Rozdział 39

Długi rozdział i ja mam motyle w brzuchu, więc mam nadzieję, że wam także się spodoba :)

Niesprawdzony.

POV Louis'a

Miesiące mijały i takim sposobem był już grudzień. Związek mój i Harry'ego rozkwitał, mimo licznych nieporozumień, które szybko rozwiązywaliśmy. Moja miłość do mężczyzny urosła do takich rozmiarów, że czasami aż bolała i nigdy nie sądziłem, że można kogoś kochać tak bardzo. Jak na przykład w tym momencie. 

W kominku w domu Harry'ego trzaskał cicho ogień, a my leżeliśmy wtuleni w siebie na puszystym dywanie przed nim. Gorąca herbata rozgrzewała nasze ciała od środka, dzięki czemu obserwowanie wielkiej śnieżycy za oknem było przyjemne. Został już tylko tydzień do świąt, naszych pierwszych wspólnych, chociaż jeszcze nie robiliśmy żadnych planów. 

Ja miałem kilka pomysłów, ale nie chciałem się narzucać mężyźnie, bo wiedziałem, że tego nie lubi czując się wtedy "zdominowanym". Jak na przykład spotkanie z rodziną Harry'ego. Mimo, że minęło tak wiele czasu od kiedy to on poznał moją rodzinę (i w między czasie spotkali się jeszcze wiele razy) ja nadal nie zostałem przedstawiony nikomu, nawet ojczymowi Harry'ego, który od czasu do czasu pojawiał się w firmie. 

Im dłużej trwał ten stan, tym gorzej się czułem, jakby mężczyzna nie uważał mnie za godnego przedstawienia swojej rodzinie, jakby nie traktował mnie poważnie. To drugie bolało szczególnie, bo ja nie byłem już w stanie wyobrazić sobie siebie i życia bez Harry'ego. Zakorzenił się w moim sercu i duszy, i nigdy nie puści. 

Nadal też nie usłyszałem od Harry'ego "kocham cię", ale od początku wiedziałem, że będzie to okropnie długi proces. Na razie wystarczało mi to, że okazuje swoje uczucia w drobnych, lub większych gestach. Tak jak teraz delikatnie objął mnie ramieniem i pocałował w skroń. 

- O czym tak myślisz, Lou?

- O nas.

- Co konkretnie?- odgarnął delikatnie grzywkę z mojego czoła, a ja przymknąłem oczy na te pieszczotę. 

- O świętach, czy mamy jakieś plany?- postanowiłem wykorzystać moment na rozpoczęcie tematu. 

- Cóż miałem z tym poczekać, ale skoro zacząłeś to nie będę cię okłamywać- wywrócił oczami, a ja nie wiedziałem czego się spodziewać, czy to koniec?- Długo się nad tym zastanawiałem i doszłem do wniosku, że to odpowiedni moment. Jesteśmy ze sobą już od ponad 3 miesięcy i chciałbym-

- Zerwać, czy ty ze mną zrywasz, Harry?- podniosłem się gwałtownie, czując jak w oczach wzbierają mi łzy. Nie mogłem uwierzyć, że mi to robi i to w dodatku tak niedługo przed świętami i moimi urodzinami- No ale co ja mogłem sobie myśleć, od początku mi mówiłeś, że to się może tak skończyć- wyplułem te słowa z siebie i próbowałem wstać z dywanu, ale silny uścisk Harry'ego na mojej talii mi to uniemożliwił. 

- O czym ty za przeproszeniem pieprzysz, Louis?- jego brwi i czoło było zmarszczone- Nie chcę z tobą zrywać, czemu miałbym? I to wspaniale, że myślisz, że mógłbym zrobić ci takie gówno przed świętami- prychnął i mogłem zobaczyć, że moje słowa go zraniły. 

- Ja... Po prostu sposób w jaki zacząłeś mówić- pokręciłem głową myśląc,  że pomoże zebrać mi to myśli- Przepraszam, ale myśl, że miałbyś to zrobić mnie przeraża.

- Lou, nasz związek jest praktycznie idealny. Nie miałbym żadnych powodów żeby z tobą zrywać, chyba że bycie głupcem.

- O mój Boże, Harry- odetchnąłem- Kocham cię.

- Uwielbiam cię- odezwał się po chwili zawahania, ale to mi wystarczało... A przynajmniej tak próbowałem sobie wmówić. 

Leżeliśmy znowu spokojnie w milczeniu i wpatrywaliśmy się w płomienie. Uspokajałem rozpędzone serce i karciłem za swoją porywczość, która zawsze ujawniała się w nieodpowiednich momentach. 

- Chciałem zaprosić cię na święta do mojego domu rodzinnego- cichy głos wyrwał mnie z zamyślenia i zajęło mi to chwilę, by zrozumieć.

- Naprawdę?- mój głos mógł być odrobinę podekscytowany. 

- Naprawdę. To będzie dobra okazja byś wreszcie poznał moją rodzinę. Będzie mama, ojczym i siostra z partnerem. 

- Tak się cieszę, Harry- rzuciłem mu się praktycznie na szyję- ale też stresuję. Co jak mnie nie polubią?

- Kochanie- zaśmiał się, a ja z motylkami w brzuchu patrzyłem na jego dołeczki. Był taki piękny i cały mój- Jeżeli twoja rodzina polubiła nawet mnie, to moja nie będzie miała problemu z pokochaniem takiej osoby jak ty. 

- Słodzisz.

- Mówię prawdę. Zapominasz, że jest ze mnie kawał skurczybyka.

- Był. 

- Tylko dzięki tobie... Czy ty się rumienisz?

-Nie- schowałem twarz w jego szyi chcąc zakryć nieporządane rumieńce. 

- Wiem co widziałem.

- Tak.

- Co tak?

- Spędzę święta z tobą i twoją rodziną, jeśli interesuje cię moja odpowiedź.

- Czemu zawsze robisz się zarozumiały, gdy jesteś onieśmielony, co?

- Czemu musisz wszystko zawsze wiedzieć?

- Okej, rozumiem, zmieńmy temat.

- Na?

- Myślę, że mam dobre wino gdzieś w barku- jego dłoń powoli jeździła po moich plechach, a ja  stawałem się senny.

- Dobrze, ale potem idziemy spać. 

- Cokolwiek sobie zażyczysz. 

*** 

POV Harry'ego 

- Boże, to już za 15 minut. Na pewno to spieprzę. Harry, zawróć- Louis nawijał tak od kiedy zauważył, że do celu zostało nam mniej niż pół godziny. Było to całkiem urocze, ale tylko do momentu, w którym mocno chwycił moje udo i wbił w nie paznokcie. 

- Jesteś taką panikarą. Wszystko będzie w porządku... Poza tym chyba się liczy, że ja cię lubię, tak?

- Jesteś głupkiem, Styles- mocniej wbił swoje paznokcie, na co zasyczałem. 

- Już się nie odezwę, bo chyba tylko pogarszam sprawę- westchnąłem poddańczo i skupiłem się na drodze w 100 procentach starając się ignorować jęki Louis'a. 

Po męczących kilkunastu minutach wreszcie zaparkowaliśmy na oblodzonym podjeździe mojego rodzinnego domu. Cała posiadłość była przyozdobiona kolorowymi światełkami, a na jednej rynnie wisiał mały święty Mikołaj. Tworzyło to miłą, rodzinną atmosferę, co przyznałem ze zdziwieniem. Dom nie kojarzył mi się za dobrze. Nie mieszkałem tam na stałe od prawie 20 lat, a jeśli już tam byłem obrywałem od ojca. 

Tak właściwie, gdyby nie Louis w ogóle mnie by tutaj nie było. Zadzwoniłbym do mamy w świąteczny poranek, złożył puste życzenia i wrócił do pracy. Jednak widząc jak piękną relację Louis ma ze swoją rodziną coś we mnie się poruszyło. Moja mama nigdy nie zawiniła w żaden sposób, tym bardziej siostra i nie powinienem się od nich odcinać. Drugą osobą, która skłoniła mnie do naprawy relacji rodzinnych była... Chloe. Ta mała, przebiegła bestia. 

Od początku potrafiła mnie zagiąć i uderzyć w słaby punkt. Wiedziała jak zmusić mnie do zrobienia czegokolwiek i stała się praktycznie ambasadorką "rzeczy, które chce Louis, ale boi ci się powiedzieć głuptasie", cytując jej słowa. Była niesamowicie inteligentna i spostrzegawcza jak na swój wiek, ale to może przez warunki, w których się wychowywała. Louis nie musiał mnie dużo przekonywać do regularnych, wspólnych wizyt. Zawsze lubiłem ludzi, którzy potrafili mnie zaskoczyć i dorównywali mi w pewnym sensie intelektem. 

Dlatego byliśmy teraz tam, w coraz mniej ciepłym aucie z Louis'em, który wydawał się dziwnie milczący w kontraście do poprzednich minut. 

- Żyjesz jeszcze?- jego nos śmiesznie marszczył się przy każdym drżącym oddechu.

W odpowiedzi otrzymałem tylko kiwnięcie głową, więc wyszedłem z auta i postanowiłem sam zabrać nasze bagaże w tym prezenty, które Louis uparł się kupić. "Harry są święta do cholery!"- do teraz słyszę jego pisk w uszach. Z trudem zamknąłem bagażnik i zobaczyłem, że szatyn wyszedł już z auta i idzie w kierunku drzwi wejściowych. 

- Dzięki za pomoc!- krzyknąłem za nim i prychnąłem, ale szatyn kompletnie mnie zignorował. 

W wolnym tempie i miałymi kroczkami ze względu na lód zrównałem się z Louis'em, który niespokojnie czekał na ganku. Odłożyłem torby na ziemię i objąłem go mocno nie będąc w stanie patrzeć na to jak zdenerwowany był. 

- Louis, kochanie... Jestem pewien, że nie warto się tym tak przejmować. Dałeś sobie radę ze mną, a z tego co pamiętam kobiety w rodzinie Styles zawsze wychodziły lepiej- usłyszałem jak cicho chichota w mój kołnierz, na co się uśmiechnąłem- Powalisz ich. 

- Mhm- pokiwał głową, na której ułożyłem swoją brodę.

- Zobacz- uniosłem spojrzenie, a zaraz za mną zaciekawiony Louis- to jemioła, a wiesz co to oznacza?

- Coś tam kojarzę, ale nie dokładnie- uśmiechnął się cwaniacko i wiedziałem, że nie denerwuje się już tak bardzo.

- Z chęcią ci przypomnę- nachyliłem się i złożyłem miękki pocałunek na jego zmarzniętych wargach. 

Smakował jak gorąca czekolada, na którą się zatrzyamliśmy po drodze, a nasze usta ocierały się o sibie w najlepszy sposób. Śnieg padał wokół nas, ale my zatraciliśmy się w swoim świecie. Pocałunki Louis'a były niesamowite, było naprawdę mało rzezczy, które to przebijały, a one też były związane z szatynem. Stalibyśmy tak pewnie godzinami, gdyby nie nagłe hałas z boku. Oderwaliśmy się szybko od siebie ze spuchniętymi wargami i przyspieszonymi oddechami, by zobaczyć moją siostrę stojącą w już teraz otwartych drzwiach. 

- Naprawdę nie chciałam wam przeszkadzać, ale byście to siebie przymarzli. Może nas sobie przedstawisz, Hazz?- popatrzyła na mnie sugestywnie, co pomogło mi się wreszcie otrząsnąć.

Przeczesałem włosy dłonią, drugą mając cały czas w pasie mężczyzny. 

- Gemma, to Louis, mój chłopak. Louis, to Gemma, moja starsza siostra. 

- Miło cię wreszcie poznać, Gemma- uścisnęli sobie dłonie.

- Nawzajem. Cieszę się, że ten dupek wreszcie sobie kogoś znalazł- wywróciłem oczami, bo Gemma w ogóle się nie zmieniła- Wchodżcie do środka.

Odsunęła się na bok i zaprosiła do środka. Z ulgą wszedłem do holu czując jak ogarnia mnie ciepło. Razem z Louis'em rozebraliśmy się z ciężkiego płaszcza i kurtki w jego przypadku. Już tutaj mogłem poczuć zapach pierników i pomarańczy. Skierowałem go w kierunku salonu, gdzie podejrzewałem czekała moja mama z ojczymem.

 W tym czasie zobaczyłem jak Gemma bezwstydnie obczaja tyłek mojego chłopaka i porusza brwiami w moim kierunku, jakby nadal miała naście lat. Posłałem jej groźne spojrzenie na co tylko wywróciła oczami, ale poprawiłem także szturchnięciem w bok co nie spodobało jej się aż tak bardzo bo podłożyła mi nogę i gdyby nie Louis wyłożyłbym się jak długi pod nogami ojczyma, który właśnie wszedł do pomieszczenia. 

- Dzień dobry- zaczął niepewnie Louis- Miło mi państwa poznać. Jestem Louis Tomlinson.

- Dzień dobry, skarbie- moja mama wstała z fotela, na którym wcześniej siedziała i nie zawahała się przytulić mężczyzny- Harry mówił o tobie przy naszej ostatniej rozmowie. Cieszę się, że spędzimy razem te święta.

Widziałem jak Louis rozluźnia się i oddaje uścisk. Mówiłem mu, że nie ma się czym przejmować. 

- Harry, skarbie- przeniosła spojrzenie na mnie i może mi się wydawało, ale miała łzy w oczach- Jesteś wreszcie w domu- puściła szatyna i rzuciła mi się na szyję, przy czym musiała stanąć na palcach. 

Z lekkim opuźnieniem wtuliłem się w jej spięte włosy. Pachniała zupełnie tak samo, jak gdy miałem 7 lat, co przynosiło ukojenie. Tak dawno się nie widzieliśmy, chyba 2 lata. 

- Tak bardzo się cieszę, że wreszcie nas odwiedziłeś. Te święta będą wspaniałe. 

- Na pewno, mamo. 

Staliśmy tak jeszcze chwilę, po czym przywitałem się z Robinem i Michałem, partnerem Gemmy. Louis od razu wpasował się w towarzystwo, a szczególnie dobrze dogadywał się z moją starszą siostrą. Obydwoje uwielbiali sarkazm. Później pomógł mojej mamie w kuchni i wiedziałem, że także ona już go uwielbia. 

Z popołudnia zrobił się wieczór i zasiedliśmy do świątecznej kolacji. Potrawy były pyszne, a atmosfera ciepła, rodzinna i Louis wpasował się tak idelanie w ten obrazek. Wyglądał jakby należał do tego miejsca od lat, a nie od kilku godzin. Śmiał się głośno i czarował swoim uśmiechem moich krewnych. 

Wyglądał tak pięknie w świetle zapalonych świec i lampek, błyszczał... tak jak jego oczy. Nie mogłem przestać myśleć jakim szczęściarzem jestem. Trafił mi się niesamowicie atrakcyjny chłopak, który dzięki swojej cierpliwości i dobroci wyciągnął mnie z zawirowania, które nazywałem kiedyś codziennością. Pokazał jak wygląda zdrowa relacja, zaufanie i szacunek. 

Okazywał mi swoją miłość na każdym kroku i nauczył mnie czym ona jest. Jest oddaniem, dedykacją, pasją, uzależnieniem od drugiej osoby. Siedząc tam przy stole z najważniejszymi dla mnie osobami i trzymając jego ciepłą, drobną dłoń w swojej nie mogłem nic poradzić na ogromne uczucie, które zalewało mnie całego. Od stóp do głów i pochłaniało i kazało się skupić tylko na Louis'ie, który wydawał się centrum wszechświata. 

Nie wiem czy to magia świąt, ale chyba wreszcie to poczułem. To, czego się tak bardzo bałem od lat, ale z Louis'em wszystko wydaje się proste i mało straszne. Musiał poczuć moje spojrzenie na sobie, bo sam się  na mnie spojrzał i uśmiechnął ściskając moją dłoń. 

- Kocham cię- wyszeptał, korzystając z momentu, gdy nie był zaangażowany w rozmowę.

To był ten moment.

- Ja ciebie też. Kocham cię, Louis-  czułem to, czułem lekkość po tym wyznaniu, jakby całe moje ciało i umysł na to czekały. 

- Harry...- jego zdumienie byłoby śmieszne, gdybym właśnie nie przeżywał najsilniejszych emocji w życiu- Dziękuję, tak bardzo dziękuję- objął moją twarz drżącymi dłońmi i złożył krótki i słodki pocałunek na moich rozwartych ustach- Kocham cię tak bardzo i to najwspanialszy prezent jaki mogłem kiedykolwiek otrzymać.

- Kocham cię- odetchnąłem głęboko i wyszczerzyłem się jak głupi, bo czy to tak właśnie czuć bezwzględne szczęście?

- Kocham cię. 



-


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top