15
Fallon
- Co to jest, aniele?
Odwróciłam wzrok od książek, które przeglądałam z uśmiechem. Miały dla mnie dużą wartość sentymentalną. Cieszyłam się, że Paxton zabrał je z mojego pokoju, zanim mój dom spłonął. Miałam po nim jedyną pamiątkę.
Ujrzałam Xaviera, który miał na sobie jak zwykle ciemną koszulkę i opinające jego nogi czarne dżinsy. Na stopy założył czarne glany i zarzucił sobie skórzaną kurtkę na ramiona. Wyglądał jak prawdziwy motocyklista. Nie widziałam go wcześniej w takim wydaniu, ale musiałam chwycić się blatu, aby nie upaść na podłogę.
- Coś nie tak? - spytał, spoglądając w dół, jakby myślał, że może się czymś pobrudził.
- Wyglądasz jak prawdziwy zły chłopiec.
Brunet uśmiechnął się, kiwając głową z politowaniem.
- Cieszę się, że ci się podobam. Powiesz mi w końcu, o co chodzi z tymi książkami? Do diabła, czy to niedźwiadek polarny?
Uśmiechnęłam się, kiedy zobaczyłam, jak mężczyzna bierze do rąk moją ukochaną zabawkę. Powąchał głowę misia.
- Wiśnie? Dlaczego pachnie wiśniami?
- Paxton przyniósł mi kilka rzeczy, które zabrał z domu, zanim spłonął. Nie sądziłam, że taki dobry z niego człowiek. Myślałam, że do końca życia nie będzie się do mnie odzywał, a tu proszę. Potrzebował trochę czasu i to wszystko.
Xavier odstawił misia na blat kuchenny. Zmarszczył brwi, po czym pogładził dłonią wierzch jednej z książek leżących na całkiem pokaźnym stosiku. Jak na wielbicielkę książek, powinnam mieć ich więcej, ale rodzice uważali, że romanse, które tak ubóstwiałam, nie miały w sobie żadnej wartości. Dlatego też praca w księgarni pani Morgan była dla mnie cudowną odskocznią. Całymi dniami mogłam przeglądać znajdujące się tam książki i to wystarczało mi do pełni szczęścia.
- Nie wiedziałem, że zabrał te rzeczy w twojego byłego domu. Powinien to ze mną skonsultować, zanim ci to podarował. Niemniej jednak cieszę się, że w końcu się ze sobą porozumieliście. Paxton to dobry człowiek, kochanie. Jest cichy i zamknięty w sobie, ale ma najczystsze serce z nas wszystkich.
Zostawiwszy na blacie książki i zabawkę, podałam Xavierowi rękę. Mężczyzna pocałował mnie w policzek i wyprowadził do ogrodu.
- Stresuję się - wyznałam, kiedy zauważyłam, że zbliżaliśmy się do wysokiej bramy. Znajdowało się przy niej sześciu strażników.
- Nie masz czym się denerwować, aniele. W Zariya nikt nie będzie cię oceniał. Nie popieram tego chorego eksperymentu, który zaczął Luciano, ale jedno muszę przyznać. Ci ludzie, mimo straszliwej tragedii, jaka ich spotkała, są najżyczliwszymi osobami pod słońcem. Pewnie zdziwi cię, jak zaczną klękać na nasz widok, ale nie przejmuj się tym. Oni nie czują się z tym źle, skarbie. Wiedzą, jak wiele robimy dla ich dobra.
- Nie czujesz się dziwnie, kiedy przed tobą klękają?
- Owszem. Nigdy nie czułem się wystarczająco dobry, aby ktoś okazywał mi taki szacunek, ale tego nie zmienię. Chodź, aniele. Zapraszam cię do krainy, o której wiedzą tylko nieliczni.
Dwóch strażników otworzyło przed nami bramę. Nie rozumiałam, po co było ich tutaj aż tylu, skoro mieszkańcy Zariya byli tak oddani swojemu królowi i księciu. Nie wierzyłam, że ktokolwiek z nich mógłby targnąć się na życie władców. Chciałam zapytać o to Xaviera, ale gdy przekroczyliśmy bramy jego posiadłości, zamknęłam usta ze zdziwienia.
Najpierw uderzyła we mnie cisza. Pomyślałam sobie, że może wszyscy pomarli i zostałam oszukana, iż żyją tutaj ludzie okaleczeni przez ojca Nixona. Idąc jednak dalej zrozumiałam, że nie miałam racji.
Kiedy znaleźliśmy się za rogiem, zobaczyłam ulicę miasteczka. Widziałam dzieci, które biegały bawiąc się w berka. Obserwowałam ich rodziców, którzy siedzieli w kawiarniach, popijając gorące napoje. Zauważałam wiele restauracji serwujących najrozmaitsze dania. Dalej dostrzegłam bibliotekę, na której widok oczy mi się zaświeciły podekscytowaniem.
Im dalej szliśmy, tym bardziej zauważałam różnice dzielące Zariyę od zwyczajnego, amerykańskiego miasta. To, co usłyszałam wcześniej, było prawdziwe. Wszystkie osoby, które obserwowałam, nie miały albo palców, albo ręki, albo nogi. Niektórzy nie mieli kilku kończyn. Widziałam wiele osób z protezami. Były to głównie młode kobiety i dzieciaki.
Gdy jakaś dziewczynka pokazała na nas palcem mówiąc, że idzie książę, wszystkie rozmowy ucichły. Ludzie odwrócili się w naszą stronę, a chwilę później wszyscy przyklękli na jedno kolano. Mieszkańcy opuścili głowy na znak szacunku.
Odebrało mi mowę. W szczególności gdy widziałam, jak nawet kilkuletnie dzieci klękają przed ich władcą.
- Jak można tutaj żyć? Ja bym nie mogła iść ulicami miasta, w którym wszyscy by przede mną klękali.
Xavier cicho się zaśmiał, pocierając kciukiem wierzch mojej dłoni.
- Przyzwyczajaj się, księżniczko. Od teraz jesteś moją wybranką, co oznacza, że każdy powinien zwracać się do ciebie z należytym ci szacunkiem.
- Mogłeś mi powiedzieć, jak to będzie wyglądać. Ubrałabym się ładniej.
Nagle mężczyzna zatrzymał się na środku ulicy. Chwycił moją twarz w dłonie i przybliżył się do mnie tak, że muskał ustami moje wargi.
- Fallon, jesteś najpiękniejszą kobietą, na której kiedykolwiek położyłem wzrok. Jestem w tobie bezgranicznie zakochany. Nigdy nie śmiej wątpić w swoją wartość. Nie przywiązuj uwagi do wyglądu. Owszem, kocham twoje ciało i będę je wielbił i czcił do swojej śmierci, ale mieszkańcy Zariya nie zwracają uwagi na to, jak wyglądają ich władcy. Spójrz tylko na mnie. Ubrałem się, jakbym szedł na spotkanie dzieciaków emo.
Zaśmiałam się cicho, kiwając głową.
- Przyzwyczaisz się do takiego życia, zobaczysz. Wiem, że siłą zamknąłem cię w tym miejscu, nie pytając się o zdanie, ale...
Przerywając tyradę Xaviera, wspięłam się na palce i złożyłam pocałunek na jego miękkich ustach. Mężczyzna mi uległ, wplatając palce w moje włosy. Dopiero gdy się od niego odsunęłam zdałam sobie sprawę, że mimowolnie urządziłam pokaz dla mieszkańców Zariya. Rumieniec wkroczył na moje policzki, gdy zdałam sobie sprawę, że wszyscy przyglądali się naszemu pocałunkowi. Mój książę jednak wybrnął z tej sytuacji. Chwyciwszy mnie za rękę, stanął w centrum ulicy i zwrócił na siebie uwagę wszystkich poddanych.
- Drodzy mieszkańcy krainy Zariya!
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie lubiłam być w centrum uwagi. Nie, żebym miała w swoim życiu ku temu wiele okazji.
- Stojąca u mego boku kobieta niebawem stanie się księżniczką naszego miasteczka. Przybyła tutaj z daleka i jest wybranką mojego serca. Z radością przedstawiam wam moją ukochaną, moją księżniczkę, moją boginię. Oto Fallon Bartello!
Moje serce skurczyło się, kiedy wszyscy wstali z klęczek i zaczęli bić brawo. Uśmiechnęłam się, choć czułam się nieswojo. Xavier musiał zauważyć moją niepewność. Zamknął mnie w objęciach i czule przytulił.
- Nie gniewasz się na mnie, że nazwałem cię panią Bartello?
- Nie - wyszeptałam, wbijając paznokcie w jego skórzaną kurtkę. - Jestem twoja, Xavier. Powinnam być z tego dumna, prawda?
- Kuźwa, tak bardzo cię kocham, dziecino. Nie masz pojęcia, jak mocno.
Po tym, jak wiwaty ucichły i mieszkańcy wrócili do wcześniej wykonywanych czynności, mój ukochany na powrót chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Chłonęłam wzrokiem wszystko, co znajdowało się wokół nas. Zdziwiło mnie, że nie było tutaj samochodów, ale biorąc pod uwagę, że gdzie nie sięgnęłam wzrokiem, widziałam wysokie mury, nie było potrzeby posiadania pojazdów. Wszędzie można było dotrzeć pieszo.
Miasteczko było urokliwe. Budynki przypominały swoim wyglądem wyjęte z jakiejś książki fantastycznej. Ojciec Nixona może i zrobił niewinnym ludziom niewyobrażalną krzywdę, ale stworzył również to zapierające dech w piersiach miejsce. Nie dziwiłam się więc mieszkańcom, że chcieli tutaj żyć i wieść swoje życie do starości. Sama nie miałam zamiaru opuszczać tego miejsca.
Zbliżaliśmy się do parku. Uśmiech na mojej twarzy stał się jeszcze szerszy, gdy ujrzałam plac zabaw dla dzieci. Miałam wrażenie, że Xavier się spiął.
- Jeśli nie chcesz, nie musimy iść do parku - oznajmiłam, nie chcąc narażać go na stres.
- Nie o to chodzi, aniele - wychrypiał, przeczesując palcami wolnej dłoni ciemne kosmyki. - To nie jest zwyczajny park. Nic w tej krainie nie jest zwyczajne.
- Mów dalej.
- W parku znajduje się sierociniec.
Xavier przystanął. Stanęłam na przeciwko niego, uważnie lustrując jego twarz. Bolało mnie jego cierpienie.
- Luciano nie tylko odcinał ludziom kończyny i wypuszczał ich na wolność. Niektórych zabijał, a inni sami siebie zabijali, nie chcąc być kalekami. W sierocińcu znajduje się siódemka chorobliwie pełnych miłości dzieciaków. Odwiedzam ich tak często, jak mogę. Nie wiedzą, że jestem mordercą i chcę, aby tak pozostało. Nie mam sumienia dodawać im problemów.
Pokiwałam głową, chłonąc jego słowa.
- Zależy ci na nich, prawda?
Brunet uśmiechnął się kącikiem ust. Pokiwał głową i spuścił wzrok na swoje stopy.
- Kiedy się z nimi bawię, zapominam o tym, jak wyglądam. Nie liczy się dla mnie to, że nocami maluję sobie kości na twarzy i torturuję oraz zabijam. Tutaj jestem prawdziwym sobą. Czuję się akceptowany przez te dzieciaki. Masz ochotę je poznać, Fallon?
Pokiwałam głową. Pociągnęłam Xaviera za sobą w głąb parku, zanim całkowicie by się przede mną rozkleił. Lubiłam, gdy pokazywał mi swoją prawdziwą twarz, stając się wrażliwym chłopakiem z wadami, ale kochałam go także silnego. W chwilach, w których sam nie mógł być dla siebie silnym, ja musiałam taka dla niego być.
Im bliżej celu byliśmy, tym wyraźniej słyszałam krzyki dzieci. Sama nie byłam gotowa na zostanie matką, ale rozumiałam, ile te dzieci znaczyły dla Xaviera. One go akceptowały. Darzyły go bezwarunkową sympatią. Nie mogłam się doczekać, aby zobaczyć, jak się z nimi obchodził.
Kiedy dotarliśmy do centralnej części parku, wokół której rosło wiele kolorowych kwiatów, ujrzałam przed nami biały płotek. Za nim znajdował się trawnik, na którym siedziały dzieci. Niektóre biegały, goniąc się w berka. Poczułam smutek, kiedy zobaczyłam, jak chłopiec bez ręki upada. Szybko jednak się podniósł i dalej gonił jasnowłosą dziewczynkę.
Nagle jeden z dzieciaków nas zauważył.
- Xavier przyszedł!
Szóstka dzieci przybiegła do białego płotu. Gdy tylko mój towarzysz otworzył wejście, wszystkie dzieciaki rzuciły się na niego. Xavier wziął jedną dziewczynkę na ręce, a ona przytuliła się do niego. Biedna nie miała kilku palców. Gdyby ojciec Nixona żył, poprosiłabym Xaviera, aby wypatroszył go na moich oczach.
- To twoja dziewczyna?
Chłopiec z brązowymi włosami podszedł bliżej mnie. Podał mi lewą rękę, jako że prawej nie miał. Ukucnęłam przed nim i ujęłam jego dłoń.
- Jesteś dziewczyną Xaviera?
Spojrzałam na mojego księcia i gdy skinął głową, odpowiedziałam twierdząco.
- Tak. Jestem jego dziewczyną. A ty jak masz na imię?
- Jestem Abel i mam pięć lat.
- Miło mi cię poznać, Abel.
Kiedy wstałam, chłopiec dalej trzymał mnie za rękę. Pociągnął mnie do środka niedużego budynku. Spojrzałam na Xaviera, nie mając pojęcia, co zrobić, ale on był tak zapatrzony w oblegające go dzieciaki, że nie miałam szans się z nim porozumieć. Zdałam się więc na Abla i pozwoliłam, aby zaprowadził mnie do młodej kobiety siedzącej w biurze budynku.
- Przyprowadziłem dziewczynę Xaviera, pani Navaton. Ma na imię...
- Fallon - dodałam, uśmiechając się ciepło.
Kobieta wstała i wygładziła niebieską sukienkę, którą miała na sobie. Mogła być tylko kilka lat starsza ode mnie. Pewnie to ona opiekowała się dzieciakami.
Blondynka nagle przede mną uklękła. Abel ścisnął mnie mocniej za rękę, jakby nie wiedział, o co chodziło. Pewnie nie przywykł do takiego zachowania. W końcu dzieci nie nazwały Xaviera "waszą wysokością", a jedynie zwróciły się do niego po imieniu.
- Może pani wstać. Czuję się niezręcznie.
Pani Navaton wstała i uśmiechnęła się. Podeszła bliżej mnie.
- Miło mi cię tu gościć, księżniczko. Wasza wysokość nie wspominał, że pani się tutaj pojawi. Niemniej jednak cieszę się, że pani tu zawitała.
- Nie nazywaj mnie panią, dobrze? Jestem Fallon.
Kobieta była zmieszana i pewnie nie rozumiała, kim byłam i dlaczego nagle się tutaj pojawiłam, ale przytaknęła.
- Ja jestem Julie. Witamy w naszym pełnym miłości domku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top