26
Fallon
Gdy tylko wyszłam z gabinetu Nixona, zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się plecami o ścianę. Zsunęłam się po niej na podłogę. Usiadłam i przyciągnęłam nogi do siebie, obejmując je ramionami.
- Kotku, marnie wyglądasz. Co się stało?
Vitale ukucnął przede mną. Podniosłam głowę, co kosztowało mnie więcej energii, niż zazwyczaj. Wpatrywałam się w jego przenikliwe spojrzenie, które zdawało mieć w sobie rentgen. Miałam nadzieję, że strażnik nie zobaczy, co działo się w mojej głowie.
Pokręciłam przecząco głową, dając mu niemy znak, że nie chciałam z nim o tym rozmawiać. Vitale jednak nie byłby sobą, gdyby nie drążył. Usiadł więc na przeciwko mnie po turecku i chwycił moje dłonie. Wolałam zostać sama, aby poukładać sobie w głowie, co wydarzyło się w gabinecie szefa mafii. Może dla mieszkających tu mężczyzn takie "sesje" z Nixonem było normą, ale ja nie znałam żadnego człowieka, który stosowałby tak niekonwencjonalne metody terapii.
- Jeśli nie chcesz mówić, po prostu z tobą posiedzę. Nie zostawię cię jednak samej, kotku. Mam obowiązek zaopiekowania się tobą do czasu, aż nie wróci Xavier i wywiążę się z tego, choćbyś próbowała przede mną uciec na drugi koniec domu.
- Możesz zabrać mnie do ogrodu?
Nie musiałam się powtarzać. Vitale pomógł mi wstać. Zaproponował, że weźmie mnie na ręce, ale odmówiłam. Rozumiałam, że chciał mi pomóc. Czułam, że skupiając się na zajmowaniu się mną, nie zadręcza się tak mocno myślami o zmarłej córce. Vitale nie przypominał już bowiem faceta, którego nie tak dawno temu poznałam. Wówczas byłam bowiem pewna, że się nie polubimy. Nie przypuszczałam, że w tak krótkim czasie staniemy się sobie tak bliscy.
Usiedliśmy razem w cieniu drzewa. Oboje opieraliśmy się plecami o pień. Liście chroniły nas przed górującym na niebie słońcem.
Vitale był tak blisko mnie, że ocierał się o mnie ramieniem. Pewnie nie bez powodu tak się przysunął. Mężczyzna zdawał się wyczuwać, kiedy potrzebowałam z nim pomówić, albo gdy chciałam tylko czyjejś bliskości.
Konkretniej, jego bliskości.
Siedzieliśmy w ciszy przez długi czas. Wsłuchiwałam się w śpiew ptaków. W końcu musiałam jednak z nim porozmawiać.
- Nie będziesz mnie oceniał, prawda?
Blondyn chwycił mnie za rękę. Wpatrzyłam się w jego wytatuowaną dłoń. Miał na niej różę, a na palcach napis "śmierć".
- Sam ci mówiłem, że w tym domu nikt nikogo nie ocenia. Zachęciłem cię do rozmowy z Nixonem i nie masz pojęcia, jak zżera mnie od środka, że od wyjścia z jego gabinetu nie odezwałaś się do mnie. Chciałbym wiedzieć, co ci powiedział. Nie chciałem zrobić ci krzywdy, kotku. Czy coś poszło nie tak?
Uśmiechnęłam się w przestrzeń. Czułam na sobie wzrok mężczyzny, ale nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy. Mógł mówić, że mnie nie oceniał i byłam mu za to wdzięczna. Czekała mnie jednak jeszcze długa droga, abym mogła z taką łatwością w to uwierzyć.
- Byłeś kiedyś na sesji u Nixona?
- Tak. Mówiłem ci, że pomógł mi wyjść z obsesji na punkcie seksu. Pomógł mi również uporać się ze śmiercią córki.
- Założył ci obrożę na szyję i kazał przed sobą uklęknąć?
W końcu odważyłam się spojrzeć mu w oczy. Vitale zmarszczył brwi. Na jego wargach tańczył cień niepewnego uśmiechu. Kciukiem dalej gładził wierzch mojej dłoni, dając mi ciepło, którego potrzebowałam.
- To nieodzowny element jego terapii, kotku. Kiedy wchodzisz do jego gabinetu na sesję oczyszczającą, na ten czas oddajesz swoją wolność w jego ręce. Nixon manipuluje twoim umysłem i bawi się z tobą w psychologiczne gierki. Zniewolenie przez obrożę jest częścią całości. Myślisz, że mnie to nie zdziwiło, gdy powalił mnie na kolana i zacisnął obrożę na szyi? Bałem się, że trafiłem pod zły adres i Nixon okaże się skrytym gejem, który mnie skuje i sobie na mnie ulży. Dopiero później zrozumiałem, że taki był styl jego pracy. Może jest kontrowersyjny, ale pomaga. Przynajmniej mi pomógł.
Skinęłam głową, przyswajając sobie te informacje. Wciąż nie pojmowałam niekonwencjonalnego sposobu Nixona na radzenie sobie z pacjentami. Skoro jednak na każdym stosował ten manewr, chyba nie miałam się czego obawiać.
- Dlaczego mnie nie uprzedziłeś, że w środku czeka mnie coś takiego?
Vitale skierował moje spojrzenie na siebie. Nawet nie wiedziałam, kiedy wlepiłam wzrok w trawę, na której siedzieliśmy.
- Wtedy nie zgodziłabyś się na wizytę u niego. Powiesz mi, co powiedział?
- Następnym razem, kiedy się zobaczymy, ja i Xavier będziemy przed nim klęczeć. Vitale, boję się tego. Może ja wcale nie potrzebuję psychologa. Przecież wszystko jest ze mną dobrze.
- Kotku, może ty nie potrzebujesz psychologa, ale czy pomyślałaś o Xavierze? Ten chłopak od lat boryka się ze swoimi demonami. Nixon próbował i dalej próbuje mu pomóc. Nie wiemy, czy zdrowie psychiczne twojego chłopaka wróci do normy, ale szef robi wszystko, aby mu się polepszyło. Skoro Nixon powiedział, że oboje przed nim uklękniecie, to znaczy, że musi widzieć w tym perspektywę. Może i szef jest spaczony seksualnie i kręcą go podobne rzeczy, co mnie, ale nigdy nie skrzywdził celowo żadnego pacjenta. Spróbuj się przełamać. Pomożesz nie tylko Xavierowi, ale i sobie. Każdy z nas ma w końcu swoje demony. Po prostu nie wszystkie są widoczne na pierwszy rzut oka. Nixon natomiast ma taką zdolność, że widzi nawet te potwory, które zakorzenione są głęboko w twoim sercu.
Nixon
Kierowałem czarnym bmw, zmierzając do centrum Salt Lake City. Dokładniej, do klubu, w którym miałem spotkać się z człowiekiem, który zniszczył życie mojego biednego Xaviera.
Przed wizytą w klubie zajechałem do starego magazynu na obrzeżach miasta, w którym mieściła się jedna z naszych pilnie strzeżonych siedzib. Zabrałem ze sobą Camerona, Richarda i Salvatore. Mężczyźni przynieśli dla mnie jeden z najlepszych pistoletów, jakie mieliśmy w swoich zasobach. Wiedziałem, że przed rozmową z głową chicagowskiej mafii zostanę rozbrojony, aby nie stanowić zagrożenia dla ich szefa, ale chciałem zrobić wielkie wejście. Musiałem pokazać się z jak najlepszej strony, aby zadzierający ze mną faceci wiedzieli, z kim mieli do czynienia. Stąpałem twardo po ziemi i znałem swoją wartość.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł, aby tam iść, szefie?
Siedzący na siedzeniu pasażera Salvatore miał niemałe wątpliwości.
- Muszę to zrobić, aby uchronić Zariyę i jej mieszkańców. Nie wiem, co ten skurwiel chce mi zaproponować, ale na nic się nie zgodzę. Ten bydlak zniszczył Xaviera tak, że do dzisiaj nie potrafię go odbudować. Zapłaci za swoje, choćbym miał go zabić gołymi rękami.
Po piętnastu minutach byłem pod klubem. Mój kutas drgnął na samą myśl o tym, co mógłbym zrobić z tutejszymi dziwkami, gdyby nie przeklęte spotkanie. Brakowało mi seksu. Odkąd trafiła do nas Fallon, byłem tak skupiony na jej relacji z Xavierem, że całkowicie o sobie zapomniałem. Kilka razy ulżyłem sobie ręką jak napalony nastolatek.
- Salvatore pójdzie ze mną, a wy będziecie ubezpieczać tyły klubu. Jeśli zauważycie, że urządzenie namierzające się przemieszcza, wkroczcie do akcji.
Mężczyźni skinęli posłusznie głowami, a Salvatore podążył za mną.
Tylko oni wiedzieli, że miałem wszczepiony w nadgarstek chip, który umożliwiał zlokalizowanie mnie w razie porwania lub innych niezależnych ode mnie okoliczności. Dotychczas urządzenie się nie przydało, ale wolałem dmuchać na zimne. Moje życie było cenne. Byłem królem miasteczka oddzielonego od reszty ludzkości. Czułem się odpowiedzialny za mieszkańców i za moich podopiecznych.
Nie musiałem pokazywać nikomu dowodu tożsamości. Moja twarz była wystarczająco znana w półświatku Salt Lake City. Po kontakcie wzrokowym z ochroniarzem zostałem więc bez problemu wpuszczony do klubu.
W środku jeden z mężczyzn skinął na mnie palcem. Podążyłem za nim wąskimi schodami prowadzącymi na górę. Na parkiecie impreza rozwijała się w najlepsze. Półnagie kobiety tańczyły w klatkach podwieszonych pod sufitem, a inne ocierały się o rury albo zabawiały gości. Na tyłach klubu zapewne trwała w najlepsze zabawa związana z seksem. Obiecałem sobie, że gdy następnym razem tu zawitam, jakaś szczęściara będzie jęczała moje imię raz po raz, gdy będę ją rżnął do utraty tchu.
Kiedy znaleźliśmy się na górze, spojrzałem raz jeszcze na rozciągający się pode mną parkiet. Goście nie zdawali sobie sprawy, jakie interesy robiło się w podziemiach tego na pozór zwyczajnego miejsca.
- On musi zostać.
- On idzie ze mną.
Zgromiłem spojrzeniem klubowego ochroniarza, który jak wszyscy pracownicy zdawał sobie sprawę, co działo się tak naprawdę w tym miejscu. Mężczyzna zacisnął szczękę tak mocno, że aż się zdziwiłem, iż nie połamał sobie zębów.
- Jeśli szef go zabije, pamiętaj tylko, że ostrzegałem.
Mężczyzna otworzył przede mną drzwi do komnaty króla Chicago. Wszedłem pewnie do środka. Jakaś dziwka klęczała przed brunetem z ciemnymi włosami. Od razu widać było, że był Włochem z krwi i kości.
- Carla, kończ. Mam gościa.
Wytrenowana dziwka doprowadziła swojego szefa do orgazmu. Odwróciłem wzrok z resztkami przyzwoitości, jakie we mnie pozostały. Nie miałem ochoty oglądać fiuta tego skurwiela. Gdyby w pokoju nie było trzech osiłków mierzących mnie czujnym spojrzeniem, odciąłbym ich szefowi fiuta i wepchnął go mu do gardła. Byłem ciekaw, czy pracownicy tej szumowiny wiedzieli, że ich kochany pan i władca kilka lat temu zgwałcił niepełnoletniego chłopca i oszpecił jego ciało wieloma ranami i poparzeniami.
- Nixon Navarra.
Spojrzałem na faceta kilka lat starszego ode mnie. Wyciągnął do mnie rękę, ale nie podałem mu swojej. Nie byłem pewien, co wcześniej bydlak robił ze swoją dziwką Carlą. Nie chciałem mieć zarazków.
- Widzę, że przyprowadziłeś ze sobą opiekunkę. W porządku. Siadaj, proszę. Mamy przed sobą ważną rozmowę.
Zająłem miejsce przed biurkiem mężczyzny. Patrzyłem na niego z nienawiścią. Mimo ciężkiej atmosfery panującej w jego gabinecie, rozsiadłem się wygodnie. Założyłem nogę na nogę i oparłem łokieć o podłokietnik, przybierając nonszalancką pozę.
- Może szklaneczkę whisky? Sprowadzona z Irlandii dwa dni temu.
Włoch usiadł na przeciwko mnie. Pochylił się, splatając palce dłoni.
- Do rzeczy. Przyjechałem tutaj w interesach, a nie, żeby bratać się z wrogami.
Może skurwiel myślał, że poczuję się jak zwierzyna w klatce, nie będąc na swoim terytorium. Najwyraźniej facet nie prześwietlił mnie wystarczająco dobrze. Byłem bowiem panem każdego miejsca, w którym się pojawiałem. Kobiety padały mi do stóp, gdy pstrykałem palcami. Niejednokrotnie faceci lizali mi buty i do ostatnich chwil błagali o litość.
- Widzę, że mam do czynienia z twardym zawodnikiem. Nie będę więc marnował twojego cennego czasu, Nixon. Nazywam się Carlos Giovanni. Kilkukrotnie próbowałem dowiedzieć się od rządu, co dzieje się za murami miasteczka wybudowanego przez twojego świętej pamięci ojca, ale szumowiny nie chcą mi nic zdradzić. Wiem jednak, że miał tam miejsce jakiś eksperyment, którego straszliwe skutki chcesz naprawić. W drużynie tkwi siła, Nixonie. Chciałbym zaproponować ci współpracę, aby naprawić los mieszkańców miasteczka.
Prychnąłem lekceważąco.
- Mam wierzyć, że chcesz to zrobić z dobroci serca, Carlosie? Jaki masz w tym interes?
Brązowe oczy faceta błysnęły podnieceniem.
- Chcę tam zamieszkać, Nixonie. Za twoimi murami. Potrzebuję terenu do produkcji narkotyków. Policja Salt Lake City ma na mnie haka. Starałem się trzymać od nich z daleka, ale wiesz, jacy skurwiele się ponad nami znajdują.
- Rządzisz w Chicago, nie w Salt Lake City. To nie ma sensu.
- Och, ależ ma. Twoich terenów za murami nikt nie strzeże. Potrzebuję takiego miejsca. Jak będzie, Nixonie?
Jeśli facet myślał, że byłem na tyle głupi, abym przystał na jego propozycję, głęboko się mylił.
- Posłuchaj, Carlosie - zacząłem miłym głosem, który nie zwiastował burzy, jaka miała nadejść. - Nigdy nie zgodziłbym się na to, aby obca mafia zajęła mój teren. Tym bardziej nie zgodzę się na to patrząc na to, kim jesteś. Mam ci przypomnieć, że kilka lat temu uprowadziłeś chłopca, którego dopiero wprowadzałem w świat mafii? Torturowałeś go. Poniżałeś. Zgwałciłeś go. Urwałbym ci jaja, ale kodeks honorowy mi tego zabrania. Spotkanie uważam za zakończone.
Gwałtownie wstałem. Carlos zrobił to samo.
- Zaczekaj, Nixonie. Możemy się porozumieć.
- Szczerze w to wątpię, szumowino. Nigdy więcej nie zawracaj mi głowy. W innym wypadku pieprzę kodeks. Zrujnuję całe twoje dziedzictwo. Zrozumieliśmy się?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top