29

Paxton

siedemnaście lat temu

Wychyliłem się ostrożnie zza rogu. Obserwowałem tatę, który siedział w salonie z czterema mężczyznami w garniturach. Mama wyszła z domu kilka godzin temu. Prosiłem, aby zabrała mnie ze sobą, ale nakrzyczała na mnie. Kazała siedzieć w pokoju, dopóki tata nie skończy spotkania. 

Zostanie w pokoju nie stanowiłoby dla mnie problemu, gdyby nie to, że zachciało mi się siku. Łazienka znajdowała się tylko na dole i to po drugiej stronie salonu. Musiałbym poprosić tatę o pozwolenie na skorzystanie z toalety, ale nie chciałem przeszkadzać mu w zebraniu z ważnymi panami.

Naszła mnie myśl, aby zawrócić i udać się do swojego pokoju, ale pęcherz dawał się we znaki. Gdy pewnej nocy zesikałem się do łóżka, tata o poranku owinął mnie śmierdzącym i mokrym prześcieradłem i kazał spędzić cały dzień w tym prowizorycznym kokonie. Dzieci w szkole śmiały się ze mnie, gdy następnego dnia okropnie śmierdziałem. Od tego czasu starałem się nie pić dużo, aby nie musieć chodzić często siku. 

Niestety do obiadu mama podała mój ulubiony kompot. Wypiłem cztery szklanki, co poskutkowało tym, że teraz nie dawałem rady.

Powoli i na paluszkach wszedłem do salonu. Mężczyźni spojrzeli na mnie, jakbym był jakimś intruzem, który przeszkodził w ważnym spotkaniu. Po chwili wahania podszedłem do taty i zgodnie z tym, co mnie nauczył, padłem przed nim na kolana. Oparłem czoło o drogi dywan i pochyliłem się.

- Chciałbym skorzystać z toalety, tato. Mogę iść?

W pomieszczeniu zapanowała nieznośna cisza. Przełknąłem ślinę.

Po chwili poczułem dłoń ojca na głowie. Pogłaskał mnie po włosach, aby w następnej chwili za nie szarpnąć. Byłem wrażliwy na ból przez to, że rodzice często mnie bili. Cebulki włosów dalej bolały mnie po tym, jak wczoraj mama omal nie wyrwała mi włosów z głowy, bo upuściłem kawałek ziemniaka na podłogę przy kolacji.

Tata podniósł mnie do pozycji stojącej, a następnie rzucił mną o ścianę. Potworny ból przeszył moje plecy. Wygiąłem się w łuk, jęcząc boleśnie.

Upadłem na podłogę i ze strachu się zesikałem. Patrzyłem z przerażeniem na tatę, który kroczył w moją stronę. Jego goście nie zwracali już na mnie uwagi. Odwrócili się i pogrążyli w rozmowie.

- Nigdy nie waż się przerywać mi w spotkaniach, szczeniaku. Mogłeś zeszczać się do kubka i to wypić, ty chodząca kupo gówna. Teraz masz zlizać to, co zrobiłeś.

Spojrzałem błagalnie na tatę. Wiedział, że nie będę chciał wykonać jego polecenia, więc czym prędzej ponownie chwycił mnie za włosy. Szarpnął mną tak, że policzkiem opierałem się o podłogę, na której się zesikałem.

- Liż to, gnoju. Ma być czysto, jakby nigdy cię tu nie było.

Kopnięcie w plecy pogoniło mnie do pracy. Zacząłem zlizywać swoje siki, okropnie przy tym płacząc. Gdy skończyłem, tata rzucił mnie na korytarz. Boleśnie obiłem sobie kolana. Chcąc jak najszybciej od niego uciec, wbiegłem na czworakach na górę i zamknąłem się w swoim pokoju.

Nie wyszedłem z niego przez kilka kolejnych dni.

Nikt się mną nie przejął.

Siedziałem tam w samotności i czekałem, aż pewnego dnia los się do mnie uśmiechnie. 

Xavier

Podniosłem się gwałtownie, gdy ujrzałem w drzwiach lochów Nixona. Paxton spał w najlepsze na dostawianym łóżku przysuniętym do ściany. Był moim osobistym strażnikiem. Pilnował, abym przypadkiem nie zerwał łańcucha i stąd nie wyszedł. Może dla kogoś innego byłoby to upokarzające, ale ja czułem się całkiem miło, że ktoś się nade mną opiekował z własnej woli. 

- Nie spałeś? - spytał szef, pochodząc do ściany. Zdjął z niej łańcuch, ale nie ściągnął mi obroży z szyi. Szybko padł na plecy na materac, osłaniając oczy. Widać było pod nimi ciemne kręci. Martwiłem się o niego. 

- Nie mogłem zasnąć. Denerwowałem się twoim spotkaniem z...

Nie potrafiłem nawet wymówić pozycji tego człowieka. Do dziś nie poznałem imienia mojego oprawcy, który zgwałcił mnie, gdy byłem jeszcze nastolatkiem. Kiedy byłem w niewoli, kazał mi zwracać się do niego "panie". Nienawidziłem tego zwrotu. Dopiero w trakcie terapii Nixona przemogłem się i dziś z łatwością nazywałem Nixona swoim "panem", gdy tego potrzebował.

Pozwoliłem sobie usiąść obok Nixona. Nawet położyłem się obok niego. Moje zdenerwowanie przy nim słabło. Naprawdę uważałem Nixona za swojego mentora.

- Xavier, pozwalam ci wrócić na górę. Jeśli mogę ci coś doradzić, spotkaj się z laleczką dopiero jutro rano przy śniadaniu. Wiem, że była w mieście z Vitale i...

- Była w mieście z Vitale?

Gwałtownie podniosłem się na nogi. Stanąłem nad Nixonem, patrząc na niego z niemą prośbą w oczach. Mój podniesiony głos jednak nie zbudził Paxtona, który jak zwykle miał żelazny sen.

- Xavier, spokojnie.

Tylko szacunek do szefa powstrzymywał mnie przed nakrzyczeniem na niego.

Nixon podniósł się do pozycji siedzącej. Oparł łokcie na udach i złożył przed sobą ręce jak do modlitwy.

- Jestem kurewsko zmęczony i nie marzę o niczym innym, jak o położeniu się spać, ale znam cię. Wiem, że będziesz drążył temat, dopóki nie powiem ci wszystkiego. Cieszę się, że bardziej niż spotkaniem z twoim oprawcą interesuje cię Fallon i jej relacja z Vitale.

- Nixon, ja...

Miałem w oczach łzy. Nie potrafiłem panować nad sobą, jeśli chodziło o moją małą dziewczynkę. Zadziwiające, że gdy zabijałem, umiałem odłączyć umysł od ciała i w pełni oddać się zadaniu. Kiedy jednak chodziło o dziewczynę, którą kochałem całym swoim oszpeconym ciałem, moje serce miękło i nie myślałem logicznie. 

- Uklęknij, Xavier.

Padłem na kolana przed Nixonem. Mężczyzna zahaczył palec wskazujący o kółeczko znajdujące się przy mojej obroży. Musiałem mieć wysoko uniesioną głowę, aby patrzeć w oczy mojego mentora. Mimo bólu szyi, cierpliwie i posłusznie klęczałem.

- Vitale zabrał Fallon do budynku, w którym mój ojciec torturował ofiary. Poprosiłem go, aby z nią porozmawiał o dalszym etapie twojej terapii.

- Dalszym etapie? To znaczy, że...

Nixon uciszył mnie, kładąc palec wskazujący wolnej dłoni na moich ustach. Czasami podczas sesji uciszał mnie mniej przyjemnymi sposobami. Byłem więc wdzięczny, że czuł zmęczenie i nie chciało mu się bawić.

- Zacznijmy od tego, że kilka godzin temu laleczka przyszła do mnie. Nie bawiłem się z nią w udawanie miłego, przystępnego gościa. Założyłem jej obrożę i kazałem przed sobą uklęknąć. Wykonała moje polecenie bez większego sprzeciwu, Xavier.

Moje serce zadrżało. W oczach stanęły łzy, kiedy uzmysłowiłem sobie, że być może Fallon przepadnie dla Nixona bądź Vitalego. Nie zniósłbym jej straty. Odebrałbym sobie życie, gdyby mnie zdradziła.

- Kuźwa, Xavier. Ciebie też powaliłem na kolana, gdy tego potrzebowałeś i wcale nie miałem ochoty się z tobą zabawić. Myślisz, że odebrałbym ci laleczkę? Chłopie, czy ty w ogóle rozumiesz, po co cię szkolę? 

- Abym wyparł złe wspomnienia tymi dobrymi?

Nixon odchylił głowę do tyłu, wyraźnie zirytowany moim niezrozumieniem.

- Więcej się nie powtórzę, więc posłuchaj uważnie. Przez ten cały czas, kiedy myślałeś, że zabawiałem się tobą niczym uległym, szkoliłem cię na dominującego mężczyznę. Nie bez powodu ludzie mawiają, że siła tkwi w uległości. Musiałem wyprzeć złe wspomnienia w twojego umysłu, co zajęło więcej czasu, niż początkowo zakładałem. Przez pięć lat odbywałem z tobą sesje. Czasami częściej, czasami rzadziej. Robiłem to według twoich potrzeb. Uważam, że jesteś już gotowy rozkwitnąć niczym motyl. Chcę, abyś wkroczył na wyższy poziom i zaczął czerpać siłę z dominacji. Nie każę ci oczywiście bić Fallon i zachowywać się, jakbyś był zboczonym fetyszystą. Przeprowadzę was przez szkolenie, jeśli oboje się na to zgodzicie. 

Marszczyłem brwi, obserwując Nixona i czekając na jego wybuch śmiechu. Kiedy uznałem, że czekam już zbyt długo, dotarło do mnie, że mówił prawdę.

Nigdy przez te pięć lat nie zastanawiałem się, co miało stać się po zakończonej terapii. Sądziłem, że byłem urodzonym poddanym, co z łatwością uczyniło ze mnie uległego Nixona. Poddawałem się jego dziwnym metodom. Czasami chętniej, innymi razy oporniej. Nixon przywoływał mnie do porządku, gdy zachodziła taka potrzeba, ale nigdy bym nie przypuszczał, że finalnym elementem terapii miała być ewolucja w dominującego. 

Nawet biorąc pod uwagę, że faktycznie taki był ostateczny cel Nixona, nie wyobrażałem sobie zdominować Fallon. 

Owszem, odgrywanie ról było całkiem przyjemne i dobrze się czułem, gdy kazałem dziewczynie kroczyć za mną na czworakach niczym prawdziwa niewolnica, ale za nic nie wyobrażałem sobie wejść w taką relację na stałe. Szanowałem ją zbyt mocno, aby ją zdominować. 

- Nixon, z całym szacunkiem do ciebie i do twoich metod. Jeśli kierowałbym się czysto egoistycznymi pobudkami, zdominowałbym Fallon. Wiem, że ty lubisz dominować kobiety i zaspokaja cię to, ale ty się nimi nie martwisz. Kocham Fallon. Jeśli odwróciłaby się do mnie...

- Vitale z nią rozmawiał. Fallon przyznała, że jest gotowa spróbować. 

Poczułem niespodziewane ciepło rozlewające się w mojej klatce piersiowej. Serce drgnęło i zabiło mocniej, a krew zaczęła płynąć szybciej.

Uśmiechnąłem się prawie niezauważalnie, ale Nixon, jak to mój terapeuta miał w zwyczaju, zauważył zmianę w moim zachowaniu.

- Chcesz tego, Xavier. Mam rację?

- Tak. Chcę tego.

- W takim razie zmieniłem zdanie. Śniadanie zjecie oddzielnie. Po porannym posiłku spotkamy się w moim gabinecie. Czeka cię przemiana z uległego w dominującego.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top