PROLOG

ERROR

Alternatywne wszechświaty.

To pojęcie było znane każdemu, kto posiadał zdolność przemieszczania się pomiędzy nimi.

Było ich wiele, począwszy od UnderSwap, do UnderFell, aż po wiele, wiele innych.

Ewentualnie nikt nie był w stanie ich zliczyć, a co dopiero... być ich świadom.

Ale... ja każdego dnia byłem zdolny wyczuć obecność kolejnego, nowego wszechświata.

Wszystkie, bez wyjątku, miały swoją historię, oryginalny wygląd i czymś się wyróżniały.

A więc po co w ogóle istniały? Odpowiedź była prosta...

Żeby taki super koleś jak ja, mógł je rozwalać rzecz jasna!

...

A, no tak. Prawie bym zapomniał, przecież jeszcze się nawet wam nie przedstawiłem!

Uderzyłem się otwartą dłonią w czoło i westchnąłem.

Tak naprawdę powinienem się nazywać SANS. Jednak w skutek pewnych wydarzeń, o których wolę nie wspominać - moje obecne imię to ERROR.

Brzmi groźnie? Och, dziękuję, dziękuję!

Bo w końcu to ja byłem postrachem w caluuuuśkim wszechświecie.

Gdziekolwiek bym nie poszedł, do jakiegokolwiek świata, każdy potwór trząsł się ze strachu na mój widok.

Ach, uwielbiałem to uczucie, gdy dostawali gęsiej skórki i nie byli w stanie nic z siebie wydusić, sparaliżowanii strachem.

Zachichotałem.

Ale wracając, poza mną było niestety kilkanaście osób, co posiedli możliwość teleportowania się po wszechświatach.

Żaden nie wchodził mi dotychczas w drogę, no... po za jednym.

Jego imię to INK. Ten szkielet był taki malutki! Jak go zobaczyłem to prawie pękłem ze śmiechu.

Ten kościotrup uważa się za obrońce tych pieprzonych usterek oraz światów.

Nawet kwiatek nie mógł zostać zdeptany.

Bleh, cóż za obrzydliwa osoba.

Jak można rozpaczać nad jakimś chwastem?!

Nosił ze sobą wszędzie ten swój wielki pędzel i myślał, że był jakimś Bogiem, który mógł robić wszystko, co mu się podobało.

Błąd... jak już to ja tu mogę robić co chcę!

Jak już się domyślacie... gościu szybko zaczął mnie irytować.

Z początku go olałem, ale z czasem... zacząłem pałać do niego czystą nienawiścią.
Podczas gdy ja świetnie się bawiłem - on znikąd pojawiał się i wszystko psuł!

Oczywiście, on również za mną nie przepadał.

Hah, nawet bardzo! A jaką miał minę, gdy mnie po raz pierwszy zobaczył! Normalnie, jakby duch mu wyskoczył na twarz.

Ugh... byłem aż taki brzydki?

...

Wybuchnąłem śmiechem.

Och, wybaczcie. Znowu przypomniała mi się jego mina.

Ale... jak my się w ogóle spotkaliśmy?

Jeśli dobrze pamiętam, a na pewno... W końcu jestem zbyt zaczepisty, aby się mylić... to było to jakieś dwa dni temu.

Niedługo po tym jak zrozumiałem jaki był mój cel;

NISZCZYĆ GLITCHE.

A dwa dni później spotkałem Inka.

INK

<Dwa dni wcześniej>

Wycierałem kurze na drewnianym blacie stołu w jadalni Papyrus'a, chciałem pomóc mu w sprzątaniu, ponieważ tutejszy Sans zawsze był taki zajęty.

Akurat w tamtej chwili nie miałem nic ważnego do roboty, więc pomyślałem, iż to byłby dobry uczynek.

W tym świecie było dużo zła, ale również dobra.

Ja reprezentowałem oczywiście to drugie. Aczkolwiek czasem było ciężko lub nawet strasznie.

Na szczęście nie byłem sam, miałem do pomocy Dream'a. To był mój wierny kumpel i zawsze jakoś sobie razem radziliśmy. Nie było sytuacji z jaką nie dalibyśmy sobie rady.

Ale... dzisiejszego dnia miałem jakoś wyjątkowo złe przeczucia.

Oderwałem wzrok od zakurzonej i trochę zlepionej szmatki i przeniosłem go na zamknięte okno.

Zauważyłem, jak gałąź drzewa mocno bujała się wte i wewte.

Dało mi to do zrozumienia, iż zerwał się bardzo silny wiatr.

Słońce schowało się za ponurymi chmurami, a ciemność otoczyła pomieszczenie, w którym się znajdowałem.

Ścisnąłem szmatkę i wyrzuciłem do najbliższego śmietnika. Po czym znajdując się blisko włącznika światła, przycisnąłem go palcem i od razu kuchnia nabrała jasności.

Westchnąłem, byłem lekko wyczerpany tym sprzątaniem.

Papyrus w świecie, w jakim obecnie przebywałem, wyszedł na spacer ze swoim bratem.

Była to pacyfistyczna linia czasu, dlatego nie czułem się w niej zagrożony.

Lecz coś wciąż było nie tak.

Wszystkie moje kości dawały mi o tym znak. Nawet pogoda na zewnątrz nagle się zmieniła.

Wróciłem do pustki, którą otaczały setki kartek, przedstawiające wszystkie alternatywne wszechświaty.

Nagle poczułem zryw wiatru, który przecież tutaj nie istniał.

Zerknąłem w prawo, a wtem ujrzałem, jak jedna kartka porusza się bardzo szybko, tak jakby chciała uciec.

Przykuło to moją uwagę, więc skupiłem swój wzrok w tamtym miejscu.

Ledwo mrugnąłem, a papier stanął w płomieniach, które spaliły ją doszczętnie i nic z niej nie pozostało.

Początkowo się wzdrygnąłem, lecz później ruszyłem w jej stronę, aby to zatrzymać.

Jednak nie mogłem się ruszyć.

Nie była to moja wina, jakby niewidzialna siła trzymała mnie na tyle mocno, iż nie byłem w stanie nawet poruszyć palcem.

To również wydarzyło się bardzo szybko, więc kiedy już odzyskałem zdolność ruchu, było już za późno.

Podbiegłem tam i objąłem proch rękoma. Uklęknąłem i spojrzałem na pozostałości, trzymając je w złożonych obu dłoniach.

Łzy spłynęły mi po policzkach. Zawsze ogromna gorycz rozwalała mnie od środka, kiedy jakiekolwiek AU zostawało zniszczone.

Ale to nie była niczyja sprawka.

Ani Nightmare'a, ani żadnego innego jego przydupasa, którego sobie znalazł, żeby siać spustoszenie.

Brat Dream'a, jak i inne szkielety mające w sobie nienawiść, były moimi wrogami.

Tak naprawdę nie chciałem nikogo krzywdzić, jednak nie przepadałem za bratem mojego kumpla.

On też niezbyt był ucieszony, kiedy dochodziło do czegoś poważnego, jak cudza śmierć lub zniszczony świat, właśnie przez Nightmare'a.

Jednak tym razem to na pewno nie był on, ani ktokolwiek inny.

Ten świat samoistnie zapłonął i po prostu zniknął.

Nie zdążyłem nawet sprawdzić jego nazwy.

Kiedy chciałem, wokół kartki zaczęły pojawiać się dziwne usterki.

Tak zwane ''glitche''.

A gdy próbowałem odczytać jego kod, to błędy nie pozwalały mi na to.

Nic nie pozostało z tego świata. Cała jego historia oraz bohaterowie. Musieli po prostu wyparować.

Dlatego nie miałem nawet czego szukać, chciałem tylko wiedzieć, co tak naprawdę straciłem.

Jako szkielet pokoju i obrońca wszechświatów to nie powinno się wydarzyć na moich oczach.

Niestety czasem takie rzeczy się działy.

Wytarłem koniuszkami palców kropelki łez i pociągnąłem nosem.

Byłem mentalnie połączony z każdym stworzeniem oraz nawet samym światem.

W końcu to ja je tworzyłem, dlatego jakby cząstka mojego serca w nich tkwiła.

Dlatego, gdy ktoś umierał lub świat się rozpadał, to czułem się tak rozdarty wewnętrznie, ale nie sam z siebie.

Jeżeli dodatkowo byłem tym faktem przygnębiony, to mój wewnętrzny smutek tylko pogarszał sprawę.

Z tego powodu starałem się być pozytywnie nastawiony do życia.

Mój optymizm ratował mi wiele razy życie, gdyż taka ilość rozpaczy mogłaby mnie wykończyć.

A moim celem jest ochrona i pomoc innym, a nie załamywanie się i płakanie w kącie.

Niestety, lecz takie po prostu były efekty uboczne tworzenia czegoś tak wielkiego, jak świat z własną fabułą oraz postaciami.

Pomysłów nigdy mi nie brakowało. Miałem na to swój specjalny notes, a w nim miliony notatek.

Każdego dnia, będąc sam, zapisywałem wszystko, co wpadło mi do czaszki.

Kiedy uczucie smutku zostawiło mnie w spokoju, podniosłem się i otrzepałem z pyłu.

Wyglądało na to, że to było właśnie to, co przeczuwałem, iż się stanie.

Odetchnąłem z ulgą, gdyż najgorsze minęło i skierowałem się w kierunku baru Grillby'iego.

Strasznie ściskało mnie w żołądku, dlatego postanowiłem, że wrzucę coś na ząb.

Poruszając się szybkim tempem, w błyskawicznym czasie znalazłem się przed budynkiem.

Było to te samo AU, w jakim byłem dosłownie kilka chwil temu.

Wdychałem świeże powietrze do płuc, zanim wszedłem do środka.

Stanąłem na ostatnim schodku i wyciągnąłem rękę, z zamiarem złapania za klamkę.

Ostatecznie zacisnąłem na niej swoją dłoń i już miałem pociągnąć drzwi w swoją stronę, gdy nagle poczułem ogromny huk oraz przeszły mnie ogromne dreszcze.

To było z powodu tego, że ziemia pod moimi stopami zatrzęsła się niewyobrażalnie mocno.

Odsunąłem się od drzwi zszokowany i usłyszałem hałas w środku restauracji.

Dźwięki tłuczonych filiżanek, talerzy, przewrócone krzesła, a nawet krzyki osób.

Głosy, wiele głosów.

Było tam ogromne zamieszanie, dlatego postanowiłem jednak zrezygnować z obiadu i odwróciłem się w stronę lasu.

To właśnie stamtąd pochodził ten dziwny dźwięk. Przełknąłem głośno ślinę i łapiąc za pędzel wyruszyłem prosto w to miejsce.

Wiedziałem, że to Nightmare musiał znowu grać w jego gierki.

Warknąłem pod nosem, podczas gdy skakałem z gałęzi na kamień i poszukiwałem sprawcy.

Naprawdę denerwował mnie ten koleś. Cóż, to był mój wróg, dlatego to było logiczne, że musiał napsuć mi czasem krwi.

Znalazłem polanę, z której unosiła się ogromna para dymu.

Czad szybko dotarł do moich nozdrzy, dlatego automatycznie zakaszlałem i zakryłem nos dłonią.

Skrzywiłem się i rozglądałem nerwowo, podpierając się o drzewo jedną ręką.

Nie byłem w stanie nic zauważyć w tym dymie, ale skoro tam wybuchł jakiś pożar to oznaczało, iż potwory znalazły się w niebezpieczeństwie.

W tej samej chwili przeszło mnie dziwne wrażenie, że aż włoski stanęły mi dęba na karku.

Zawsze się tak czułem, kiedy moja intuicja podpowiadała mi o jakimś ogromnym niebezpieczeństwie w pobliżu mnie.

Chwilę później usłyszałem cudzy krzyk, skupiłem wzrok na dymie, próbując zobaczyć cokolwiek, a w międzyczasie ostrożnie posuwałem się naprzód.

I właśnie wtedy z ogromnej pary czadu wybiegł mały dinozaur, który ze łzami w oczach potknął się o własne nogi i upadł na ziemie.

Ubrudził sobie twarz błotem i machając nerwowo kończynami, próbował się podnieść.

Był tak przerażony, iż nie mógł nawet spokojnie wstać.

Cały czas krzyczał, a ja zdezorientowany stanąłem w miejscu i skupiłem na nim swoją uwagę.

Smuga dymu zaczęła opadać, a ja zorientowałem się, iż nie spowodował ją pożar.

Łącząc fakty, iż usłyszałem huk, a później widziałem dym, ktoś mega silny musiał zrobić w okolicy coś strasznego.

Oczywiście wiadomym było, iż był to Nightmare. W najgorszym wypadku on i jego sługusy.

Jeżeli któryś z jego przydupasów, to nawet bym się ucieszył.

Byłem tak głodny, że nie miałem ochoty na śmiercionośną walkę z oślizgłą ośmiornicą.

Nagle spod fali czadu moje oczy wreszcie dostrzegły cudzą sylwetkę, tuż za małym, zwijającym się ze strachu dinozaurem.

Ale przez chwilę widziałem tylko sam cień, duży cień.

Dlatego nawet się nie zastanawiając, pochyliłem się i chwyciłem za swój pędzel, a właśnie w tym samym momencie poczułem coś ciepłego na twarzy.

Rękę, którą sięgałem po Broomie'go przyłożyłem do policzka. Moje koniuszki palców umoczyły się w czymś lepkim, wyciągnąłem dłoń przed siebie, wyprostowując się.

Pochyliłem głowę w dół i spojrzałem na nie.

Były czerwone.

Źrenice moich oczu pomniejszyły się i gwałtownie spojrzałem przed siebie.

Leżący na ziemi potwór był teraz bezgłowy. Kość wystawała z jego szyi, która tryskała krwią.

Posoka dosięgła nawet mnie, a ja wciąż stojąc zszokowany nic nie mogłem z siebie wydusić.

Widziałem już takie rzeczy wiele razy, jednak to nie to mnie tak wystraszyło.

A osoba, która stała za bezgłowym ciałem.

Wokół martwego ciała, które przemieniło się w proch, znajdowała się ogromna kałuża krwi, a dosłownie w niej stała cudza noga.

Szkieleca noga, która glitchowała się oraz zmieniała formę, co kilka sekund.

To nie był Nightmare, ani nikt kogo znałem.

Swoje spojrzenie skierowałem wyżej, prosto na twarz tej osoby, a wtedy totalnie mnie zamurowało.

Nagle moje nogi stały się jak z waty i upadłem na ziemię. Chciałem się podnieść, więc wystawiłem ręce do tyłu, ale moje kości po prostu zesztywniały.

Wciąż utrzymywałem kontakt wzrokowy ze sprawcą.

Jego kolory były ciemne, również czarna barwa ciała. Cały się glitchował, psuł i... po prostu nigdy nie widziałem czegoś takiego.

Nie miałem pojęcia, że cudzy kod może się przybrać taką formę.

Taką... nijaką, zmieniająca się co chwila.

To nie pomagało mi go zidentyfikować, pierwszy raz również widziałem go na oczy.

Rozwarłem usta, aby coś powiedzieć, jednak on widząc mnie, leżącego na ziemi wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Jego wzrok był spokojny, ale zdecydowanie psychopatyczny.

Czułem od niego żądzę krwi, tak samo wielką, jaką miał Nightmare, kiedy wpadł w szał.

A on... był uspokojony i towarzyszyło mu przy tym tak wielka żądza?

To właśnie to mnie w nim przerażało, dodatkowo jego wygląd.

Nigdy czegoś takiego nie widziałem.. Czy jego w ogóle można było pokonać?

Żałowałem, iż to nie Nightmare teraz przede mną stał, lecz skąd on się tu u licha wziął?!

Żaden Sans nie może utrzymywać się w niestabilnej formie, w kodzie zmieniającym się oraz glitchującym.

I właśnie wtedy... przypomniała mi się ta kartka.

Ona też zachowywała się podobnie, jak szkielet przede mną.

W moich oczach było widać tylko więcej przerażenia, kiedy zrozumiałem, iż jakimś cudem musiał przetrwać, kiedy jego świat rozwalił się i po prostu wyparował.

Prawdopodobnie na wskutek zniszczeń w jego wszechświecie, jego stan psychiczny oraz forma, w jakiej teraz stał przede mną, uległa gwałtownemu uszkodzeniu.

Oddychałem głęboko, aby się uspokoić. Minęło kilka sekund, odkąd wymienialiśmy się wzrokiem.

Po tym czasie uradowany powiedział do mnie.

- Och... Widzę, że nie jestem tu sam. - Miałem zamiar się podnieść i wezwać Dream'a, ponieważ byłem tak przerażony. Nawet nie wiedziałem, jak powinienem z nim walczyć, ale właśnie wtedy, po usłyszeniu jego głosu, ciarki rozeszły się po moim ciele.

Myślałem, iż tylko jego wygląd wywoływał we mnie panikę, jednak jego głos był okropnie ścinający się, zmieniający ton oraz przerażający, jak cholera.

Gdyby jeszcze był wkurzony, tak jak Nightmare potrafił być... to chyba dostałbym tam na miejscu zawału.

Szlag. Warknąłem i gwałtownie podniosłem się z ziemi, po czym ruszyłem pędem w stronę drzew.

Musiałem znaleźć jakieś wsparcie, ponieważ nic kompletnie o nim nie wiedziałem.

To był mój pierwszy raz, gdy strach tak bardzo nade mną panował, ale powoli zaczynałem się uspokajać.

Schowałem się za korą drzewa, kiedy zniknąłem mu z pola widzenia.

Po prostu wystrzeliłem przed siebie, jak poparzony, a on nawet się nie ruszył o krok, po prostu mnie obserwował.

Czułem to, czułem jego cholernie straszny wzrok na sobie.

Sapałem, ale musiałem trzymać na buzi dłoń, aby on nie znalazł mnie po moim oddechu.

Nie znałem jego słabości, ani silnych stron. To oznaczało, iż gdyby miał dobry słuch, to nie mogłem ryzykować.

Moje życie wisiało na włosku.

Wysunąłem czaszkę i rozejrzałem się, a wtedy zobaczyłem go idącego powoli i patrzącego na drzewa.

Wciąż czułem napięcie w powietrzu, przełknąłem głośno ślinę i oparłem się plecami o pień drzewa.

Zacisnąłem zęby i zamknąłem oczy, modląc się, aby mnie nie zauważył.

Chwilę później wyczułem, jak poszedł dalej.

Odetchnąłem głęboko i odwróciłem się twarzą do drzewa. Wyprostowałem się i postawiłem krok do tyłu.

W tej samej chwili usłyszałem głośny trzask, tak jakby coś właśnie chrupnęło.

Wzdrygnąłem się i odskoczyłem kawałek, kierując wzrok na ziemię.

Zdeptałem jakąś gałązkę, której wcześniej nie zauważyłem.

Ponownie poczułem się zagrożony, lecz zanim cokolwiek zrobiłem, coś owinęło moją prawą rękę.

Zerknąłem tam kątem oka, gdyż ledwo mogłem drgnąć, wiedząc, kto właśnie stał za mną.

Ujrzałem niebieskie struny, które były dość specyficzne. Cienkie, lecz mocne.

Gdy ścisnęły moją rękę, zacisnąłem zęby z bólu.

Napastnik przyciągnął mnie za ich pomocą do siebie. Poleciałem do tyłu i nawet nie widziałem jego twarzy.

Myślałem, iż mnie złapie i wykręci mi kark, lecz się pomyliłem.

Walnąłem plecami mocno w drzewo, po czym linki poluzowały się i zostawiły mnie w spokoju.

Przed moim nosem pojawił się ten straszny szkielet. Stał jakieś dwa metry ode mnie i przyglądał mi się z szyderczym uśmiechem na twarzy.

Zacisnąłem dłonie w pięści i krzyknąłem.

- K-Kim jesteś?! - To był jedyny gest odwagi, na jaki było mnie w tamtym momencie stać. Po sekundzie uśmiechnął się do mnie w przerażający sposób, a mi odechciało się do niego odzywać.

- Twoim wrogiem, Ink. - Podskoczyłem do góry z przerażenia, jak skoczek, a serce prawie wyskoczyło mi z piersi.

Poczułem jak pot spłynął po mojej czaszce oraz słyszałem swoje własne bicie serca.

On wiedział kim byłem, chociaż widziałem go po raz pierwszy.

Nie mówiłem mu, jak się nazywałem.

Więc była tylko jedna możliwość, aż ciarki mnie przeszły, kiedy do mnie dotarło, że on potrafił takie rzeczy.

On mógł czytać kod.

Mówiąc prościej, znał każdą osobę. Wiedział o niej wszystko, mógł pójść gdziekolwiek chciał i znać każdy zakamarek tego miejsca.

Przełknąłem głośno ślinę, a on wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Zdziwiony? Widzę, że dość szybko łapiesz. - Wszystko po prostu mówiło mi, abym znalazł Dream'a. Czułem, iż to się nie skończy dla mnie dobrze.

Z każdą chwilą jego głos wydawał się mi mniej straszny, więc jedyne co było dla mnie takie przerażające, to fakt ile on potrafił i wiedział o mnie, a ile ja.

Nic, zero. Nawet nie znałem jego imienia.

- J-Jesteś Sans'em z tego świata, p-prawda? Tego, który z-zniknął! - Próbowałem coś z siebie wydukać, lecz marnie mi to szło.

Aczkolwiek zdołałem podnieść z ziemi, byłem nie pewny jego ruchu i zacząłem martwić się mocniej, gdy po moim pytaniu wyczułem, iż lekko go zdenerwowałem.

Nie chciałem wyobrażać sobie jego mocy podczas furii, więc zganiłem się w myślach za to pytanie.

Ale patrząc z biegiem czasu, to musiałem o to zapytać.

- ...Nie jestem SANS. - Zmarszczył lekko brwi, a ja przechyliłem głowę z niezrozumienia. Przecież to był szkielet Sans, tylko inny. Ale w jego świecie na pewno miał tak na imię, dlatego nie rozumiałem, o co mu chodziło.

Mój brak zrozumienia rozdrażnił go bardziej.

- Potwory to żałosne usterki. Ja nie jestem taki, jak WY! - Zacisnął dłonie w pięści oraz zęby, patrząc na mnie przeszywającym wzrokiem.

Połykałem gwałtownie powietrze, jakbym się dusił, lecz wywoływał na mnie taką presję, że wolałem nie mdleć w tamtej chwili.

Dlatego, aby temu zapobiec, oddychałem głęboko oraz próbowałem wszystkiego, żeby choć trochę się wyciszyć.

Na przykład nie patrzyłem mu prosto w oczy, bo były zbyt przerażające.

Nagle jego ciało zadrżało, a chwilę potem na jego twarzy zagościł psychopatyczny uśmiech. Następnie zaczął chichotać, coraz głośniej i głośniej, patrząc się w moją stronę.

Zamrugałem kilkakrotnie. Czy powiedziałem coś śmiesznego?

Wtedy usłyszałem znajomy dźwięk.

Źrenice moich oczu pomniejszyły się, a ja rozglądając nerwowo, ujrzałem wokół siebie kilka czarnych, gaster blasterów.

Wycelowanych wprost na mnie.

On przestał się śmiać i dodał.

- Wszyscy umrzecie. - Zerknąłem na niego niezadowolony. Ten psychol był jeszcze gorszy od Nightmare'a. Musiałem natychmiast znaleźć Dream'a i powiedzieć mu o nim. Przeteleportowałem się i patrząc w skupieniu na miejsce, w którym on pozostał, otworzyłem portal.

Usłyszałem huk z ich wystrzału.

Nie czekając, aż przerażający szkielet pojawi się za mną, wskoczyłem do przejścia.

Złapałem się za klatkę piersiową i oparłem o ścianę, oddychając szybko.

Patrzyłem w sufit i przetarłem mokre od potu czoło.

Wtedy drzwi do pokoju otworzyły się, a w progu zastałem swojego przyjaciela.

- I-Ink?! - Zmartwiony, krzyknął. Dłuuuugi czas nie widział mnie tak wstrząśniętego.

Opadłem na tyłek, wciąż oparty o ścianę i wbiłem wzrok w podłogę.

Dream dobiegł do mnie i ukucnął, położył mi dłoń na ramieniu oraz mówił do mnie.

- Ink? Ink! Co się stało? - Szarpnął mną, a ja patrząc w jego oczy, odpowiedziałem.

- Spotkałem kogoś strasznego... - Moje kości wciąż drżały, ponieważ wciąż słyszałem w głowie jego psychodeliczny śmiech. Położyłem dłonie na czaszce i zacisnąłem, chcąc pozbyć się tego z głowy.

- C-Co?! Kogo!? - Dream poklepał mnie po ramieniu i będąc zdezorientowany, próbował mi w jakiś sposób pomóc.

Zostawił mnie na kilka minut i przyniósł ciepłe mleko.

Po wypiciu byłem w stanie już mówić, dlatego opowiedziałem mu wszystko ze szczegółami.

Dream złapał się za podbródek.

- Och, rozumiem... A więc mamy trudnego przeciwnika. - Wyglądał na zmartwionego, więc wysłałem mu trochę otuchy, kładąc dłoń na ramieniu, uśmiechnąłem się, ale szybko stałem się poważny.

Wstałem i zacząłem chodzić po jego pokoju, myśląc.

- Jeżeli Nightmare połączy z nim siły... nie mamy szans. - Dream kiwnął twierdząco, siedząc na kanapie.

- Trudno będzie się go pozbyć, ale musimy próbować. - Przytaknąłem mu, wciąż robiąc duże kółka wokół pomieszczenia.

- Jeżeli nadarzy ci się okazja... zabij go, okej? - Spojrzał na mnie poważnym wzrokiem. Byłem lekko zszokowany, ponieważ nigdy nikogo wcześniej nie zabiłem, ale... on był serio niebezpieczny.

Po krótkim zawahaniu kiwnąłem czaszką, a Dream wyszedł z pomieszczenia, zabierając mój już pusty kubek po mleku.

Aktualnie znajdowaliśmy się w hotelu w jakimś pacyfistycznym AU.

Niestety ten szkielet nie był, jak Nightmare. On mógł wejść wszędzie i to była tylko kwestia czasu, zanim nas znajdzie.

Myślałem, że będzie chciał nas wykończyć, lecz... myliłem się.

Siedząc spokojnie na łóżku, nagle złapał mnie mocny skurcz, a właściwie... gwałtowny ból w klatce piersiowej.

Był na tyle uporczywy, że skuliłem się i jęczałem strasznie głośno.

Łzy ponownie spłynęły po mojej twarzy, a kości drżały.

Żołądek ściskał od goryczy, jednak to uczucie było najgorsze.

Zaciskałem pościel w dłoniach, żeby wytrzymać ból, ale nie wytrzymując zacząłem krzyczeć. To sprawiło, że drzwi do pokoju szybko się otworzyły i Dream podbiegł do mnie.

Jego fala pozytywnych uczuć potrafiła mnie wyleczyć.

Szybko załagodził mój ból, a ja sapiąc i dysząc, spojrzałem na niego.

Kolejny świat został zniszczony, poczułem to bardzo wyraźnie.

A nawet za... i nie tylko on, również setki osób w nim.

- Muszę iść. - Dream wzdrygnął się i złapał mnie za rękaw.

- C-Co?! Nie, poczeka... - Jednak ja szybko poszedłem do miejsca z milionami kartek, rozejrzałem się i ten widok po prostu zabrał mi dech w piersiach.

Co do cholery?! Czy to miał być jakiś żart?!

Pierwsza kartka była przedarta, kolejna, niedaleko była podziurawiona.

Inne AU tuż za nim było przecięte na pół.

Takie obrazy sygnalizowały zniszczone światy, i było tego o wiele więcej.

Patrzyłem na to tępo, czując swoją bezsilność oraz zżerająca mnie od środka gorycz.

Chwilę później usłyszałem darcie papieru, więc odwróciłem się gwałtownie i zacisnąłem zęby w złości.

Zlokalizowałem kartkę i złapałem ją w dłonie.

Odczytałem nazwę i wzdrygnąłem się.

Źrenice pomniejszyły się, a pot ponownie spływał wzdłuż mojej czaszki.

W tym AU... był mój przyjaciel...

Ścisnąłem dłoń w pięść i wskoczyłem tam najszybciej, jak mogłem.

Pojawiłem się w lesie.

Ponownie... dym... dużo dymu.

Warknąłem i biegłem prosto przed siebie, co sił w nogach.

Zgniatałem każdą gałąź, deptałem trawę, potykałem się o kamienie, przeskakiwałem kałuże błota.

Aż wreszcie zatrzymałem się. Przed sobą miałem obraz płonącego lasu.

A więc jednak go podpalił.

Syknąłem i rozejrzałem się. Biegałem po lesie, jak szalony, ale nikogo nie mogłem znaleźć.

Do momentu, w którym odgarnąłem wielkie krzaki, dusząc się czadem i coś dotknąłem.

Spojrzałem w dół, a tam leżały cudze oderwane kończyny.

Przednie ręce, dalej były nogi, a na samym środku leżał tułów.

Wokół kałuże krwi, której zapach po prostu wywołał u mnie odruchy wymiotne.

Złapałem dłońmi za usta, ale nie mogłem po prostu patrzeć na coś takiego. Odwróciłem się i puściłem pawia.

Poczułem po tym ogromny ból żołądka, sapnąłem i wstałem, patrząc ponownie na ten przerażający widok.

Spojrzałem na tułów i rozpoznałem po kolorze bluzy oraz nawet odrąbanych, porozrzucanych kościach, iż był to jeden z moich przyjaciół.

Papyrus z mniej znanego świata był dla mnie, jak brat.

Zacisnąłem zęby i pochyliłem się nad trupem.

Chciałem objąć go w ręce, ten ostatni raz, ale wszystko obróciło się w pył, który wiatr rozwiał nad moją głową i po chwili już nic z niego nie zostało.

Ponownie uczucie smutku rozwalało mnie od środka, lecz tym razem naprawdę było mi przykro.

Nie mogłem pohamować łez, a nawet nie zdawałem sobie sprawy, iż w międzyczasie on zabijał kolejnych.

Dopiero po kilku minutach, kiedy nie przestawałem płakać, zrozumiałem, iż coś było nie tak.

Uczucie smutku nasilało się, a ja czułem się rozrywany na strzępy, kawałek po kawałku.

Wróciłem do kartek.

I dostrzegłem więcej rozerwanych światów, poszedłem je sprawdzić.

Znalazłem martwe ciała, wielu z nich nie było nikim bliskim dla mnie.

Lecz wciąż był z nimi powiązany, dlatego rozsadzało mnie od środka.

A szczególnie na widok martwych przyjaciół.

Złapałem się za głowę, będąc już w którymś z rzędu AU i upadłem na kolana. Zwijając się z bólu, zaciskałem zęby ze złości. Przyciskałem dłonie najmocniej, jak mogłem do swojej czaszki, jakbym próbował ją zmiażdżyć i nie móc czuć tego więcej.

Na taką skale nigdy nie było sytuacji, jak ta.

Nightmare i inni byli upierdliwi, jednak takiej rzezi w życiu nie widziałem.

On atakował tak szybko i zabił tyle ważnych dla mnie osób w ciągu tak krótkiego czasu.

A jeszcze przy tym się tak dobrze bawiąc, podczas gdy ja nie wytrzymywałem już tego.

Nie tylko nie mogłem go zatrzymać, to jeszcze emocje rozsadzały mnie od wewnątrz.

Jednak po chwili powstałem z ziemi. Mimo że moje kości drżały, jak szalone, a na dodatek byłem rozbity wewnętrznie, to nie obchodziło mnie to, po prostu otworzyłem portal.

Kilka głębokich oddechów i zlokalizowałem jedno miejsce.

Jeszcze nie było zniszczone. Wtedy znowu zakuło mnie w klatce piersiowej.

Poczułem, że musiałem tam pójść za wszelką cenę.

Nie tylko, by bronić niewinnych, ja chciałem to zatrzymać.

Nie mogłem już znieść tych emocji oraz tej fali rzezi.

To był jakiś żart, co ten szkielet sobie do cholery myślał?!

Fakt... był przerażający, lecz ja nie mogłem się go bać!

Musiałem go zatrzymać, razem z Dream'em...

Zamknąłem za sobą portal i miałem plan znaleźć kościotrupa, a potem spróbować go obezwładnić wraz z moim kompanem.

Jednak to, co ujrzałem po prostu przebiło wszystko.

Byłem spokojną osobą, rzadko coś doprowadzało mnie do szału.

Aktualnie zmagałem się z ogromnym bólem psychicznym oraz przed moimi oczami znajdował się lewitujący nad ziemią Dream, cały poharatany, owinięty w niebieskie kosmyki.

Zacisnąłem pięść najmocniej, jak umiałem. Zgrzytałem zębami z nerwów.

Ten gość przeszedł już samego siebie.

Najpierw nie mogłem przez niego w spokoju usiedzieć, bo ciągle dostawałem ataków, zniszczył tyle światów. Zabił tyle istnień...

Odebrał mi przyjaciół! A teraz... teraz próbował jeszcze zamordować mojego najlepszego kompana?!

Tego... już... za wiele...

Rzuciłem pędzlem w jego stronę, kiedy pojawił się tuż przy moim przyjacielu i podniósł rękę.

Nie czekałem, zanim coś zrobi. Wystarczyło, iż się do czegoś przymierzał.

Przeteleportowałem się.

Napastnik spojrzał w stronę lecącego pędzla i odchylił się w lewo, aby uniknąć ciosu.

Wtedy pojawiłem się za nim i patrząc na niego nienawistnie, złapałem swoją broń i biorąc zamach uderzyłem go w czaszkę.

On tylko wyczuł moją obecność, lecz zdołałem go trafić.

Nie mogłem zadawać dużych obrażeń, jednak coś zawsze mogłem.

Odsunąłem się od niego i przeciąłem liny swoją bronią, łapiąc, lecącego w dół Dream'a.

- Dream! Słyszysz mnie? - Oparłem go delikatnie o podłoże, a on uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. Odwzajemniłem uśmiech, po czym ujrzałem cień szkieleta na nas obu. Rzuciłem mu złowrogie spojrzenie, tak samo jak Dream.

On tylko patrzył na nas szyderczo. Wyglądał, jakby dobrze się bawił.

Dream wyrwał się spod mojego uścisku i ruszył w jego stronę.

- Ja się nim zajmę! - Powiedział, a ja nie zdążyłem nawet się na to nie zgodzić.

Wyciągnąłem rękę przed siebie w przerażeniu, jakbym próbował go zatrzymać, jednak był już zdecydowanie za daleko.

Kilka centymetrów dzieliło jego, a naszego przeciwnika.

Kąciki jego ust uniosły się.

Dream uderzył w powietrze, ponieważ szkielet zniknął, pojawił się tuż za moim kumplem, który wyczuł go i odwracając się na pięcie, strzelił niego z jego broni.

Napastnik uniknął tego i znikając, otoczył Dream'a gaster blaster'ami, następnie pojawił się tuż na samej górze pośród nich, otaczając kilka swoimi linkami.

Psychiczny uśmiech nie znikał mu z twarzy, a ja zaczynałem się martwić o swojego przyjaciela.

Tak naprawdę teraz, gdy ten psychol zabił wszystkich moich przyjaciół, tylko on mi pozostał.

Przez chwilę spuściłem głowę w dół i zrobiło mi się smutno.

Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk Dream'a. I to bardzo przerażający nawet, jak na niego.

Nie pomyślałem, co zrobiłem. Po prostu ruszyłem prosto w jego stronę, kiedy zobaczyłem, że dwie ogromne kości wbiły się w jego ramiona, a on zakasłał krwią.

-Dream! - Krzyknąłem, biegnąc zrozpaczony, a wtedy ni stąd ni zowąd poczułem na sobie z tyłu cień i znajomy dźwięk.

Odwróciłem głowę, wciąż biegnąc w jego stronę. Ogromny blaster, odskoczyłem unikając spotkania z laserem, ale wtedy nad sobą widziałem tego szkieleta, uśmiechnął się i pociągnął za sznurki.

Podczas bycia w powietrzu ciężko wykonać jakikolwiek ruch, jego wzrok wywołał u mnie ciarki i zawahałem się ruszyć, dlatego jego druga smocza jama trafiła mnie.

Jęknąłem, uderzając o ziemie i turlając się po niej. Gdy się zatrzymałem, sapnąłem i podniosłem głowę.

Poczułem ogromny ból kości, jednak moja zasłona z atramentu zdołała mnie nieco ochronić.

Znalazłem swój atut w walce z nim, byłem bardziej zwinny, niż on.

Podparłem się rękami i próbowałem podnieść, a wtedy poczułem przeszywający ból, który rozszedł się po wszystkich moich kościach, ale uporczywe cierpienie nasilało się w nodze. Zerknąłem tam i przestraszyłem się. Była złamana.

Nie wiedziałem jak, ale widocznie go zlekceważyłem.

Pojawił się tuż obok mnie, odwróciłem się i spotkałem z jego przeszywającym uśmiechem.

Zachichotał.

Nie, tylko nie to.

Źrenice moich oczu pomniejszyły się, a strach ponownie nie dał mi się ruszyć.

Szkielet ruchem ręki stworzył czerwoną kość, którą rzucił w moją stronę.

Wzrok utkwiłem w jego oczach, to był mój błąd, iż tam spojrzałem.

Teraz mnie miał, nie mogłem nic zrobić.

Zaciskałem zęby ze strachu, podczas gdy pot spływał po mojej czaszce.

Kość rozdzieliła się na kilka mniejszych i wszystkie pędziły w moją stronę, były już tak szaleńczo blisko, a wtedy poczułem nacisk ze strony lewego ramienia, spojrzałem tam, jakby wyrwany z hipnozy.

Po prostu w przerażeniu obserwowałem, jak ranny Dream popycha mnie i chroni przed atakami kości, które zdołałem ominąć.

Upadłem na ziemię, a Dream wraz ze mną. Jednak jedna z kości trafiła jego przedramię i zraniła mocno, rozcinając jego ubranie i pozostawiając po sobie głęboką ranę.

Mój towarzysz krzyknął z bólu, a moje oczy zaszkliły się.

Nie mogłem na to patrzeć. Moi przyjaciele cierpieli i to wszystko przez jednego kościotrupa...

Zacisnąłem pięść i zacisnąłem zęby, wstając.

Miałem gdzieś ból złamanej nogi, teraz nie miało to żadnego znaczenia.

- DOSYĆ TEGO! - Wydarłem się, a szkielet spojrzał na mnie, zaintrygowany. Patrzyłem mu prosto w oczy i nie. Koniec z baniem się jego brzydkiej mordy.

Nikt nie będzie ranić innych na moich oczach.

- Wiesz, co? A wypchaj się z tym uśmieszkiem! Wcale się ciebie nie boje, cholerny psycholu! - Kątem oka dostrzegłem, jak Dream ściska ramię z bólu i patrzy na mnie przerażony.

Zapomniałem, iż nie znosił, kiedy moje oczy przybierały czerwony kolor, a następnie zaczynałem być bardzo nerwowy.

- Przestań krzywdzić innych! - Stałem o własnych siłach, ale cały drżałem. Ból był tak niewyobrażalny.

Przeciwnik przyglądał mi się, wciąż się uśmiechając.

- Ink!

- Czy ty nie masz uczuć?! - Krzyczałem, ignorując głos Dream'a.

- Ink!! - Poczułem jego dłonie na swoich barkach, szarpał mną, próbując mnie uspokoić i zwrócić na siebie uwagę, ale ja posłałem mu niezadowolone spojrzenie i marszcząc brwi, spojrzałem na napastnika.

Szarpałem się spod uścisku Dream'a, moje oczodoły łzawiły bardziej i bardziej.

Cholerny gnój, musiał mieć jakieś słabe punkty.

Przeteleportowałem się tuż za niego, on odsunął się, ale ja właśnie tego chciałem.

W miejscu, do którego się wycofał ze spokojem, uderzył w niego mój pędzel, a tego nie przewidział.

Zachwiał się, a ja to wykorzystałem i rzuciłem się na niego, powalając go na ziemię.

- Ink!! Proszę, uspokój się!! - Wydarł się Dream ze łzami w oczach, kaszląc. Ale mnie to nie obchodziło, nie mogłem stracić jeszcze jego.

Zamierzałem rozszarpać tego gada na strzępy.

A wtedy coś dziwnego się stało.

Jego ciało zaczęło się niewyobrażalnie glitchować, to mnie tak wystraszyło, że nawet nie zauważyłem gniewu na twarzy szkieleta.

Szybko złapał mnie za ubranie w okolicy szyi i ścisnął materiał w dłoniach, po czym odrzucił od siebie z taką siłą, że znajdując się w powietrzu leciałem z prędkością chyba dźwięku.

Zanim mrugnąłem uderzyłem o ziemię tak mocno, że jęknąłem, czując jak złamały się moje kolejne kości.

Zaciskając zęby, próbowałem się podnieść, ale nie mogłem.

Moje ciało za bardzo drżało z bólu i wyczerpania.

Gdzieś w tle słyszałem krzyk zmartwienia Dream'a.

Nagle szkielet pojawił się przede mną, ale tym razem patrzył na mnie trochę podirytowany. Po czym uśmiechnął się i powiedział.

- Chciałeś znać moje imię, czyż nie? - Rozwarłem usta w zdziwieniu, lecz wciąż patrzyłem na niego nienawistnie.

Zbyt wiele negatywnych emocji mną wtedy targało, to sprawiło, że zacząłem go nienawidzić.

Zresztą on czuł to samo do mnie.

- Lepiej sobie zapamiętaj swojego największego wroga... - Zaczął, pochylając się lekko nade mną, po czym wyszczerzył zęby w psychicznym uśmiechu.

- Gdyż od dzisiaj jest nim ERROR. - Parsknąłem, słysząc tą nazwę. Nie bałem się go już, a jego imię mnie po prostu rozwaliło na łopatki.

Nie mogłem się powstrzymać od śmiechu, a to go mocno zirytowało.

To było takie śmieszne, że nawet na mojej twarzy pojawił się łobuzerki uśmiech, kiedy go tym zdenerwowałem.

On odpowiedział mi tym samym, jakby chciał wypowiedzieć mi wojnę.

Wojna? Dobra, ale to ja ją wygram!

Jeszcze będzie mnie błagać o litość...

Nagle coś tak jasnego pojawiło się znikąd i oślepiło Errora na tyle, że zakrył oczodoły dłonią, a mnie chwycił Dream, który otworzył portal i wrzucił mnie do niego, razem ze sobą.

Upadłem na ziemię i syknąłem z bólu.

- Hej! Co ty robisz, ja go chciałem...! - Próbowałem się z nim kłócić, ale on tylko rzucił mi zmartwione spojrzenie, rozwarłem usta w zdziwieniu i trochę się pohamowałem.

Tak, chciałem zrobić temu szkieletowi krzywdę, a nawet go zabić.

Wiem, iż taki był plan, jednak nie o to w tym chodziło.

Dream miał na myśli to, że mnie po prostu za bardzo poniosło.

Jego fala pozytywnych emocji uderzyła we mnie i od razu mnie wyciszyła.

Kolor moich oczu wrócił do normalności, a ja westchnąłem, łapiąc się za głowę.

- W-Wybacz... - On uśmiechnął się do mnie, co ja odwzajemniłem i sięgnąłem po pędzel, z zamiarem natychmiastowego uleczenia się.

- Jest okej. - Padłem na łóżko, plecami wbijając się w miękkie poduszki, a wzrok utkwiłem w suficie.

- Znowu ten hotel? - Spytałem ironicznie, uśmiechając się pod nosem.

- Aktualnie to najbezpieczniejsze miejsce dla nas. - Zachichotał, a ja uśmiechałem się do niego przyjacielsko. Po czym Dream usiadł na łóżku obok mnie i włączył telewizor, z zamiarem odprężenia się trochę.

On także musiał dojść do siebie.

Zrzucił z siebie brudne ciuchy i zaczął grzebać w szafkach, podczas gdy ja oglądałem jakiś serial.

Następnego dnia wyszedłem z baru Grillby'ego. Dokończyłem hamburgera, połykając jego ostatni kęs.

Westchnąłem, nie wyspałem się ani trochę.

Całą noc byłem załamany tym, co się stało.

Ciężko było się pozbierać po utracie tylu przyjaciół.

Kiedy pozytywne uczucia Dream'a na mnie nie działały, wszystkie myśli zaczynały mnie dręczyć.

Dlaczego Error... Ught... Dlaczego on mi to zrobił?

Zaczynałem się zastanawiać, w jaki sposób mam go pokonać i rozważałem naprawdę wiele planów, gdy nagle idąc przed siebie prawie nie przywaliłem głową w drzewo.

- Woah! Było blisko. - Powiedziałem do siebie i zachichotałem lekko, ale uśmiech szybko zszedł mi z twarzy.

Ja tylko... nie chciałem być sam...

A teraz został mi tylko Dream, a jeśli go stracę...

Potrząsnąłem gwałtownie głową.

Szlag, odkąd pojawił się ten pieprzony Error, straciłem cały swój pozytywizm.

Westchnąłem.

Wszystko będzie dobrze, nie dam mu zranić Dream'a, ani żadnego innego potwora, nawet jeśli to oznaczało, że musiałem go pokonać własnymi rękami.

Zacisnąłem dłoń w pięść i odetchnąłem spokojnie.

Wtedy usłyszałem odgłos otwierania portalu.

Wzdrygnąłem się i błyskawicznie schowałem za korą drzewa.

Po sekundzie wyjrzałem i bacznie obserwowałem szkieleta, który z niego wyszedł.

Nie był to nikt inny, jak Error.

Heh, śmieszne. Nazywał innych błędami, chociaż sam nim był.

Cóż za przejaw hipokryzji. Naprawdę gardziłem tym gościem.

Chwilę później ulicą szły dwa małe potwory, a obok nich znajdowała się bardzo stara budowla jakiegoś budynku, który już dawno nie funkcjonował.

A wtedy nici owinęły duszę tych stworków, Error uśmiechnął się i popchnął ich prosto na ścianę tej budowli, a następnie rozszarpał duszę.

Zacisnąłem palce na korze drzewa i zmarszczyłem brwi.

Ty nigdy nie przestaniesz, prawda?

Nie wychylałem się, wolałem zaczekać na właściwy moment.

Może nadarzy się okazja i...

Nagle ziemia zadrżała, a ja prawie straciłem równowagę.

Wychyliłem się ponownie, skupiając wzrok w tamtym miejscu.

Error rzucił potworami tak mocno, że zniszczył fundament budowli, której dach zaczął się kruszyć, ale on najwidoczniej tego nie zauważył.

Był zbyt zajęty gapieniem się stworki, które obracały się w proch.

Warknąłem i zmieniłem miejsce obserwacji, a wtedy z innego punktu, mogłem dostrzec jego twarz.

Zatrzymałem się tam i przypatrzyłem mu dokładniej.

To było dziwne, lecz... patrzył na nich beznamiętnie.

Nawet gorzej... ja... jak to możliwe?

Źrenice moich oczu pomniejszyły się, nie... tym razem z niedowierzania.

Patrzyłem głęboko w jego oczy, lecz tym razem nie ze strachem, ani nie z nienawiścią.

Spojrzałem w nie normalnie, bez żadnych emocji, a wtedy dostrzegłem gdzieś głęboko w nich... ukryty ból.

Ukryty pod warstwą wariactwa, która przebijała się przez warstwy jego psychiki i ostatecznie wygrywała pojedynek, co spychało resztę głęboko pod tą warstwę, czyniąc ją praktycznie niezauważalną.

Jednak jakimś cudem, ja zdołałem dostrzec malutką nutkę smutku w jego oczach, kiedy patrzył na proch, który odlatywał za sprawą wiatru.

Przyglądałem mu się tak długo, że z każdą chwilą coraz ciężej było mi uwierzyć.

Kiedy nic już z nich nie pozostało on ponownie uśmiechnął się szyderczo do siebie, tak jak wcześniej.

Ale ten jeden moment... wciąż istniał. Na milion procent się nie myliłem.

To kompletnie wybiło mnie z rytmu. Jak ktoś taki mógł... cierpieć?

Wtedy zrozumiałem.

Byłem samolubny i myślałem tylko o własnym bólu, ponieważ straciłem przyjaciół. Bólu, który przerodził się później w nienawiść do niego, która nałożyła mi klapki na oczy, przez które nie byłem w stanie dojrzeć, iż on tak naprawdę cierpiał...

Nie rozumiałem wtedy jeszcze dlaczego, co się z nim stało. Jaki był naprawdę i czy tylko mi się wydawało, lecz postanowiłem, że musiałem sprawdzić, czy była dla niego nadzieja.

Ponieważ ja ujrzałem w nim cząstkę dobra i nie zamierzałem tak tego zostawić.

W nikim jeszcze jej nie widziałem, ale on... on był w sumie naprawdę wyjątkowy. Inny od nich wszystkich.

Imponowały mi jego umiejętności, lecz widok tak szalonej osoby po prostu mnie trochę wystraszył.

Teraz już koniec ze strachem, ale też nie zamierzam go krzywdzić.

Zamierzałem poznać jego prawdziwe oblicze, zakorzenione głęboko w nim.

Nagle ziemia ponownie się zatrzęsła, a ja wyjrzałem zza drzewa i zerknąłem jeszcze raz na Errora.

Szkielet wzdrygnął się, tak samo, jak ja i spojrzał w górę.

Szlag! Sufit!

Chciałem coś zrobić, ale zawahałem się, ponieważ mógłby mnie zabić.

Bo nie miałem co do tego, co widziałem jeszcze pewności.

Poza tym on był świetnym wojownikiem, dlatego nie wychylałem się zbyt wcześnie.

Odłamki sufitu spadały na jego czaszkę, on szybko przeteleportował się bardziej w głąb budynku.

Rozejrzałem się po ścianach.

Niedobrze... W narożnikach były spore pęknięcia, to zaraz mogło się zawalić.

Kiedy postawił tam stopę i oparł się niechcący o ścianę, ta skruszyła się i opadła na niego, on zaskoczony rozwalił ją blaster'em. Po zrobieniu tak wielkiej dziury, zaczął gwałtownie oddychać.

Ziemia ponownie się zatrzęsła, tym razem odłamki leciały z kilkunastu stron, on uniknął ich sprytnie, kierując się do wyjścia.

Zrozumiał, iż ten budynek naprawdę mógł się zawalić.

Już prawie wyszedł, kiedy cała warstwa sufitu pękła i zawaliła się prosto na niego. On zatrzymał się tuż przed końcem i spojrzał w górę.

To stało się tak szybko, że aż wyskoczyłem do przodu.

Nie byłem pewny, lecz chyba skrzyżował ręce i obronił się tworząc osłonę z dwóch mocnych kości.

Jednak pozostałe ściany również runęły.

- Error! - Wydarłem się, biegnąc w jego stronę. Gruzu i pyłu było pełno, a kościotrupa nie było widać.

Zakaszlałem i rozglądałem się nerwowo. Po minucie przekopywania głazów i odłamków zlokalizowałem dziwnie wygięte miejsce.

Podbiegłem tam i w szczelinie ujrzałem jego nieruszającą się dłoń.

Złapałem gwałtownie powietrze i postawiłem krok do tyłu.

Cholera.

Rzuciłem się na skałę, która go gniotła i odrzuciłem ją.

Później odgrodziłem go kolejnymi i tak, aż do całkowitego uwolnienia go spod nacisku skał.

W końcu ujrzałem go całego. Jednak jedna skała bardzo mocno zraniła go w brzuch i wciąż na niego naciskała.

Krew wypływała z tamtego miejsca, również miał niewielką ranę na czaszce i leżał z zamkniętymi oczami.

Jego czarna bluza cała pokryta była gruzem, brudem, a także kurzem.

Spojrzałem na niego smutno i w przerażeniu złapałem za skałę, która gniotła mu tułów, jednak ona była wyjątkowo ciężka.

Usłyszałem, że oddychał. Bardzo ciężko, pewnie przez te skałę oraz ranę.

''Jeżeli nadarzy ci się okazja... zabij go, okej?

Spojrzałem na niego beznamiętnie.

Miałem okazje, był ledwo żywy. Mogłem się go pozbyć, a wtedy...

NIE.

Dream nie miał racji, on nie był potworem, ja w to nie wierzyłem.

Nie miałem pewności, lecz...

Szlag by to.

Zacisnąłem zęby, zmarszczyłem brwi i naprężyłem wszystkie swoje mięśnie, powoli podnosząc ją ku górze.

Jęczałem przy tym strasznie, ale skała powoli ruszała się, uwalniając Errora.

Zaczęło brakować mi tchu i sił, ale nie mogłem teraz wypuścić tej skały, dlatego jęknąłem głośnie i w rezultacie wyrzuciłem ją gdzieś obok, a sam sapiąc głęboko, opadłem na kolana, a później oparłem się o ścianę plecami. Patrząc w sufit oddychałem ciężko.

Byłem totalnie wypompowany.

Po sekundzie zerknąłem na rannego szkieleta.

Zaobserwowałem, że patrzył na mnie na pół przytomnym wzrokiem, po czym zaczął się podnosić.

Jego ciało drżało, a z rany kapała czerwona posoka, ale on nic sobie z tego nie robił.

Podniósł się i spojrzał w moją stronę.

Od samego początku przyglądał mi się zszokowany, ale to było trudne do zauważenia w jego beznamiętnym spojrzeniu.

Jednak widziałem, był zaskoczony.

Sapnąłem głęboko.

Taaa... ja też bym był, jeszcze wczoraj próbowałem go zabić, heh.

Gdy patrzył się tak na mnie przez dłuższą chwilę, zdenerwowałem się lekko.

Miałem nadzieje, że on mnie jednak nie zabije.

Miał świetna okazję, gdyż kompletnie nie miałem na nic sił.

Wystarczył jeden strzał z blaster'a, kości czy czegokolwiek innego, aby mnie dobić.

Oboje słuchaliśmy własnych ociężałych oddechów i patrzyliśmy na siebie słabym wzrokiem, dopóki Error nie przeteleportował się.

Zerwałem się, chciałem krzyknąć, aby zaczekał. Jednak szybko zdałem sobie sprawie z tego, że to nawet lepiej.

Poszedł... i oszczędził mnie.

Tak samo, jak ja jego.

Na tym skończyło się nasze pierwsze spotkanie.

Później zamierzałem wcielić w życie jakiś plan, lecz jeszcze nie byłem do końca pewny jaki.

Wieczorem odwiedziłem Dream'a w hotelu. Opowiedziałem u o wszystkim, ale nie chciał mi do końca wierzyć.

- Chcę dać mu szansę. - Powiedziałem, poważnym tonem głosu.

- Co?! Czyś ty zwariował?! On cię zabije! - Protestował Dream, wymachując rękami w przerażeniu.

- Nie! Pomogłem mu, a poza tym... ja nie chcę go zabijać. - Mój towarzysz był widocznie zaskoczony moją odpowiedzią.

- A więc co chcesz zrobić? Udawać jego przyjaciela, aby ci zaufał? - Zachichotał, siedząc na łóżku.

Zamrugałem kilkakrotnie.

- Wtedy wszystkie AU i potwory były by bezpieczne... - Złapałem się za podbródek.

To nie był głupi pomysł, lecz... czy powinienem to robić?

To nie było uczciwe.

- Serio? Zrobisz to?! No to super, Ink! - Dream bardzo się ucieszył. Wstał i objął mnie ramieniem.

- Jeżeli w ten sposób mogę was chronić. - Uśmiechnąłem się szczerze, a on mi odpowiedział tym samym.

Tak, to był dobry plan.

Nie musiałem go zabijać, a nawet mogłem się upewnić w swoich przekonaniach, a poza tym nikomu to nie zaszkodzi. Światy będą bezpieczne, potwory szczęśliwe, Dream bezpieczny, a on... cóż, przestanie krzywdzić innych.

- Pakt? - Spojrzał na mnie poważnie.

- Pakt. - Kiwnąłem twierdząco.

ERROR

Ta... dobra, uratował mnie, no i co z tego?!

Ten gnój później zaczął mi przeszkadzać, stał się bardziej irytujący.

Kiedyś się mnie bał i to było zabawne, a później przestał.

Cały czas były między nami wojny. Już nigdy nie doszło do podobnej sytuacji.

Ja wciąż próbowałem eliminować usterki i niszczyć wszechświaty, a on ich chronić oraz naprawiać to, co zepsułem.

Ta, nauczył się naprawiać rzeczy po mnie.

To się stało denerwujące.

Szybko zaczynałem go nienawidzić coraz bardziej i bardziej, a on?

Sam nie wiem... najpierw mnie nienawidził, a później zrobił się jakiś dziwny.

Ale mniejsza z tym!

Idiota jeszcze pożałuje, że mnie wtedy ocalił.

Uśmiechnąłem się pod nosem do siebie i zniknąłem w cieniu drzew.

Heh...

C.D.N


Uwaga!
Kolejne rozdziały będą krótsze :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top