III
- Postradałeś zmysły! – krzyknął jeden. – Niczego tu nie ma.
- Zamknij się, jestem pewien, że słyszałem konia.
- Uspokójcie się, do cholery – odezwał się trzeci. – Jedziemy dalej.
- Sam zobacz! Obszczymury, stracha macie? Nie, to nie, sprawdzę to.
Pozostałam w bezruchu z nadzieją, że to jednak nie chodziło o mnie... I faktycznie, jeźdźcy kierowali się w przeciwną stronę. Odetchnęłam z ulgą i, leżąc w wielkiej zaspie, spojrzałam w niebo spowite chmurami, z których chwilę wcześniej zaczął prószyć śnieg. Książę poruszył się niespokojnie, zwracając moją uwagę. Pogładziłam go po pysku i zaraz ostrożnie wychyliłam głowę.
Las ucichł, jeźdźcy musieli stracić zainteresowanie i wrócili na trakt kawałek dalej. Podniosłam się, a zaraz za mną Książę poderwał się na równe nogi. Założyłam pelerynę, zrzuciłam z siodła śnieg i zaraz wskoczyłam na koński grzbiet. Kliknęłam językiem, prowadząc konia po śladach. Aż dziwne, że mężczyźni tego nie zauważyli.
Koń zarzucił głową, zrzucając z grzywy i głowy resztki lodowych kryształków. Szedł spokojnie, pozwalał prowadzić się prosto do Redii. Spięłam go piętami i zaraz pędziliśmy traktem. Przemoczona suknia dawała mi się we znaki, kiedy tylko przyspieszyliśmy. Okryłam się szczelniej peleryną, jednak ona również nie była idealnie sucha.
Nagle koń zarżał dziko i stanął dęba. Mocno chwyciłam lejce, zacisnęłam nogi i błagałam wszystkie bóstwa, by nie pozwoliły mi spaść. Nawet nie zauważyłam, kiedy zamknęłam oczy. Jedyne czego pragnęłam, to utrzymać się w siodle. Upadek mógł źle się skończyć. Szarpnęłam wodze. Książę wreszcie przestał się rzucać, jednak wciąż dreptał w miejscu.
Wzięłam głęboki oddech, a po chwili zobaczyłam, co spłoszyło konia. Napotkałam spojrzenie ciemnych oczu.
- Nie widziałem kobiety, która tak dobrze radziłaby sobie w siodle – rzekł nieznajomy, podchodząc do konia. Kary cofnął się parę kroków co nie umknęło mojej uwadze.
Widok mężczyzny o tej porze roku w środku lasu bez wierzchowca czy towarzyszy wydał mi się dziwny. Tym bardziej, że ów mężczyzna był nagi.
- Jeżdżę od dziecka – odpowiedziałam krótko, upewniwszy się, że wciąż miałam na głowie kaptur peleryny. Nieznajomy nie musiał widzieć moich włosów. Nie potrzebowałam słuchać wyzwisk.
- Piękna kobieta na czarnym koniu... Jesteś moim aniołem i przyszłaś mnie uratować czy raczej śmiercią i jesteś tu, żeby mnie zabrać?
Przewróciłam oczami.
- A ty, panie, raczysz mnie komplementem czy zimno uderzyło do głowy i pleciesz pan bzdury?
Zabrzmiała ostrzej niż zamierzałam. Mężczyzna miał ostre rysy, niemal świadczące o jego możnym pochodzeniu, ale co robił w lesie, zimą? I na dodatek kompletnie nagi?
- Pani wybaczy – odpowiedział po chwili, a dziwny uśmiech nie schodził mu z twarzy. – Chciałem dobrze zacząć, żeby prośba o podwiezienie nie wydała się nie na miejscu.
Nie powstrzymałam śmiechu.
- Żartujesz, panie. Nigdzie cię nie zabiorę.
Jego twarz wykrzywiła się, jakby przeszył go ból.
- Błagam, uratujesz mi życie. Proszę, tylko do Redii.
Czy powinnam zgadzać się na podwiezienie nieznajomego do miasta? Na pewno nie miał przy sobie broni, widziałam to aż nazbyt dokładnie, a jego „miecz” nie robił na mnie większego wrażenia. Nie mogłam mu się dokładniej przyjrzeć, bo za każdym razem, kiedy zbliżał się, kary wykonywał kilka kroków w tył, trzymając mężczyznę na dystans.
- Książę cię nie polubił – odpowiedziałam tylko.
Mogłam się zlitować. Mężczyzna najwidoczniej stracił swój dobytek, ale nawet nie sprawiał wrażenia, że jest mu zimno. Po prostu stał boso jakby był środek lata.
- Błagam, pani.
Westchnęłam głośno, wznosząc oczy ku niebu. Jeśli jakimś cudem zrobi mi krzywdę, babcia nie uwierzy, kiedy dowie się, że zabił mnie nagi mężczyzna w środku lasu. Cóż, sama sobie będę winna.
- Wsiadaj, panie. – Rzuciłam mu swoją pelerynę. – Ale najpierw się okryj i trzymaj swój miecz przy sobie – mruknęłam, uspokajając konia.
Kary pozwolił mu się dosiąść dopiero przy trzeciej próbie, przy czym mogłam przyjrzeć się twarzy nieznajomego. Tak jak zauważyłam wcześniej, miał dość ostre rysy twarzy, prosty nos i uśmiech niepasujący do reszty. Z pokaźnej postawy młodego byka oraz bruzd na skórze wyglądał jakby ćwierćwiecze miał już za sobą, ale ten uśmiech budzący iskierki w ciemnych oczach powinien należeć do chłopca, a nie mężczyzny w jego wieku.
Kiedy wreszcie usiadł za mną i okrył się szczelnie peleryną, spięłam delikatnie Księcia. Nie chciałam przysparzać mu więcej wrażeń, dlatego nadałam spokojne, wolne tempo.
- Pani, pozwól, że się przedstawię. Mów mi Ingmar. Jestem ci niezmiernie wdzięczny za pomoc.
Choć w jego głosie nie wyłapałam żadnego akcentu, wypowiedziane imię zabrzmiało dziwnie obco, ciężko. Nigdy takiego nie słyszałam.
- Jestem Kaya – odpowiedziałam. – Jestem ciekawa co robiłeś nagi w środku lasu, Ingmarze.
- Cóż, ja jestem ciekawy, skąd taki kolor włosów u damy – zainteresował się, biorąc w palce pasmo moich białych włosów. – Więc? Odpowiedź za odpowiedź?
- Urodziłam się z nimi. W wiosce mówią, że moją matkę przeklęła wiedźma, ale moim zdaniem to zwykły przypadek.
Mężczyzna zawahał się chwilę, jakby nie spodziewał się odpowiedzi. Zaraz jednak puścił moje włosy.
- Cóż, czy mogę prosić następne pytanie?
Zaśmiał się dźwięcznie, a ja zatrzymałam konia.
- Chcę wiedzieć komu pomagam. Jeśli nie zamierzasz mi odpowiedzieć, Ingmarze, resztę drogi do Redii pokonasz pieszo. Może dotrzesz tam do zachodu słońca.
Coś w tej wypowiedzi musiało, go przekonać, bo odetchnął w moje włosy i odchylił się do tyłu, podpierając rękoma o koński zad.
- Historia nie jest zbyt skomplikowana – podjął po chwili. – Jechałem do Redii, nagle dostałem czymś ciężkim w głowę i obudziłem się tak w zaspie. Po ogierze nie było nawet śladu, nie mówiąc już o mojej sakwie – mruknął, jakby samo wspomnienie go zabolało. – Nawet mnie pocięli, przy tym. O, zobacz.
Mężczyzna wyciągnął prawe przedramię tak, by pokazać mi dwa długie nacięcia, których wcześniej jakimś cudem nie zauważyłam. Lewa ręka wyglądała podobnie.
Cóż, skoro już go zabrałam, mogłam pomóc bardziej. Znalazłam w torbie szklany pojemnik z zieloną zawartością oraz kawałek płótna, po czym zajęłam się ranami Ingmara.
- Nie ruszaj się, to ci pomoże – poinformowałam go, zanim płaskim kawałkiem drewna nałożyłam papkę z ziół na nacięcia.
Mężczyzna nawet nie zareagował, pozwalając mi majstrować przy jego ranach. Jedna z nich była głębsza, wygląda jakby ktoś użył dość tępego ostrza. O dziwo krew nie lała się zbyt obficie. Może to przez temperaturę? Z pewnością była na tyle niska, by ściąć wodę.
Starannie owinęłam jego przedramię płótnem, by utrzymać papkę przy ranach. Zdziwiłam się, kiedy dotykając jego skóry wyczułam promieniujące ciepło. W zderzeniu z moimi lodowatymi dłońmi czułam się, jakbym dotykała nagrzanego kamienia w palenisku.
Szybko zajęłam się drugą ręką i zaraz po tym spięłam konia do galopu. Nie chciałam wracać do domu nocą, a już dość czasu straciłam na przygody. Książę z radością pognał do przodu, co Ignar skomentował kilkoma przekleństwami, kiedy prawie spadł.
- Wciąż nie wiem, czy zesłano mi anioła, czy śmierć we własnej osobie.
Przewróciłam oczami i mocnej pognałam karego. Ignar złapał mnie w pasie, ciągnąc w dół, jednak utrzymałam nas oboje w siodle. Ciepło jego dłoni rozgrzało moją zziębniętą skórę. Skoro w ten sposób utrzymywał równowagę, proszę bardzo. Nie zamierzałam zwalniać.
Mury Redii powoli stawiały się widoczne między drzewami z prawej strony traktu. Jeszcze zakręt, niedługa prosta. Pozbędę się towarzystwa, odwiedzę staruszka Coopera i wrócę do babci zanim nastanie zmrok. Plan prosty i wykonalny.
Zwolniłam do kłusa, kiedy zbliżyliśmy się do bram miasta.
Właśnie wtedy usłyszałam świst pędzącej strzały.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top