Rozdział 2
Tris
Strasznie boli mnie głowa, jakbym dostała w nią czymś ciężkim. Nie otwieram oczu, ale słyszę i czuję, że czymś jadę.
W końcu zdobywam się na to, żeby uchylić powieki i przeszywa mnie ostry ból. Siedzę w vanie pomiędzy Tylerem i Calebem. Patrzę przez okno i marszczę brwi. Widzę turkusowy ocean, kolorowe rośliny, niebo bez jednej chmurki z mocno przygrzewającym słońcem.
Zaczynam się strasznie pocić w mojej kurtce zimowej. Gdzie my, do cholery, jesteśmy? I gdzie jest śnieg? Przecież mamy grudzień...
- O, już się obudziłaś! - Słyszę głos Evelyn, która siedzi z przodu. Wychyla się i patrzy na nas z bezczelnym uśmiechem. - Dzień dobry! A raczej, jak to tutaj mówią... Buenos dias!
- Gdzie nas wywiozłaś? - Warczy Tyler.
- Tam, gdzie nikt was nie znajdzie - odpowiada Evelyn z taką miną, jakby napawała się naszym nieszczęściem. - Tysiące kilometrów od Chicago.
To dlatego wszystko wokół wygląda tak inaczej i na zewnątrz jest gorąco.
- Dlaczego to robisz? - Pytam ze złością. Mam ochotę złapać ją za fraki i uderzać nią o beton.
- Powiedzmy, że obecność waszej trójki w Chicago była mi nie na rękę - mówi wciąż się uśmiechając.
- Niby dlaczego?
- Moja kochana, na pewno wiesz dlaczego chciałam pozbyć się ciebie - zaczyna i wysyła mi znaczące spojrzenie. - Już wielokrotnie ci mówiłam, że nie widzę dla ciebie miejsca u boku mojego syna. Jeśli chodzi o twoich towarzyszy... No cóż, oboje są przywódcami i przeszkadzają mi w moich planach.
- Tobias będzie mnie szukał! - Krzyczę. - I najpierw zwróci się do ciebie! Wie, że mnie nienawidzisz i że wysłałaś mi listy z pogróżkami!
- Jeśli już wspominasz o listach... - Evelyn sięga po coś do kieszeni i wyciąga kartkę. - Zostawiłam coś Tobiasowi w twoim imieniu. Chcesz przeczytać? - Pyta, uśmiechając się szyderczo i rzuca mi kartkę.
Chwytam ją i zaczynam czytać pospiesznie. Krew się we mnie gotuje coraz bardziej.
- Tobias i tak ci nie uwierzy! - Wrzeszczę i chcę się na nią rzucić, ale od tylu przetrzymują mnie jej pachołki.
- Jesteś pewna? Moja droga, byłaś bardzo bacznie obserwowana przeze mnie i moich wspołpracowników. Wiem jak zachowywałaś się po ślubie, a Tobias też połączy te fakty.
- On mi ufa i wie, że nigdy bym od niego nie uciekła! - Upieram się.
- Przez ostatnie tygodnie pracowałam w Erudycji nad nowym serum - tłumaczy Evelyn. - Mam zamiar podać je Tobiasowi, żeby w końcu zaczął być posłuszny wobec matki. Jednak to, że jest Niezgodny stanowi pewien problem, bo może się czasami mu opierać, ale generalnie to serum powinno być wystarczające, abym osiągnęła swój cel jakim jest objęcie władzy w Chicago.
Posyłam Calebowi rozdrażnione spojrzenie. "Lekarstwo", tak, jasne.
Milknę i zaczynam myślec gorączkowo. Nie mamy szans na ucieczkę, nie posiadamy broni, nawet nie wiemy, w której części świata jesteśmy.
Wkrótce podjeżdżamy pod niewielki domek jednorodzinny. Strażnicy każą nam wysiąść, więc wychodzimy z vana. Uderza we mnie gorące powietrze, aż robi mi się słabo i podpieram się o Caleba.
- Spróbuj się tak nie denerwować - mówi mój brat.
- A dlaczego panna Prior nie może się denerwować? - Pyta kpiąco Evelyn.
- Eaton - poprawiam ją, a ona prycha, przewracając oczami. - Jestem w ciąży - dodaję, trochę licząc na to, że może trochę zmięknie.
- Och, no cóż. Bardzo mi przykro, że to dziecko nigdy nie zobaczy Tobiasa - wzrusza ramionami. - Chociaż nie, chyba jednak nie jest mi przykro.
- To dziecko nie jest niczemu winne! - Zaczynam krzyczeć. - I powinno mieć oboje rodziców!
- Niech ten tutaj robi za tatusia - Evelyn wskazuje głową na Tylera.
Strażnicy wprowadzają nas do skromnego, ale ładnego domu. Dookoła jest bardzo spokojnie, słychać tylko szum fal. Z jednej strony jest pięknie, ale z drugiej nie ma tu żywej duszy. Nikogo, kto mógłby nam pomóc.
- Posłuchajcie mnie uważnie - odzywa się Evelyn. - Nie chcę was zabijać. Przeszkadzaliście mi w Chicago, więc was stamtąd usunęłam. Daję wam możliwość zaczęcia nowego życia tutaj. Zawsze będzie wam towarzyszył jeden strażnik, ale możecie robić, co chcecie. Stąd i tak nie ma ucieczki, więc nawet nie próbujcie żadnych sztuczek. Tutejsi ludzie, którzy mieszkają kilka mil stąd nawet nie rozumieją angielskiego. Dlatego znajdzie sobie jakieś zajęcie i żyjcie. Zapomnijcie o Chicago, bo już nigdy do niego nie wrócicie - odwraca się do strażnika. - Muszę już iść. Informujcie mnie i wszystkim - i wychodzi.
Głupia małpa. Wie, że tęsknota za Tobiasem jest dla mnie o wiele dotkliwsza niż sama śmierć.
To mnie zabije...
CDN.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top