36
Fallon
Siedziałam w ogrodzie, tuż obok Xaviera. Od wczorajszej nocy, gdy zdarzyło się tak wiele, byliśmy spokojniejsi. Pewnie swoją robotę miał w tym nasz pierwszy seks. Xavier od rana chodził po posiadłości uśmiechnięty, a ja nie miałam sumienia psuć jego dobrego humoru, pytając o zabójstwa na cmentarzu.
Mój ukochany książę siedział na przeciwko mnie po turecku. Bawił się palcami moich dłoni, uśmiechając się nieustannie.
- Podobasz mi się, gdy jesteś taki szczęśliwy.
- To znaczy, że gdy jestem smutny, ci się nie podobam?
Przewróciłam oczami, co wywołało jego śmiech. Xavier nachylił się nade mną i złożył krótki pocałunek na moich ustach. Sądziłam, że po symbolicznej przemianie w "dominującego" stanie się bardziej władczy, ale na szczęście to nie nastąpiło. Nie zapowiadało się na to, aby Xavier miał się zmienić. Mimo, że przeszedł w życiu swoje, miał łagodne usposobienie i delikatne, łatwe do złamania serce.
- Posłuchaj, nie chcę psuć tego dnia, ale...
- Chcesz porozmawiać o zeszłej nocy, zgadza się? O tym, co wydarzyło się na cmentarzu?
Pokiwałam głową, odwracając wzrok. Xavier jednak ujął w dłoń mój policzek, a ja mimowolnie na niego spojrzałam. Spodziewałam się zobaczyć na jego twarzy zirytowanie, ale on był nadzwyczaj spokojny.
Cieszyłam się, że wczoraj oboje spełniliśmy swoje marzenie. Nie wiedziałam, które z nas bardziej czekało na pierwszy seks. Dla kobiety pierwszy stosunek był niezwykle ważny, a mężczyźni byli traktowani jak zdobywcy. Każda z nas chciała pierwszy raz kochać się z facetem, z którym spędzi resztę życia. Siłą rzeczy się do nich zaliczałam. Musiałam jednak zdementować fakt, że dla faceta pierwszy raz nie był ważny. Xavier aż promieniał ze szczęścia. Jego spokoju nie naruszyło nawet to, że wspomniałam o Halloweenowej sesji zabijania.
- Co chciałabyś wiedzieć, aniele?
- Czym zawinili ludzie, których zabiliście?
Xavier westchnął. Dla jego dobra nie powinnam rozmawiać z nim o mordowaniu, kiedy nie był przebrany ze śmierć. Wiedziałam, że malowanie kości na twarzy było symbolem, który wymyślił Nixon. Gdy Xavier zmywał makijaż po mordowaniu, stawał się na powrót sobą. Nie mogłam jednak powstrzymać się przed tą rozmową. Starałam się myśleć o Xavierze i jego zdrowiu psychicznym, ale jakby nie patrzeć, siłą zostałam wplątana w ich świat pełen kryminalnych zagadek. Nie chciałam żyć w nieświadomości, więc musiałam się dopytać.
- Pierwszy człowiek, którego wczoraj zabiłem, zajmował się handlem dziećmi i ich prostytucją. Dlatego wylałem wosk na jego fiuta. To miała być symboliczna kara za grzechy.
- To okropne - wypaliłam, czując nagły smutek.
- Wszystkie dzieci są już bezpieczne, skarbie. Niektórych nie dało się uratować, bo zostały zabijane, gdy nie wykonywały poleceń. Uratowaliśmy jednak aż dwudziestkę. Trzynaście dziewczynek i siedmiu chłopców. Najmłodszy miał pięć lat.
- Nie rozumiem, jak tacy ludzie mogą patrzeć na siebie w lustrze.
- Kochanie, świat pełen jest potworów. Ja jestem jednym z nich. Wmawiam sobie jednak, że tylko wymierzam sprawiedliwość tym, którzy zawinili. Tak łatwiej jest mi pogodzić się z tym, co robię.
Skinęłam głową, w pełni rozumiejąc sytuację mojego chłopaka.
- Co z pozostałymi? Co takiego zrobili inni?
- Czterech z tych facetów zajmowało się burdelem, w którym pracowały uprowadzone kobiety. Były szpikowane narkotykami, aby nie rozumiały, co się z nimi dzieje. Uzależniły się od dragów. Nie mogły bez nich funkcjonować. Zanim złapaliśmy te szumowiny, zdążyli zabić wszystkie prostytutki. Cieszę się, że Nixon cię stamtąd zabrał, zanim zobaczyłaś, co zrobiliśmy z tymi skurwielami.
Moje obawy były coraz mniejsze. Za każdym razem, gdy Xavier zabijał, starałam się doszukać w jego ofiarach dobra. Próbowałam im pomóc, ale kiedy mężczyzna wyjaśniał mi, dlaczego ci ludzie byli zabijani, mój żal za ich życie stawał się mniejszy. Czasami niknął całkowicie.
- Kolejnych pięciu wyłapywało nieletnie dziewczyny. Zwozili je do obozu w lesie i tam gwałcili. Kiedy uznawali, że dziewczynki już do niczego się nie nadają, mordowali je w bestialski sposób.
- Xavier, tak mi przykro.
Brunet ciężko westchnął. Odchylił głowę w tył, zamykając oczy. Promienie słońca oświetliły jego twarz. Wyglądał tak zjawiskowo, że mimo okrutnych słów usłyszanych przed chwilą, uśmiechnęłam się. Xavier prezentował się niczym upadły anioł. Został w życiu skrzywdzony, ale zamiast zejść na złą ścieżkę, zaczął wymierzać sprawiedliwość innym.
Może on widział siebie jako potwora, ale obiecałam sobie, że zrobię wszystko, aby już nigdy więcej nie poczuł się podle, patrząc w lustro.
Xavier wykonywał kawał dobrej roboty, zabijając tak okrutnych ludzi. Jako członek mafii, zajmował się pewnie wieloma nielegalnymi sprawami, ale nie dbałam o to. Najważniejsze było dla mnie to, że traktował kobiety z szacunkiem i ratował dzieci w potrzebie.
Postanowiłam oderwać go od mrocznych myśli. Podniosłam się na kolana i popchnęłam bruneta na ziemię. Nie oponował, gdy docisnęłam jego plecy do trawy. Wspięłam się na niego, siadając okrakiem na jego biodrach. Zdrowe oko Xaviera zapłonęło fascynacją, a na jego pobliźnionej, choć diabelnie przystojnej twarzy, pojawił się uśmiech.
- Chcesz mnie zniewolić, aniele? - spytał, unosząc brwi.
Umościłam się wygodniej, celowo ocierając się kobiecością o jego penisa. Xavier jęknął cicho, przygryzając dolną wargę. Wyglądał seksownie, a pożądanie wzięło nade mną górę.
- Kiedy sobie pomyślę, że mogłabym zobaczyć cię skutego i zdanego na moją łaskę, robi mi się gorąco.
- Jesteś już mokra?
Wsunęłam rękę w majtki. Z gardła Xaviera wydobył się zwierzęcy ryk. Wyglądał jak lew polujący na swoją ofiarę, jednak to ona trzymała go w garści.
- Och, tak - wyszeptałam, pocierając palcami łechtaczkę.
- Aniele, jeśli zaraz nie przestaniesz tak niegrzecznie się zachowywać...
Podskoczyłam i krzyknęłam ze strachu, widząc przed sobą Nixona. Mężczyzna tak umiejętnie wtopił się w porastające ogród drzewa i kwiaty, że ujrzałam go dopiero w ostatniej chwili. Rumieniec pojawił się na moich policzkach, gdy uświadomiłam sobie, że widział, jak się dotykam. Opuściłam głowę, pokonana swoim wstydem, jednak gdy uzmysłowiłam sobie, że coś było mi tak, podniosłam wzrok.
Twarz Nixona była blada jak ściana. Czekałam, aż rzuci do nas jakimś sprośnym komentarzem i nazwie mnie laleczką, ale nic takiego nie nastąpiło. Szef mafii przypatrywał się nam niewidzącym wzrokiem.
- Nixon?
Xavier szybko się podniósł. Stanął na przeciwko swojego szefa. Cisza między nimi była nieznośna.
- Co się stało, Nixon? Powiedz mi, co się stało?
Moje serce zaczęło szybciej bić. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że coś stało się Paxtonowi lub Vitalemu. Miałam nadzieję, że nikt nie odkrył siedziby mafii i nic nam nie groziło.
- Muszę z tobą porozmawiać. Na osobności.
Xavier spojrzał się na mnie zbolałym wzrokiem. Skinęłam głową, dając mu tym samym znak, że może mnie zostawić i odejść z Nixonem. Spodziewałam się, że mężczyźni wejdą do środka, aby omówić sprawę, ale zatrzymali się kilkanaście metrów ode mnie. W dalszym ciągu klęczałam na ziemi i patrzyłam, jak Nixon wplata palce we włosy i ciągnie ich końcówki. Nigdy nie widziałam go tak zdenerwowanego. Nixon był dla mnie uosobieniem siły, więc jego widok w takim stanie mnie złamał.
- Kotku, mogę się przysiąść?
Odwróciłam się w tył tylko po to, aby zobaczyć stojącego nade mną Vitalego. W innych okolicznościach rzuciłabym mu się na szyję, aby go uściskać i wyznać, że wczoraj kochałam się z Xavierem po raz pierwszy. Vitale zastępował mi w tym prowizorycznym więzieniu przyjaciółkę, której nigdy nie miałam. Wyznawaliśmy sobie różne sekrety i akceptowaliśmy siebie.
Skinęłam głową, szybko odwracając się na powrót w stronę dwóch rozmawiających ze sobą mężczyzn. Vitale uklęknął obok mnie i chwycił mnie za obrożę.
- Co się dzieje? - spytałam, oddychając płytko.
- Fallon, oni...
Poderwałam się na równe nogi, kiedy z gardła Xaviera wydobył się okrutnie bolesny krzyk. Zaczął siarczyście przeklinać. Zamachnął się nawet na Nixona, ale ten chwycił go za nadgarstki, aby nikomu nie stała się krzywda.
- Vitale, muszę do niego iść!
- Przykro mi, kotku. Nixon kazał mi cię pilnować.
Kiedy po raz kolejny spróbowałam się wyrwać, Vitale powalił mnie na ziemię. Przycisnął mnie całym ciężarem ciała do gruntu. Próbowałam wyswobodzić nadgarstki, ale on skuł mi ręce kajdankami za plecami. Wierzgałam nogami, szukając drogi ucieczki, jednak na to strażnik również zaradził. Precyzyjnie związał mi nogi w kostkach, uniemożliwiając mi samodzielne poruszanie się.
- Vitale! Kurwa, Vitale!
- Nie przeklinaj, Fallon. To sprawa między nimi.
- Co się stało?! Co się stało?!
Krzyczałam i płakałam, słysząc coraz głośniejszy szloch Xaviera. Nie miałam pojęcia, co spowodowało u niego taką reakcję.
Szarpałam się, ale Vitale położył się na mnie. Niemal nie mogłam oddychać. Kiedy w tej niewygodnej pozycji, będąc unieruchomioną, próbowałam podnieść głowę, Vitale docisnął mi ją policzkiem do trawy. Płakałam i krzyczałam, że chcę iść do Xaviera, ale nie mogłam wygrać z tak silnym facetem.
- Nikomu nie stanie się krzywda, kotku. Jestem twoim przyjacielem. Nigdy bym cię nie zranił.
- Puszczaj mnie, do cholery!
- Kotku, jeśli nie przestaniesz się rzucać, podam ci uspokajający zastrzyk.
- Rób, co chcesz! Xavier cierpi! Muszę przy nim być!
Vitale się nie odezwał. Miałam nadzieję, że rozważa opcję puszczenia mnie wolno, abym mogła pobiec do Xaviera i go przytulić. Dopiero po kilkunastu sekundach moja nadzieja spłonęła. Stało się to dokładnie w chwili, w której strażnik wbił w mój kark igłę.
Zapłakałam głośno, czując się bezbronna. Starałam się zachować trzeźwość umysłu, aby nie stracić kontaktu z rzeczywistością. Czułam nadchodzącą ciemność.
- Poddaj cię, kochanie. Obiecuję, że kiedy zaśniesz, zaopiekuję się tobą. Przy mnie nic ci nie grozi, Fallon.
- Vitale... Proszę...
- Zaśnij, dziecino. Jestem z tobą.
Nie mogłam dłużej walczyć z otaczającą mnie ciemnością. Głos Vitalego dobiegał do mnie jakby z oddali. Ostatkiem sił się szarpnęłam. Gdy poczułam, jak mężczyzna składa pocałunek na moim karku w miejscu, w którym przed chwilą podał mi zastrzyk, pozwoliłam powiekom opaść i odpłynęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top