42

Fallon

Cierpienie wydawało się ciągnąć w nieskończoność. Ręce rwały mnie od bólu. Byłam skrępowana w niewygodnej pozycji, co szybko dało się we znaki mojemu słabemu po zastrzyku usypiającym ciału. Byłabym w stanie nawet na chwilę zasnąć, gdyby nie wibrująca zabawka w mojej kobiecości. Nie chciałam skupiać się na orgazmach, aby nie dać satysfakcji mojemu oprawcy, gdy do mnie wróci, ale nie byłam w stanie powstrzymywać reakcji swojego ciała. 

Po jakimś czasie przestałam płakać. Nie było sensu rozpaczać nad swoim losem. Czułam, że prędzej czy później umrę. Jeśli nie zabiją mnie moi oprawcy, przy najbliższej okazji, gdy będę pozbawiona więzów, odbiorę sobie życie.

W czasie, kiedy czekałam na powrót potwora w ludzkiej skórze, myślałam o Xavierze. Gdyby w moim życiu go nie było, nie chciałabym walczyć. Kochałam go i próbowałam sobie wmówić, że niebawem mnie uratuje i znów z nim będę. Skoro jednak zostałam porwana z domu, w którym powinnam była być bezpieczna, nic nie było pewne.

Nie miałam pojęcia, jakim cudem oprawcy weszli na terytorium posiadłości mafii Nixona. Może zrozumiałabym, gdyby teren nie był otoczony murem i patrolowany. Jednak w przypadku Zariya, miasta odizolowanego od reszty społeczeństwa, nie było to możliwe. Starałam się logicznie sobie wytłumaczyć, jakim sposobem mężczyźni dostali się na tak doskonale zabezpieczone terytorium, jednak żadne pomysły nie przychodziły mi do głowy.

Byłam wściekła, że ostatnim, co zrobiłam, było nakrzyczenie na Nixona. Żałowałam, że z nim nie zostałam. Gdybym pozwoliła mu się sobą zaopiekować, zanim Xavier nie wróci, być może nie zostałabym uprowadzona. Nie mogłam jednak użalać się nad czymś, na co nie miałam wpływu. Czasu cofnąć się nie dało. Pozostało mi mieć nadzieję, że Nixon, Paxton, Vitale oraz Xavier będą bezpieczni. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby z mojej winy stała im się krzywda.

Moja głowa zwisała bezwiednie w przód, między środek litery X. Stopami nie dotykałam podłogi. Mięśnie w całym ciele paliły mnie żywym ogniem. Gdyby w tej chwili ktoś uwolnił mnie z więzów, runęłabym na kolana. Nie miałam na nic siły. Wibracje płynące z zabawki w moim wnętrzu nie przynosiły mi przyjemności. Nie mogłam powstrzymywać kolejnych orgazmów. Po siódmym przestałam liczyć. Nogi drżały mi nieubłaganie. Nie byłam w stanie sobie pomóc.

Czekanie na powrót oprawcy dłużyło się w nieskończoność. Byłam zdezorientowana. Ten sam człowiek pięć lat temu uprowadził Xaviera i zrobił z niego swoją seksualną zabawkę. Czułam, że od dziś podzielę los mojego ukochanego. Stanę się niewolnicą jakiegoś potwora. Może jeśli będę wystarczająco uległa, zlituje się nade mną i nie będzie mnie mocno krzywdził.

Rany po biczu piekły mnie niemiłosiernie. Starałam się nie ruszać pod wpływem wibracji, aby ciało nie zaczęło boleć mnie jeszcze bardziej. Gdyby przyszła do mnie śmierć, poddałabym się jej. Pozwoliłabym, aby postać z wymalowanymi na twarzy kościami odebrała mi życie. 

Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Moje serce zabiło szybciej, jednak i tak było stosunkowo słabe. Odczuwałam strach przed nieznanym, ale i rozpacz.

W pokoju oświecono światło. Nasłuchując kroków, mogłam stwierdzić, że tym razem przyszła do mnie jedna osoba. 

Oprawca stanął na przeciwko mnie. Bez słowa zdjął mi taśmę z ust i wyjął z nich mokre majtki. Pozbył mnie również wibratora. Jęknęłam głośno, gdy go wyciągał. Orgazmy sprawiły, że moja kobiecość stała się nadwrażliwa na każdy ruch. 

Mężczyzna zajął miejsce na skórzanym fotelu znajdującym się na przeciwko mnie. Założył nogę na nogę i spokojnie przez kilka chwil mnie obserwował.

- Jak się czujesz po tak silnym zaspokojeniu, niewolnico?

Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć. Patrząc w oczy człowieka, który skrzywdził Xaviera, nagle ogarnęło mnie przerażenie. Próbowałam zdusić w sobie szloch. Gardło tak mocno mi się zacisnęło, że nie byłam w stanie wypowiedzieć ani słowa.

- Nie musisz odpowiadać. Nie chcę, żebyś miała mnie za takiego potwora, złotko. Póki co, to ja będę mówił. 

Skinęłam głową, nie będąc w stanie zmusić się do mówienia. Wolałam milczeć niż powiedzieć coś głupiego, za co później bym znów oberwała. 

- Rany, które ci zadałem, pozostawią na twoim ciele liczne blizny - zaczął spokojnie, patrząc mi w oczy. - Mnie to nie przeszkadza. Nie lubię idealnych dziwek. Każde ciało ma swoją historię. Twój Xavier nabawił się wielu blizn właśnie przeze mnie. Najbardziej jednak zniszczyły go te, które pozostawiłem na jego sercu.

Nie wytrzymałam na sobie spojrzenia mojego oprawcy. Pochyliłam głowę, aby nie widział moich łez. Nie przywołał mnie do porządku, więc pozwoliłam sobie słuchać z pochyloną głową. 

- Zrobię z ciebie swoją niewolnicę, moja mała dziewczynko. Nikt cię ode mnie nie uratuje. Wślizgnęliśmy się na terytorium Zariya niepostrzeżenie. Przyjaźniłem się z Luciano, który był ojcem dobrze znanego ci Nixona Navarry. Wiedziałem, jakie słabe punkty ma to legendarne miasteczko owinięte tajemnicą. Jakiś czas temu zaproponowałem Nixonowi pewien pomysł. Chciałem mieć dostęp do miasteczka, aby wybudować tam siedzibę do produkcji narkotyków. Szanowny Nixon się nie zgodził. W zamian za to, musiałem dać mu karę. Dlatego postanowiłem porwać ciebie.

Powoli podniosłam głowę, patrząc w jego brązowe, przesiąknięte chęcią zemsty oczy.

To był błąd. Mężczyzna podszedł do mnie. Chwycił mój podbródek w dłonie. Zacisnęłam szczękę, szykując się na uderzenie. Zdziwiłam się więc, gdy oprawca pogładził mnie kciukiem po policzku, ścierając łzy. Nie spodziewałam się po nim takiej delikatności. Może chciał w ten sposób uśpić moją czujność.

- Dałem ci bolesną karę na sam początek, niewolnico. Podtrzymuję plan, który ci zdradziłem. Jeśli dalej chcesz udawać silną, niezależną dziewczynkę, droga wolna. Będę cię jednak torturował tak długo, aż pewnego dnia przypełzniesz do mnie na czworaka i poprosisz, abym stał się twoim panem. Możesz więc wybrać albo tortury i zachować honor tak długo, jak tylko chcesz, albo od razu mi się poddać. Widzę, że jesteś silną młodą kobietą, która ma swoją dumę. Kochasz chłopca, którego kilka lat temu zniszczyłem. Nie zdziwię się więc, jeśli postanowisz wybrać opcję pierwszą. Po co jednak znosić tortury, skoro możesz od razu mi się poddać?

- Jeśli poddam się teraz, i tak będziesz mnie torturował. Prawda, mistrzu?

Określenie pełne szacunku, jakim zwróciłam się do mojego oprawcy, napawało mnie odrazą do samej siebie. Wywołało jednak uśmiech na jego przystojnej, choć morderczej twarzy.

- Wszystko zależy od twojego zachowania, niewolnico. Jeśli będziesz mi posłuszna i uległa, nie będę cię karał. Każde przewinienie będzie niosło za sobą konsekwencje. Jak będzie, moja mała dziewczynko? Poddajesz się czy walczymy dalej?

Brunet trzymał moją twarz w dłoniach. Toczyłam ze sobą wewnętrzną walkę. Po jednej stronie stało serce, a po drugiej umysł.

Mogłam od razu się poddać, urażając swoją dumę. Wiedziałam, że byłoby to dla mnie najlepsze rozwiązanie. Gdybym była posłuszna, nie zostałabym po raz kolejny skrzywdzona. Może wiodłabym tutaj w miarę dobre życie. Istniała jednak pewna przeszkoda.

Był nią Xavier. Mój ukochany, pokrzywdzony przez los książę. Chłopiec, którego obserwowałam płonącego, gdy byliśmy dziećmi. Odnalazłam go po latach, a właściwie to on odnalazł mnie. Uwolnił mnie ze złotej klatki stworzonej przez moich rodziców. Zabrał mnie do siebie. Miejsca, które dotychczas uznawałam za bezpieczne.

Xavier Bartello był pokrzywdzonym, ale kochającym mężczyzną. Miał na ciele liczne blizny i tatuaże. Niemal został pozbawiony życia, gdy pewnego dnia ktoś poderżnął mu gardło. Spowodowało to, że Xavier miał zniekształcony głos. Jakby tego było mało, kiedy miał dwanaście lat, wypalono mu oko. Na jego miejscu już dawno bym się poddała. On jednak żył nadzieją, że pewnego dnia mnie odnajdzie.

Nie mogłam oddać się dobrowolnie w ręce jego wroga. Człowieka, którego imienia nawet nie znałam. Byłoby to dla mnie lepsze. Nie męczyłabym się torturami, jednak w ten sposób pokazałabym, w jak głębokim poważaniu miałam to, co zrobił dla mnie Xavier.

Może już nigdy nie będzie mi dane go spotkać, jednak nie spiszę naszej miłości na straty. Miałam na karku wytatuowane jego imię. Nie miałam już na szyi jego różowej, wysadzanej diamencikami obroży, ale miałam go w sercu. Nigdzie się stamtąd nie wybierał. 

Strata Xaviera bolała niemiłosiernie. Wciąż miałam nadzieję, że Nixon mnie znajdzie i uratuje. Do tego czasu postanowiłam grać twardą i się nie poddawać.

Nie zrobiłabym tego Xavierowi. 

On walczył o mnie latami, więc ja mogłam znieść cierpienia.

Za to, jak wiele dla mnie przeszedł, należało mu się to.

- Nie mogę się poddać - wyszeptałam, próbując zapanować nad dygoczącym ciałem.

- W takim razie za kilka minut znów zaczniemy zabawę, niewolnico. Zobaczymy, jak długo wytrzymasz moje tortury. Założę się, że za kilka dni przypełzniesz do mnie i będziesz błagać o litość, dziecinko.

Xavier

Vitale przyszedł do mnie bez słowa. Nie miałem pojęcia, ile czasu upłynęło, odkąd był u mnie po raz ostatni. Wymierzył go jednak doskonale, gdyż akurat skończyłem snuć w głowie przemyślenia, gdy usłyszałem skrzypnięcie drzwi.

- Jak się ma mój mały pacjent?

Starałem się zignorować jego przytyk. Nie potrzebowałem więcej kłótni z Vitale.

- Czuję się lepiej. Możesz mnie rozkuć, mój szanowny panie?

Mimo szyderstwa w moim głosie, blondyn zaśmiał się cicho. Uwolnił moje nadgarstki i kostki. Usiadłem na brzegu łóżka, chowając twarz w dłoniach. Poczułem, jak materac obok mnie się ugina. Vitale poklepał mnie po plecach, jakbym był co najmniej jego przyjacielem. Nie miałem z nim bliskich relacji, ale szanowałem go jako człowieka. Był przy Fallon, gdy ja nie mogłem przy niej być.

- Przepraszam, że oskarżyłem cię o śmierć Brantleya - zacząłem, pocierając palcami zmęczone oczy. - Byłem wściekły. Dalej nie umiem poradzić sobie z jego śmiercią. Wątpię, żebym kiedykolwiek był w stanie zaakceptować jego przedwczesne odejście. Kochałem tego dzieciaka, wiesz?

- Wiem - zapewnił, gładząc mnie po plecach okrężnymi ruchami. - Często go odwiedzałeś. Przedstawiłeś go Fallon. To było dobre, ale zagubione dziecko.

- Przypominało mnie.

- W rzeczy samej, Xavier. Ten dzieciak był jak młodsza kopia ciebie. Nie chcę zabrzmieć jak skurwiel, ale przynajmniej już się nie męczy. W niebie jest ze swoimi rodzicami. Może tam jest szczęśliwy.

Prychnąłem cicho, ale się nie odezwałem. 

Nie wierzyłem w życie po śmierci. Dla mnie Bóg nie istniał. Uznawałem, że gdy zamykaliśmy oczy po raz ostatni jako żywi, później popadaliśmy w nicość. Może byłem sceptyczny, ale uznawałem, że bajki o piekle i niebie są dla tych, którzy boją się śmierci i wierzą, że po odejściu ze świata żywych istnieje coś jeszcze.

Kurewska bujda. Gdyby Bóg istniał, nie skazywałby na cierpienie tak wiele bezbronnych dzieciaków. Niektóre wychodziły na ludzi, a inne szukały sposobu na jak najszybszą śmierć.

Ja i Brantley byliśmy tego doskonałymi przykładami.

- Zaprowadzisz mnie do Paxtona?

Vitale skinął głową. Wstał i zaprowadził mnie na górę.

Nie pytałem, w jakim mieście się znajdowaliśmy. Z góry wiedziałem, że nie uzyskam odpowiedzi. Postanowiłem więc zostać więźniem Vitalego tak długo, jak będzie to potrzebne. 

Kroczyłem po korytarzach niewielkiego, choć przytulnego domku. Wcześniej byłem przetrzymywany w piwnicy, więc przyjemne wnętrza małych salonów i ładnie urządzona kuchnia były miłą odmianą. Vitale zaprowadził mnie na zewnątrz. Przed nami rozciągało się ciągnące się po horyzont pole. Słońce zbliżało się do horyzontu.

Na drewnianych schodkach siedział Paxton. W rękach trzymał kubek pełen herbaty. Patrzył się w przestrzeń, pogrążony w swoich myślach. Drgnął niespokojnie, gdy zauważył, że ktoś przy nim stoi. Uśmiechnąłem się do przyjaciela.

- Mogę obok ciebie usiąść?

Mężczyzna skinął głową. Zająłem miejsce blisko Paxtona, uważając jednak, aby nie naruszyć jego przestrzeni osobistej. Ceniłem go i wiedziałem, że spierdoliłem sprawę.

- Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem. Chciałeś mojego dobra, a ja zachowałem się jak palant. Cofam to, co powiedziałem. Nie chcę mieć w tobie wroga. 

- Nie ma sprawy, Xavier. Już o tym zapomniałem.

Poklepałem go po plecach. Paxton uśmiechnął się prawie niezauważalnie. Chciał ukryć cierpienie, jednak odkąd go znałem, był marnym aktorem.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top