Rozdział 44
POV Louis'a
Nic nie jest tak proste, na jakie wygląda. Mimo początkowej, entuzjastyczniej reakcji chłopca na zamieszkanie ze swoim tatą, pierwsza noc okazała się koszmarem, tak jak każda kolejna, a było już ich 6.
Jak codziennie obudził mnie głośny płacz Tobiasa. To Harry zazwyczaj wstawał do syna i próbował go uspokoić, jednak tym razem nie miał chyba takiego zamiaru. Zdziwiony, ale też zaniepokojony uniosłem głowę z poduszki i zobaczyłem smacznie śpiącego bruneta w żadnym stopniu nie poruszonego płaczem dziecka. Jak widać już któraś z rzędu nieprzespana noc całkowicie go „wyłączyła".
Z westchnięciem wygrzebałem się z ciepłej pościeli i szybkim krokiem, nie chcąc, by Chloé także się obudziła udałem się do pokoju Tobiasa. Gdy tylko zobaczyłem szamotającego się na łóżku chłopca moje serce zacisnęło się z żalu. Podbiegłem do niego i przycupnąłem na granicy małego łóżeczka.
- Toby, skarbie...Już spokojnie- wziąłem jego roztrzęsione ciałko w ramiona i ścisnąłem mocno- Sh...Toby, jestem tutaj.
Moje serce biło szybko, gdy chłopiec w ogóle się nie uspokajał, a wręcz przeciwnie- płakał coraz głośniej i bił naokoło nogami i rękami tak, że było mi trudno go utrzymać. Najgorsze było to, że chłopiec takowych ataków dostawał we śnie i żeby go uspokoić, trzeba było go obudzić, co w trakcie epizodu było praktycznie niemożliwe.
- Toby, Toby- powtarzałem jak mantrę i bujałem go w ramionach, gdy ten nadal wyrywał się i krzyczał- Proszę, skarbie.
Kolejne minuty upływały, a sytuacja nie ulegała zmianie. W moich oczach pojawiły się łzy frustracji, tak ciężko było patrzeć na cierpiącego chłopca, nie będąc w stanie mu pomóc. Nagle Tobias zaczął ciężko oddychać, a krzyki zamieniły się na głośne skomlenie.
- Mama, mama- płakał, tak jak ja z nim.
- Toby- potrząsnąłem jego ciałem- Musisz się obudzić!
Jego oczy otwarły się szeroko i momentalnie zamilkł. Gorączkowo rozglądał się po pomieszczeniu, gdy jego spojrzenie wreszcie wylądowało na mojej zmartwionej twarzy.
- Mama?- wychlipał, a ja poczułem jakby ktoś rozrywał mi serce.
- Nie, Toby. To Lou...- otarłem wierzchem dłoni swoje mokre policzki.
- Lou zabierze mnie do mamy?- jego głosik był ochrypły od krzyku i płaczu.
- Nie, ale może pooglądamy zdjęcia mamy?- zaproponowałem, wiedząc że to mu pomaga.
- Czemu nie do mamy?- jego głos znowu złamał się od płaczu, a ja tak bardzo nie chciałem, żeby znowu płakał.
- Sam mi powiedziałeś, że mama jest z aniołkami, tak? A aniołki żyją w niebie, to bardzo wysoko.
- Czemu mama z aniołkami? Ja chcę mama tutaj, razem ze mną i z tata, i z Lou, i z Chlo- skrócił, tak jak miał to w zwyczaju.
- Mama jest tutaj z tobą, po prostu jej nie widać. Jestem pewien, że teraz przytula cię mocno- jego niebieskie oczy przeszywały mnie na wylot- Mama nigdy cię nie opuści, bo kocha cię najbardziej na świecie.
- Ja też kocham mama.
- Wiem, Toby, wiem...- westchnąłem i zacząłem delikatnie przeczesywać jego blond loki.
Chłopiec wreszcie rozluźnił się w moich ramionach, a jego oddech unormował się.
- Czy Lou pokaże mama?- zapytał cicho.
- Oczywiście- wstałem, nadal z Tobiasem w ramionach i powoli przeszliśmy na dół, do salonu, gdzie znajdował się album, który przywiózł nam Zayn.
Usiadłem na kanapie i już sięgałem po niego, gdy Tobias chwycił mój nadgarstek swoimi małymi rączkami.
- Nie, Lou. Ja widzieć dużo razy wzdęcia- pomylił się odrobinę- Ja chcę zobaczyć mamę teraz.
- Nie rozumiem, Toby.
- Lou powiedział, że mama w niebie. Chcieć zobaczyć niebo.
- Oh... W takim razie ubierzemy jakiś sweterek i pójdziemy zobaczyć niebo, w porządku?
Tobias pokiwał głową w odpowiedzi i zacieśnił swój uścisk na mojej szyi, gdy z powrotem podnieśliśmy się z kanapy. Weszliśmy po schodach, gdy zmieniłem zdanie.
- Wiesz co, Toby? Może założymy jakieś swetry taty? Są naprawdę ciepłe- nasza sypialnia była bliżej, niż pokój chłopca.
- Tak, tak. Sweter taty!
- Ale musisz być bardzo cicho, bo tata śpi, okay?- wyszeptałem.
- Mhm- Toby podekscytowany podskakiwał w moich ramionach, ale po chwili przytłoczony emocją schował twarz w mojej szyi chichocząc.
Za ten czas wszedłem na palcach do garderoby i na ślepo wyciągnąłem dwa losowe swetry męża. Gdy przechodziliśmy obok łóżka Toby zaśmiał się słysząc głośne chrapanie swojego taty, a ja uśmiechnąłem się z nim.
- Tata głośny!- krzyknął szeptem.
- Tata chrapie jak traktor- potwierdziłem i wyszliśmy z pokoju, schodząc na dół, do wyjścia na taras, gdzie odłożyłem Tobiasa na ziemię.
Pomogłem mu założyć ogromny, wełniany sweter, w którym chłopiec dosłownie utonął, po czym sam założyłem ciepłe okrycie. Po chwyceniu jego rączki przykrytej przez materiał swetra wyszliśmy wspólnie na wyłożony kaflami taras. Usiedliśmy razem na ogromnej, okrągłej huśtawce wyłożonej miękkimi poduszkami.
Chłopiec od razu zwinął się w kulkę i wepchnął w mój bok. Zza swetra wystawał tylko jego nosek, oczy i bujna czupryna. Ułożyliśmy się wygodniej, tak że leżeliśmy oparci o poduszki, a piękne gwieździste niebo rozpościerało się przed naszymi oczami.
Powietrze było wyjątkowo ciepłe, jak na wrzesień, a niebo czyste od wszelkich zanieczyszczeń. Małe ciałko obok mnie zapewniało mi dodatkowe źródło ciepła.
- Mama jest tam? Na górze?- Tobias wpatrywał się tak intensywnie w gwiazdy, jakby rzeczywiście chciał tam zobaczyć swoją matkę.
- Mama jest w wielu miejscach. Jest w twoim serduszku- przycisnąłem delikatnie palec wskazujący do jego piersi- Jest w sercu wujka Zayn'a, Niall'a, ale też w sercu taty i moim. Mama jest w niebie i będzie wszędzie, gdzie będziesz jej potrzebował, na każdym kroku.
- Lou jest podobny do mamy- jego słowa zszokowały mnie.
- Czemu tak uważasz?
- Lou tuli tak jak mama i Lou śmieje się głośno jak mama. Lou się mną opiekuje. Lou też nie umie gotować i tata musieć.
- Ejj- połaskotałem jego boki, na co zapiszczał słodko i próbował uciec od moich dłoni.
- Mama też dawać mi gilgotki i mama też ma niebieskie oczka- chwycił moją twarz w łapki i przybliżył do siebie- Lou mieć też śmieszne kropki na twarzy, jak mama i Lou jest dobra osoba.
- Skarbie, dziękuję- czułem się szczerze poruszony słowami chłopca, znaczyły dla mnie tak wiele i pocałowałem jego czoło.
- Patrzymy na niebo jeszcze?- zapytał się.
- Tak długo, jak będziesz chciał.
Moje powieki stawały się coraz cięższe, a głowa opadała na bok. Wszystkie problemy odpływały daleko... Ataki paniki Tobiasa, stresy z pracy. Zostało tylko ogromne, ciepłe uczucie rodzące się do małego, leżącego obok mnie chłopca.
***
- Sz... Chloé, obudzisz ich- tupot małych stop i szept Harry'ego były rzeczami, które mnie obudziły.
Nie będąc do końca świadomym tego, że usnąłem na huśtawce usiadłem powoli, nie chcąc obudzić leżącego na mnie Tobiasa. Na tarasie zobaczyłem kręcących się Harry'ego i Chloé, którzy nakrywali do stołu.
- Dzień dobry- dałem znać, że już nie śpię.
- Już wstałeś- brunet uśmiechnął się szeroko i porzucając wszystko podszedł do mnie i złożył czuły pocałunek na moich ustach- Dzień dobry, kochanie- wymruczał przy moich ustach.
- A ja?- Harry zniknął z mojego pola widzenia, a zastąpiła go wyszczerzona buźka Chloé.
- Witam, skarbie- pocałowałem jej policzek.
- Cześć, tatusiu! Razem z tatą zrobiliśmy śniadanie.
- Pachnie pysznie i na pewno też tak smakuje.
Chloé w podskokach wróciła do kuchni, a Harry korzystając z chwili ciszy, usiadł obok mnie.
- Jak to się stało, że śpicie tutaj?- zapytał i zaczął głaskać plecy Tobiasa, chcąc go delikatnie obudzić.
- Tobias znowu miał atak- westchnąłem- Przyszliśmy oglądać niebo.
- Oh, przepraszam, Louis. Nie wiem czemu się nie obudziłem, powinieneś mnie obudzić.
- Harry, jesteśmy w tym razem. Byłeś wykończony, więc ja się tym zająłem, tak?- uścisnąłem jego wolną dłoń, a on pokiwał głową.
- Musimy zabrać go do jakiegoś specjalisty, nie może się tak męczyć.
- Zapiszemy go już w tym tygodniu, miejmy nadzieję, że to pomoże...
- Tata?- naszą rozmowę przerwał cichy głosik Tobiasa, który właśnie odkleił się od mojego boku i przecierał piąstkami oczy.
- Jestem tutaj- chłopiec jeszcze senny obrócił się na plecy i położył się na ręce kędzierzawego przygniatając ją.
- Trzeba wstać i zjeść śniadanie, skarbie- Harry zaczął poruszać uwięzioną dłonią wprawiając chłopca w śmiech.
- Tata, stop!
- Jak wstaniesz to przestanę.
- Lou! Ratunku!
- O, nie. Lou i tata to drużyna- dołączyłem do łaskotania, co wywołało kolejne salwy śmiechu.
- Arr! Piratka Chloè uratuje cię, Toby!- dziewczynka wskoczyła też na huśtawkę i objęła chłopca ramionami, robiąc z siebie żywą tarczę.
- Majtku, Toby! Musisz uciec ze mną!
- Ratunku, Chlo- wykrzyknął chłopiec i wtulił się w nią ufnie.
Ja z Harry'm zaprzestaliśmy łaskotania rozpływając się na scenę rozgrywającą się przed naszymi oczami.
- Atak został wstrzymany, to nasza szansa, majtku Toby!- Chloé wstała, pociągnęła za sobą chłopca i razem uciekli wgłąb domu.
Po wymienieniu się porozumiewawczym spojrzeniem z Harry'm wstaliśmy i z „groźnymi" okrzykami rzuciliśmy się w pogoń za dwoma urwisami.
No to jeszcze tylko epilog...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top