei.

- Jaki słodki i dobrze wychowany! - Zachwyca się Shauna.

- Spotkajmy się w moim mieszkaniu dobra? - Proponuje Tobias, patrząc na mnie ze zmarszczonymi brwiami. - Tris musi iść na chwilę do szpitala.

- Daj mi Teddiego, po co ma się z wami włóczyć - proponuje Christina, a Tobias bardzo niechętnie oddaje go w jej ręce.

Jestem bardzo szczęśliwa, że tak dobrze zareagował na wieść, że ma dziecko. Żałuję tylko, że nie mógł z nim być od samego początku. Teddy potrzebował ojca, ale Tyler potrafił mu go zastąpić i za to będę mu zawsze wdzięczna. Oddał życie za moje dziecko. To największy dar jaki mógł mu podarować, najlepszy dowód miłości.

>>>

W szpitalu opatrują mi ranę, zakładają bandaż i dają środki przeciwbólowe. Wracamy do mieszkania Tobiasa, ale zatrzymuję go w pustym korytarzu.

- Coś się stało? - Pyta, zdezorientowany.
Kręcę głową i podchodzę do niego bliżej. Uśmiecham się i zaczynam go całować. Od razu odwzajemnia pocałunek i mnie obejmuje, a ja wszczepiam palce w jego włosy. Nasze wargi poruszają się w idealnej synchronizacji, a języki walczą o dominację.

Tak bardzo mi tego brakowało. Jego zapachu, pocałunków, wsparcia...

Ręce Tobiasa zjeżdżają niżej, a mnie robi się coraz bardziej gorąco.

- Po co ich teraz wszystkich sprosiłeś do domu? - Krzywię się, a Tobias zaczyna się śmiać.

- Nie mogę się doczekać nocy - mruga tylko do mnie okiem i ciągnie za rękę.

Jednak jest coś, co nie daje mi spokoju...

- Tobias, muszę ci coś powiedzieć - zatrzymuję go, a on patrzy na mnie z niepokojem.

- Co jest?

- Ja... - zaczynam i chrząkam. Próbuję ponownie. - Tobias, to ja zabiłam twoją matkę - wyznaję.

Tobias przygląda mi się przez chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Błagam, nie bądź na mnie zły... Byłam do tego zmuszona...

- Był moment, że wyzwoliłem się spod wpływu serum kontrolującego - Mówi w końcu. - Odkryłem w jej gabinecie kopie waszych paszportów z innymi nazwiskami, a na mapie był zaznaczony punkt w Me... Nie pamiętam dokładnie.

- W Meksyku - uzupełniam.

- No, ale mnie przyłapali i znowu podali serum - przybliża się do mnie i całuje w policzek. - Nie masz się za co winić. Uwięziła was.

- Myślałam, że będziesz na mnie wściekły - mówię cicho, wtulając się w niego.

- Nigdy. Evelyn była potworem i zasłużyła sobie na to, co ją spotkało - Tobias przez chwilę mocno zaciska zęby. Wiem, że boli go to, że ma taką rodzinę. Po chwili uśmiecha się do mnie. - Chodź, oni pewnie czekają na twoją opowieść, zresztą ja też. Jesteś gotowa?

Patrzę na niego niepewnie i przełykam głośno ślinę.

- Tak.

CDN.

Zupełnie się odzwyczaiłam od pisania takich rozdziałów 🙈

Wszystkiego najlepszego Emcix111 😚😏💕🎁🎂

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top