38
Fallon
Nixon pozwolił mi wziąć kąpiel. Nie obyło się jednak bez jego obecności w łazience. Mężczyzna siedział na brzegu wanny, podczas gdy ja moczyłam się w wodzie. Gdyby nie duża ilość piany, czułabym wstyd. Denerwowało mnie, że Nixon nie mógł mnie zostawić samej nawet na chwilę. Obawiałam się, że jego plan dotyczący wyjazdu Xaviera wiązał się z czymś, o czym mi nie mówiono.
W domu zrobiło się pusto. Na korytarzach stali strażnicy, jednak nie zwracałam na nich uwagi. Oni również nie zaszczycali mnie spojrzeniem. Przy szefie zachowywali się, jakby ten był co najmniej bogiem. Mężczyźni okazywali mu szacunek i gdy Nixon chciał z nimi porozmawiać, uprzednio kłaniali mu się w pas.
Po tym, jak wzięłam kąpiel, a Nixon prysznic, wróciliśmy do jego pokoju. Szef kazał mi położyć się w swoim łóżku. Miałam nadzieję, że położy się na posłaniu na podłodze, podobnie jak Vitale, gdy spałam w jego pokoju, ale tak się nie stało. Nixon narzucił na siebie koszulkę. Miałam nadzieję, że założy chociaż krótkie spodenki, ale został w bokserkach.
Łóżko przysunięte było bokiem do ściany. Dlatego gdy Nixon usiadł na jego brzegu, nie miałam gdzie uciec. Spojrzałam na niego wystraszona.
- Nie będę z tobą spać.
Mimo zmęczenia wymalowanego na twarzy, mężczyzna cicho się zaśmiał. Pokręcił przecząco głową, jakby zrobiło mu się żal mojej naiwności i dziecinnej bezbronności.
- Laleczko, dopóki Xavier nie wróci, jesteś pod moją opieką. Co oznacza, że na ten czas przejmuję obowiązek zajmowania się tobą jako twój pan.
- Chyba żartujesz.
Byłam zmęczona i smutna. Nie mogłam pogodzić się ze stratą Brantleya. Rankiem mieliśmy stawić się na jego pogrzebie. Nie wiedziałam, czy poradzę sobie tam bez mojego ukochanego księcia. Brantley był częścią życia Xaviera. Sama nie będę w stanie oddać mu należnego szacunku. Potrzebowałam mieć jutro przy sobie Xaviera, a zamiast niego u mojego boku miał stanąć Nixon.
- Fallon, nie żartuję. Widzę, jak trybiki obracają ci się w głowie. Nie kłopocz się. Nie mam zamiaru cię przelecieć ani skrępować czy dać ci ostre lanie. Szanuję Xaviera i nie bez powodu przygotowywałem go na moment, w którym cię posiądzie. Znasz mnie już wystarczająco długo, aby wiedzieć, że żyję dominacją. Musisz mi się podporządkować na czas jego nieobecności. Nie skrzywdzę cię. Muszę mieć cię na oku, abyś nie zrobiła sobie krzywdy ani nie spróbowała uciec. Jesteś mądrą dziewczynką i wierzę, że weźmiesz sobie moje słowa do serca. Czy tak będzie, moja słodka Fallon?
Odwróciłam się plecami do Nixona. Nie miałam ochoty na jego gierki i psychiczne manipulacje. Będąc z nim, nie czułam się bezpieczna. Ufałam mu, ale moje serce krzyczało, abym trzymała się od niego z daleka.
Nixon zgasił światło i wszedł do łóżka. Objął mnie w pasie, przyciągając do swojego twardego torsu. Opierałam się, próbując wyrwać z jego uścisku, ale moje starania spełzły na niczym. Nie byłam w stanie walczyć z szefem mafii. Nie chciałam mu się podporządkować, lecz wiedziałam, że dopóki miałam go po swojej stronie, nic mi nie groziło.
Mężczyzna pocałował mnie w kark, tuż pod obrożą. Była tak wygodna, że czasami zapominałam, iż ją na sobie miałam.
W tej chwili skóra pod różową, wysadzaną diamencikami obrożą mnie zapiekła. Zamknęłam oczy, przytulając się do kołdry.
- Nie zdradzę Xaviera.
- Laleczko, czy kazałem ci go zdradzić? Co takiego siedzi w twojej główce?
- Nie możesz się ode mnie odsunąć? Dlaczego mnie przytulasz?
Celowo nie odpowiedziałam na jego pytanie, czym go zirytowałam. Mimo napiętych mięśni, Nixon się ode mnie nie odsunął. Miałam wręcz wrażenie, że mocniej mnie do siebie przyciągnął. Mojej uwadze nie umknęła jego twarda erekcja wbijająca mi się w dół pleców.
- Laleczko, jutro po pogrzebie zabiorę cię na sesję. Muszę ci pomóc, bo zanim wykończysz wszystkich wokół, prędzej wykończysz siebie. Kiedy Xavier będzie dochodził do siebie w bezpiecznym miejscu, ja będę pracował nad twoim zdrowiem psychicznym. Liczę na twoją współpracę. Wiem, co zrobić, abyś przestała tyle myśleć i pozwoliła sobie czuć.
***
Wtulałam się w bok Nixona, stojąc nad otworem w ziemi. Zariya miała swoje zwyczaje pogrzebowe. Nie było tutaj kościołów, więc żadna msza nie miała miejsca. Trumna z ciałem Brantleya została przywieziona pod bramy cmentarza czarnym samochodem. Dwóch mężczyzn wzięło ją na ramiona, aby po kilku minutach opuścić ją do ziemi i zakopać.
Na pogrzebie nie było nikogo oprócz naszej dwójki. Nie rozumiałam, dlaczego Julie się tutaj nie pojawiła. Jako opiekunka Brantleya, powinna była się tu stawić.
Domyślałam się, że dręczyły ją tak silne wyrzuty sumienia, iż uznała, że nie poradzi sobie w tym dniu. Miałam jej za złe, że nie dopilnowała leków. Gdyby jej nieuwaga, Brantley dalej by żył. Może znalazłby inny sposób na pozbawienie się życia, ale mój umysł krzyczał, abym za wszystko winiła właśnie tą kobietę.
Nie chciałam tak się czuć. Widziałam, że Julie robiła wszystko, aby osierocone dzieci miały jak najlepsze życie. Kochała je i troszczyła się o nie. Obiecałam sobie, że gdy następnym razem ją spotkam, porozmawiam z nią. Na pewno będzie potrzebowała wsparcia po tej tragedii.
Płakałam w ramię Nixona. Szef mafii nie ubrał się na pogrzeb elegancko i kazał mi zrobić to samo. Twierdził, że ubiorem nie oddawało się szacunku. Najważniejsza była pamięć o zmarłym. Po części go rozumiałam, jednak byłam przyzwyczajona do innych zasad.
Dwóch mężczyzn z zakładu pogrzebowego zajęło się zasypywaniem trumny ziemią. Nie byłam w stanie na to patrzeć. Nixon poczuł, że nie poradzę sobie sama, więc odwrócił mnie tyłem do tworzącego się grobu i zamknął w objęciach. Szlochałam w jego pierś, nie zważając na to, że zamoczę mu ubranie łzami. Nixon nie wydawał mi się mieć tego za złe. Jedną rękę trzymał na tyle mojej głowy, a drugą gładził mnie po plecach.
Gdy dwóch facetów odeszło, uprzednio kłaniając się Nixonowi, uklękłam przed zasypaną trumną. Położyłam na kupce ziemi drżącą dłoń.
- Przepraszam, że nie zdołałam cię ochronić, Brantley.
Nixon uklęknął obok mnie tylko po to, aby mnie objąć. Chciałam być silniejsza, ale nie potrafiłam przestać łkać. Może gdyby był tu Xavier, łatwiej byłoby mi znieść stratę.
- Chciałam ci pomóc, kochanie - kontynuowałam, nie widząc nic przez załzawione oczy. - Żałuję, że nie zostałam z tobą dłużej, aby porozmawiać. Mam nadzieję, że w niebie będziesz szczęśliwy i spokojniejszy, niż na ziemi. Na pewno spotkasz swoich rodziców. Zrobiłabym wszystko, aby cofnąć czas i ci pomóc, ale nie mogę tego uczynić. Tak mi przykro, że cię nie uratowałam, Brantley.
Schowałam twarz w dłoniach, zanosząc się bolesnym szlochem. Nixon wstał i podniósł mnie z ziemi. Podniósł mnie, a ja oplotłam go nogami w pasie, a ręce zarzuciłam na szyję. Schowałam twarz w zagłębieniu między jego szyją a ramieniem i pozwoliłam, aby zaniósł mnie do domu.
Xavier
Ciemność.
Otchłań.
Nicość.
To wszystko mnie pochłonęło, gdy Paxton wbił mi w szyję igłę, a następnie wstrzyknął mi środek usypiający. Próbowałem dotrzeć do leżącej na ziemi Fallon, która była zniewolona przez Vitalego. Krzyczałem i błagałem, aby Nixon mnie puścił i pozwolił mi podbiec do mojej ukochanej. To była w końcu nasza wspólna strata. Fallon nie znała Brantleya długo, ale zdążyła go pokochać równie mocno, jak ja.
Byłaby dla niego wspaniałą matką, gdyby tylko udało nam się go na czas uratować.
Vitale już chwilę temu podał Fallon zastrzyk, po którym ona straciła przytomność. Nixon wykręcił mi ręce do tyłu, abym go nie bił, a następnie Paxton sprawił, że zasnąłem przez przeklętą substancję umieszczoną w strzykawce.
Kiedy się obudziłem, byłem przykuty do łóżka. Dojście do siebie zajęło mi dłuższą chwilę. Mrugałem oczami, próbując przyzwyczaić się do otaczającego mnie światła. Nie wiedziałem, jak długo spałem.
Kiedy w końcu udało mi się unieść powieki, ujrzałem stojącego nade mną Paxtona. Mój przyjaciel patrzył się na mnie ze smutkiem. Jego oczy wyrażały wszystkie emocje, jakie w sobie dusił. Paxton nie mówił wiele przez traumę z dzieciństwa, dlatego z czasem nauczyłem się odczytywać sygnały z jego oczu.
- Gdzie jestem?
Rozejrzałem się po ciemnym pomieszczeniu. Jedynym źródłem światła było maleńkie okienko znajdujące się tuż przy suficie. Leżałem na całkiem wygodnym łóżku, ale nie mogłem ruszyć kończynami. Ręce miałem przykute skórzanymi kajdankami do zabaw erotycznych do wezgłowia łóżka, a nogi rozkraczone rozpórką i unieruchomione w kostkach.
- Musiałem zabrać cię z Zariya, Xavier.
Głos Paxtona przesycony był żalem. Zmarszczyłem brwi, przyglądając mu się uważnie. Miałem wrażenie, że coś ukrywał.
- Dlaczego, do kurwy nędzy, zabrałeś mnie z mojego pieprzonego domu?
- Xavier...
- Gdzie ja, kurwa, jestem?!
Paxton się wzdrygnął. Był perfekcyjnym i bezlitosnym zabójcą, ale gdy chodziło o bliskich, nie potrafił znieść nawet uniesionego głosu.
- Proszę, nie krzycz na mnie.
Zmusiłem się do względnego spokoju tylko zważając na zdrowie psychiczne mojego kolegi z mafii. Jako dzieciak przeszedł piekło z rodzicami.
- Powiedz mi więc, dlaczego tutaj jestem i czemu, do cholery, mnie skułeś.
Brunet westchnął ciężko. Zaczął wykręcać palce dłoni, a ja cierpliwie czekałem, aż wyzna mi prawdę.
- Nixon poprosił, abym wywiózł cię daleko od domu, żebyś mógł dojść do siebie po śmierci tego dziecka z sierocińca. Wie, że zrobiłbyś sobie krzywdę, gdybym cię nie unieruchomił.
- Będziesz robił za mojego psychologa od siedmiu boleści?
Nie chciałem zabrzmieć tak bestialsko. Paxton skulił się, gdy odzywałem się do niego tak lekceważąco. Zawsze robił wszystko, abyśmy go szanowali i lubili. Cierpiał na brak miłości od urodzenia i za wszelką cenę chciał sprawić, abyśmy uważali go za brata i byli przy nim, gdy tego potrzebował.
- Vitale przyjechał z nami. Jest zastępcą Nixona w fachu psychologa i pomoże ci do siebie dojść. Fallon zajmie się Nixon. Niebawem znów się zobaczycie.
- Kurwa, wypuść mnie stąd! - krzyknąłem, gdy ogarnęła mnie furia. Szarpnąłem kajdankami, ale rama łóżka była metalowa i za nic nie udałoby mi się uwolnić. - Moja dziewczyna jest sama! Cierpi tak samo, jak ja! Nie macie, kurwa, prawa robić ze mnie marionetki! Mam dość zabaw psychologicznych Nixona! Niech ten pieprzony pseudo psycholog wypierdala na drugi koniec świata! Nie odbierze mi mojej Fallon!
- Xavier, proszę...
- Stul pysk, szmato! Wypuść mnie stąd! Przysięgam, że jeśli tego nie zrobisz, wpakuję ci kulkę w łeb, kiedy tylko sam się uwolnię!
Uniosłem się. Żałowałem tego wybuchu, ale potrzebowałem dać upust emocjom.
Miałem kurewsko dość zagrywek Nixona. Dotychczas szanowałem i respektowałem jego metody, ale miara się przebrała. Bez mojej woli zabrał mnie od Fallon i uwięził w jakiejś pieprzonej piwnicy.
Paxton miał łzy w oczach. W furii go nie przeprosiłem. Kazałem mu wypierdalać, a on rozpłakując się na moich oczach, opuścił moją celę.
Spokój nie potrwał długo. Wkrótce bowiem w metalowych drzwiach pojawił się Vitale.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top