55

Fallon

Wrzeszczałam w ramię Nixona. Obserwowałam z okna samochodu, jak dom się pali.

- Gdzie jest Xavier?! On nie mógł tam zostać!

- Laleczko, uspokój się. Twój książę zaraz do nas wróci.

Szloch i błagania poszły w niepamięć, gdy z płomieni wyłonił się on. Zmęczony, zniszczony, ale cholernie piękny Xavier Bartello.

Rzuciłam się do klamki drzwi, aby czym prędzej go uściskać, ale Nixon trzymał mnie za nadgarstki. Siedziałam na jego kolanach półnaga, mając na sobie tylko bluzę Xaviera, którą wcześniej mi oddał. Jej ciepło i zapach mnie uspokajały, jednak serce zaczęło bić normalnie z chwili, w której Xavier wszedł do wozu.

Zarzuciłam mu ręce na szyję, płacząc głośno. Usiadłam na nim okrakiem, przytulając go tak, jakbym nie dowierzała, że naprawdę był tutaj obok. Żył i nie miał żadnych obrażeń. Wyłonił się z płomieni otaczających posiadłość niczym anioł ciemności. Niczym bohater hollywoodzkiego filmu. Niczym mój anioł stróż, którym przecież był.

- Kocham cię, aniele. Już po wszystkim. Nigdy więcej nikt nam nie zagrozi.

Nie obchodziło mnie to, co stało się z Giovannim. Xavier urządził niezły pokaz, wyładowując na swoim oprawcy całą frustrację. Niejednokrotnie musiałam oderwać wzrok od przedstawienia, przytulając się do Nixona. Moja złość na niego już dawno odeszła w niepamięć. Nie miałam sumienia się na niego gniewać, widząc tyle cierpienia w jego oczach.

Z natury byłam dobrą osobą i lubiłam innych ludzi. Mimo tego, że zostałam przez wielu mocno skrzywdzona, wciąż pokładałam w nich nadzieje. 

Nie każdy człowiek był dobry i nie powinnam mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Uświadomił mi to dopiero Xavier, który pewnego dnia, tuż po moich dwudziestych pierwszych urodzinach, zjawił się w moim domu i zabrał mnie z piekła, w którym żyłam zamknięta z ludźmi, którzy nazywali siebie moimi rodzicami. Wkroczyłam do niebezpiecznego świata zamkniętego za murem, w którym odnalazłam spokój i ludzi, którym ufałam. Może nie udało mi się uratować Brantleya, ale Nixon uświadomił mi, że chłopiec miał się lepiej tam, gdziekolwiek teraz był. Ciężko było mi pogodzić się z jego śmiercią, której mogliśmy zapobiec, ale nie mogłam zadręczać się tym w nieskończoność.

Xavier kołysał mnie w ramionach, gdy samochód ruszył. Za kółkiem siedział tajemniczy mężczyzna, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Prawie w ogóle się nie odzywał.

Wiedziałam, że jechanie w takiej pozycji nie było bezpieczne, ale nieznajomy jechał powoli. Xavier ochroniłby mnie w razie wypadku. Już nieraz pokazał, że potrafił postawić dla mnie świat do góry nogami.

Po jakimś czasie płaczu i przytulania dojechaliśmy na lotnisko. Nixon wyszedł z samochodu jako pierwszy i otworzył drzwi dla mnie i mojego księcia. Objęłam Xaviera nogami w biodrach i patrzyłam, jak z drugiego samochodu wysiadają Paxton, Vitale i nieznajomi mężczyźni. Najwyraźniej w akcję ratunkową było zaangażowanych więcej osób niż tylko moi ukochani faceci z Zariya.

Kiedy weszliśmy na pokład niewielkiego, ale luksusowego dwuskrzydłowca, Xavier posadził mnie na fotelu przy oknie, sam zajmując miejsce obok mnie. Chwyciłam go za ręce po tym, jak przykrył mnie kocem. Wciąż był półnagi, ale jego ciało było tak rozgrzane, że nie potrzebował koszulki.

- Kim są ci mężczyźni? - spytałam szeptem, obserwując nieznajomych facetów wkraczających do samolotu.

- To Amo Mancuso i jego świta. Należą do mafii z Los Angeles. Nixon zwrócił się do nich, aby pomogli nam cię odzyskać. Nie masz pojęcia, jak się o ciebie bałem, aniele. Myślałem, że cię stracę.

Xavier przysunął sobie moją dłoń do ust i złożył na niej pocałunek. Oczy zaszły mi łzami, kiedy uświadomiłam sobie, że koszmar się skończył. Giovanni, Niccolo i cała ich świta byli martwi. Xavier zemścił się na kacie z przeszłości i dał nam szansę na nowe, lepsze życie pozbawione strachu i beznadziei.

Objęłam drżącą dłonią policzek Xaviera. Nachyliłam się i pocałowałam go w usta.

- Oni mnie gwałcili - wyszeptałam drżącym głosem. Czym innym było mówienie tego do siebie w myślach, a czym innym przyznanie tego na głos.

- Aniele...

- Boję się, że mogę być w ciąży.

- Aniele, posłuchaj - rzekł miękko, chwytając moją twarz w dłonie. Oparł swoje czoło o moje, gdy ja oddychałam ciężko. - Kiedy wrócimy do domu, przebadamy cię. Zawiozę cię do zaufanego szpitala i zrobimy badania. Jeśli będziesz w ciąży i zdecydujesz się usunąć dziecko, będę w tym z tobą. Zrozumiem, jeśli nie zechcesz mieć w sobie czegoś, co kojarzyłoby ci się z tymi bydlakami.

Skinęłam głową, wdzięczna Xavierowi za jego wsparcie.

Miałam szczerą nadzieję, że jednak nie będę w ciąży. Nie chciałabym zabijać niewinnego dziecka. Póki co wolałam o tym nie myśleć. Na razie pragnęłam się cieszyć tym, że wróciłam do mojego księcia.

- Mam na plecach wiele blizn...

Łkałam coraz mocniej z każdym słowem.

- Wiem. Widziałem zdjęcie.

- Zdjęcie?

- Ktoś na przyjęciu nad basenem zrobił ci zdjęcie. Amo Mancuso dostał je w swoje ręce. Tak mi przykro, moja słodka Fallon.

- Nie chcę, żebyś przestał mnie kochać.

- Co ty wygadujesz?

Byłam wrakiem emocjonalnym i nie kontrolowałam słów. Płaczem przyciągnęłam na siebie uwagę Paxtona, który zatrzymał się przy naszych fotelach. Pogłaskał mnie po głowie i odszedł, uśmiechając się boleśnie. Jak na jego milczący tryb życia ten gest stanowił dla mnie wiele.

- Fallon, spójrz na mnie. Dlaczego myślisz, że mógłbym przestać cię kochać? Czy zdajesz sobie sprawę, że jesteś jedynym światłem w moim mrocznym życiu? Pisałem z tobą dwa lata, dzień w dzień odliczając, kiedy będę mógł cię porwać. 

- Chodzi o blizny...

Xavier westchnął głośno. Samolot jeszcze nie wystartował. Mężczyzna podniósł mnie z fotela i posadził na sobie okrakiem. Chwycił mnie za ramiona, patrząc mi w oczy.

- Mam w dupie to, czy masz na plecach blizny, aniele. Oczywiście, że wolałbym, abyś ich nie miała, bo wiem, jak się z nimi czujesz, ale dla mnie to nie ma znaczenia. Kocham cię za to, kim jesteś. Kocham cię za twoje troskliwe i kochające serce. Kocham cię za twój uśmiech. Kocham cię za to, co robisz ze mną w łóżku. Kocham cię za twoją uległość. Kocham cię, Fallon. Jesteś moja i nie ma znaczenia, jak wyglądasz. Oczywiście jesteś przepiękna i nie wierzę, że oddałaś serce takiemu bydlakowi jak ja. Spójrz na mnie, dziecino. Wyglądam jak postać z horroru, a ty i tak mnie kochasz. Człowieka powinno się kochać za to, jakie reprezentuje wartości, a nie za to, jak wygląda.

Zarzuciłam ręce na szyję Xaviera, przytulając się do niego całym ciałem. Płakałam cicho w jego ramię, gdy on mnie kołysał. Nasze serca biły w tym samym rytmie.

Mój książę miał rację. To on, a nie kto inny, pisał mi przez ostatnie dwa lata, że najważniejsze jest serce, a nie wygląd. Może myślał, że wyglądał jak postać z horroru, ale to mnie do niego jeszcze bardziej przyciągało. Xavier był skrzywdzonym chłopcem, który swoim wyglądem reprezentował to, co przeszedł. Jego ciało opowiadało historię. Oboje byliśmy naznaczeni bliznami przez naszego kata, ale to nie był powód do smutku.

Odnaleźliśmy się w bólu. Przeszliśmy piekło. Jako dzieci mieszkaliśmy obok siebie, ale przyszło nam się ze sobą spotkać dopiero w życiu dorosłym. 

Lepiej późno, niż wcale.

Xavier

Fallon zasnęła na moich kolanach, gdy tylko wzbiliśmy się w powietrze. Lecieliśmy do domu. Do Salt Lake City.

Amo miał nas wysadzić po drodze do Los Angeles. Byłem cholernie wdzięczny temu człowiekowi. Gdyby nie on i jego wyszkoleni ludzie, nie udałoby nam się odnaleźć Giovanniego i przełamać systemu alarmów w posiadłości. Tylko dzięki uprzejmości gangstera z miasta aniołów odzyskałem Fallon i za to miałem u niego dożywotni dług wdzięczności. 

Głaskałem ją po włosach. Leżała zwinięta w kulkę. Wcześniej podsunąłem pod jej głowę poduszkę, aby miała wygodniej.

Patrzyłem się w widok za oknem, nie przestając się uśmiechać. W kącikach oczu czułem łzy, ale nie pozwoliłem im wypłynąć na wolność.

Pierwszy raz w życiu miałem ochotę płakać ze szczęścia, a nie ze smutku. Pozbyłem się cienia, który nawiedzał mnie w koszmarach przez ostatnie lata. Terapia Nixona nie poszła na marne. Gdyby nie on, nie byłbym w stanie stanąć przed swoim oprawcą. We wspomnieniach bałem się go, ale kiedy przyszło co do czego, nie krępowałem się. Zabiłem go z brutalnością, odwdzięczając mu się za to, co zrobił mnie i mojej ukochanej.

Usłyszałem cichy dźwięk obok siebie. Odwróciłem głowę i zobaczyłem uśmiechniętego Nixona. Mimo zmęczenia na twarzy, był szczęśliwy.

Mężczyzna ukucnął obok nas. Pogłaskał Fallon po włosach i pocałował ją w czubek głowy.

- Xavier, przepraszam.

Pokiwałem przecząco głową na znak, że już dawno o tym zapomniałem.

- Nie masz za co. Uratowaliśmy ją. Zabierzemy ją do domu, gdzie będzie bezpieczna.

- Myślę, że to czas, aby opuścić Zariya.

Spojrzałem na niego niepewnie, marszcząc brwi.

- Co masz na myśli?

- To miasto przyniosło nam wiele bólu. Jestem gotów wypuścić na wolność mieszkańców, zapewniając im przy tym pomoc psychologiczną i opiekę zdrowotną. Umieszczę ich w różnych miastach, uprzednio załatwiając im protezy. Dzieci z sierocińca trafią do domu dziecka w Kentucky. Sprawdziłem ten ośrodek. Jest piękny i bezpieczny. Julie odnajdzie się tam jako pracownica. Kiedy już wszyscy opuszczą Zariya, puszczę miasto z dymem.

- Co będzie z naszym domem?

Nixon uśmiechnął się, patrząc na Fallon, jakby była cudem. 

- Przeprowadzimy się w bezpieczne miejsce. Nie będziesz musiał się już o nic martwić. Dalej będziemy działać jako mafia, ale zapewnię nam lepsze bezpieczeństwo. Nie zdradzę ci jeszcze, gdzie się wyprowadzimy, ale...

- Ale? 

Brunet westchnął, ocierając łzy.

- Wiele przeszliśmy, Xavier. Nie zdziwię się, jeśli zechcesz wyfrunąć z gniazda i zamieszkać sam.

- Chyba żartujesz. 

- Powiedziałem coś nie tak?

- Nigdzie się nie wybieram, szefie. Ty, Paxton, Vitale i Fallon jesteście moją rodziną. Nie myślcie, że uda wam się mnie pozbyć. Będziemy mieszkać razem i nie dyskutuj ze mną. Proszę jednak, aby w nowym domu znajdował się pokój zabaw, w którym będę mógł zajmować się moją księżniczką. 

Nixon zaśmiał się, kiwając głową.

- Jasna sprawa. Każę wybudować lochy z łańcuchami.

Uśmiechnąłem się. Gdybym nie trzymał na kolanach Fallon, uściskałbym go.

- Wracamy do domu, laleczko - wyszeptał Nixon, gładząc moją ukochaną po głowie. Albo mi się wydawało, albo naprawdę się do niej zbliżył. Jednak nie na tyle, aby mi ją odebrać. Na to nigdy bym mu nie pozwolił. - Twój kochaś sprawi, że niebawem odetchniesz i zaznasz spokoju. Już moja w tym głowa, abyście oboje byli szczęśliwi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top