16

Xavier

Abel zaciągnął Fallon do środka. Domyślałem się, że chciał przedstawić moją ukochaną Julie. Chciałem być przy niej, aby nie czuła się zagubiona, ale wierzyłem, że się tu odnajdzie. Poza tym byłem obwieszony pięcioma dzieciakami, które za nic nie chciały mnie puścić.

- Gdzie jest Brantley? - spytałem w końcu, mając nadzieję, że na chwilę mi odpuszczą. Kochałem je całym sercem, ale czasami nadmiar ich energii mnie przytłaczał. 

- Jak zwykle siedzi pod drzewem - wyznała Katie, która uwiesiła się na mnie niczym małpka. Dziewczynka kiedyś wyznała, że mnie kocha. Od tamtego czasu traktowałem go jak swoją księżniczkę. Miałem nadzieję, że nie będzie zła, iż odnalazłem swoją prawdziwą damę serca.

Odstawiłem Katie na ziemię. Reszta dzieciaków na szczęście wróciła do swoich zajęć, zostawiając mnie z zauroczoną we mnie dziewczynką. Blondwłosa piękność uśmiechnęła się do mnie swoim najszczerszym uśmiechem. Miała dopiero sześć lat, a przeszła tak wiele okropności. Gdybym mógł, zabrałbym jej ból na siebie. Niestety życie tak nie działało.

- Posłuchaj, kochanie. Widziałaś moją dziewczynę, prawda?

Ku mojemu zdziwieniu, Katie nie posmutniała.

- Kocham ją, wiesz? Niedługo zostanie moją księżniczką, ale ty już zawsze będziesz miała specjalne miejsce w moim sercu.

- Xavier, widzę przecież, że ją kochasz - odrzekła, zbijając mnie z tropu. - Trzymałeś ją za rękę i uśmiechałeś się, a rzadko to robisz. Twoja dziewczyna jest piękna. Cieszę się, że jesteś szczęśliwy.

Katie zarzuciła mi ręce na szyję, przytulając mnie. Pocałowałem ją w czubek głowy. Ta dziewczynka była mądrzejsza niż przypuszczałem. Spodziewałem się, że nie pogodzi się z tym, iż kogoś znalazłem, ale ona była dzielniejsza i silniejsza niż niejeden dzieciak na tym świecie. 

- Zaprowadzisz mnie do Brantleya?

Dziewczyna pokiwała głową i chwyciwszy mnie za rękę, pociągnęła za sobą. Za nią mógłbym pójść na koniec świata z zawiązanymi oczami. Sam nie chciałem być jeszcze ojcem. Nie czułem powołania do bycia tatą. Bałem się, że własny dzieciak bałby się mnie. Nie byłem w końcu najprzystojniejszym mężczyzną bez skazy. To, że dzieci z sierocińca mnie akceptowały nie znaczyło, że mój syn lub córeczka zrobiliby to samo.

Idąc w głąb ogródka, dostrzegłem chłopca siedzące pod drzewem. Miał zwieszoną głową i zdrową ręką trzymał garść piasku. Poczochrałem Katie po włosach i dziewczynka oddaliła się od nas. Wbiłem dłonie w kieszenie i powoli podszedłem do chłopca.

- Cześć, Brantley. Mogę obok ciebie usiąść?

Chłopiec skinął głową, nie odzywając się do mnie.

Brantley był najbardziej poszkodowanym dzieckiem z sierocińca. Ojciec Nixona porwał tego dzieciaka za to, że chłopiec z głodu ukradł ze sklepu batonika. Za tak niewinne przewinienie pozbawił go prawej ręki i lewej nogi. Brantley nie umiał samodzielnie się poruszać. Julie musiała nosić go na rękach, co było dla chłopca zawstydzające. Brantley był młodym mężczyzną z krwi i kości i nie cierpiał, gdy ktoś się nad nim litował. W wielu aspektach przypominał mnie. Miał tylko osiem lat, a już tak bardzo zamknął się w sobie.

- Co porabiałeś przez ostatni tydzień? - spytałem, trącając go ramieniem. Myślałem, że choć trochę się uśmiechnie, ale się przeliczyłem.

- Masz piękną dziewczynę. Widziałem ją stąd.

Uśmiechnąłem się, choć w sercu czułem ból.

- Dziękuję, Brantley. Bardzo ją kocham. Myślisz, że dasz radę ją poznać?

- Co ona sobie o mnie pomyśli? - spytał chłopiec, patrząc na mnie zielonymi oczami. Widziałem w nich więcej cierpienia niż u niejednej ofiary, którą torturowałem.

- Brantley, posłuchaj - zacząłem, poklepując go po nodze. - Fallon ma w sobie cholernie dużo miłości. Nie będę cię oszukiwał. Powiem ci prawdę, chłopie. Kilka dni temu rodzice Fallon zmarli. Zabrałem ją do siebie. Pisałem z nią przez ostatnie dwa lata, ale nie wiedziała, jak wyglądam. Gdy mnie zobaczyła, była przerażona. 

Chłopiec przypatrywał mi się z ciekawością, ani na chwilę nie odrywając ode mnie wzroku.

- Szybko jednak zrozumiała, że dalej jestem tym samym chłopakiem, z którym pisała przez ostatnie dwa lata. Zakochaliśmy się w sobie, pisząc ze sobą. Bałem się, że Fallon mnie nie zaakceptuje, ale to silna dziewczyna. Jestem pewien, że będzie dumna, mogąc cię poznać. Jak będzie, młody? Mogę po nią iść i ją do ciebie przyprowadzić?

Mądre oczy Brantleya zdawały się prześwietlać moją duszę. Po długim zastanowieniu chłopiec pokiwał głową. Wstałem i uśmiechnąłem się do niego.

- Zaraz wracam, chłopie. Nigdzie się nie ruszaj.

- Jakbym jeszcze mógł!

Na jego twarzy dostrzegłem cień uśmiechu. Brantley uważał mnie za swojego mentora. Gdy go poznałem, był jeszcze bardziej skryty w sobie niż obecnie. Wiele musiałem nad nim pracować, aby otworzył się na innych i pokochał siebie. Wciąż miał przed sobą cholernie długą drogę do pokonania, ale wiedziałem, że sobie poradzi. Julie pomagała mu, jak umiała. Wierzyłem, że Fallon zaakceptuje chłopca, którego najchętniej bym zaadoptował. Gdyby nie mafia, pewnie bym to zrobił.

Kiedy wszedłem do budynku, usłyszałem rozmowę Julie i Fallon. Podążyłem do biura szefowej sierocińca. Wyszedłszy zza rogu, ujrzałem Abla, który kurczowo trzymał moją księżniczkę za rękę. Widziałem, jak chłopiec się na nią patrzył. Czułem, że przyprowadzając do dzieciaków Fallon, jakiś chłopiec się w niej zakocha, ale nie sądziłem, że nastąpi to tak szybko.

Cieszyłem się, że obie dziewczyny się porozumiały. Obawiałem się przyprowadzenia do dzieci kogoś nieznajomego. Wiedziałem jednak, że nie miałem prawa się bać, skoro Fallon na zawsze będzie moja. Nigdy ode mnie nie odejdzie. Już ja tego dopilnuję.

- Fallon?

Na mój widok Julie skinęła głową. Oduczyłem ją padania przede mną na kolana. Miała taki zwyczaj na początku naszej znajomości, jednak nie chciałem, aby sierociniec był takim samym miejscem jak reszta miasteczka. Tutaj mogłem odetchnąć od zabijania i rządzenia fikcyjnym światem stworzonym przez Luciano.

Moja ukochana uśmiechnęła się do mnie. Podszedłszy do niej, pocałowałem ją w policzek i objąłem ramieniem.

- Pewien chłopiec chciałby cię poznać, aniele. 

Dziewczyna zmarszczyła brwi, patrząc to na mnie, to na Abla.

- Julie, zajmiesz się naszym Ablem, prawda? Brantley naprawdę bardzo chciałby poznać moją księżniczkę.

Chłopak pokiwał głową i podszedł do Julie. Kobieta wzięła go na kolana i przytuliła. Każde dziecko z sierocińca traktowała jak swoje własne. Jej pierwszej zafundowałem protezę ręki. Nie rozumiałem, jakim trzeba było być skurwielem bez serca, aby zranić tak dobroduszną kobietę jaką była Julie. Niosła pomoc dzieciom już dwa tygodnie po śmierci swojego męża. Znałem faceta osobiście. Nie wytrzymał presji miasta rządzonego przez tyrana i zostawił Julie samą. Na szczęście odnalazła się w tym świecie i dziś czuła się spełniona.

Wyprowadziłem Fallon na zewnątrz. Słońce przesłoniły chmury, ale dalej było ciepło i przyjemnie.

- O co chodzi z tym chłopcem, który chce mnie poznać? - spytała niepewnie, jakby nie dowierzała w moją historyjkę.

- Nazywa się Brantley - zacząłem, zbliżając się do drzewa, pod którym siedział chłopiec. - Jego rodzice zostali brutalnie zamordowani przez Luciano, a ich ciała wystawiono na widok publiczny. Brantley to widział, aniele. Z głodu ukradł ze sklepu batonika, a Luciano za karę odciął mu rękę i nogę. 

- Tak mi przykro - wyszeptała, ściskając nieświadomie mocniej moją dłoń.

- To silny chłopak. Jest waleczny, ale nie widzi sensu życia. Ma osiem lat, a już próbował się zabić. Dasz wiarę, Fallon? Julie uratowała go w ostatniej chwili. Połknął za dużo tabletek, ale po wizycie w szpitalu udało się go odratować. Czuwałem przy nim przez cztery dni, aby więcej nie zrobił żadnej głupoty. 

Ściszyłem głos, kiedy znaleźliśmy się wystarczająco blisko. Obeszliśmy drzewo. Fallon wstrzymała oddech, patrząc na siedzącego na ziemi chłopca z ciemnymi włosami i zielonymi jak trawa oczami. 

Mimo szoku spowodowanego wyglądem chłopca, Fallon szybko przywołała na twarz uśmiech. Usiadła na przeciwko Brantleya, a ja zająłem miejsce obok niej.

- To moja Fallon, młody. Piękna, co?

Chłopak pokiwał głową. W oczach mojej księżniczki widziałem łzy, ale szybko zamrugała, aby je powstrzymać. Była cholernie wyczulona na krzywdę ludzką. Sama żyła w złotej klatce przez dwadzieścia jeden lat i nie oczekiwałem od niego takiego współczucia dla innych. Myliłem się twierdząc, że dziewczyna będzie niezdolna do empatii. Z każdą chwilą zakochiwałem się w niej coraz mocniej.

- Nazywam się Brantley - rzekł chłopiec, wyciągając w stronę Fallon zdrową rękę. Dziewczyna ujęła ją i potrząsnęła.

- Ja jestem Fallon. Miło mi cię poznać, Brantley. Xavier mówił, że chciałeś mnie poznać.

- Tak jej powiedziałeś? - spytał dzieciak. Posłałem mu gniewne spojrzenie. - Przepraszam. Nie chciałem być niemiły. Po prostu nie ufam nowo poznanym ludziom. Skoro jednak Xavier cię tu przyprowadził, musisz być dla niego ważna.

- Fallon  jest moją ukochaną. Pewnie niebawem cię z nią ożenię. To oczywiste, że jest dla mnie ważna. Tak jak ty, Brantley.

Brunet pokiwał głową, choć wyraz jego twarzy potwierdzał, że nie wierzył w moje słowa.

- Xavier, nigdy nie byłem dla nikogo ważny. Nigdy nie czułem miłości. Nie wiem, jak to jest, gdy ktoś cię kocha.

- Nie mów tak. Rodzice cię kochali. Po prostu nie mieli tyle pieniędzy, aby zapewnić ci dostatnie życie.

Za każdym razem Brantley przywoływał w rozmowie swoich martwych rodziców. Nie umiał pogodzić się z ich odejściem. Obwiniał ich za to, co mu się stało. Przepłakał w moich ramionach wiele godzin, próbując pogodzić się z tym, jak wyglądało teraz jego życie. Robiłem, co w mojej mocy, aby mu pomóc, ale nie mogłem zostać jego pełnoetatowym tatą. Brantley potrzebował miłości, opieki i stabilizacji, a taki morderca jak ja nie mógł jej tego ofiarować.

- Jasne. Zawsze to mówisz.

- Taka jest prawda - odparłem nieco zbyt ostro. Mój zdeformowany głos nie pomagał. - Brantley, to już przeszłość. Nie zmienisz tego, co się wydarzyło. Nie cofniesz czasu i nie przywrócisz swoich rodziców do życia. Nie będziesz też mógł odzyskać ręki i nogi. Nie znaczy to jednak, że nie masz szans na szczęście w życiu. Ja też nie cofnę czasu i nie sprawię, że moje oko wyzdrowieje i blizny znikną. To, co się wydarzyło, nas ukształtowało. Nigdy nie śmiej w siebie wątpić. Niebawem dostaniesz protezy i będę nadzorował twoją rehabilitację.

- Może ja nie chcę protez? Może chcę zostać kaleką?

- Brantley...

Moja ukochana Fallon chwyciła chłopca za rękę. Jego wzrok spoczął na twarzy mej księżniczki.

- Wiesz, że przez dwadzieścia jeden lat byłam zamknięta w domu?

Czułem, do czego zmierzała i postanowiłem wycofać się z rozmowy, aby mogła kontynuować.

- Dwadzieścia jeden lat? To strasznie długo.

- Właśnie. Może nie mam na ciele żadnych blizn, ale moi rodzice przez całe życie mnie oszukiwali. To rana, która znalazła się na moim sercu. Mogłam gniewać się na rodziców i płakać nad swoim losem, ale wiesz co? Ocaliła mnie miłość.

- Nie wierzę w miłość - prychnął chłopak, choć dalej trzymał Fallon za rękę.

- Może teraz w nią nie wierzysz, ale pewnego dnia zdasz sobie sprawę, jaka miłość jest silna. Pokochasz dziewczynę, z którą się ożenisz i będziesz miał z nią dzieci. Może teraz jesteś zły na cały świat za to, co cię spotkało, ale musisz wierzyć, że w przyszłości będzie lepiej. Wiara czyni cuda, Brantley. Ja czekałam dwa lata na spotkanie z Xavierem. I choć czekanie na niego było męczące i bolesne, gdy go spotkałam, przepadłam. Zakochałam się w nim do bólu. Ty też tego doświadczysz. Tylko daj sobie szansę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top