32
Xavier
- Wstań, Xavier.
Posłusznie wykonałem polecenie Nixona. Serce podeszło mi do gardła, kiedy patrzyłem na klęczącą przed nami Fallon. Dziewczyna miała zarumienione policzki i wciąż ciężko oddychała, jakby przebiegła kilka kilometrów. Miałem ochotę dowiedzieć się, co robiła w mieście z Vitale o tak wczesnej porze dnia, ale czekałem, aż Nixon zabierze głos.
Mój mentor podszedł bliżej dziewczyny. Brunetka spojrzała na niego z dołu, jakby był jej panem. Coś we mnie drgnęło. Widziałem w jej oczach wymalowany respekt wobec Nixona. Wiele bym dał, aby patrzyła w ten sposób na mnie.
- Powinnaś zjawić się tutaj dwadzieścia minut temu, laleczko. Co cię przed tym powstrzymało? Czyżby naszły cię obawy i jednak nie chcesz oddać się Xavierowi?
Przełknąłem ślinę, słysząc ten tekst o oddaniu się. Miałem nadzieję, że Nixon nie wpadł na żaden idiotyczny pomysł i nie każe mi posiąść Fallon przy nim. Byłbym wielce zobowiązany, gdyby jego bystry umysł nie wpadł na taki pomysł. Chciałem odebrać Fallon dziewictwo w spokoju, bez udziału osób trzecich.
Nixon wyciągnął rękę w stronę Fallon. Spodziewałem się, że się wzdrygnie lub spróbuje od niego odsunąć, ale ona posłusznie czekała, aż mężczyzna pogładzi ją po policzku. Czując na skórze jego dotyk, przymknęła oczy. Wyraźnie się przy nim odprężyła, co mi się nie spodobało.
- Vitale zabrał mnie na poranny spacer, panie.
O, nie. Czyli już zaczęła go w ten sposób tytułować.
- Poranny spacer? Czyżby nasz ulubiony strażnik wystawiał cię na próbę? Może celowo chciał, abyś się spóźniła, żebyśmy musieli dać ci karę, laleczko?
Na wspomnienie o karze Fallon niespokojnie drgnęła.
- Byłam w sierocińcu, panie. Chciałam odwiedzić pewnego chłopca.
Musiałem oprzeć się tyłkiem o biurko. Poczułem, jak podłoga osuwa mi się spod stóp.
Myślałem, że moja miłość do tej dziewczyny była już w najwyższym możliwym punkcie, ale kilkudniowa rozłąka sprawiła, że pokochałem ją jeszcze mocniej. Fallon była najpiękniejszą, a także najbardziej bezinteresowną kobietą, jaką poznałem. Zaakceptowała mój wygląd i mimo mojej mrocznej przeszłości, zdecydowała się ze mną być. Dla mojego dobra zgodziła się na plan Nixona, aby odizolować nas od siebie na jakiś czas. Teraz dobrowolnie przed nami klęczała czekając, aż ją posiądę i mówiła mi, że poszła odwiedzić Brantleya.
Czułem, że Fallon chciała się na mnie spojrzeć, ale nie spuszczała wzroku z Nixona. Nie dziwiłem się jej. Szef potrafił sprawić, że ulegali mu nawet dorośli i pewni siebie mężczyźni. Było w nim coś takiego, co kazało paść przed nim na kolana i go wielbić. Nie przypuszczałem, że moja dziewczynka tak szybko mu ulegnie, ale w pewnym sensie mnie to cieszyło. Po tym, jak Nixon zrobił mi pranie mózgu utwierdzając mnie w tym, że z Fallon będzie cudowna uległa, zrozumiałem, co widział. Był w niej piękny potencjał, a ja miałem za zadanie go z niej wydobyć i sprawić, aby rozkwitła.
- W takim razie nie dam ci kary, laleczko - oznajmił wielkodusznie Nixon, gładząc ją po policzku. - Zanim zaczniemy, chciałbym się dowiedzieć, czy przyszłaś tutaj dobrowolnie. To bardzo ważne, Fallon. Żeby oddać się pod opiekę Xaviera, musisz być tego pewna.
Patrząc na nią widziałem, jak w jej głowie obracają się trybiki. Obserwowała Nixona z zaciśniętymi ustami, a mnie naszły wątpliwości.
Obiecałem sobie, że jeśli Fallon teraz zrezygnuje i postanowi ode mnie odejść, winą za to obarczę Nixona. Wcześniej, gdy byłem sam, poddawałem się jego praktykom, bo mnie oczyszczały. Jeżeli jednak Fallon się nie zdecyduje, będę zdruzgotany.
- Mam tylko jedno pytanie.
Wstrzymałem oddech czekając, aż zacznie mówić.
- Tak, laleczko?
- Czy jeśli zostanę uległą Xaviera - zaczęła, z trudem wymawiając "to" słowo - to dalej będziemy mogli być w normalnym związku? Nie chcę zaprzepaścić tego, co udało nam się stworzyć przez ostatnie dwa lata. Ogromnie kocham Xaviera i jestem gotowa na to, aby stał się moim panem. Wciąż nie do końca rozumiem, dlaczego chcecie zrobić coś takiego, ale dla niego poświęcę wszystko. Ufam Xavierowi i wiem, że mnie nie skrzywdzi. Nie chcę jednak wchodzić w taką relację na stałe. Czy to, że zaraz mu się poddam oznacza, że od teraz zawsze będzie tylko i wyłącznie moim panem?
Łzy zapiekły mnie w kącikach oczu. Wiedziałem. Kurwa, wiedziałem, że ten plan był pojebany i skazany na porażkę.
- Xavier, czy ty płaczesz?
Podniosłem wzrok na mojego mentora. Dalej obejmował dłonią policzek Fallon, ale przy tym patrzył się również na mnie.
- O co chodzi? Powiesz nam, czy naszły cię jakieś wątpliwości?
- Tak. Naszły mnie wątpliwości.
Nie chciałem zabrzmieć gniewnie, ale nie mogłem cofnąć czasu. Nixon zmarszczył brwi, ale ciągle uważnie mi się przypatrywał.
- Czuję, że Fallon nie jest na to gotowa. Wiem, że jej przemiana w uległą, a mnie w dominującego jest symboliczna i nie znaczy, że przez cały czas będziemy tkwić w takiej relacji. Oczywiście, że kurewsko chciałbym zobaczyć moją ukochaną Fallon w obroży na szyi, kroczącą dumnie u mojej nogi, ale ona nie jest na to gotowa. Wyraźnie się boi, a ja nie chcę jej stracić.
Wyrzucałem szybko z siebie słowa. Patrzyłem to na Nixona, to na Fallon. Jej spojrzenie przewiercało moją duszę na wylot.
- Może to ty nie jesteś na to gotowy, Xavier?
- Słucham? - spytałem, posyłając Nixonowi wredne spojrzenie. Och, gdybym był teraz w roli jego uległego, zapewne dostałbym karę.
- Mam wrażenie, że to ty nie jesteś gotowy, aby wziąć Fallon pod swoje skrzydła. Powiedz mi, laleczko. Chcesz zostać uległą Xaviera?
- Tak.
Wstrzymałem oddech, słysząc zdecydowanie w jej głosie.
- Xavier? Jaka jest twoja decyzja?
Wziąłem głęboki oddech. Zamknąłem oczy, powracając do mojego pierwszego spotkania z Fallon. Nie mogłem nazwać tego w pełni spotkaniem, gdyż żadne z nas się nie znało, ale pierwszy raz zobaczyliśmy się, gdy byliśmy dzieciakami.
Zakochałem się w tej małej dziewczynce, z którą rodzice nie pozwalali mi się widywać. Byłem wychowywany surową ręką i nie mogłem mieć żadnych kolegów. Ojciec bił mnie, gdy miał zły dzień w pracy, a gdy przypadkowo podpaliłem mu dom, wyrzucił mnie na zbity pysk. Gówno mnie obchodziło, co stało się z tą podłą szują i kobietą, którą nazywałem matką. Zostałem na tym świecie sam. Dopiero Nixon mi pomógł odnaleźć siebie. Kiedy przydzielił mi misję zaprzyjaźnienia się z dziewczyną, którą za dwa lata mieliśmy porwać, zabijając jej rodziców, moje życie znów nabrało sensu.
Dziś Fallon, moja urocza, kochana Fallon, klęczała przede mną i była gotowa, abym wziął ją pod swoje skrzydła. Chciałem dać jej schronienie. Pragnąłem, aby czuła się przy mnie bezpieczna. Nie mogłem zmienić swojej przeszłości. Byłem mordercą, który z torturowania szumowin czerpał satysfakcję, ale byłem też człowiekiem, który potrafił kochać. Potrafiłem oddzielić zabójcę od kochanka. Skoro Nixon uznał, że jestem gotów pokochać Fallon na tym nowym, nieznanym wcześniej poziomie, musiałem go posłuchać.
Ostrożnie wziąłem do ręki leżące na biurku Nixona aksamitne pudełko. Trzymałem je tak delikatnie, jakby w środku znajdowała się bomba, gotowa w każdej chwili wybuchnąć.
Podszedłem z pudełkiem do Fallon. Nixon usunął się na bok, robiąc mi miejsce. Odetchnąłem głęboko i przywołałem na twarz uśmiech. Nasza historia była popaprana, ale po latach odnaleźliśmy siebie. Byliśmy gotowi przejść nowy początek, aby było nam lepiej.
Po części tą chwilę traktowałem jak oświadczyny. Z tą jednak różnicą, że w pudełku nie miałem pierścionka, a coś zupełnie innego. Jednak równie pięknego i pokazującego oddanie jednej osoby tej drugiej.
- Kocham cię, aniele. Nie muszę ci tego powtarzać, ale będę to robił każdego dnia. Nie wiem, kiedy przyjdzie nam odejść z tego świata, dlatego chcę celebrować każdy dzień najpiękniej, jak mogę.
Może brzmiałem jak ciota, ale te słowa płynęły z głębi mojego serca.
- Najważniejsza dla mnie jesteś ty - kontynuowałem, czując w oczach łzy. - Pokazałaś mi, że nie liczy się dla ciebie wygląd drugiego człowieka. Pokochałaś potwora, którym jestem. Poznałaś moje blizny i tatuaże. Nie odrzuciło cię to. Dzisiaj dobrowolnie przede mną klęczysz, gotowa mi się oddać. Nie mam zamiaru robić z ciebie swojej niewolnicy, aniele. Żadne z nas tego nie potrzebuje. Chcę jednak założyć ci na szyję obrożę, która będzie pięknym symbolem naszej miłości.
Otworzyłem aksamitne, czarne pudełko. Oczy Fallon rozbłysły z podekscytowania, gdy spojrzała na różową, ozdabianą diamencikami obrożę. Nixon pozwolił mi wybrać obrożę dla Fallon, ale zaznaczył, że musi być droga i wysadzana prawdziwymi diamentami. Obiecałem sobie jednak nie zdradzać jej, że kryształy były prawdziwe, ani że obroża została kupiona u Tiffany'ego.
- Każdego dnia będę traktował cię jak księżniczkę, aniele - oznajmiłem, odkładając na bok pudełko. Wyjąłem z niego obrożę i zważyłem ją w dłoniach. Uśmiechnąłem się, podziwiając jej piękno. Idealnie pasowała do mojej olśniewającej uległej. - Dziś Nixon kończy moją terapię, tym samym pozwalając mi pójść w świat. Wiem, że to pieprzone metafory, ale mam to gdzieś. Dopóki jest to ważne dla nas, tylko to się liczy.
Obszedłem Fallon. Stanąwszy za jej plecami, jedną ręką odgarnąłem jej włosy na ramię. Drżącymi rękami zapiąłem na jej szyi obrożę. Myślałem, że w tej chwili będą dominowały we mnie sprzeczne emocje, ale czułem się pewny. Moje serce się radowało.
- Ta relacja ma być ważna dla nas, nie dla reszty świata. Kocham cię, aniele. Dziś staję w obowiązku stania się twoim mentorem. Twoim księciem. Może pieprzę jak potłuczony, ale...
- To, co ważne dla nas, nie musi być zrozumiałe dla reszty świata.
Uśmiechnąłem się, słysząc jej słowa. Nie zważając na Nixona, padłem przed Fallon na kolana i zmiażdżyłem jej wargi w pocałunku. Brakowało mi oddechu, ale potrzebowałem jej. W końcu jednak nie wytrzymałem i musiałem się odsunąć, aby zaczerpnąć powietrza. Wtuliłem twarz w jej ramię i objąłem ją tak mocno, że mógłbym połamać jej kości.
- Jesteś moja, aniele. Od dziś na wieki.
- Nie, Xavier.
Odsunąłem się od niej, zaskoczony jej słowami. Moje serce na chwilę się zatrzymało.
Dziewczyna ujęła moją twarz w dłonie. Oparła czoło o moje czoło i owiała oddechem moje usta.
- Byłam twoja w dniu, w którym zobaczyłam cię za płotem, gdy byliśmy dziećmi. Na szczęście się odnaleźliśmy. Już nic nie stanie nam na drodze.
Miałem w dupie, że nie wypadało płakać. Zalałem się łzami zupełnie jak tamtego dnia, gdy ojciec wyrzucił mnie z domu z licznymi poparzeniami na ciele.
Z tą jednak różnicą, że dziś nie płakałem z bólu.
Płakałem z pieprzonego szczęścia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top