34

Fallon

Z drżącym sercem obserwowałam, jak Paxton wyciąga z klatki jednego ze skazańców. Mężczyzna miał skute za plecami ręce, więc gdy tylko Paxton popchnął go na ziemię, ten boleśnie obił się o nią kolanami. Przed upadkiem na twarz powstrzymała go jedynie dłoń oprawcy, którą tenże zaciskał mocno na ramieniu ofiary.

Mężczyzna mógł mieć około czterdziestu lat. Na twarzy miał ślady zaschniętej krwi, która musiała wypłynąć z jego licznych ran. Razem z Nixonem staliśmy w cieniu. Ofiara nie odważyła się na nas spojrzeć. Facet musiał czuć, że niebawem straci życie, ale do końca patrzył na stojącego przed nim Xaviera z najwyższym szacunkiem.

Jakby to miało mu zapewnić dogodniejszą śmierć. 

Paxton rozkuł ręce mężczyzny, ale tylko po to, aby za chwilę ponownie mu je związać. Kopniakiem posłał ofiarę na ziemię. Z ust faceta usłyszałam przeraźliwy jęk. Oprócz widocznych obrażeń, musiał pewnie doznać również wewnętrznych.

Obserwowałam, jak Xavier przywiązuje ofiarę do czterech pachołków znajdujących się w ziemi. Zostały one solidnie wbite w grunt, aby w ostatnich chwilach życia ofiara nie miała szans się uwolnić.

Patrzyłam, jak mój ukochany Xavier przywdziewa maskę zobojętnienia. Zaczął działać jak na autopilocie. Przywiązywał kończyny pobitego mężczyzny do pachołków, nie zważając na jego krzyki i prośby. Kiedy mój książę skończył robotę, wepchnął do ust ofiary brudną szmatę, aby stłumić jęki.

Jeden ze strażników, którzy jak się okazało nie przyszli tutaj tylko po to, aby nas chronić, podał Xavierowi bicz. Oparłam się mocniej plecami o pierś Nixona. Przestało mnie już obchodzić nawet to, że dłońmi dotykałam jego erekcji. Nie wiedziałam, czy mężczyzna podniecił się tak na mój widok czy zwyczajnie obraz nadchodzącej śmierci tak go pochłonął. Biorąc pod uwagę, że miał nierówno pod sufitem, zakładałam to drugie.

Nixon położył dłoń na mojej szyi i lekko ją ścisnął. Nie chciał zabierać mi możliwości oddychania, ale tym gestem pokazał mi, że władza w tym miejscu i w tej chwili należała do niego. Nie odważyłam się spróbować uciec. Nogi miałam jak wmurowane w ziemię. W obliczu strachu zaczęłam płakać, ale na szczęście jeszcze nie przerodziło się to w agonalne szlochanie. Wierzyłam, że gdy przedstawienie stanie się zbyt brutalne, Nixon mnie stąd zabierze. Musiałam mu ufać. Nic innego mi nie pozostało. 

Ze łzami w oczach obserwowałam, jak Xavier zadaje ciosy biczem w nagie uda mężczyzny. Gdyby nie bokserki, ofiara byłaby całkiem naga.

Nie mogłam połączyć mojego czułego, kochającego i delikatnego Xaviera z potworem, którego działania obserwowałam. Rozumiałam, że Xavierowi łatwiej było kogoś torturować, kiedy przypominał sobie obrazy z przeszłości, ale i tak nie popierałam zwalczania zła przemocą. Każda organizacja przestępcza miała swoje sposoby na walczenie ze swoimi przeciwnikami. Rozumiałam, że wielu mężczyzn było sadystami i lubiło zadawać ból, ale trudniej patrzyło mi się na człowieka, którego kochałam i który był tak okrutnym sadystą.

Po wielu uderzeniach biczem w uda i brzuch ofiary, Paxton podał Xavierowi świecę. Zobaczyłam przerażenie w oczach związanego mężczyzny. Xavier, nie mając litości, zszarpał bokserki leżącego na ziemi faceta i wylał na jego przyrodzenie wosk. 

Skuliłam się, słysząc jęki ofiary. Gdyby facet nie miał w ustach knebla, mógłby zbudzić mieszkańców Zariya. Pewnie i tak nie wyszliby z domów, aby sprawdzić, co działo się na cmentarzu, gdyż dalej bali się, że ktoś przyłapie ich na łamaniu godziny policyjnej.

- Uspokój się, laleczko. To dopiero początek, a ty już płaczesz? 

- Nixon, proszę...

- O co mnie prosisz, moja słodka dziewczynko?

Szefowi najwyraźniej podobało się, że tak się bałam. 

- Zabierz mnie stąd. Nie chcę na to patrzeć.

- Kochanie - wychrypiał mi do ucha, uciskając mocniej moją szyję. - Oddałaś się Xavierowi. Nigdy już od niego nie odejdziesz. Skoro go kochasz, musisz zaakceptować i przyjąć każdą jego cząstkę. To chłopak, który wiele przeszedł. Mimo tego, co zaraz zobaczysz, potrafi kochać. Wiesz, co powiedział mi podczas ostatniej terapii?

Pokiwałam przecząco głową. Nixon oparł podbródek na moim ramieniu i musnął ustami mój policzek.

- Wyznał, że jesteś jedyną osobą, którą kiedykolwiek kochał. W rodzinnym domu nie zaznał miłości. Nie nauczył się jej czuć ani jej okazywać. Biedaczek myślał, że jest zepsuty. Wierzył, że nigdy nie będzie w stanie obdarzyć nikogo miłością. Dlatego gdy dowiedziałem się, że pewnego dnia cię uprowadzimy, zleciłem mu kontakt z tobą. Wiedziałem, że odżyje. Miałem rację, laleczko. Xavier cię kocha, a jeśli ty naprawdę kochasz jego, musisz zaakceptować jego demony, które nosi w sercu. 

Słowa Nixona może i były rozgrzewające, ale to, co zobaczyłam jako następne, zniszczyło moją wiarę w ludzkość.

Xavier obszedł powoli ofiarę. Przypominał dzikiego ptaka polującego na zwierzynę. Na twarzy ofiary widziałam już agonię. Czułam jednak, że halloweenowe przedstawienie członków mafii nie skończy się tak szybko.

Po kilku obejściach Xavier przykucnął przy brzuchu związanego mężczyzny. Z kieszeni wyciągnął błyszczący, ostry i zakrzywiony nóż. Mogłabym przysiąc, że mój książę podniósł głowę, aby się na mnie spojrzeć. Trwało to jednak tak krótko, że wydawało mi się, jakby coś mi się przywidziało. 

Zapłakałam przeraźliwie głośno, gdy Xavier wbił nóż w brzuch swojej ofiary. Rozcinał go spokojnie, podziwiając ostrze noża znikające w ciele faceta.

- Nie rób tego, Xavier! Proszę, nie...

Na moich ustach pojawiła się odziana w skórzaną rękawiczkę dłoń Nixona. Szef cmoknął z niezadowoleniem. Wbił mocniej swoją erekcję w dół moich pleców, a ja zapłakałam cicho.

- Pozwól swojemu chłopcu działać, laleczko. Xavier robi to przedstawienie dla ciebie.

Obserwowałam, jak Xavier nacina brzuch mężczyzny, aby chwilę później wsunąć palce w głęboką ranę. Patrzyłam, jak gmera palcami w środku, aby po chwili wyciągnąć coś ze środka.

Odwróciłam się gwałtownie. Nixon chwycił mnie za ramiona, gdy padłam przed nim na kolana. Zdążył odsunąć się w ostatniej chwili, zanim zaczęłam wymiotować.

Czułam, jak życie ze mnie ulatuje. Ręce miałam w dalszym ciągu skute za plecami, dlatego nie mogłam podeprzeć się o ziemię. Nixon na szczęście nie zostawił mnie samej sobie. Jedną ręką trzymał moje nadgarstki, a drugą gładził mnie po plecach. Podziękowałam sobie w myślach, że nie zostawiłam włosów rozpuszczonych na tę "specjalną" okazję. Nixonowi nie starczyłoby rąk, aby mi pomóc.

Moim ciałem targały spazmy. W końcu wyrzuciłam z siebie wszystko. W głowie mi szumiało. Starałam się zablokować dźwięki dochodzące z bliska, ale nie potrafiłam całkowicie wyłączyć mózgu ani kazać mu zignorować to, co działo się nieopodal.

Ku mojemu zdziwieniu, Nixon wziął mnie na ręce. Oparłam policzek na jego piersi i przymknęłam oczy. Nie potrafiłam przestać płakać. Nie płakałam tylko dlatego, że znów widziałam Xaviera w jego morderczym szale, ale płakałam przede wszystkim dlatego, że dziesięciu ludzi miało dziś stracić życie w tak bestialski sposób. Nie wiedziałam, dlaczego trafili do tej przeklętej klatki. Starałam się sobie wmówić, że zasłużyli na taki koniec, ale nie potrafiłam się przemóc do tak okrutnej formy przemocy.

Szef odszedł wystarczająco daleko, abym nie słyszała krzyków i jęków. Usiadł na ziemi, pod jednym z drzew. Oparł się plecami o pień i wystawił przed siebie nogi. Rozkuł mi ręce, a ja zamiast uciec, zarzuciłam mu ręce na szyję i wtuliłam twarz w jego ramię.

Nixon gładził mnie jedną dłonią po plecach, a drugą gładził mój policzek, ścierając kciukiem łzy. Nie miałam już sił na szloch, dlatego mimowolnie się uspokajałam. 

- Wrażliwa z ciebie dziewczynka, laleczko. Jesteś zupełnym przeciwieństwem twojego księcia.

Nagle naszły mnie wątpliwości. Zaczęłam wierzyć, że nasza miłość była czymś złym. Czymś, co nie miało prawa trwać długo.

Może i złożyłam Xavierowi obietnicę, że nigdy go nie opuszczę, ale w mojej głowie szalała burza. Nie wiedziałam, na ile poważnie mężczyźni traktowali to, że nosiłam na szyi obrożę stanowiącą znak, że należę do Xaviera. 

- Powiedz mi, o czym myślisz, maleńka.

- Nixon...

Mój głos był ochrypły i słaby od płaczu. Mężczyzna pocałował mnie w czubek głowy i pozwolił, abym dalej się do niego przytulała.

- Wiem, że masz wątpliwości, laleczko - zaczął, bawiąc się moimi włosami. Kilka kosmyków wymknęło się z koka. - Nie jestem romantycznym typem. Lubię ostre pieprzenie, wiązanie i dominowanie w łóżku. Xavier jest moim przeciwieństwem. Przez lata starał się sprawiać wrażenie buntownika, bo chciał, aby ludzie patrzyli na niego jak na potwora. Czuł się jak monstrum, a ja próbowałem go przed tym ochronić. Nie wyplenisz z niego mordercy, kochanie. Nawet gdyby Xavier chciał odejść z mafii, nie pozwoliłbym mu na to. Może traktuję go pobłażliwie przez to, że czuję z nim tak bliską więź, ale gdyby pewnego dnia przyszedł do mnie i oznajmił, że chce odejść, strzeliłbym mu kulkę w łeb.

Gwałtownie odsunęłam się od Nixona. Starałam się wyczołgać z jego kolan i uciec, ale szef mi na to nie pozwolił. Zapiął kajdanki na moich kostkach, a ja spojrzałam na niego gniewnie.

- Jestem psychologiem, moja słodka Fallon. Wiem, co ci chodzi po główce.

Z daleka usłyszałam głośny krzyk przepełniony bólem.

- Dlaczego miałbyś go zabić, jeśli chciałby odejść?

- Jesteś taka niewinna, bezbronna i niczego nieświadoma - kontynuował, celowo mi ubliżając. - Wstępując w szeregi mafii, Xavier złożył przysięgę. Odejdzie od nas dopiero, gdy umrze. Takie jest prawo, kochanie. Dlaczego jednak miałby odejść? On jest częścią nas. Ty też należysz do rodziny. Nigdy z niej nie odejdziecie. Chyba, że martwi. 

Uderzyłam Nixona pięścią w pierś, ale nawet nie drgnął. Nie chciałam się do niego znowu przytulać, bo byłam na niego wściekła. Mężczyzna jednak otoczył mnie ramionami i siłą zmusił, abym oparła głowę o jego twardą jak skała pierś i w nią wypłakiwała ostatnie łzy.

- Dlaczego mnie w to wplątaliście?! 

- Fallon...

- Nienawidzę was wszystkich! To, co robicie, jest chore! Zabijacie ludzi, nie zważając na ich cierpienie! Dlaczego ja, Nixon?! Za jakie grzechy?!

Zdzierałam sobie gardło, krzycząc wniebogłosy. Wiedziałam, że nikt nie przyjdzie mi na ratunek. Byłam tutaj z nimi zamknięta. Mityczne miasteczko otaczały mury. Nawet gdybym próbowała, i tak zostałabym schwytana.

- To niesprawiedliwe - warknęłam, tracąc siły na krzyk. - Przez całe życie rodzice mnie okłamywali. Ojciec sprzedał mnie, zanim się urodziłam. Przez dwadzieścia jeden lat żyłam zamknięta w złotej klatce. Nie mogłam nigdzie wychodzić. Czekałam na to, aż zostanę uprowadzona. Co ja takiego zrobiłam, że mnie tak pokarało? 

Nixon przycisnął usta do mojej głowy. Bujał mnie w objęciach, próbując mnie uspokoić. 

- Życie jest niesprawiedliwe, laleczko. To jednak nie twoja wina, że tak się stało. Uwierz mi, że twoja sytuacja nie jest najgorsza. Na twoim miejscu wolałbym żyć z kimś, kogo kocham niż z rodzicami, którzy potraktowali cię jak towar. Wiem, że nie popierasz naszych działań i się nas boisz, ale jesteśmy rodziną. Pewnie masz nas za popaprańców biorąc pod uwagę, czym się trudnimy, ale nie zmienię tego dla ciebie. Pozwól sobie na miłość. Przestań doszukiwać się w uczuciach Xaviera drugiego dna. Zaakceptuj go. On ciebie zaakceptował, dziecinko.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top