...o bohaterach
Wznieśmy cześć za bohaterów, którzy cierpieli, dla naszego dobra!
Tony Stark nigdy nie czuł większej pustki, jak w momencie, gdy Peter Parker umierał w jego ramionach. Przez chwilę pomyślał, że cała sytuacja zaistniała przez lekkomyślność i nieposłuszeństwo nastolatka. Gdyby posłuchał rozkazu i pozostał na ziemi, Tony nie odczuwałby tak wielkiego, rozrywającego wnętrze poczucia winy. Mężczyzna wiedział, że bycie bohaterem wiąże się z niewiarygodnie wielkimi stratami. Nie chciał ściągać Petera na tę ścieżkę, jednakże młody był niesamowicie uparty. Obiecał wszystkim, że będą bezpieczni. Skłamał. Przeklął w myślach, bo był zbyt słaby i zmęczony, na wypowiedzenie czegokolwiek na głos. Mogli temu zapobiec. Gdyby tylko mieli więcej czasu lub szczęścia, wszystko prawdopodobnie przybrałoby inny bieg wydarzeń. A mężczyzna ze stali - nie rozsypał się na drobne kawałeczki. Geniusz, po raz pierwszy w życiu znalazł się w sytuacji bez wyjścia, nie mając pojęcia, jak działać.
Teraz wpatrzony w nicość, smutniejszy bardziej niż kiedykolwiek, nie wiedział, czego się złapać. Szukał opoki ze świadomością, że stracił wszystko. Oddał zbyt wiele, żeby skończyć samotnie na obcej planecie.
Nigdy wcześniej nie czuł, tak ogromniej, zżerającej go od środka pustki...
Nie nowością był fakt, że Steve Rogers potrafił zachować poważną minę, gdy chaos pożerał ludzkość. Przeżył znacznie za dużo złych momentów, by teraz oddać się lamentowi. Starał się myśleć trzeźwo i miał nadzieję, że okropne wydarzenia nie są końcem. Był pewny, że osoby, które rozpłynęły się w powietrzu, za parę chwil wrócą. Rozpaczliwie obejmował wzrokiem okolice, w celu znalezienia przyjaciół. Klęcząc przy ciele Visiona, spytał w duchu Boga, czemu nie został zabrany. Dlaczego nie on, dlaczego Wanda Maximoff, dlaczego Sam Wilson, dlaczego Bucky Barnes. Czym oni zasłużyli sobie na okrutny koniec. Byli jedynie zagubionymi ludźmi, którzy pragnęli wolności. Nie chcieli wojny, Steve również jej nie chciał. Nikt nie chciał wojny.
W końcu pozwolił słonym łzom spłynąć po policzkach, nie obawiając się, że ktokolwiek wyśmieje jego słabość. To bezlitosny los sprawił, że poczuł się bezsilny. W jednym momencie stracił nadzieję, która jeszcze niedawno kurczowo trzymał przy sobie; odtrącił dobre przeczucia. Tym razem zawiedli, pozwolili zwyciężyć złu, sprowadzając swoich bliskich do próżni.
Zapłakał za każde wyrządzone mu krzywdy. Po ciężkiej walce z własnymi demonami - oddał się lamentowi, którego bez wątpienia potrzebował...
Niegdyś uparty i nieokrzesany młodzieniec, dzierżący młot, władający piorunami - teraz mężczyzna, którego rozpierał ogromny ból po utracie rodziny i przyjaciół. Thor jeszcze kilkanaście lat temu nie sądził, że kroczy po tak kruchym lodzie. Żal rozpierał mu serca, kiedy dostrzegł, jak Rocket traci cały swój entuzjazm, opadając bezwładnie na ziemię. Widok zdezorientowanych twarzy pozostałych przyprawił go o dreszcze. Poczuł tęsknotę, rozejrzał się wokoło, szukając, nie wiadomo czego. On sam nie był już do końca pewny. Jakaś jego część wierzyła, że za parę chwil wyrośnie przed nim Loki, krzycząc: niespodzianka. Nie potrafił pojąć, dlaczego zwyrodniały los odebrał mu jedyną bliską osobę, w chwili, gdy wszystko zaczynało się układać. Ogarniający go smutek po utracie brata, wywołał w nim melancholię. Thor chciał krzyczeć przez swoją bezradności. Mógł zapobiec temu kataklizmowi. Był zdolny zabić potężnego tytana.
Podszedł do swojego zwierzęcego kompana, dosiadając się do niego w milczeniu. Thor zauważył łzy w oczach nowego przyjaciela, który pierwszy raz znalazł się w tak niekomfortowej sytuacji. On sam nie szlochał; przez życiowe doświadczenia, nie potrafił uronić więcej łez.
Całe zajście przeszło jego najśmielsze oczekiwania...
Peter Quill został urażony przez przyjaciół niepoliczalną liczbę razy. Jednak pomimo to, zawsze stał na przedzie, by ochronić swoich towarzyszy. Nikt nie powinien dziwić się, że reakcja na wieść o śmierci ukochanej doprowadziła go do nieuległej wściekłości. Po raz kolejny złamano mu serce, miał serdecznie dość ciągłego zmagania się z nieszczęściem. Na dodatek jego nieprzemyślane działania, przyczyniły się do wygranej zła. Desperacja mężczyzny spowodowała, że cały plan spalił na panewce. W cholerę bolała go myśl, że mógł ustrzec cały wszechświat przed okrucieństwem. Olbrzymi ból w sercu nie pozwolił mu na podejmowanie słusznych decyzji, zatracił się w rozpaczy. Poczucie winy uderzyło w niego jeszcze mocniej, gdy dostrzegł, jak bardzo zniszczył życia innych. Pragnął cofnąć czas, wtulić się w damę serca i przy dźwiękach muzyki lecącej z odtwarzacza zasnąć w jej ramionach, z nadzieją na lepsze jutro.
Oddałby wszystko, by móc znaleźć się przy niej, ale srogi los skazał go na obserwowanie, jak Drax, Mantis i reszta, powoli zamieniają się w piasek, który porywał silniejszy powiew wiatru.
Wziął ostatni wdech, zanim poczuł chłód. Zamknął oczy, myśląc o swojej miłości, która była dla niego za dobra...
Silna kobieta, którą była Natasha Romanoff, poczuła się bezradna. Obserwując z ubocza dzieło apokalipsy, nie potrafiła pojąć, jak mogli do tego dopuścić. Nie chciała okazywać słabości, jednakże krwawa rzeź naznaczyła na niej palące piętno. Spojrzała na Okoye, która zdezorientowana śledziła wzrokiem ocalałych. Serce bolało ją nieopisywalnie, kiedy Bruce Banner dotknął jej ramienia, mówiąc, że to naprawią. Niespodziewanie wtuliła się w mężczyznę, bez jakiejkolwiek odpowiedzi. Potrzebowała bliskości, jakkolwiek źle by to zabrzmiało, zważając na jej brutalną przeszłość. Nie mogła wypowiedzieć słowa; ból, panujący wokół napadł na nią i nie zamierzał odejść zbyt szybko. Dotkliwe wspomnienia sprzed paru minut były gorsze niż jakakolwiek rana cielesna.
Grupa Avengers była w gorszych sytuacjach, ale zawsze znajdowali rozwiązanie.
Kobieta wierzyła, że tak będzie i tym razem. Ufała swojemu przeczuciu, bo wprawdzie im wszystkim pozostała jedynie wiara w cud...
Mężczyzna, którego zadaniem było pilnowanie kamienia czasu, zrozumiał, jak wiele można zyskać i stracić w jednym momencie. Stephen Strange nie sądził, że poczuje odpowiedzialność za faceta, którego ego było większe niż on sam, nastolatka, oglądającego zbyt wiele filmów oraz grupkę przemądrzałych strażników. Doktor poświęcił swoje przeznaczenie, by wielki tytan oszczędził życie osobie, którą, nie ukrywając, ledwo znał. Sam dziwił się, dlaczego sumienie nachalnie kazało mu, żeby oddać kryształ w ręce wroga. Stephen najwidoczniej nie potrafił znieść cierpienia innych, a znając nadchodzącą nielitościwą zagładę, której oddech czuł na karku - nie widział innego wyjścia.
Chciał wierzyć, że wygrają, ale był świadom klęski, dlatego postanowił, że jego ostatnim czynem będzie poświęcenie się dla przyjaciół.
Wojna doprowadziła go do całkowitego rozbicia, złączył się z wiatrem, jak nic nieznaczący kurz na półce. Walka go zmieniła, zniszczyła, sprowadziła na dno...
Piękny krajobraz ukazał się najpotężniejszemu we wszechświecie. Napawał się spokojem po ciężkiej bitwie. Niepokonany Thanos w końcu mógł pozwolić sobie na odpoczynek, po latach bezwzględnej batalii, chociaż jego również przepełniał niemiłosierny ból oraz nieposkromiona wściekłość. Zmuszony został wybrać pomiędzy poświęceniem córki a wypełnieniem długo wyczekiwanego zadania. Gamora była zagubionym dzieckiem, które nie zawiniło niczym z wyjątkiem bycia w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Kochał ją szczerze, jak nikogo innego, a jednak ogromne ambicje nakazały oddać nawet ją. Po długich przemyśleniach w końcu odrzucił negatywne myśli i odetchnąwszy głośno, napawał się długo wyczekiwaną chwilą z uśmiechem na ustach.
A nieskończone głosy ucichły...
...
Bardzo chaotyczny pomysł, pisany pod wpływem emocji.
Musiałam gdzieś się wyładować, bo kurwica i smutek mnie dopadły, po tym co się odpierdoliło.
Okay, then, idę dalej opłakiwać Lokiego:''')
bye.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top