44
Nixon
Nigdy bym nie pomyślał, aby zabezpieczyć podziemne tunele znajdujące się pod Zariyą. Nie korzystałem z nich często. Prawie nigdy. Z miasta wyjeżdżaliśmy główną bramą, która była pilnie strzeżona przez opłacanych przeze mnie strażników. O tunelach zdążyłem zapomnieć po śmierci tej szumowiny zwanej moim ojcem. Teraz, po kilku latach, pędziłem nimi jak tyran. To była jedyna możliwa droga ucieczki człowieka, który uprowadził Fallon.
Miałem łzy w oczach. Poczucie bezsilności było mi obce. Dlatego więc zacząłem śmiać się głośno, gdy poczułem na policzkach łzy.
Kochałem Fallon jak młodszą siostrę. Może moja terapia nie pozwalała tak nazwać naszej relacji, ale miałem to w dupie. Ludzie od lat przyklejali innym łatki, zamiast skupiać się na sobie. Moje sposoby radzenia sobie z problemami moich pacjentów były kontrowersyjne, ale nie od dziś było wiadomo, że łączenie bólu z przyjemnością jest czymś, co wielu ludziom sprawia satysfakcję.
Nie byłem gotów zadzwonić do Xaviera. Nie dość, że kilka dni temu zmarł Brantley, teraz jeszcze uprowadzono jego ukochaną księżniczkę. Xavier nigdy by mi nie wybaczył, że jej nie dopilnowałem. Pozostało mi modlić się o to, że gdy już uratuję Fallon i przywiozę ją do domu, Xavier nie obetnie mi jaj za to, co zrobiłem.
Pędziłem do miejsca, w którym pięć lat temu więziono Xaviera. Carlos zrobił z niego swoją dziwkę. Kazał mu kroczyć przy swojej nodze jak pies na smyczy. Xavier był zmuszony lizać buty swojemu panu. Nie miał szans mu się sprzeciwić, gdy bydlak go gwałcił.
Xaviera poddawałem terapii szokowej od lat. Wystawiałem go na te same sytuacje, które przeżył w niewoli u Carlosa. Czułem się jak skurwiel, gdy kazałem mu klęczeć przede mną nago i mi obciągać. Nie chciałem tego. Mój kutas nie mógł nawet stanąć. Zaciskałem wówczas dłonie w pięści, odciskając paznokcie na wewnętrznych stronach rąk. Zasłaniałem usta, aby nie wydusić z siebie szlochu. Po policzkach Xaviera płynęły łzy, ale nie mogłem wtedy przerwać. Musieliśmy przejść na nowo wszystkie sytuacje, których doświadczył u swojego podłego pana. Kosztowało mnie to wiele wyrzeczeń. Nie po to pomagałem Xavierowi przez tak długi czas, aby teraz się znów załamał. Dlatego postanowiłem odnaleźć Fallon na własną rękę. Jeśli będzie trzeba, skontaktuję się z odpowiednimi ludźmi.
Nie było bowiem szans, abym wplątał w to Xaviera.
Fallon
- Nie!
- Spokojnie, dziewczynko. Jestem lekarzem. Przyszedłem sprawdzić twój stan.
Przed moimi oczami pojawił się mężczyzna, który był po trzydziestce. Podobnie jak inni faceci w tym "domu", miał włoską urodę. Zawiesiłabym na nim oko na dłużej, jednak fakt, że był znajomym mojego oprawcy, umniejszał jego atrakcyjności.
Brunet siedział w fotelu, który wcześniej zajmował Niccolo. Nigdzie nie widziałam mojej niańki. Mężczyzna uśmiechał się do mnie ciepło, ale nie byłabym w stanie odwzajemnić tego gestu.
-Nazywam się Bartolomeo i będę twoim lekarzem prowadzącym. Masz bardzo poranione plecy, młoda damo. Dojście do siebie zajmie ci dużo czasu. Przez następny tydzień jedzenie będziemy podawać ci dożylnie. Będziesz musiała załatwiać się w łóżku.
Zamknęłam oczy. Powieki były opuchnięte przez płacz, który dręczył mnie przez ostatnie godziny. Cierpiałam zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
- Posłuchaj, Fallon - rzekł spokojnie. Nie umknęło mojej uwadze, że użył mojego prawdziwego imienia. - Wiem, że jest ci ciężko. Nie popieram większości działań pana Giovanniego, ale pracuję dla tej rodziny od pokoleń. Zdrada równałaby się z moją śmiercią, a także odejściem mojej żony i trzyletniej córeczki. Nie pozwolę sobie na uwolnienie cię z niewoli. Twój los zależy od ciebie. Poddałaś się panu Giovanniemu, co było dobrym posunięciem. Nie lubi, gdy ktoś mu się sprzeciwia. Jest w stanie zabić człowieka bez chwili zawahania.
Mężczyzna wstał. Straciłam go z pola widzenia.
- Będziesz miała blizny na plecach, pupie i udach. Mogę sprawić, aby z czasem stały się prawie niewidoczne. Ból będzie ci dokuczał przez kilka tygodni. Za siedem dni możemy spróbować postawić cię na nogi. Do tego czasu jesteś przykuta do łóżka.
- Błagam pana...
Byłam zdesperowana. Wiedziałam, że mój oprawca mógł zabić Bartlomeo za to, że ten się tak ze mną spoufalał.
Lekarz na powrót stanął przede mną. Nie zważał na moje prośby. Napisał coś na kartce i położył ją na stoliku nocnym obok łóżka.
- Przyjdę do ciebie za kilka dni. Zdrowiej, abyś wkrótce mogła służyć swojemu mistrzowi.
***
Po wizycie lekarza znów się rozpłakałam. Kiedy Niccolo przyszedł i zobaczył, że płaczę, szarpnął mnie za włosy. Spojrzałam na niego błagalnie. W tym młodym chłopaku nie było jednak cienia empatii.
Nie zdziwiłam się, gdy Niccolo przyprowadził sobie do mojej celi dwie kobiety. Były ubrane w koronkową bieliznę, która nie pozostawiała wiele wyobraźni. Myślałam, że mnie zauważą, ale one działały jak zaprogramowane. Zastanawiałam się, czy moje życie wkrótce będzie wyglądać tak samo, jak ich. Dziewczyny były młode i piękne. Obie podeszły na klęczkach do Niccolo, który rozparł się wygodnie w skórzanym fotelu.
- Popatrz sobie, dziwko - rzekł, zwracając się do mnie. - Tak będzie wyglądało twoje życie, kiedy twój mistrz wróci.
Blondynka w różowej bieliźnie stanęła za plecami Niccolo i zaczęła masować jego ramiona. Brunetka w czerwonej bieliźnie za to uklękła między udami chłopaka. Mocowała się z paskiem. Zrobiła to za wolno. Dlatego więc gdy Niccolo uwolnił się ze spodni i bokserek, zawiązał pasek na szyi dziewczyny. Odciął jej dopływ powietrza, jednak to nie powstrzymało jej przed dalszym zadowalaniem swojego właściciela. Wsunęła do ust jego penisa i ssała go tak, jakby od tego zależało jej życie.
W pewnym sensie z pewnością tak było.
Blondynka po rozmasowaniu mięśni ramion swojego oprawcy, zdjęła bieliznę. Była całkowicie wygolona. Niccolo szarpnął za pasek klęczącą między jego nogami brunetkę i postawił ją na nogi.
- Usiądź jej na twarzy - rozkazał blondynce, wskazując na brunetkę, która w dalszym ciągu miała pasek na szyi.
Ta scena była tak drastyczna i kontrowersyjna, że brało mnie na wymioty. Niccolo co jakiś czas na mnie zerkał i z satysfakcją obserwował strach w moich oczach. Był młodym chłopakiem i z pewnością miał mniej doświadczenia w sprawach seksualnych niż jego...
No właśnie.
Kim dla niego był mój oprawca?
Byłam przerażona, że niebawem ja również będę wykonywać polecenia mojego pana jak bezmózga lalka. Nie chciałam dla siebie takiego losu. Chęć odebrania sobie życia jaśniała coraz bardziej w moich myślach, jednak powstrzymywało mnie przed tym jedno.
Xavier.
Z obrzydzeniem patrzyłam, jak blondynka siada okrakiem nad twarzą brunetki, która chwilę temu położyła się na podłodze. Obie zaczęły wsuwać nawzajem języki w swoje kobiecości, jęcząc przy tym ochoczo. Niccolo obserwował je z uśmieszkiem. Masował sobie fiuta, a ja musiałam zamknąć oczy.
- Masz na to patrzeć, suko!
Wzdrygnęłam się. Posłuchałam jednak chłopaka. Patrzyłam, jak dziewczyny dochodzą na moich oczach. Gdy już było po wszystkim, podpełzły do swojego pana. Blondynka wspięła się na jego uda i wsunęła sobie do cipki jego twardego penisa. Ujeżdżała go, jęcząc przy tym bezwstydnie i odrzucając głowę w tył. Brunetka w tym czasie łasiła się do nóg swojego właściciela, mrucząc niczym kotka.
- Te suki są wyszkolone przez mojego wuja - oznajmił Niccolo, zwracając się do mnie. Ach, czyli mój oprawca był jego wujem. - Zostały zabrane z ulicy trzy miesiące temu. Przeszły liczne treningi. Szprycujemy je narkotykami, aby były posłuszne i nie myślały zbyt wiele. Dziwki, które od razu są posłuszne, nie dostają w żyłę. Wuj kazał mi cię ostrzec, suko. Jeśli będziesz dla niego posłuszna i dobra, nie będzie wbijał w twoje żyły igieł z prochami. Jeżeli jednak będziesz nieposłuszna, staniesz się bezmózgą dziwką, podobnie jak te dwie.
Niccolo dał klapsa blondynce, a ta zaczęła szybciej go ujeżdżać. Brunetka klęcząca w nogach chłopaka wsunęła rękę między nogi i zaczęła się masturbować.
Jeśli myślałam, że bycie zamkniętą w złotej klatce przez zakłamanych rodziców było piekłem, myliłam się.
Dopiero teraz miałam okazję poznać prawdziwe znaczenie tego słowa.
Xavier
Minął tydzień, odkąd zostałem uprowadzony i zamknięty przez Vitalego oraz Paxtona na odludziu. Z każdym dniem stawałem się coraz spokojniejszy. Ciągnęło mnie jednak do zabijania. Nie potrafiłem znaleźć sobie zajęcia na zabicie czasu. Zwykle męczyłem Paxtona, starając się mu wynagrodzić to, że odezwałem się do niego jak do ostatniego śmiecia, gdy ten chciał mi pomóc. Zwykle nie zabiegałem o niczyje względy, ale potrzebowałem tego człowieka u mojego boku. Kochałem go jak brata. Może i był małomówny, ale mocno go szanowałem.
Siedziałem na ganku, jedząc ciasto, które nie wiedzieć kiedy znalazło się w lodówce. Prawdę powiedziawszy, nie było mi w tej niewoli tak źle. Vitale dbał o mnie, a ja pozwoliłem mu przejąć nad sobą kontrolę. Rozmawiał ze mną o śmierci Brantleya, o związku z Fallon, a na koniec sesji dawał mi cukierka. Przy pierwszej takiej sytuacji powiedziałem mu, że może wsadzić go sobie w dupę, ale później wszedłem w rolę grzecznego chłopca.
- Jesteś gotowy, aby wrócić do domu.
Vitale stanął nade mną. Jako, że siedziałem na schodach, musiałem unieść głowę. Odezwałem się dopiero, gdy przełknąłem ciasto.
- Wracamy do domu? - spytałem, uśmiechając się jak dziecko.
- Wyruszymy jutro rano. Nie uśmiecha mi się jechać samochodem w nocy. Jeszcze jeden sen w tym spokojnym miejscu dobrze nam zrobi. Zadzwonię do Nixona i zapowiem mu, że ma poinformować strażników przy bramie, aby nas wpuścili, gdy będziemy na miejscu.
Uśmiechnąłem się, kiwając głową.
Jutro będę w stanie zobaczyć moją Fallon. Wezmę ją w ramiona, a może i padnę przed nią na kolana. Nigdy już jej nie wypuszczę. Przykuję ją do łóżka i skażę ją na wieczne tortury orgazmami. Będę ją czcił i wielbił, jak na moją księżniczkę przystało.
Tym razem dopilnuję, aby nigdy więcej nas nie rozdzielono.
Vitale zniknął w domu, a ja w spokoju dokańczałem ciasto. Obserwowałem fruwające po niebie ptaki i zachodzące słońce. Obiecałem sobie, że pewnego dnia zabiorę tu Fallon. Byłem pewien, że ten spokój jej się spodoba. Zasłużyliśmy na chwilę sam na sam, bez nadzoru Nixona.
Odchyliłem się w tył, opierając łokcie na drewnianych panelach. Przymknąłem oczy, mrucząc z rozkoszy.
Poderwałem się szybko, słysząc krzyk dobiegający z wnętrza domku. Wparowałem do środka jak huragan, szukając wzrokiem Vitalego. Krew odpłynęła z jego twarzy. Patrzył się niewidzącym wzrokiem w jeden punkt. Otwierał usta, ale nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa.
- Vitale?
Ostrożnie, aby nie wybudzić jego potwora, położyłem mu dłoń na ramieniu. Cierpliwie czekałem, aż zakończy połączenie i powie mi, co się stało. Miałem nadzieję, że nie chodziło o sprawy związane z mieszkańcami Zariya. Każdą inną mafijną drobnostkę zakończyłbym w jednej chwili.
W końcu wytatuowany blondyn odsunął telefon od ucha. Jego palec wskazujący zawisnął nad symbolem zakończenia połączenia. Pochyliłem głowę i zauważyłem, że na wyświetlaczu widniało imię Nixona.
Bez zastanowienia wyrwałem Vitalemu urządzenie z ręki. Przyłożyłem je do ucha i usłyszałem urywany oddech Nixona.
- Szefie? Co się stało?
Po drugiej stronie zapadła martwa cisza. Serce waliło mi o kości tak głośno, że słyszałem w uszach szum przepływającej krwi.
- Nie wracaj do domu, Xavier. Zostań na miejscu. Kurwa, masz tam zostać.
Nixon się rozłączył. Zmiażdżyłem w dłoni telefon Vitalego, patrząc na niego pytająco.
- Powiedz mi, do cholery, co się stało!
- Nie mogę, Xavier. Przykro mi, ale nie mogę...
- Możesz i to, kurwa, zrobisz!
Docisnąłem Vitalego do ściany. Był strażnikiem, ale siłą nad nim przeważałem. Chwilę szamotał się w moim uścisku, ale wiedząc, że nie wygra, zwiesił ramiona po bokach ciała.
- Dla twojego dobra nie mogę ci tego powiedzieć. Proszę, puść mnie. Wszystkiego dowiesz się w odpowiednim czasie i miejscu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top