Rozdział 13
Tyler
Podchodzę bliżej i kładę rękę na ramieniu Tris.
- Bałem się o ciebie - wyznaję i marszczę brwi.
Tris uśmiecha się delikatnie i kładzie swoją rękę na mojej. Wzdłuż kręgosłupa przechodzi mnie dreszcz, jak zawsze gdy czuję jej dotyk na swoim ciele. Patrzy się na mnie tymi swoimi dużymi, błyszczącymi oczami, a moje serce gwałtownie przyspiesza.
Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo chcę cię pocałować, Tris. I nie tylko.
Chciałbym przy niej zasypiać i się budzić, czuć jej delikatne nagie ciało w wtulone w moje.
- Na szczęście się udało - odpowiada i odwraca się ponownie do Teddiego. Bierze go na ręce i tuli, całując jego małą główkę. Ten widok mnie rozczula.
Zawsze byłem twardy i silny, zachowywałem się jak dupek, ale odkąd pokochałem Tris, wszystko się zmieniło.
- Tak, dzięki tobie. Zachowałaś zimną krew - siadam obok niej.
Teddy zasypia, więc Tris kładzie go w łóżeczku, po czym wraca do mnie.
- Potrafię dobrze kłamać - krzywi się na chwilę, po czym robi się smutna, a w jej oczach pojawiają się łzy.
Serce mi pęka na ten widok. Nie chcę, żeby tak się czuła. Ona zasługuje na to, żeby być szczęśliwa.
- Tris, uśmiechnij się, proszę - mówię i obejmuję ją ramieniem. Muszę być dla niej oparciem, ona powinna wiedzieć, że może na mnie liczyć.
- Przepraszam - po jej policzku spływa łza, a za nią pojawiają się kolejne. - Po prostu... Czasami czuję, że to wszystko mnie przerasta i brakuje mi siły do ciągłej walki. Rozumiesz o co mi chodzi?
- Tak - przytakuję. - Ale mimo wszystko jesteś silna. Jesteś najsilniejszą kobietą jaką znam.
- To nieprawda - kręci głową. - Nigdy nie byłam silna, to tylko pozory. A teraz jestem w totalnej rozsypce - zaczyna płakać jeszcze bardziej. Nie wytrzymuję i biorę jej twarz w dłonie. Powoli scałowuję każdą łzę z jej policzka.
- Tyler... - zaczyna, ale przerywam jej, składając na jej ustach delikatny pocałunek. Jej wargi są miękkie i lekko słonawe przez łzy. Obejmuję ją mocniej, ale po chwili Tris mnie lekko odpycha.
- Tyler, nie mogę - odpowiada z zamkniętymi oczami. - Kocham Tobiasa, to mój mąż. Nieważne, że jesteśmy rozdzieleni. Moje serce należy do niego i tak będzie już zawsze. Przykro mi.
Coś we mnie pęka. Niby miałem świadomość, że Tris nie czuje do mnie tego samego, ale to nie umniejsza mojego bólu.
Dlaczego mnie nie kochasz?
- Przepraszam - mówię cicho. - Nie powinienem tego robić - dodaję. Nie mogę jej stracić. Chcę być zawsze blisko niej. - Po prostu... Kocham cię, Tris. Oddałbym wszystko, żeby być z tobą.
- Wiem, Tyler. Ale nie mogę zaoferować ci niczego więcej niż przyjaźń - odpowiada i patrzy na mnie smutno. - Proszę, nie bądź na mnie zły. Potrzebuję cię i to bardzo, ale jako przyjaciela.
- Zawsze nim będę - obiecuję. Wstaję. - Odpocznij. Pójdę pogadać z Calebem o tym, czego się dzisiaj dowiedzieliśmy.
- Tyler, poczekaj - zatrzymuje mnie. - Jesteś na mnie zły?
- Nie mógłbym się na ciebie gniewać - uśmiecham się i całuję ją w czoło. - Dobranoc.
- Dobranoc - odwzajemnia uśmiech.
>>>
Wychodzę z pokoju i kieruję się w stronę sypialni Caleba. Pukam do drzwi.
- Proszę - słyszę jego głos, więc wchodzę do środka.
Tak jak się spodziewałem, siedzi z nosem w książce. Erudyta do szpiku kości.
- Słuchaj - nachylam się do niego i zaczynam mówić ściszonym głosem. - Trochę za daleko zawędrowaliśmy dzisiaj z Tris i dotarliśmy do centrum. Weszliśmy do jakiegoś sklepu i zapytaliśmy sprzedawczynię, gdzie jesteśmy. Z tego, co zdołaliśmy zrozumieć, wynika, że to jakieś México.
- México? - Powtarza Caleb, marszcząc czoło. - Chyba chodzi o Meksyk.
- Wiesz, gdzie to jest? - Pytam, podekscytowany.
- Wydaje mi się, że pod Stanami Zjednoczonymi - odpowiada, a ja marszczę czoło. - Nie wiesz, co to Stany Zjednoczone?
- To ty tu jesteś Nosem - wzruszam ramionami.
- Chicago jest miastem należącym do państwa, które nazywa się Stany Zjednoczone - mówi takim tonem, jakby uważał mnie za kompletnego debila.
Zaraz dostanie lepa w tył głowy, to przestanie się tak wymądrzać. Jak ja nie znoszę Erudytów.
- No dobra, kumam - przewracam oczami.
- Ale to i tak nic nam nie daje - dodaje Caleb. - Nawet jeśli wiemy, gdzie jesteśmy, to nie mamy pieniędzy, paszportów potrzebnych do przemieszczania się między krajami i nie znamy języka.
- Przecież wiem - odpowiadam ze złością. - Ale przynajmniej wiemy, gdzie jesteśmy.
- Tak, to dobrze wiedzieć, gdzie jest się więzionym - prycha Caleb.
Zaciskam dłonie w pieści i chowam je do kieszeni, żeby go nie uderzyć. Wstaję i wychodzę bez słowa, zanim stracę nad sobą panowanie.
CDN.
Dobranoc robaczki 💕🐍
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top