37

Fallon

Pierwszym, co zrobiłam, gdy cię ocknęłam, było gwałtowne poderwanie się w górę. Jęknęłam boleśnie, gdy otarłam sobie nadgarstki. Okazało się, że byłam przykuta do wezgłowia łóżka.

- Pomocy! Chcę do Xaviera!

Włożyłam całą pozostałą we mnie siłę w krzyk. Po zastrzyku uspokajającym, który Bóg jeden wie kiedy Vitale mi wstrzyknął, straciłam siły. Zasnęłam i nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. W pokoju, w którym się znajdowałam, nie było nikogo. 

Kiedy drzwi się otworzyły, ujrzałam w nich Nixona. Mężczyzna miał na sobie czarną bluzę z kapturem i dresowe spodnie. Jego stopy niemal zawsze były bose. Tak było i tym razem.

Nixon podszedł do mnie powoli. Usiadł na brzegu łóżka i wyciągnął w moją stronę rękę. Pogładził mnie po udzie. Wzdrygnęłam się na jego dotyk, ale on nic sobie z tego nie robił. Zdawało się, jakby był w amoku. Patrzył się w jeden punkt, gdy jego palce leniwie zataczały niewidzialne wzory na mojej skórze. 

Czekałam, aż coś powie. Gdybym odzyskała siły, nakrzyczałabym na niego. Patrząc na niego w tym stanie zrobiło mi się go jednak wystarczająco żal, aby posłusznie zaczekać, aż będzie gotowy na rozmowę.

- Jesteś w moim pokoju, laleczko - wychrypiał zmęczonym głosem. Pod oczami miał cienie. Byłam ciekawa, czy w ogóle tej nocy spał. 

- Nixon...

- Xavier wyjechał.

- Co?

Moje biedne serce złamało się na pół. Rozpłakałam się w mgnieniu oka. Nixona moje łzy jednak nie zraziły. Dalej przesuwał palcami po moim udzie, nie będąc w stanie spojrzeć mi w oczy.

- Laleczko, w nocy wydarzyło się coś bardzo złego. Jestem wściekły i pierwszy raz w życiu czuję się bezsilny. Kilka lat temu kazałem wybudować w parku sierociniec dla porzuconych dzieci. Miał tam trafić Flavio. Chłopiec, którego Luciano, mój ojciec, torturował na moich oczach. Odwiedziłem Flavio w szpitalu. Ojciec uciął mu rękę za to, że dzieciak przed nim nie uklęknął, nie oddając mu szacunku. Kiedy Luciano dowiedział się, że bez jego zgody poszedłem do szpitala zobaczyć cię z poszkodowanym chłopcem, następnego dnia go zabił.

- Nixon, co stało się w nocy?

Mężczyzna wstał. Zsunął się z łóżka i uklęknął obok niego. Pogładził drżącą dłonią mój mokry od łez policzek. Nie wiedziałam, czy to on tak się trząsł, czy to byłam ja.

- O trzeciej w nocy zadzwoniła do mnie Julie, opiekunka sierot. Płakała i nie umiała wydusić z siebie słowa. Pojechałem więc na miejsce zobaczyć, co się stało. Okazało się, że Brantley przedawkował leki nasenne. Jego serduszko się zatrzymało. 

Zapłakałam jak ranne zwierzę. Dusiłam się łzami, nie wierząc, że to się stało naprawdę.

Wczoraj przecież byłam u Brantleya z Vitale. To prawda, że rozpłakał się przy mnie, ale obiecałam mu, że niebawem przyjdę do niego z Xavierem. Chłopiec kochał mojego księcia. Kiedy wspominałam o Xavierze, jego oczy świeciły się z podekscytowania. 

Brantley był niebywale skrzywdzonym, ale silnym dzieckiem. Wspominał, że nie ma powodu, aby żyć, ale nigdy bym nie przypuszczała, że postanowi odebrać sobie życie.

- Kurwa, Julie nie widziała, kiedy Brantley podkradł jej leki. Gdy tam się znalazłem, wziąłem jego bezwładne ciało na ręce. Nie było szans, aby go uratować, laleczko. Xavier tak go kochał. Chciał go adoptować, ale nie mógł. Nie chciał być ojcem mordercą. Kurwa mać!

Na chwilę odpłynęłam w nieświadomość. Może była to reakcja obronna mojego organizmu na tak okrutną wiadomość. 

We wspomnieniach widziałam Brantleya. Nie znałam go długo, ale zdążyłam pokochać tego skrzywdzonego dzieciaka. Byłam gotowa mu pomóc. Nie wierzyłam, że Brantley umierał, gdy ja kochałam się z Xavierem. Nie chciała winić siebie za coś, na co nie miałam wpływu. Wierzyłam, że Brantley był bezpieczny w sierocińcu prowadzonym przez Julie. 

Już teraz rozumiałam, dlaczego Xavier zareagował tak gwałtownie, gdy Nixon wyznał mu prawdę w ogrodzie. Przez Vitalego, który mnie unieruchomił, nie byłam w stanie być przy moim chłopaku, aby mu pomóc. 

- Gdzie jest Xavier?

Nixon spojrzał się na mnie zaszklonymi oczami. Z całych sił starał się nie rozpłakać, nie chcąc wyjść z roli silnego mężczyzny, ale widziałam, jak wiele go to kosztowało. 

- Musiał wyjechać, laleczko. Paxton zabrał go w bezpieczne miejsce. Nie martw się o niego. Poradzi sobie, ale musi odpocząć od zabijania i życia w mafii.

- Dlaczego mnie od niego odizolowałeś? - spytałam głosem pełnym wyrzutu. - Wczoraj mu się oddałam. Przysięgłam być z nim, nie ważne co by się stało. Może Xavier znał Brantleya dłużej niż ja, ale oboje go kochaliśmy. Powinnam być z moim chłopakiem. Dlaczego uważasz, że masz prawo mnie od niego separować?

- Fallon, posłuchaj - rzekł surowo. Nixon prawie nigdy nie zwracał się do mnie moim imieniem, więc zrozumiałam, że był poważny. Mimo cierpienia przybrał maskę twardziela, którą przywdziewał zapewne, gdy toczył z innymi interesy. - Znam Xaviera lepiej, niż on sam zna siebie. Kocham go jak brata. Byłem przy nim w najgorszych chwilach jego życia. Opiekowałem się nim, ale i zadawałem mu ból.  Potrzebował go poczuć. Wczoraj wkroczył na nowy etap, ale to nie oznacza, że wyzbył się ludzkich uczuć. Cierpi po stracie Brantleya, a ja musiałem zadbać o to, aby nie popadł w obłęd. Oczywiście, że wolałbym być z nim, ale Paxton musi wystarczyć. Nie mógłbym zostawić Zariyę bez opieki. Nie mógłbym również zostawić ciebie.

- Co teraz z nami będzie? Kiedy zobaczę Xaviera?

Mężczyzna wstał. Wygładził bluzę i wsunął ręce do kieszeni spodni.

- Tego nie wiem, laleczko. To zależy tylko od tego, jak szybko Xavier upora się ze stratą. Uwierz, że nie jest mi łatwo was rozdzielać, ale nie mam innej możliwości. Wasze zdrowie psychiczne jest dla mnie najważniejsze. 

- Nixon, nie możesz...

- Nie mów mi, proszę, co mogę, a czego nie mogę. To, że jestem dla ciebie taki miły, bierze się tylko z resztek dobroci, jaką w sobie mam. Nie nadużywaj mojej litości, laleczko. Będę się tobą opiekował, ale jeśli zajdziesz mi za skórę, ukarzę cię. 

- Jak możesz być taki bezlitosny?! - krzyknęłam, znów szarpiąc się z kajdankami. - Tak bardzo cię nienawidzę, Nixon!

- Dlatego nie lubię rozmawiać z ludźmi, którzy myślą, mówią i działają pod wpływem emocji. Jesteś zszokowana i zła, Fallon. To zrozumiałe. Xavier jest daleko stąd, Brantley nie żyje i zostałaś na mojej łasce. Możesz mówić, że mnie nienawidzisz, ale oboje wiemy, że to nieprawda. Potrzebujesz mnie, a ja cię nie zostawię. Na razie cię nie rozkuję, bo możesz zrobić mnie albo sobie krzywdę. Wieczorem porozmawiamy na spokojnie. Może do tego czasu ochłoniesz i zaczniesz rozumować logicznie.

Nixon podszedł do łóżka i pocałował mnie w czoło. Po tym bez słowa wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą z niewyobrażalnym cierpieniem.

***

Godziny ciągnęły się w nieskończoność. W pokoju nie było zegara, a źródłem informacji o tym, jaka jest pora dnia, stanowił widok za oknem. Słońce zaczęło zbliżać się do zachodu, a ja czekałam na powrót mrocznego władcy.

Nie umiałam uporać się z tym, że Brantley umarł. Ten chłopiec był boleśnie skrzywdzony przez los i nie otrzymał odpowiedniej pomocy. Byłam wściekła, że nie zdołaliśmy wcześniej mu pomóc. Myślałam, że Julie trzymała rękę na pulsie, ale okazało się, że nie dopilnowała, aby leki były zabezpieczone przed dziećmi.

Bolało mnie również to, że nie było mnie przy Xavierze, gdy tego potrzebował. Uciekł gdzieś daleko, nie mówiąc mi o tym. Rozumiałam, że zmusił go do tego Nixon, ale nie popierałam jego ucieczki od problemów. Znając Xaviera, uporanie się ze stratą tego dziecka będzie dla niego trudne, a może i niewykonalne.

Naszły mnie brutalne myśli, że może Xavier już do mnie nie wróci. Może Zariya kojarzyła mu się źle i nie zdziwiłabym się, gdyby postanowił uciec jak najdalej od tego miejsca. Nie mógł odejść od mafii, ale mógł działać w niej z oddali. 

Nixon wrócił do mnie z kolacją, gdy słońce zaszło za horyzont. W jego pokoju, w którym dominowały ciemne kolory i ciężkie meble, nastała ciemność. Mogłabym się w niej zatopić, ale gdy mężczyzna wszedł do swojego terytorium, zapalił lampkę.

- Cześć, laleczko. Przyniosłem dla nas kolację.

Postawił na szafce nocnej tackę z dwoma talerzami spaghetii i dwoma szklankami czarnej herbaty z cytryną. Szef mafii rozkuł mnie. Byłam na niego obrażona i nie chciałam przyjmować jedzenia, ale byłam głodna. Nauczyłam się, że czasami nie należało unosić się honorem, gdyż nie miało to większego sensu. 

- Gniewasz się na mnie?

Nixon usiadł na brzegu łóżka. Zajęłam miejsce obok niego. Podał mi talerz jedzenia. Niechętnie go przyjęłam.

- Czuję się zagubiona - wyznałam, bawiąc się widelcem. Mimo głodu, nie byłam w stanie nic przełknąć.

- To normalne w takich sytuacjach. Nie bój się. Pomogę ci wydobrzeć.

- Przykujesz mnie do stołu i będziesz mnie bił?

Mimo powagi sytuacji, Nixon cicho się zaśmiał.

- Jeśli będzie trzeba, tak zrobię. Jedz, laleczko. Czeka nas dzisiaj upojna noc we dwoje. Jutro odbędzie się pogrzeb Brantleya. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top