4.

Oczywiście po powrocie do domu, usiadłem od razu do komputera w swoim pokoju i zacząłem własne poszukiwania.
Oglądałem całą mapę terenu Fairview i zaznaczyłem punkt mojego "pochówku".
- Twoja mama, wydaje się być miła osobą - oznajmiła nagle Jane Roe.
- Tak, jest taka - myślałem nad mapą powieszoną na tablicy.
- Czemu nie nosi munduru?
- Nie lubi go. Zazwyczaj jest w czarnym ciuchach i oznaką. Tak zostało jej z bycia agentką w...
- W...?
Podniosłem się z krzesła i zbliżyłem do mapy.

Kopią cały las, omijając miejsce gdzie znaleźli mnie.
Sprawca, którego nie znaleziono nie miał by czasu, żeby znaleźć inne miejsce plus jeszcze kopać drugi dół.
- Boże...

Zerwałem się i zbiegłem po schodach. Napotkałem półprzytomnego ojczyma. Znowu pijany.
Psycholog z problemami. Zastanawiam się czemu mama wybrała akurat go? Rozumiem, że kiedyś był wysoki, przystojny, szarmancki, ale teraz to nawet kosmita by się za niego nie zabrał.
- Co ty... - przewrócił się. - Tu robisz?
- Weź się ogarnij... Mama jak wróci do domu, nie ma widzieć cię w takim stanie. Najlepiej wykąp się i idź spać.
- Nie będziesz mi rozkazywać - uniósł palec wysoko na mnie, ale jego bezsilność szybko go owładnęła.

Minąłem go, unikając zbędnych czynów i wyszedłem z domu.
Wsiadłem do auta i połączyłem się z mamą.
- Mamo? Słuchaj jadę do lasu, bądź tam z ekipą.
- Dyl co się stało? Gdzie mamy być?
- Tam gdzie znaleźliście mnie.

W drodze do miejsca celu pojawiła się Jane Roe. Moja halucynacja. Była niespokojna.
- Hej, co jest? - nie odezwała się. - Jane...?
- Miałam wizje - oznajmiła.
- I co w niej widziałaś? - dopytywałem się.
- To było takie niejasne... Gdzie jedziesz?
- Wiem, gdzie jest Leila.
- Skąd?
- Skąd sprawca miałby czas i siłę, na znalezienie innego miejsca i wykopanie kolejnego dołu. Nie znaleziono innych wykopów. To znaczy...
- Że była cały czas pod nosem.
- Dokładnie.

Gwałtownie zaparkowałem za barierą dzielącą las z drogą. Dalej musiałem iść sam. Skinąłem do Jane Roe dostając w odpowiedzi to samo. Nagle zniknęła. Jeżeli jest to możliwe w moim wykonaniu, chcę żeby mnie tego nauczyła.
Przebiegłem las, aby dotrzeć do miejsca wyznaczonego przeze mnie.
- Mamo!
- Dylan czego szukamy?
Złapałem ją za ramię i próbowałem w skrócie wytłumaczyć.
- Wyciągamy! Szybko!

Po chwili ekipa, z którą przyjechała mama zaczęła wyciągać drewnianą skrzynię, wyglądającą jak trumna. Kiedy została wyjęta, czekaliśmy na werdykt.
- Nic tu nie ma...
- Co?! - podszedłem bliżej.
- Przykro mi młody - zaczeli wychodzić z dołu.
Niemożliwe. Ona musi tak być. Sam wskoczyłem do środka i zacząłem oglądać.
- Dylan... Musimy iść dalej - oznajmiła szeryf.
- Ona musi tu być... - mówiłem do siebie.
- Szukaj - usłyszałem głos Jane Roe.

Chwyciłem za łopatę i zacząłem kopać.
- Poczekajcie! Coś tu jest! - krzyknąłem i zacząłem szybko strzepywać piach na bok.
- Znalazłeś...
Nagle wszyscy zebrali się wokół dołu, również moja mama.
Spojrzałem na nich i ponownie na trumnę. Szybko ją otworzyłem.
Dręczyła mnie myśl co zobaczę po otworzeniu? Minął przecież tydzień.

Kiedy drewniana klapa ustąpiła, zobaczyliśmy wnętrze. Puste.
Nie, nie, nie! To nie tak miało być.
- Karteczka, Dylan - wskazała palcem Jane Roe.
Wziąłem ją do ręki i otworzyłem. W środku znajdowały się wielkie litery. Pokazałem je matce.
- PUDŁO - przeczytała słowa z kartki. - Daj mi to i wyjdź.

Zebrani rozeszli się, słyszałem tylko jakieś szepty, rozgniewane rozmowy. Wydostałem się z dziury i otrzepałem, omijając głębokim lukiem wyjętą trumnę.
- Masz mamo - podałem jej karteczkę i odszedłem.
- Dylan? - zatrzymałem się, ale nie odwróciłem się. Poczekałem chwilę - Szukamy nadal...

Po słowach matki odszedłem. Po pięciu minutach dotarłem do auta i wsiadłem do niego. Poczułem... Zawiedzenie.
Uparłem głowę o kierownice i zacząłem walczyć ze sobą.
- Dyl... Wszystko będzie dobrze.

Poczułem drobne dłonie wokół mojego torsu, przyciągały mnie do fotela. Złapałem jedną z jej dłoni i mocno ją przytrzymałem.
Nienawidzę tego. Czemu ona, a nie ja?

Kiedy znajdę tego sukinsyna, przysięgam na Boga, że go wypatroszę.
Spróbowałem się ogarnąć, byłem w drodze do posiadłości państwa Smoke.
Kiedy byłem pod drzwiami miałem chwile słabości, żeby zadzwonić.
Co ty wyprawiasz Dylan? Przecież oni myślą, że to ty ją zabiłeś.
Nacisnąłem dzwonek przy drzwiach. Poczekałem niecałą minutkę, kiedy mi otworzono. W drzwiach stanęła pani Smoke.
- Dzień dobry, pani...
- TY?! - na mój widok miała skwaszoną minę.
- Niech mnie pani wysłucha. To nie ja...

~†~
Zajrzałeś/aś to proszę zostaw jakiś znak ;) Komentarz lub gwiazdkę lub to i to, będzie świetnie ♥ xx.A

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top