Orzeł
Kiedy dostał go w swoje ręce był małym pisklęciem. Opiekował się nim i trenował aż zwierzak stał się jego najlepszym przyjacielem. teraz, kiedy powrócił do domu, nie musieli już działać pod przykryciem i zamiast do przenoszenia tajnych wiadomości jego ptasi przyjaciel ćwiczył z nim dla przyjemności. Ojcu zapewne spodobałby się pomysł posiadania orła, jednak wtedy nikt nie pomyślał o czymś takim. Od swoich dawnych kompanów dowiedział się jak zajmować się takim zwierzęciem i z perspektywy czasu cieszył się, że nie próbowali posiadać własnego ptaka. Orły były wymagającymi i dzikimi zwierzętami. Nawet teraz Diluc nie był do końca pewien czy jego ptasi towarzysz nie zrobi czegoś co byłoby nie po jego myśli. Mając jednak wiedzę i pewność, że ptak właściwie się z nim wychował mógł domniemywać jego intencji.
Właśnie głaskał miękkie pióra kiedy w oddali zobaczył białe futro i niebieską kurtkę. Jego przybrany brat z jakiegoś powodu postanowił go odwiedzić. Nigdy nie mógł mieć pewności, że sprawy z jakimi do niego przychodził były czymś ważnym. Czasem Keaya przychodził wyłącznie prosić go o kilka butelek produkowanego u nich wina po czym upijał się do nieprzytomności, gdzieś na obrzeżach winnicy. Może i nie lubił tego <<gościa>> jednak starał się nad tym panować. Nie było w końcu wiadomo czy naprawdę nie przychodził do niego z jakąś ważną wiadomością.
"Hejka braciszku! Opuściłeś zamek? wampiry ponoć palą się w takim słońcu!"
Słysząc te słowa cały się spiął i ostatkiem sił powstrzymywał się aby nie zaatakować tego idioty. Stroił sobie z niego żarty więc prawie na pewno nie przychodził tu z wieściami.
"Nie oddałbyś bratu kilku buteleczek tego wybornego wina jakie produkujesz?"
Mężczyzna zbliżał się sprężystym krokiem nie okazując strachu, albo pokory. Był rozbawiony i zbierał się właśnie do rzucenia w jego stronę kolejnym niewybrednym żarcikiem.
"Nic nie dostaniesz. Nie masz prawa o nic prosić."
Oczywiście nie potrafił się powstrzymać. Odkąd lata temu dowiedział się że jego przybrany brat był zdrajcą Khaenri'ah-czykiem nie potrafił mu tego wybaczyć. Starał się, wiedział, że Keaya nie powiedziałby mu o tym jeżeli sam by w to nie wątpił. Zgrało się to jednak niefortunnie ze śmiercią jego ojca więc nie umiał przejść nad tym do porządku.
"Nie zamierzam zbierać twoich upitych zwłok z mojej posesji, a jeżeli byś chciał to wino bez problemu mogłeś kupić na miejscu."
Coraz bardziej się irytował. Nie chciał jeszcze patrzeć w tą zawadiacko uśmiechniętą twarz. Zdawało mu się przez to, że tylko on odczuwa śmierć ojca. Miał przeczucie że ten ochlejmorda nawet nie miał zamiaru wspominać człowieka, który go przygarnął.
"Oj nie bądź taki. Obiecuję, że nie będę pił na terenach posiadłości. Zabiorę je ze sobą do miasta, a ty zdecydowanie robisz najlepsze wino w okolicy."
Uśmiechnął się szeroko patrząc na trzymanego na ptasiego przyjaciela jakiego nadal trzymał na przedramieniu. Z zamyślonym wzrokiem wydawał się inny, bliższy i bardziej znajomy, jednak po chwili na twarz powróciła mu poprzednia mina.
"Poza tym obiecałem naszemu naczelnemu bardowi jedną buteleczkę. Ma mnie za nią nauczyć jakiejś sprośnej przyśpiewki."
Zaśmiał się wesoło ponownie spoglądając na Diluca. Mężczyzna nie wytrzymał. Wspomnienie drugiego utrapienia jego tawerny wywołało w nim wybuch niepochamowanej irytacji.
"Nie licz na to." Powiedział oschle. "Nie dostaniecie nic."
Wysłał orła w powietrze wskazując dłonią na kapitana kawalerii. Ptak w przeciwieństwie do celu zrozumiał komendę i zaatakował pazurami.
"Zabierz go ode mnie. Diluc zabierz go, proszę. Już sobie idę i nic od ciebie nie chce, ale weź go ode mnie."
Pisk ofiary poniósł się ponad krzewami winorośli, a uciekający mężczyzna był w stanie tylko krzyczeć i osłaniać swoją głowę ramionami, chociaż zapewne po tym dniu będzie musiał wymienić zniszczoną kurtkę, a do swoich kwater powróci jako zawstydzona przed całym miastem ofiara.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top