Rozdział 14
Tobias
Nagle do pokoju wchodzi moja matka i Alice.
- Co tu robisz? - Pyta Evelyn i patrzy znacząco na rudowłosą. Ta pospiesznie wychodzi.
Biorę teczkę do ręki i wyrzucam ją w powietrze. Wszystkie kartki latają po całym pomieszczeniu, czuję, że zaraz stracę nad sobą panowanie i rozwalę wszystko, co wpadnie pod moje ręce.
- Tris - mówię krótko, jadowitym tonem. - Masz coś wspólnego z jej zniknięciem.
Evelyn patrzy na mnie w milczeniu, jakby zastanawiała się, co ma powiedzieć.
Zaczyna mnie bardzo boleć głowa, zaciskam zęby i trzymam się za skronie.
Serum. Ona podała mi serum.
- Gdzie jest Tris? - Podchodzę do niej bliżej. Nie mogę jej uderzyć. To moja matka, bez względu na wszystko. - No mówże!
- Nie wiem, gdzie jest ta głupia dziewucha! - Odkrzykuje i patrzy na mnie ze złością. - Uciekła i nie obchodzi mnie to, dokąd!
- Nie bądź śmieszna! - Podnoszę z podłogi kopie paszportów i podstawiam je jej niemalże pod nos. - Znalazłem to tutaj. Dlaczego kłamiesz?
Evelyn patrzy na kartki ze zmarszczonymi brwiami. Po chwili przenosi wzrok na mnie.
- Nie wiem, skąd one się tu wzięły - tłumaczy. - Ten gabinet należał do Caleba, może tutaj planował ich ucieczkę.
- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo - syczę i podchodzę do mapy. Kładę palec na czerwonym kółku. - To tutaj ich porwałaś?! Meksyk? Gdzie to jest? Daleko stąd?
- Tobias, ja nie mam z tym nic wspólnego! - Woła i zbliża się do mnie. - Nie lubię Tris, ale ona jest twoją żoną. Skoro ją wybrałeś, to musiałam uszanować twój wybór, choć nie do końca się z nim zgadzałam.
- Dałaś mi serum - mówię ze złością. - Kontrolujesz mnie! O co ci chodzi, co? Co planujesz zrobić?
Nagle do pokoju wchodzi kilku strażników. Podchodzą do mnie i otaczają mnie z każdej strony. Wytrzeszczam oczy, patrząc na swoją matkę.
- Nie wierzę, że mi to robisz - kręcę głową.
- To dla twojego dobra - odpowiada, krzywiąc się.
Walę jednocześnie dwóch strażników i próbuję uciec, ale inni mnie przetrzymują. Jestem silny i zdeterminowany, więc zajmuje im to dłuższy czas, żeby mnie obezwładnić.
- Zostaw mnie! - Krzyczę. - Nie jesteś moją matką! Jesteś potworem, gorszym niż Marcus!
Evelyn odwraca się gwałtownie w moją stronę i patrzy na mnie dziwnie.
- Wstrzyknijcie mu małą dawkę serum pamięci, tak, żeby zapomniał co się działo podczas ostatniej godziny - mówi tylko i wychodzi z pomieszczenia.
Zaczynam się wyrywać. Nie mogę do tego dopuścić, jestem już tak blisko. Wiem, gdzie mniej więcej znajduje się Tris i reszta. Mogę ich uratować i odzyskać moją żonę. Biedna, pewnie bardzo cierpi, tak jak ja teraz. Minęło już tyle czasu, odkąd ją ostatnio widziałem, przytuliłem, pocałowałem...
Trzech strażników przetrzymuje mnie tak mocno, żebym nie mógł się ruszyć, a czwarty przykłada do mojej szyi strzykawkę.
Błagam, nie... Chcę ją znaleźć, chcę pamiętać, chcę być sobą...
Igła przebija skórę.
>>>
Otrząsam się na ławce przed gabinetem Evelyn. Patrzę na zegarek i marszczę brwi. Alice rozmawia z moją matką już ponad dwie godziny. Musiałem tutaj zasnąć, czekając na nią.
- Tobias, kochanie - rudowłosa podchodzi do mnie i całuje lekko w usta. - Przepraszam, że to trwało tak długo. Idziemy do domu?
- Chodźmy - uśmiecham się do niej i chwytam ją za rękę.
Wracamy do Nieustraszoności.
CDN.
Miłego piątku 😏
Jak dziwnie, piątek bez Harrego 🙈
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top