(9)
Error
Uniosłem powieki i spojrzałem przez ramię.
Obraz przed moimi oczami powoli się wyostrzał, a glitche stopniowo słabnęły.
Nie mogłem sobie przypomnieć co się stało, ale najwidoczniej musiałem na chwilę stracić przytomność i dopiero teraz dochodziłem do siebie.
Mocny ból głowy ledwo pozwolił mi stanąć na nogach.
Gdy to zrobiłem od razu tego pożałowałem i postanowiłem jeszcze trochę posiedzieć pod drzewem.
Dalej tkwiłem w tym samym AU co przedtem.
Gdy moje katusze powoli ustawały, starałem się poukładać myśli.
Ostatnim moim wspomnieniem było odejście od Dusta.
Heh, już wszystko wiedziałem.
Uśmiechnąłem się pod nosem i zaśmiałem, kładąc dłoń na czole.
Jak mogłem być taki głupi?
Naprawdę nie widziałem tego, jaki niezdecydowany byłem.
Czułem jakiś wewnętrzny żal i smutek, ale to chyba nie były moje uczucia, raczej... kogoś innego.
Dopiero teraz zrozumiałem, że zachowywałem się jak Ink.
W końcu on czuł do nich empatię, a nie ja.
Westchnąłem i oparłem się plecami o pień drzewa.
Rany, to było bardziej męczące niż rozwalanie światów potworów.
Nie przypominałem sobie, żebym kiedykolwiek tak mocno bił się z myślami.
Zdecydowałem, że z tym skończyłem.
Nie miałem zamiaru więcej pozwolić, jakimś zwykłym glitchom na odciąganie mojej uwagi od mojego zadania.
Jakim było niszczenie.
Wtem usłyszawszy cichy szelest, oderwałem się od rośliny i utkwiłem wzrok w tamtym punkcie.
Spostrzegłem Dusta, który wydawał się być zdenerwowany.
Wstałem i podszedłem do niego, a on widząc mnie, natychmiast zmienił wyraz twarzy z niezadowolonego na obojętny.
- Coś taki nie w sosie? - Uniosłem brew.
- Ach, Error! Wszędzie cię szukałem, wybacz mi tamto. - Niestety nie za bardzo kojarzyłem co miał na myśli przez ''tamto''. Moja pamięć nie była tak
tragiczna, ale po całkowitym zglitchowaniu, mogły wystąpić pewne efekty uboczne.
- Eee, w porządku. - Palnąłem, odrzucając te sprawę daleko.
Szkielet rozchmurzył się, przybliżając do mnie.
- W odpowiedzi na twoje pytanie dodam, że nie jestem już wnerwiony. Widok swojego kumpla zawsze poprawia humor, co nie? - Objął mnie ramieniem, w wyniku
czego natychmiast odskoczyłem i próbowałem zamaskować przerażenie.
On tylko patrzył i nie skomentował tego, a po chwili włożył ręcę do kieszeni.
- Sorry, kumplu. Nie wiedziałem, że nie lubisz się przytulać. - Zaśmiał się, a ja odetchnąłem z ulgą, biorąc głęboki oddech.
- Więc co cię tak zdenerwowało? - Kontynuowałem temat, próbując zapomnieć o tej niezręcznej sytuacji.
- Powinieneś raczej powiedzieć ''kto''. Mianowicie przeszedłem się na krótki spacer, a wracając tutaj, myśląc, że może cię jeszcze tutaj spotkam, zastałem
dość irytującą osobę. - Z zaciekawieniem słuchałem jego dalszej retrospekcji.
- To był jakiś Papyrus na deskorolce, gadał dziwnym językiem. Ught... jak ten gość działał mi na nerwy. - Skrzyżował ręcę i warknął z niezadowolenia.
- Nosił jaskrawe ubrania? - Zapytałem.
- Taa. - Parsknął.
Nie miałem wątpliwości, kogo miał na myśli i wcale się z tego powodu nie ucieszyłem.
Wolałem nie mieszać w tym AU.
- Powiesz mi jakim cudem w ogóle możesz otwierać portale do innych wszechświatów? - Wyczułem, że atmosfera się zmieniła, ale nie chciałem tak od razu
odpuszczać.Moment później wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Sam nie wiem... jakoś tak, ale wiesz co? Może razem byśmy się pozbyli tego irytującego knypka, hmm? - Lekko się wzdrygnąłem. Nie byłem pewny czy to
był dobry pomysł.
Z drugiej strony, pozbył bym się kolejnego niepotrzebnego świata.
Ale coś w środku ostrzegało mnie, abym tego nie robił.
Fresh by mnie chyba po tym ukatrupił.
Owszem, jego brat jak i on sam, okropnie działał mi na nerwy.
Ale wiedząc o tym Sansie pewne rzeczy, chyba wolałbym nie ryzykować bezpośrednim starciem z nim.
Dust wciąż wymigiwał się od odpowiedzi, to co powiedział nie brzmiało prawdziwie, ale odechciało mi się dociekać.
- Chyba spasuję. - Wzruszyłem ramionami i miałem zamiar odejść, lecz on jak zwykle szybko mi nie odpuścił.
- Dlaczego? Boisz się Fresha? - W tym momencie krew mnie zalała, ale postanowiłem nie wybuchać na niego gniewem.
Powstrzymując się od krzyku, odpowiedziałem.
- Ja się nikogo nie boję, to po pierwsze, a po drugie po prostu nie chcę i tyle. - Skrzyżowałem ręce, stojąc naburmuszony.
- A więc jednak! - Wybuchł śmiechem, a ja ścisnąłem dłoń w pięść.
- Poważnie? Jesteś takim tchórzem? Rany... - Zakrył swoje usta, próbując powstrzymać się od chichotu i odwrócił wzrok.
Nie zniosłem tego dłużej.
Gwałtownie owinąłem go mymi sznurkami, popchnąłem go na drzewo, a gdy w nie uderzył, rozwiązałem go oraz pochyliłem się nad nim.
- Nie masz lepszych argumentów, co? Zgoda, zrobię to, żebyś nie myślał, że przed kimkolwiek trzęsę portkami. - Syknąłem i odsunąłem się od niego, będąc
dalej wściekłym.
Miałem gdzieś konsekwencje, musiałem się na kimś wyładować, a zresztą jednego gnoja mniej to tym lepiej dla mnie.
- Woaah, spokojnie. Nie chciałem cię denerwować, wyluzuj. - Skołowany szkielet podniósł się i otrzepał bluzę, po czym obaj weszliśmy do mojego portalu.
Naprawdę gardziłem tym wszechświatem, każdy potwór tutaj potrafił w sekundę podnieść mi ciśnienie.
Poza tym każda pacyfistyczna linia czasu sprawiała, że miałem ochotę ich wszystkich zmiażdzyć na proch.
Wymitować mi się chciało, gdy patrzyłem na te całą fale miłości i czułości, bleh.
Nagle usłyszałem czyjś głos i odwróciłem się w stronę Murder Sansa.
- Myślę, że zlokalizowanie go nie zajmię nam dużo czasu. - Po moich słowach, oboje spojrzeliśmy przed siebie, a ku naszym oczom ukazał się wyższy od nas szkielet.
- Siemano, nowi przybyszościotrupy! Nie widziałem was tu wcześniej, oprowadzić was po krainie zajebistości? W końcu przewodnikiem będę ja! Zajewielki super
duper Papyrus! - Robiło mi się nie dobrze, kiedy słuchałem jego obrzydliwej dla moich uszu gadki.
- Ta... mógłbyś nam pokazać z bliska tamtą górę? - Dust wskazał na owy obiekt za nami palcem.
- No pewka, ziomale! - Przeteleportowaliśmy się i znaleźliśmy na pustej polanie, wokół znajdowała się tylko trawa, a tuż za naszymi plecami wielka góra.
Wszyscy odwróciliśmy się przodem do niej.
Wiadomym było, że nie chcieliśmy jej oglądać, a być w jak najmniej zatłoczonym miejscu.
To miejsce było wyodrębnione od miasta o jakieś kilkanaście kilometrów.
Dlatego mogłem spokojnie się zabawić.
- A oto przed wami... najbardziej zarąbisty szczyt na świecie! Nyeh heh heh heh! - Wskazał na nią, po czym położył dłonie na biodrach, patrząc na nas
zadowolony.
Ten uśmiech...
Nie, nie tym razem.
Opuściłem głowę, po czym oczyściłem umysł z myśli.
Dust uśmiechał się szyderczo i czekał na mój ruch.
Westchnąłem i podchodziłem do Papyrusa pewnymi krokami.
Nigdy nie zabiłem żadnego z nich, ponieważ przypominały mi się stare czasy, lecz teraz musiałem o tym zapomnieć i w końcu się przełamać.
- Może teraz ja ci coś pokażę? - Zasugerowałem, podchodząc tak blisko, że miałem go na wyciągnięcie ręki.
Skupiłem na nim całą swoją uwagę i w chwili, w której przerzucił na mnie swój zdziwiony wzrok, spętałem go smyczkami i unieruchomiłem.
- To coś, to twoja śmierć. - Uśmiechnąłem się i szarpnąłem za linki, a on upadł związany na ziemię.
Przeteleportowałem się na wierzchołek góry i kopiąc go, patrzyłem jak turla się z wierzchołka góry na same dno.
Ale jaką bym miał z tego satysfakcję?
Otóż żadną, dlatego musiałem sobie umilić ten widok.
Wyciągnąłem dłoń do przodu i przez krótką chwilę wahałem się z przywołaniem kości.
Syknąłem oraz podniosłem palce w górę.
Swoją magią sprawiłem, że z ziemi wyrósł szereg kości, w które po kolei wbijał się spadający Paps.
Oglądałem jak pojedyncza jednostka przebija jego ubrania oraz rani ciało, a za nim pryska krew i zostawia na ziemi swoje ślady.
Zmasakrowany szkielet pędził w stronę Dusta.
On podniósł nogę i położył na nim, niczym na piłce nożnej, aby go zatrzymać.
Spojrzał na niego i rzucił mu tylko mordercze spojrzenie.
Zdjął z niego swojego brudnego buta i odsunął się, robiąc mi miejsce, gdy pojawiłem naprzeciwko Papka.
Cały się trząsł, a z kącików oczu wylewały mu się łzy.
- T-to nie jest wcale zaczepista rzecz. - Wyjąkał, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.
Próbował się zaśmiać i obrócić to jakoś w żart, ale dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak poważnie postępowałem.
Obwiązałem jego duszę i byłem gotów ją zniszczyć, lecz zanim to nastąpiło, musiał wymówić swoją słynną kwestie.
- Z-ziomek...? j-ja... wierzę, że możesz być lepszy i... nie musisz tego ro... - Zacisnąłem zęby, marszcząc brwi i ścisnąłem dłoń, w której mocno trzymałem
sznurki.
Nie chciałem tego słuchać.
Każdy z nich gada w kółko te samą i nudną kwestię.
Bleh, okropieństwo.
Szarpnąłem za swoje narzędzie i w ułamku sekundy, jego dusza pękła, a on obracał się w proch.
Kawałki jego ciała odpadały i znikały.
Została tylko plama czerwonej posoki wraz z kupką pyłu.
Przyglądałem się temu beznamiętnie.
Wcale nie obchodził mnie jego los, tak samo żadnego innego potwora.
Nie okazywałem żadnej litości i w końcu udało mi się zabić jakiegoś Papyrusa.
Heh, widocznie stałem się jeszcze lepszy w swojej pracy.
- To było łatwe. - Powiedziałem, podchodząc do Dusta.
- Taki leszcz jak on, nie ma szans z kimś tak potężnym. - Powiedział mi komplement? Chyba tak mogłem to zinterpretować.
- Idę do siebie, jestem zmęczony. - Dopowiedziałem, znikając mu z oczu.
Przydałoby się zmyć krew ze swoich rąk, choć z doświadczenia wiem, że nie był to łatwy proces.
Poszedłem więc najpierw nad jezioro, które spotkałem w jakimś innym AU.
Kucnąłem i obmyłem ręcę oraz twarz.
Woda zawsze orzeźwiała i pobudzała mnie do myślenia.
Usiadłem obok niej i westchnąłem, próbując się trochę zrelaksować.
Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w szum drzew, a po krótkiej chwili uniosłem na moment powieki i przypadkiem spojrzałem w taflę wody.
Wzdrygnąłem się widząc w niej znajomą sylwetkę.
Szybko wstałem i odwróciłem się do niego twarzą w twarz.
Nie byłem usatysfakcjonowany widząc go, jednak strach szybko odszedł.
Fresh po prostu stał i nic nie mówił.
Gapił się na mnie przez te swoje okulary i chyba czekał aż ja coś powiem, ale nie miałem takiego zamiaru.
To nie była najlepsza pora na rozwalenie jego tępej czaszki.
Olałem go, mijając się z nim, ale on przeteleportował się, stając nawprost mnie.
- Czego chcesz, przeklęta usterko? Nie mam czasu z tobą gadać. - Powiedziałem arogancko, mając w nosie co odpowie.
Po prostu znowu przeszedłem obok niego, a on sterczał w miejscu jak jakiś słup.
Już za mną nie podążał, lecz nagle prawie pod moimi nogami, przebiła się przez ziemię olbrzymia kość.
Odskoczyłem wystraszony i odwróciłem się w jego stronę.
- Niegrzecznie z twojej strony ignorować wrogów. - Dodał ze straszną obojętnością w głosie.
- Wrogów? Woah, już nie nazywasz mnie swoim koleżką? - W dalszym ciągu z niego kpiłem.
Coś we mnie wstąpiło i zapomniałem o jednej istotnej rzeczy, zupełnie ją zlekceważyłem i dalej z niego szydziłem.
- Och, czyżbyś znalazł coś... niepokojącego? - Zaśmiałem się, uśmiechając szyderczo.
Wtem kilkaset małych kości poleciało w moją stronę z ogromną prędkością.
Najwidocznie zdenerwowałem go, a dobrze znałem tego gościa.
Dawno temu mieliśmy ze sobą starcie, jednak kompletnie wyrzuciłem tamto zdarzenie w tym momencie z głowy.
Prowokowałem go, choć nie robiłbym tego normalnie, lecz wtedy zachowywałem się tak, jakbym nie był przez jakiś czas sobą.
Zręcznie ominąłem te malutkie pociski, ale wciąż ich przybywało.
Nie patyczkował się w walce ze mną.
Ostatecznie było ich aż tyle, że jedna drasnęła mnie w ramię, robiąc niewielką dziurę w mojej bluzie.
To mnie lekko zdenerwowało, ale uśmiechnąłem się tylko, przerzucając wzrok na niego.
- Ty chyba nie wiesz z kim zadzierasz, brudny glitchu. Marnuję tutaj na ciebie czas, a mam ważniejsze sprawy na głowie. - Warknąłem i miałem zamiar zrespić
blaster, żeby go wywalić stąd w pierony, jednak nie mogłem unieść ręki.
Skołowany spojrzałem na swoją kończynę i dojrzałem na niej linki, które już dawno powinny zniknąć, jednak wciąż znajdowały się na moich dłoniach.
Były mocno naciągnięte, tak jakby ktoś je trzymał.
To samo było z drugą ręką.
Lecz nim zrozumiałem co się działo, Fresh znalazł się tuż za moimi plecami, a moje kończyny zostały mimowolnie wprawione w ruch.
Co on chciał...?
- Heh, stary Error. Ty się jednak nie zmienisz. - Pociągnął za moje własne sznurki i zmusił mnie do zaciśnięcia palcy na swojej krtani.
Bawił się mną jak marionetką i trochę mnie to zdezorientowało, lecz ja zawsze znajdywałem sposób na wyjście z trudnej sytuacji.
Broniłem się, lecz bezskutecznie. Miał nade mną przewagę w tej chwili.
Patrzyłem na niego kątem oka wściekle, a zarazem w przerażeniu.
- Nie obchodzi mnie czy będziesz dobry, czy zły. Ale ostrzegałem cię. Miałeś nie zbliżać się do mojego brata. - Szarpnął mocniej, a ja nie miałem tyle sił,
żeby wygrać z nim i moje gardło zaczynało być przyciskane przez moje własne dłonie.
Po chwili zaczęły się problemy z łapaniem oddechu, jednak nie zamierzałem się poddać, a już na pewno nie przegrać.
Zacisnąłem zęby i musiałem szybko wymyślić jakiś sposób.
- Na mnie nie działają te twoje sztuczki kolo, zresztą dobrze wiesz, że mnie nie zabijesz. - W tym przejrzałem na oczy, choć dobrze już o tym wiedziałem.
Jeżeli jednak zdawałem sobie z tego sprawę, dlaczego postanowiłem z nim zadrzeć i zamordować jego brata?
Nigdy nie miałem tego w planach, po prostu ignorowałem tego cholernego wirusa i skupiałem się na innych AU.
Ale ostatnio podejmowałem strasznie dużo pochopnych decyzji.
Czyżby to Dust miał na mnie taki ogromny wpływ?
Nie miałem czasu na zastanawianie się nad tą sprawą i musiałem odłożyć ją na później, gdyż powoli obraz zaczął rozmywać mi się przed oczami.
- I lepiej mnie nie denerwuj. - Zsunął swoje okulary, a mglista rzecz, która ulatniała się spod nich, przyprawiała mnie o dreszcze.
Szlag, ledwo co byłem w stanie na niego patrzeć i nie wiedziałem jak sobie poradzić z tą sytuacją, na szczęście poluzował trochę uścisk w drugiej dłoni, w
której ciągnął za sznurki, aby mnie kontrolować.
Wykorzystałem to i poruszyłem się, w wyniku czego wytrąciłem go z równowagi.
Przeciąłem kością sznurki, żeby stracił możliwość panowania nad moimi rękoma.
Odsunąłem się na bezpieczną odległość.
Złapałem się za szyję i chwilę pokasływałem.
Teraz to dopiero byłem wkurwiony.
To on mimo wszystko nie powinien denerwować mnie.
Skoro tak chciał grać, to miałem zamiaru pokazać mu sztuczki, których jeszcze nie widział.
Zespawniłem dziesięć smoczych jam i dwa owinąłem sznurkami.
Następnie przeteleportowałem się, a gdy one wystrzeliły w szkieleta, pozostałe dwa, które zostawiłem przy sobie zaskoczyły go od tyłu.
Sprawnie unikał wszystkich moich strzałów, więc przeszedłem do innych ciosów.
Z ziemi wysunęła się pierwsza kość, kiedy odskoczył do tyłu, kolejny szereg ciągnął się za nim na daleką odległość, jednakże on odbijał się rękoma od ziemi i
robiąc przewroty w tył, z łatwością je pokonywał.
Zapadła między nami grobowa cisza, aż przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
Teleportowałem się i owinąłem gałąź drzewa sznurkami. Następnie to samo wykonałem z drugim, rosnącym obok.
Pojawiłem się za Freshem i udawałem, że chciałem go zaatakować od tyłu.
Tak jak myślałem, uniknął całej mojej serii blasterów, które zaprowadziły go w punkt, do którego planowałem go doprowadzić.
Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
Machnąłem ręką, wyrywając roślinę z korzeni i zrzucając na Fresha.
Kosztowało mnie to sporo siły, ale on nie był byle kim, więc zostałem do tego zmuszony.
Uniknął tego z trudem.
Był strasznie zwinny i szybki.
Zaczynało mnie to irytować, więc podleciałem blisko niego.
- Czyżbyś się już zmęczył? - Szepnąłem tuż przy jego uchu, strzeliłem blasterem i zniknąłem, pojawiając się po drugiej stronie.
Wiedziałem, że w powietrzu nie zdąży zrobic kolejnego uniku, więc szybko dowaliłem mu największym, jakiego byłem w stanie zespawnować.
Machnąłem ręką w dół, a laser ze smoczej jamy trafił prosto w Fresha.
Stanąłem na ziemi.
Zrobiliśmy tu niezły kataklizm.
Heh, ucieszyło mnie to.
Znajdowaliśmy się we FlowerFell, o ile się nie myliłem, ale kogo by to obchodziło.
Istotnym było, że mogłem zniszczyć jakąś część kolejnego, durnego wszechświata.
Gdy mgła opadła ujrzałem w niej, lecącego w moim kierunku Fresha.
Już zdążył się zregenerować i nie miał nawet ani jednej ryski na swoim ciele.
Wzdrygnąłem się i ominąłem to paskudztwo.
Zdziwiłem się jego kolejnymi atakami, próbował uderzać mnie bezpośrednio bez żadnej broni.
A to cholerny robak.
Teleportowałem się za każdym razem, aż w końcu powoli zaczynałem się już męczyć.
Kropelki potu spływały po mojej czaszcze, a oczy były zmęczone bardziej niż kiedykolwiek.
Musiał przyjść akurat wtedy, gdy miałem zamiar trochę odsapnąć.
Tamten blaster kosztował mnie sporo wysiłku, a poza tym glitche wcale mi nie pomagały.
Gdy starał się być jak najbliżej mnie, czyli chciał mnie kopnąć lub nadzwyczajnie uderzyć z pięści, coraz trudniej było mi przez słowa latające wokół
mnie,cokolwiek zobaczyć.
Mój wzrok zawsze był kiepski, ale w takich momentach naprawdę mnie to wkurzało.
Fresh znał doskonale moje słabe strony.
Wiedział, że powodując u mnie gtlichowanie, ograniczy pole mojego widzenia, a żeby taki efekt uzyskać naprawdę nie potrzeba wiele.
Czasami wystarczy zwykła próba kontaktu fizycznego.
O którą właśnie w tym momencie się starał.
- Wystarczy! - Zplątałem go moimi nićmi, ale byłem ostrożny, gdyż wiedziałem, że z tym gościem nie ma żartów.
- Spadaj stąd, obrzydliwa pluskwo! - Wyrzuciłem go, niczym piłkę do kosza jak najdalej stąd.
Otworzyłem portal i miałem już do niego wchodzić, ale coś poczułem.
Z impetem odskoczyłem w bok.
Nie spodziewałem się, że jakakolwiek kość może lecieć w moją stronę.
Czy byłem aż tak przewidywalny, że zdążył ją zrespić i wystrzelić w moją stronę, podczas gdy on sobie leciał w bieszczady?
Mało brakowało, choć powiedziałem to za szybko, gdyż poczułem pieczenie na lewym policzku.
Dotknąłem tego miejsca opuszkami palców i wystawiłem dłoń przed swoim nosem, patrząc na zakrwawione koniuszki.
Szlag, te małe gówienko mnie trafiło.
I akurat w tym momencie glitche musiały jeszcze bardziej utrudnić mi sprawę.
Byłem w bardzo niefortunnej sytuacji.
- Przyżbym trochę za bardzo skopał ci zadek, Error? - Warknąłem wściekle, ignorując tę zadrapanie i skupiając się na nim.
Czy on sugerował, że byłem słaby?!
Gdy mi przeszło i byłem w stanie zobaczyć go całego, akurat wtedy musiał zniknąć z mojego pola widzenia.
Niczym trudnym było ominięcie kolejnej serii jego blasterów.
Odpowiedziałem mu tym samym.
Walczyliśmy tak jeszcze przez parę minut.
Ostatecznie serce waliło mi tak mocno, że myślałem, że za chwilę wypadnie.
Również zaczynałem dyszeć, gdyż moja energia powoli się kończyła.
Przestała mnie bawić cała ta sytuacja.
Nie przestawał mnie atakować, ponadto atakował coraz to mocniej.
Czy on chciał mnie zabić?
Zabrało mi wdech w piersiach na tę myśl.
- Może to cię oduczy lekceważenia mnie. - Nagle za moimi plecami pojawiła się smocza jama, ale nie jedna. Spostrzegłem, że zostałem nimi otoczony.
Nie mogłem uwierzyć, że był w stanie tyle z siebie wycisnąć.
Jednak biorąc pod uwagę fakt, że był kim był, wszystko wydawało się możliwe.
To nie było nie możliwe, żeby go zabić, a już na pewno nie w pojedynkę, chociaż śmiałem wątpić, że nawet i parenaście osób nie dałoby rady wymazać go
całkowicie.
Wtem dostrzegłem, że mimo wszystko był trochę zmęczony.
Ale jego szybka regeneracja sprawiała, że te chwilowe osłabienie było dla niego niczym.
Chyba wynik tej bitwy był już z góry przesądzony.
Nie chciałem myśleć o tym, że to ja zostanę wymazany przez jakiegoś brudnego glitcha.
Teleportowałem się i uniknąłem ciosu, odepchnąłem się reką od ziemi i upadłem na tyłek, szurając nim po ziemi.
Wkrótce zatrzymując się, otworzyłem szybko powieki, a przede mną ukazała się ogromna dziura.
Nie chciałbym, żeby tamto mnie trafiło, inaczej prawdopodobnie nic by po mnie nie zostało.
Biorąc pod uwagę również stan, w jakim się aktualnie znajdowałem.
Naprawdę miałem już dosyć, dawno straciłem ochotę na walkę z nim.
To było nie wykonalne, aby go zniszczyć.
Cała ta chęć mordu zniknęła i aktualnie zastanawiałem się, kiedy wykona ostateczny ruch i mnie zamorduje.
Heh, nie. To nie było do pomyślenia.
To on miał tutaj zginąć, a nie ja.
Musiał być jakiś sposób, żeby się go pozbyć i ja to zrobię!
Poderwałem się od ziemi, wystrzelając w jego stronę.
Zdziwiony moim gwałtownym odzyskaniem energii, uchylił się przed splątaniem w moje nici, ale to nie w jego celowałem, a w blaster, który zrespawniłem.
Następnie przyciągnałem go do siebie i przekręcając w jego kierunku, odpaliłem go.
Ukucnął, unikając mojego ruchu.
Laser trafił jego czapkę i nieco mu ją zniszczył.
Wyprostował się i miałem wrażenie, że już naprawdę się wściekł.
Szlag, nie przemyślałem tego.
Byłem pewny, że jednak go trafię.
Ale nie byłem w stanie dorównać mu prędkością, nawet w przypływie nagłej determinacji.
Nagle rzucił się w moją stronę, a ja jedynie zdążyłem zrobić krok do tyłu, niestety nie uniknąłem w pełni jego ciosu.
Był zbyt szybki i upadł na mnie, jednocześnie przewracając mnie na grunt.
Za... dużo... kontaktu... fizczynego...
Nie dopuściłem jednak do tej samej sytuacji jak pod drzewem i przebiłem go kością.
Tu go zaskoczyłem.
Wypluł krew i zacisnął zęby ze złości.
To były resztki mojej siły.
Zepchnąłem jego okropne cielsko z siebie i oddychałem głęboko, jednak nic kompletnie nie widziałem.
Nie mogłem tak szybko przestać się glitchować, w wyniku czego obawiałem się, z której strony wyskoczy na mnie Fresh.
Wyciągnął kość wbitą w środek jego, a wtedy dziwny ciemno fioletowy dym, unosił się wokół niego.
Ale był to tylko ułamek, oprócz tego nie widziałem dokładnie.
Lecz prawdopodobnie tak wyglądała jego regeneracja.
Wtem usłyszałem odgłos pojawiającego się blastera.
Wykręciłem szyję w stronę dźwięku i byłem w stanie zobaczyć te wielkie oczy smoczej jamy.
Niestety nie mogłem się ruszyć z wiadomych przyczyn, nie widziałem nawet za dobrze, a także to wszystko działo się tak szybko.
Nie mogłem już za nim nadążyć.
On był zbyt silny i wiedział o mnie za dużo.
Przegrałem.
Jednak nagle ogromny mur pojawił się tuż przedemną. Zablokował on strzał z blastera, jak tarcza.
Po kontaktcie z laserem zaczął się rozpływać i zmienił kolor na czarny.
Stał się cieczą, która śmierdziała jak...
...atrament.
C.D.N
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top