50

Xavier 

- Kurwa, to niemożliwe!

Stałem na szczerym polu, na którym nie było nic. Doskonale pamiętałem, że to tutaj byłem więziony przez mojego oprawcę, gdy zostałem przeniesiony. W niewoli spędziłem kilka dni i nie było mi dane wychodzić na zewnątrz, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Już jako dzieciak nauczyłem się jednak, aby maksymalnie wytężać wolne zmysły. Dlatego gdy pobito mnie do nieprzytomności i wpakowano do worka, dostrzegłem przez niewielkie dziury kilka drzew w oddali i wysoki budynek, którego tutaj dłużej nie było.

- Jesteś pewny, że w tym miejscu cię więziono?

- Tak, jestem tego, kurwa, pewny!

Vitale patrzył na mnie jak na siedem nieszczęść. Paxton wbił dłonie do kieszeni i przechadzał się po rozległym terenie, czekając na dalszy bieg wydarzeń. 

Myślałem, że Nixon powiedziałby mi, gdyby dowiedział się, że miejsce mojego uwięzienia przestało istnieć. Byłem pewny, że szef bacznie obserwował sytuację mojego oprawcy, jednak wystarczyło na chwilę przymknąć oko, aby skurwiel wziął sprawy w swoje ręce i uprowadził Fallon.

- Dzwoń do Nixona. W tej chwili.

Stanąłem blisko Vitalego, krzyżując ręce na piersi. Żałowałem, że mój wygląd nie działał na niego jak straszak. Moi najbliżsi byli przyzwyczajeni do tego, że moje ciało wyglądało jak chodząca tragedia, więc na Vitale nie zrobiło większego wrażenia to, w jaki sposób patrzyłem na niego zdrowym okiem.

- Szef zakazał mi wyznania ci prawdy, Xavier - wyszeptał błagalnie, patrząc na mnie jak na ostatnią deskę ratunku. - Naprawdę tak bardzo masz mnie w dupie? Nie obchodzi cię, że Nixon ukręci mi kark, gdy się dowie, że wszystko ci powiedziałem?

- I tak masz przejebane. Powiedziałem, że wstawię się u Nixona za tobą, ale musisz mi pomóc do końca rozwikłać tą sprawę. Szef musi robić coś w kierunku odzyskania Fallon. Jeśli nie wyjmiesz z kieszeni telefonu i do niego nie zadzwonisz, pobiję cię. Nie tak, żebyś doznał poważnych obrażeń, ale wystarczająco, abyś wiedział, że ze mną nie powinieneś zadzierać.

Vitale patrzył na mnie z nienawiścią, podczas gdy Paxton spacerował w kółko, wdychając świeże powietrze. 

Wyciągnąłem przed siebie rękę. Vitale warknął gniewnie, po czym wyjął telefon i wsunął mi go w dłoń. Uśmiechnąłem się zwycięsko i odszedłem na bok.

Na wyświetlaczu zobaczyłem małą dziewczynkę. Miała blond włosy i urokliwy uśmiech. Była ubrana w różową sukienkę i trzymała za rękę wytatuowanego faceta. Na fotografii znajdowała się tylko dłoń mężczyzny, ale poznając tatuaże, domyśliłem się, że był to Vitale.

Odwróciłem się do blondyna, ale on odszedł ode mnie, zbliżając się do Paxtona. Zakląłem pod nosem, domyślając się, że spierdoliłem sprawę. Nie powinienem był tak naskakiwać na Vitalego, ale emocje wzięły nade mną górę. Nie potrafiłem się kontrolować, jeśli chodziło o Fallon.

Spychając temat nieznanego mi dziecka, wybrałem z kontaktów numer Nixona. Postanowiłem, że nie odezwę się jako pierwszy. Może, gdy pozwolę mu mówić, nie zorientuje się, że ktoś przechwycił telefon mojej tymczasowej niańki.

- Dobrze, że dzwonisz, Vitale - wycharczał Nixon do telefonu. W tle słyszałem ryk silnika. Pewnie poszukiwał Fallon na własną rękę, jeżdżąc po okolicznych stanach. - Dojechałem do Los Angeles i zawarłem sojusz z Amo Mancuso.

Wytrzeszczyłem oczy, ale nic nie powiedziałem. Czekałem, aż zacznie mówić dalej.

- Musiałem to zrobić, aby zdobyć informacje o Carlosie Giovannim. Okazało się, że Fallon przetrzymywana jest w Denver. Tam przynajmniej znajduje się teraz Giovanni. Jadę na lotnisko i niebawem wyruszamy do Kolorado. Kiedy tylko dowiem się więcej, zadzwonię do ciebie. Jak się czuje Xavier? Niczego nie podejrzewa?

Buzowały we mnie najróżniejsze emocje, poczynając od przerażenia aż do rozbawienia. Zaśmiałem się więc do słuchawki, a po drugiej stronie zapanowała cisza.

- Zamorduję cię gołymi rękami, jeśli nie znajdziesz zguby. Kazałeś Vitalemu i Paxtonowi mnie uprowadzić, abym z dala od Zariya mógł dojść do siebie po śmierci Brantleya. Oponowałem i stawiałem się, ale wkrótce uległem twojemu zastępcy od psychologicznych spraw. Poddałem się Vitalemu i wyzdrowiałem na psychice po odejściu dziecka, które kochałem ponad wszystko. Miałeś jedno zadanie, Nixon. Jedno jebane zadanie. Skoro siłą odseparowałeś mnie od mojej księżniczki, miałeś obowiązek o nią zadbać i dopilnować, aby nie stała jej się krzywda. Nienawidzę cię za to. Kurwa, nienawidzę!

Rzadko okazywałem słabość. Działo się to głównie podczas sesji Nixona, gdy ten chłostał mnie po plecach albo kazał klęczeć u swoich stóp. Płakałem wówczas jak bóbr, obwiniając się za całe zło tego świata. 

- Xavier, nie chciałem...

- Gówno mnie obchodzi, czego chciałeś! - krzyknąłem, nie mając wpływu na łzy, które potoczyły się po moich policzkach. Przyciągnąłem na siebie uwagę moich towarzyszy, którzy jednak stali dalej w oddali. Dobrze zrobili. Gdyby się do mnie zbliżyli, nie ręczyłbym za siebie. - Spieprzyłeś mi życie, Nixon! Przysięgam ci, że jeżeli Fallon jest martwa, uduszę cię. Nie będzie mnie obchodziła nasza przyjaźń. Zniszczę wszystko, na co pracowałeś latami.

- Posłuchaj mnie przez chwilę, kurwa!

- Nie będę cię słuchał, skurwielu! Przez ciebie Fallon najprawdopodobniej jest gwałcona i poniżana przez człowieka, który zniszczył mnie w każdym możliwym aspekcie życia!

Po drugiej stronie zapanowała cisza. Słyszałem urywany oddech Nixona. Trudno było mi go sobie wyobrazić w chwili słabości, jeśli miałby płakać, ale w tej sytuacji wszystko było możliwe.

- Podróż do Denver zajmie nam samochodem osiem godzin - oznajmiłem, nie doczekawszy się odpowiedzi Nixona na mój wybuch. - Na miejscu chcę się z tobą spotkać, abyśmy razem odnaleźli Fallon. Spierdoliłeś sprawę koncertowo i mam nadzieję, że masz tego świadomość. Jestem na ciebie wkurwiony. Nigdy nie sądziłem, że będę chciał cię zabić, ale w tej chwili niczego innego nie pragnę.

Rozłączyłem się, nie czekając na zdanie Nixona. Zostawiłem telefon włączony i nie rzuciłem nim o ziemię z czystego szacunku do Vitalego. W końcu w tym urządzeniu miał zapisaną historię, o której nie miałem pojęcia.

Na razie miałem na głowie jednak ważniejsze sprawy. Tajemnicza dziewczynka mogła poczekać.

Fallon

- Jak mogłeś jej to zrobić?!

- Musiałem ją ukarać, do cholery! Chciała ode mnie uciec! Miałem dać jej za to buziaka i nagrodzić, kuźwa?!

Wszystkie głosy dochodziły do mnie jakby z oddali. Byłam zbyt słaba, aby otworzyć oczy. Czułam się tak, jakby ktoś otumanił mnie lekami, które nie pozwalały mi samodzielnie myśleć. Unosiłam się gdzieś wysoko, gdzie nie istniały problemy. Gdzieś, gdzie byłam sama, ale mimo tego czułam ciepło i spokój. Tutaj nikt nie mógł mnie skrzywdzić. Byłam bezpieczna.

Przyjemny spokój zaczął powoli zanikać. Siłą umysłu starałam się go przy sobie zatrzymać, aby nie musieć wracać do brutalnych realiów mojego życia. 

Coraz silniej odczuwałam ból w plecach. Było mi zimno. Moje zmarznięte ciało nie było niczym przykryte. Czułam na sobie zimny pot. Trzęsłam się. Gdybym miała siłę, rozpłakałabym się z bólu. Takiej agonii bowiem nie czułam nigdy wcześniej. Byłam roztrzęsiona, zmarznięta i samotna. 

- Budzi się. Proszę, nie podejmuj kolejnych pochopnych decyzji. Jeszcze jeden taki wybryk, a dziewczyna umrze. Jest zbyt słaba, aby poradzić sobie z takim bólem. To nie żaden przestępca, żeby traktować ją jak gwałciciela młodych dziewczynek. Choć sam chyba doskonale wiesz, jak to jest kogoś tak traktować.

- Zamknij się. Nie płacę ci, żebyś mnie pouczał. Jesteś tylko lekarzem.

- Jako lekarz więc błagam cię, abyś pozwolił jej dojść do siebie. Niemiłosiernie ją skrzywdziłeś. Chwila dłużej tortur i odeszłaby. Jej ciało by tego nie wytrzymało.

Powoli otworzyłam oczy. Obawiałam się, że zaatakuje je intensywne światło słoneczne, ale nic takiego na szczęście się nie stało. 

Leżałam na brzuchu, zupełnie naga. Próbowałam poruszyć ręką, abym mogła znaleźć koc, którym mogłabym się przykryć. Potrzebowałam go nie tylko dlatego, że było mi niewyobrażalnie zimno, ale również dlatego, że chciałam poczuć się bezpieczna. Nie miałam nikogo, kto mógłby wziąć mnie w objęcia i wyszeptać, że wszystko będzie dobrze. Gdy byłam młodsza, tak radziłam sobie z brakiem bliskości. Otaczałam się mnóstwem koców i poduszek. Czułam, że teraz będę musiała radzić sobie w ten sam sposób.

- Spokojnie, Fallon. Jesteś bezpieczna.

Przed sobą ujrzałam twarz Bartolomeo. Lekarz ukucnął obok łóżka i uśmiechnął się do mnie ciepło.

- Nie zwracaj się do niej po imieniu. To niewolnica.

W zasięgu mojego wzroku pojawił się Giovanni. Był nienagannie ubrany, choć włosy miał w nieładzie. Spojrzał na mnie zbolałym spojrzeniem.

- Pozwól, że teraz ja będę miał ją pod swoją opieką.

- Bartolomeo, zaraz każę ci wyjść. Pamiętaj, że mam na muszce lufy twoją żonę i dziecko. Nie uśmiecha mi się ich krzywdzenie. Tylko ci przypominam, kto ma tutaj władzę.

Patrzyłam się błagalnie na lekarza. Wiedziałam, że wybierając, zawsze postawiłby na żonę i dziecko. Ja byłam dla niego tylko pacjentką, którą dość często odwiedzał.

Kiedy lekarz wstał i stanął przed Giovannim, zacisnęłam palce na prześcieradle. Obawiałam się, że lada moment rzucą się sobie do oczu. Nie chciałam, aby Bartolomeo przeze mnie cierpiał. Był dobrym człowiekiem, choć pracował dla potwora. 

- Wiesz, że kocham swoją żonę. Nigdy nie pozwoliłbym, aby taki świr jak ty położył na niej łapska. Wiesz też, że nie wybrałbym twojej nowej niewolnicy ponad moje prywatne życie. Próbuję jednak dotrzeć do twojego rozsądku. Chcę ci pokazać, co zrobiłeś tej dziewczynie. Gdybyś traktował ją należycie, nie chciałaby od ciebie uciec.

Giovanni zacisnął dłonie w pięści. W mojego gardła wydobył się dźwięk, który przypominał coś pomiędzy jękiem a szlochem. Zwróciłam tym na siebie uwagę mężczyzn.

- Nie zabiję cię tylko dlatego, że twoje dziecko straciłoby ojca, a ja zaufanego pracownika - kontynuował mój oprawca, zdecydowanie wygrywając z Bartolomeo w walce na spojrzenia. - Będziesz przychodził do mojej niewolnicy regularnie, ale nie masz prawa rozmawiać z nią o niczym. Za każdym razem przy wizycie będzie mój strażnik, jeśli mnie nie będzie w pobliżu. Wylecz jej rany i nie baw się w mojego psychologa od siedmiu boleści.

- Pamiętaj, co robisz, szefie.

Bartolomeo wziął swoją torbę lekarską i wyszedł. Nie zaszczycił mnie nawet jednym spojrzeniem. Trzasnął za sobą drzwiami, na co się wzdrygnęłam. Na nowo poczułam dreszcze, które tym razem nie były spowodowane tylko panującym w pomieszczeniu chłodem.

Zostałam sama z potworem, który bez cienia skruchy mnie katował. Przyłożył mi kilkukrotnie żelazny pogrzebacz do pleców, torturując mnie niewyobrażalnym gorącem. Wiedziałam, że będę miała po tym kolejne blizny na tych, które nie zdążyły się nawet zagoić po poprzedniej sesji biczowania.

Brunet usiadł na brzegu łóżka. Patrzyłam w jego oczy ze strachem. Wstrzymałam oddech, który po chwili musiałam wypuścić, nie chcąc się udusić.

Giovanni wyciągnął do mnie rękę, a ja zamknęłam gwałtownie oczy. Czekałam, aż mnie uderzy, ale zamiast tego pogłaskał mnie po głowie. Wsuwał palce w moje włosy i je przeczesywał.

- Nie chciałem cię ukarać, księżniczko. Musiałem ci pokazać, gdzie jest twoje miejsce. Za kilka dni powinnaś być w stanie stanąć na nogach. Do tego czasu opieką nad tobą zajmę się ja.

Zapłakałam cicho. Ostatnim, czego potrzebowałam, było towarzystwo tego potwora. Choć sama nie wiedziałam, czy lepsza była obecność jego czy Niccolo.

- Nie skrzywdzę cię więcej w taki sposób, kochanie - kontynuował zbolałym głosem przepełnionym współczuciem. Cóż, nie trzeba było mnie wcześniej katować. Może teraz nie byłbyś taki smutny, że na kilka dni straciłeś zabawkę do ruchania. - Wierzę, że nigdy więcej nie dasz mi powodu, abym ci to zrobił. Teraz śpij. Obiecuję, że będę przy tobie czuwał.

Mężczyzna pochylił się, całując mnie w czoło. Chwycił mnie za rękę, a kiedy splótł palce naszych dłoni, odpłynęłam w bezpieczną nicość.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top