ROZDZIAŁ 3 ━ ONE LAST SHOT
❝There's a storm comin
To this old town
You are blessed, I am cursed
All across this universe ❞
— THE THE
02. | one last shot
ㅤ Nie było na świecie miejsca, w którym Violet Hargreeves czułaby się bezpiecznie. Nie żeby musiała czuć się bezpiecznie, przynajmniej tak sobie wmawiała (w końcu była niegdyś superbohaterką), ale w rzeczywistości nawet najodważniejsi i najsilniejsi wojownicy potrzebowali miejsca, do którego mogliby się udać. Spokojnego miejsca, gdzie wiedzieli, że nic ich nie skrzywdzi po całym dniu kopaniu tyłków.
ㅤ Akademia? To był całkowicie śmieszny koncept. Miejsce, które miało reprezentować rodzinę i przynależność, zawsze przypominało zimne, nieosobiste więzienie. Jego przestronne korytarze skrywały w sobie zbyt wiele duchów pochrzanionych wspomnień; pojedynki na krzyki, niekończące się sesje treningowe, pomieszczenie w dolnej części budynku, w którym wpompowywano w nią chemikalia i nieustannie snujący się cień Reginalda Hargreevesa, niczym szatańska siła. W tym budynku nie było nic pocieszającego. A co z pracą? Nie było lepiej. Cmentarna zmiana na słabo oświetlonej stacji benzynowej była jak codzienny horror. Jej jedynym towarzystwem, oprócz gównianych przetworzonych przekąsek i piwa, którego nie mogła pić na swojej zmianie, była parada dziwnych twarzy po drugiej stronie lady; dziwacy, pijacy i okazjonalny zboczeniec - nic z tego nie sprawiało, że czuła się bezpieczniej, nie mówiąc już o spokoju. Jeśli już, to tylko sprawiało, że czuła się bardziej jak gówno.
ㅤ Następnie jej własne domostwo. To właśnie powinno zapewniać poczucie bezpieczeństwa, prawda? Ma sprawiać, że czujesz się bezpiecznie. Płacisz za nie, śpisz tam, są tam wszystkie twoje rzeczy osobiste, prawie tak, jakbyś zostawił tam kawałek swojej duszy. To miejsce, do którego idziesz po paskudnym dniu, by poczuć się lepiej. Ale to też była kompletna bzdura. To też nie było sanktuarium. Bardziej przypominało studio, choć urok, jaki miało, gdy wynajęła je po raz pierwszy, utonął teraz pod górą zaniedbań. Przez wysokie sufity panowała przytłaczająca cisza, która sprawiała, że nocami czuła się jeszcze bardziej samotna i pusta. Podłoga była poligonem wyrzuconych butelek po piwie, pojemników po jedzeniu na wynos i ubrań, które powinny być wyprane dwa tygodnie temu. Nie zawracała sobie głowy sprzątaniem. To nie tak, że przeszkadzał jej bałagan, bo przychodziła tu tylko spać, oglądać głupoty w telewizji i pić piwsko na starej kanapie, którą znalazła nieużywaną obok śmietnika (hej, była za darmo). Ale to nie bałagan był najgorszy.
ㅤ Chodziło o atmosferę. Nie była pewna, czy to możliwe, ale czuła się tak, jakby powietrze nasiąkało wszystkimi jej negatywnymi emocjami, a teraz za każdym razem, gdy wracała do domu, ogarniała ją ta paskudna, ciemna chmura, rujnująca jej dzień. A może po prostu dramatyzowała. Może był to po prostu zapach piwa.
ㅤ Gdyby więc ktoś zapytał ją, czy istnieje na świecie miejsce, w którym czułaby się bezpiecznie, odpowiedziałaby - nie, nie ma takiego miejsca.
ㅤ Ale to byłby błąd. Nawet o tym nie wiedziała, ale w głębi duszy było jedno miejsce we wszechświecie, w którym czuła się bezpiecznie. Miejsce, gdzie mogła odetchnąć, uciekając od ciężaru swoich problemów, chaosu i negatywności świata.
ㅤ Tym miejscem było mieszkanie Owena. Nigdy nie przyznałaby tego na głos, ale wejście do jego domu było jak zrzucenie zbroi, którą nosiła wszędzie indziej. W jego przestrzeni nie musiała walczyć ani udawać. Szum jego śmiechu w tle, sposób, w jaki bez słowa przygotowywał dla niej herbatę lub kawę, niewypowiedziana łatwość ich przyjaźni - otulały ją jak wygodny koc po długim dniu. Mieszkanie Owena nie było tylko czterema ścianami; to była jedyna przystań, jaka jej pozostała i choć wyśmiałaby ten sentyment, czuła się jak w domu.
ㅤ Jego mieszkanie było wszystkim tym, czym nie było jej własne; przestronne, ale nie sterylne, miejsce tak przyjemne, o którego istnieniu nigdy by nie pomyślała. I było do jej dyspozycji. Miała nawet klucze.
ㅤ Nie był duży, ale niezaprzeczalnie przytulny, idealne połączenie komfortu i charakteru. Oświetlenie było ciepłe, a nie typu oślepiającego jak sukinsyny. Kąpały pokoje w przyjemnym blasku, który działał uspokajająco na każdego odwiedzającego, w tym na nią. Każdy kąt wypełniały rośliny doniczkowe, które dodawały jeszcze więcej życia. I jak można było zapomnieć o zapachu? Zapach tak bardzo przypominał samego Owena; pachniał świeżą kawą i książkami zmieszanymi z ziemistym zapachem zieleni. I jeszcze salon, w którym spędzali czas. To było miejsce, które krzyczało, że należy do Owena – geekowskie, ale wyrafinowane, jak dla nauczyciela. Była to idealna mieszanka, która sprawiała, że miejsce wydawało się się niepoważne, ale nie dziecinne. Na jednej ścianie miał skrupulatnie zorganizowaną półkę z książkami (kto by to podejrzewał u nauczyciela historii), wypełnioną powieściami, książkami historycznymi i kilkoma figurkami superbohaterów dyskretnie schowanymi między grzbietami. Centralnym punktem była duża, zachęcająca kanapa, która zdawała się błagać, by się na niej zapadła, w połączeniu z kwadratowym srebrnym stołem w sąsiednim aneksie kuchennym. Zazwyczaj pili przy nim wino. Znała już każdy centymetr jego mieszkania, od dziwacznych kubków w szafce po lekko skrzypiącą deskę podłogową przy oknie. Znała to miejsce jak własną kieszeń i za każdym razem, gdy tam wchodziła, świat na zewnątrz wydawał się nieco bardziej odległy. To była jej bezpieczna przestrzeń.
ㅤ A dziś przeszli przez pole bitwy.
ㅤ Przyjęcie urodzinowe dziecka było tak wyczerpujące, jak być powinno. Mało tego, było kompletnie popieprzone. Jasne, były miłe momenty, jak wręczenie Grace prezentu urodzinowego, który jej się bardzo spodobał, a także ponowne zobaczenie rodzeństwa po miesiącach i latach niewidzenia. Jednak w większości była to katastrofa. Irytujące było chociażby to zaproszenie Bena ze Sparrow Academy, podejrzane zachowanie Five'a, a także głośny, chaotyczny bałagan pełen małych, wrzeszczących i biegających bachorów. A może największą porażką była spektakularna wpadka Luthera, podczas której zrujnował tort Grace. Co za kretyn. Sęk był w tym – Violet Hargreeves była kompletnie wyczerpana. Imprezy towarzyskie nie były jej żywiołem (może z wyjątkiem nocnych klubów, gdzie chodziła się nawalić lub znaleźć okazję na numerek bez zobowiązań by wypełnić potrzebę), a impreza pełna dzieci była tak blisko jej osobistego piekła, jak to tylko możliwe. Do czasu, gdy uciekli, jej nerwy były postrzępione, a jej tolerancja zniknęła.
ㅤ Teraz znaleźli się z powrotem na jego kanapie, ich bezpiecznym miejscu, ich rytuale. Na stoliku stała w połowie opróżniona butelka wina, a w ich dłoniach spoczywały kieliszki. W telewizorze leciał jakiś program, ale żadne z nich nie zwracało na niego uwagi. Owen zdążył już zdjąć buty, a Violet usiadła obok niego ze skrzyżowanymi nogami, zagłębiając się w wygodnych poduszkach. Wciąż była cholernie zmęczona całym dniem. Było to widoczne w jej opadniętych ramionach i lekkim grymasie, który zdawał się być na stałe wyryty na jej twarzy. Nie trzeba było być geniuszem, by to zauważyć.
ㅤ Owen bez słowa odstawił kieliszek z winem i przysunął się bliżej. Położył ciepłe dłonie na jej ramionach i delikatnie przyłożył je do jej skóry.
ㅤ — Twoje ramiona są tak spięte, jakbyś była żołnierzem na głównym froncie — zauważył, ugniatając jej napięte mięśnie.
ㅤ — Tak się czuję — wymamrotała w odpowiedzi, choć w jej głosie zabrakło zwykłej ostrości. Nie sprzeciwiła się, gdy pracował, umiejętnie odnajdując każdy węzeł i bolące miejsce. Jak zawsze, było to cholernie dobre i relaksujące uczucie.
ㅤ To nie było nic nowego. Od zawsze tak było, nawet przed zresetowaniem wszechświata. Dawniej, gdy życie było niekończącym się pokazem katastrof kończących świat, potworów cienia i dysfunkcyjnych dramatów rodzinnych, masaże Owena były dla niej rzadką chwilą spokoju. W jakiś sposób wiedział, że tego potrzebowała, bez względu na to, jak bardzo się na to krzywiła. A teraz, w tej nowej linii czasowej, gdzie ich przyjaźń zaczęła się od nowa w najbardziej przyziemny sposób, nadal to robił. Może nie pamiętał wszystkiego, ale to? To była jego druga natura.
ㅤ — Masz do tego jakiś dziwny fetysz? — zapytała ironicznie. Pochyliła się do przodu, pozwalając mu wbić się głębiej w jej ramiona.
ㅤ Owen zaśmiał się w rozbawieniu.
ㅤ — Przyłapałaś mnie. To jest właściwie mój główny plan. Zbliżyć się do ciebie, udając miłego. Chyba działa, jak myślisz, Vi?
ㅤ — Zamknij się — wypluła, choć jej usta drgnęły w górę, grożąc uśmiechem.
ㅤ Ależ było to rozkosznym uczuciem. Jego dłonie były stanowcze, ale delikatne, a ciepło jego dotyku jak zwykle rozpuszczało stres, który ciążył jej przez cały dzień. Nigdy by się do tego nie przyznała, nawet za milion lat, ale lubiła te małe sesje. Do diabła, zabiłaby każdego, kto by się o tym dowiedział. Violet Hargreeves, pozwalająca komuś masować ją jak jakąś miękką, rozpieszczoną bogatą damę? Nigdy by się z tym nie pogodziła. Nie żeby Owen kiedykolwiek się dowiedział, nie był głupi.
ㅤ To była ich własna tajemnica, o wiele lepsza od masażu w Hotelu Oblivion, gdzie wszystko wokół nich rozpadało się i było pochłaniane przez niszczycielską siłę. Kugeblitz. Myślała o tym czasami, o tym, jak się wtedy pokłócili. Jak nie pozwoliła mu się zbliżyć, chociaż próbował. Miała wyrzuty sumienia, wiedząc, co stało się potem, ale wiedziała też, że gdyby miała szansę, pewnie powtórzyłaby to samo. W grę wchodziło coś niebezpiecznego, z czym nie chciała się mierzyć, nawet teraz. Ale byli przyjaciółmi, prawda? Przyjaciele byli dobrzy. Przyjaciele oznaczali, że w pewnym sensie zaczęła mu ufać i wiedziała, że będzie o nią walczył.
ㅤ Przełknęła ciężko i spojrzała na okno, na wypadek gdyby mrugnęła i koniec wszechświata powrócił. Nigdy nie mogła się w pełni otrząsnąć z tamtej katastrofy, nawet pomimo tego, że w tym nowym świecie nie było żadnych nadprzyrodzonych elementów, które mogłyby wywołać podobne zjawisko. To, co zobaczyła, to nocne niebo. Spokój. Cisza. Żadnej niszczycielskiej siły, która pochłonęłaby Owena w całości.
ㅤ Mężczyzna wyczuł, że jest zdenerwowana, więc spowolnił swoje ruchy, zmieniając je na bardziej celowe i ostrożne, starając się rozluźnić supełki niepokoju. Rozpoczął kojący, niemal czuły rytm, który ją uspokoił. Nie musiał mówić nic na głos; znał ją wystarczająco dobrze, by czytać między wierszami. Wiedział, że coś jest nie tak. Zamiast tego pozwolił swoim dłoniom mówić, zataczając powolne, umyślne kręgi palcami na jej ramionach. Zmienił nieco pozycję, pochylając się bliżej, aby lepiej nakierować swój dotyk, tak, że mogła poczuć jego komfortowy zapach kawy i książek.
ㅤ Gdy przesunął dłonie niżej, u podstawy jej łopatek, jej ciało zaczęło reagować. Jej napięcie powoli zniknęło i złe wspomnienia rozpłynęły się w powietrze. Violet złagodniała postawę i zamknęła oczy, po czym odetchnęła.
ㅤ Nienawidziła tego, jak bardzo tego potrzebowała – nie, jak potrzebowała jego. Za każdym razem, gdy zwracał się do niej z życzliwością, miała wrażenie, jak jej mechanizmy obronne pękają, co ją cholernie przerażało. Violet Hargreeves nikogo nie potrzebowała. Przetrwała cieniste potwory, maltretującego ojca, chaos kończący świat (było ich kilka) i własną nieustanną nienawiść do samej siebie. Mogłaby przetrwać bez Owena Kadari.
ㅤ Tylko czy rzeczywiście mogła?
ㅤ — No dobra — przerwał nagle ciszę, puszczając jej ramiona. — Na razie chyba wystarczy. Jeszcze więcej i zacznę pobierać opłaty.
ㅤ — Myślisz, że zasługujesz na opłaty? — Uśmiechnęła się lekko w rozbawieniu. — Odważnie zakładasz.
ㅤ Owen wydał z siebie szyderczy, urażony okrzyk, łapiąc się za klatkę piersiową. Jak ona śmie insynuować! Był najlepszy w tym, co robił. Nawet jej się podobało. I to bardzo. Widział to na jej twarzy. Lubił patrzeć, jak zmienia się przed i po jego masażu, bo wtedy zawsze nieco miękła, a on przez chwilę zyskiwał odrobinę rozluźnionej Vi. Opłacało się.
ㅤ — Hej, jestem profesjonalistą — odburknął, siadając wygodnie i ponownie podnosząc swój kieliszek z winem. — Obsługa na najwyższym poziomie, dziękuję bardzo.
ㅤ — Skoro tak mówisz — prychnęła z szyderczym sceptycyzmem, wciąż nie odrywając od niego wzroku.
ㅤ Prawda była taka, że jego masaże były rzeczywiście grzeszną przyjemnością. Za każdym razem przysięgała sobie, że to będzie ostatni raz, kiedy pozwoli mu się tak dotykać i za każdym razem ulegała jego wprawnym dłoniom. To było irytująco żenujące, jak skutecznie potrafił zniszczyć jej powłoki.
ㅤ Skończyła swoje wino jednym haustem i odstawiła pusty kieliszek na stół, być może nieco zbyt gwałtownie. Nie skomentował tego. Zamiast tego wziął łyk własnego, obracając kieliszek w dłoni, zanim przerwał ciszę.
ㅤ — A więc — zaczął swobodnie, ale głos miał wypełniony ciekawością. — Skoro już wymieniliśmy się prezentami - przy okazji, jeszcze raz dziękuję za zestaw do robotyki, bardzo przemyślany - co planujesz robić na święta?
ㅤ Violet wzruszyła nonszalancko ramionami, nie kierując na niego spojrzenia. To był drażliwy temat, wiedział o tym. Nie przepadała za świętami, a Boże Narodzenie nigdy nie było specjalnym wydarzeniem w Akademii Umbrella. Bardziej przypominały jej o tym, jak bardzo się od siebie różnili. Mała Vi nigdy nie rozumiała, czym tak bardzo ekscytują się inne dzieci. Choinka, prezenty. Żadna z tych rzeczy nie miała dla niej znaczenia, nie kiedy tak naprawdę nigdy nie miała okazji dzieciństwa.
ㅤ Co w ogóle chciała robić w święta? Jak zwykle w tym czasie została w domu i nie świętowała. Nigdy tego nie robiła. Otwierała piwo w martwej ciszy swojego gniazdka, próbując obejrzeć coś dobrego w telewizji, a potem narzekała, że każdy cholerny program był o tematyce świątecznej (wszystko było takie tandetne). W tym roku nie będzie inaczej. Więc po prostu odpowiedziała...
ㅤ — Nic. A co ty będziesz robić?
ㅤ — Pewnie spędzę czas z rodziną — odparł z uśmiechem, poprawiając okrągłe okulary. — Przylecą z wizytą. Ale wiesz, moja rodzina nie obchodzi świąt zbyt hucznie.
ㅤ Kobieta prychnęła, sięgając po butelkę raz jeszcze by napełnić jej pustą szklankę.
ㅤ — Ja... raczej nie będę mógł się spotkać.
ㅤ Zapadła niezręczna między nimi niezręczna cisza. Zawsze robili wszystko razem, ale czasem plany się sypały. To było całkowicie normalne i zupełnie naturalne. W końcu byli dorośli.
ㅤ Violet wiedziała, że nie powinna oczekiwać, że będą robić wszystko wspólnie – to byłoby po prostu żałosne i głupie – więc nic nie skomentowała, tylko skinęła głową.
ㅤ Owen obserwował ją przez chwilę. Gdy zauważył subtelną zmianę w postawie, jego spojrzenie kompletnie złagodniało. Udawała, że nic się nie dzieje, ale wiedział, że się wycofuje, stawiając wokół siebie jeden ze swoich murów. Nienawidził, gdy to robiła, ale równie dobrze wiedział, że nie może na nią za bardzo naciskać. Lata przyjaźni go tego nauczyły.
ㅤ Zamiast tego nachylił się do przodu, z ostrożnością odstawiając kieliszek wina.
ㅤ — Słuchaj, Vi. Jeśli kiedykolwiek będziesz chciała wpaść na nie-święta do rodziny Kadari, wiesz, że zawsze jesteś mile widziana — powiedział szczerym tonem. — Moja mama by cię pokochała, pewnie nakarmiłaby cię do przesady. Mój tata by próbował wciągnąć cię w dyskusję o... wszystkim, szczerze mówiąc, ale hej, jest to dobre jedzenie i dobre towarzystwo.
ㅤ O nie, w życiu. Wolałaby umrzeć. Mimo że zupełnie nie przejmowała się tym, co inni o niej myślą, sama myśl o spotkaniu rodziny Owena napawała ją przerażeniem - i nie była pewna dlaczego. Nie mogła jednak pozwolić, by się zorientował, że po prostu boi się, co jego rodzice mogą pomyśleć o kimś takim jak ona, zwłaszcza że podobno byli tradycyjni.
ㅤ Postanowiła więc zachowywać się jak zwykle – burkliwie i z dystansem. Skrzyżowała ramiona i parsknęła z wyraźną ironią.
ㅤ — Jasne, bo spotkanie się z twoimi rodzicami by być ocenianą to dokładnie to, jak chcę spędzić święta — odparła oschle. — Brzmi super.
ㅤ Zauważył, co próbowała, ale nie naciskał. Zamiast tego po prostu uśmiechnął się swoim cieplutkom uśmiechem, który zawsze ją trochę złagodniał.
ㅤ — Spoczko. Po prostu rzucam propozycję.
ㅤ Nie odpowiedziała od razu, zamiast tego sięgnęła przez podłokietnik sofy i zajęła się odkręcaniem kapsla od wina. Oczywiście była przygotowana, jedna butelka wina to zdecydowanie za mało, by ją zadowolić. Cisza się przeciągnęła, ale nie była całkowicie niezręczna. Dawała jej chwilę na oddech, na uporządkowanie tego chaotycznego splątania emocji, których nie była gotowa przyznać przed sobą, a tym bardziej przed kimkolwiek innym.
ㅤ Mężczyzna oparł się o kanapę, przypadkowo musnąwszy jej dłoń, gdy zmieniał pozycję. Dotyk był ulotny, przypadkowy, ale w jej głowie trwał o wiele dłużej. Zerknęła na niego kątem oka, rejestrując jego swobodną postawę, sposób, w jaki jego kręcone włosy opadały na czoło i łagodny wyraz twarzy. Dlaczego musiał być taki cholernie miły? Nigdy nie potrafiła tego zrozumieć. To było wręcz irytujące.
ㅤ — Jesteś dla mnie zbyt miły, wiesz o tym? — odezwała się w końcu, znacznie ciszej i delikatniej niż zwykle.
ㅤ Owen spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem.
ㅤ — Ktoś musi, prawda?
ㅤ To wywołało u niej mały, nieco wymuszony uśmiech. Upiła łyk wina, pozwalając goryczy osadzić się na języku, podczas gdy rozważała jego słowa. Nie mylił się. I choć ją to przerażało, choć nienawidziła się do tego przyznać, była w niej część, która była wdzięczna za jego dobroć. Wdzięczna za niego.
ㅤ Ale nigdy by tego nie powiedziała na głos. Jeszcze nie.
ㅤ Nie pozostał wobec tego obojętny. Co chwilę zerkał na nią jak na zagadkę, którą ciągle próbował rozwiązać. Jej dystans, szorstkość, cięte uwagi – wszystko to miało swój urok, chociaż podejrzewał, że gdyby kiedykolwiek jej o tym wspomniał, skończyłoby się to solidnym kuksańcem w ramię. Jednak nie te ostre krawędzie fascynowały go najbardziej, a raczej momenty, w których jej zbroja pękała na tyle, by mógł zajrzeć do środka i zobaczyć prawdziwą ją.
ㅤ Uwielbiał te chwile. Nie był pewien, ilu ludzi miało przywilej poznania jej prawdziwego oblicza, ale czuł, że należał do nielicznych. I to było wyjątkowe.
ㅤ A jednak, może nie powinien aż tak się nad tym zastanawiać, choć było to trudne. Już wystarczająco męczyło go nieustanne uczucie, że Violet wydaje mu się dziwnie znajoma. Oczywiście byli przyjaciółmi, ale miał wrażenie, jakby jego umysł próbował przypomnieć sobie całe życie spędzone u jej boku. Zamiast rozmyślać przeciągnął się, podniósł ramiona nad głowę i spojrzał w kierunku kuchni.
ㅤ — Głodna? Myślałem, żeby coś upichcić. Może curry albo dal? Mam też naan, jeśli to cię przekona.
ㅤ Violet uniosła brew, biorąc kolejny łyk. Na wzmiankę o jedzeniu jej żołądek zareagował z ekscytacją, zwłaszcza jeśli chodziło o coś domowej roboty. Większość jej posiłków było jedzeniem na wynos albo czymś, co udało się sklecić przy minimalnym wysiłku. A gotowanie Owena, pełne pikantnych smaków? Tego nigdy nie potrafiła odmówić.
ㅤ — Próbujesz mi teraz zaimponować? — rzuciła sarkastycznie.
ㅤ Wzruszył ramionami, uśmiechając się leniwie.
ㅤ — Nie, po prostu próbuję uchronić twój żołądek przed tym cholernym ciągłym alkoholem. Zasługujesz na coś lepszego, a jeśli sama nie zadbasz o swoje zdrowie, to ja się tym zajmę.
ㅤ Kąciki ust czarnowłosej kobiety drgnęły w ledwie widocznym uśmiechu. Tak, być może zanim znów go spotkała, była chudsze bardziej niż zwykle i była niemal pewna, że miała anemię. I tak, może od czasu, gdy zaczęli spędzać ze sobą czas, jej waga wróciła na właściwy tor i zaczęła wyglądać zdrowiej.
ㅤ — No dobra, szefie — burknęła niechętnie, krzyżując ramiona. — Pokaż, co potrafisz.
ㅤ Owen zaśmiał się, wstając z kanapy i kierując się w stronę aneksu kuchennego.
ㅤ Obserwowanie go z miejsca, w którym siedziała - gdzieś między stołem a kuchennymi blatami - było ciekawym widokiem, który, choćby się do tego nie przyznała, naprawdę lubiła. Ten niezdarny nerd krzątający się po kuchni, czasem poprawiający okulary albo krawat, a czasem przeczesujący dłonią swoje kręcone włosy... nie mogła oderwać od niego wzroku.
ㅤ Wpatrywała się, gdy otwierał lodówkę i zmrużyła oczy, popijając wino. Interesująca sylwetka, tak... Zwłaszcza wiedząc, jak wygląda pod tymi wszystkimi głupimi ubraniami. Kilka razy odbierała go z siłowni, więc wiedziała. Cały spocony, z niezłym wyrzeźbionym ciałem, nie za dużo, ale nie za mało, a także błyszczącą od potu skórą. Mogła wtedy zobaczyć wszystko.
ㅤ — Na pewno chcesz, żeby było ostre? — zapytał nagle, spoglądając na nią z uśmieszkiem.
ㅤ Violet wyrwała się z zamyślenia, odchrząknęła i odwróciła wzrok. Cholera.
ㅤ — Wyglądam na taką, co nie daje rady z ostrym? — wysyczała z nagłą irytacją. — Wiesz, że dam radę.
ㅤ — Dobra, dobra, Vi. Weź mnie nie atakuj.
ㅤ Oczywiście wiedział, że radzi sobie z ostrym jedzeniem. Widział, jak jadła dania, które mogłyby doprowadzić dorosłego mężczyznę do łez. Ale lubił czasem trochę podrażnić jej twardą skorupę i przypomnieć, że zna ją aż za dobrze.
ㅤ Owen z wprawą zaczął zbierać składniki. Sposób, w jaki poruszał się po kuchni, był dla niej zaskoczeniem; płynny, pewny siebie. Niczym nie przypominał Violet, kiedy próbowała gotować. Jej kuchenne wysiłki zawsze kończyły się katastrofą, dlatego trzymała się zamawiania jedzenia na wynos. W tej chwili dostawca i wszyscy kucharze z jej ulubionych restauracji znali ją już po imieniu.
ㅤ Kiedy powietrze wypełniło się zapachem kminu, czosnku i chili, zaczęła się rozluźniać. Pachniało świetnie. Siedziała na kanapie ze Kieliszek wina w dłoni, ale jej spojrzenie wciąż uciekało w stronę Owena, obserwując jego ruchy. Przez chwilę pozwoliła sobie cieszyć się prostotą tej chwili – cichym brzękiem garnków, ciepłem unoszących się przypraw i jego swobodnym towarzystwem.
ㅤ Nigdy nie przyznałaby tego na głos, ale to? To przypominało dom.
ㅤ Wzięła kolejny długi łyk wina, delektując się jego słodko-gorzkim smakiem. Nadal obserwowała, jak, poruszał się po kuchni, z łatwością przygotowując posiłek. Dźwięk metalowych narzędzi uderzających o garnki i syk smażących się przypraw utworzył uspokajający rytm, a ciepło dochodzących ze strefy kuchennej zapachów otuliło ją jak przyjemny koc.
ㅤ Zamknęła oczy, pozwalając głowie opaść na oparcie kanapy. Kieliszek w jej dłoni zaczynała robić się ciepła, ale nie przeszkadzało jej to; trzymała ją tylko po to, by cieszyć się prostotą tej chwili. Po raz pierwszy od dawna nie myślała o swoich problemach. Jej umysł był błogo pusty.
ㅤ Przeszła jej przez głowę myśl, że może tak właśnie wygląda życie normalnych ludzi – powrót do domu po długim dniu, wino w dłoni, obserwowanie kogoś bliskiego przygotowującego kolację. Dla niej było to obce, ale musiała przyznać, że wcale nie było złe. Właściwie było całkiem miłe.
ㅤ Ogarnął ją błogi spokój...
ㅤ Spokój trwał tylko chwilę.
ㅤ Wszystko prysło, gdy jej stary telefon z klawiaturą nagle wydał z siebie dźwięk i zawibrował na stole. Zmarszczyła brwi, otwierając oczy i sięgając po urządzenie. Wiadomość od Luthera? Ledwo powstrzymała się od głośnego westchnięcia. Odblokowała ekran i otworzyła wiadomość – a jej zrelaksowany wyraz twarzy zniknął w mgnieniu oka.
ㅤ Treść wiadomości brzmiała:
„Mamy problem. Właśnie dostałem anonimową informację. Viktor został porwany. Mam adres: Sy's Dry-Cleaning na 5th Avenue. Spotkajmy się tam za pół godziny."
ㅤ Viktor.
ㅤ Porwany.
ㅤ Żołądek ścisnął się jej boleśnie, a ciepły spokój chwili ustąpił miejsca lodowatemu szokowi i lekkiej panice. Przeczytała wiadomość jeszcze raz, by upewnić się, że się nie pomyliła. Viktor. Porwany. Porwany? Nie mogła w to uwierzyć. Nie miała do czynienia z porwaniem od... od bardzo dawna. Ostatnio zdarzało się to, kiedy byli dziećmi, a później, gdy przez krótki czas pracowała jako policjantka, zdarzało się jej ratować ludzi z takich sytuacji. Ale teraz? Stracili swoje moce, byli tak zwyczajni, jak to tylko możliwe. Nie było absolutnie żadnego powodu, by ktoś z nich został porwany.
ㅤ To jednak wyjaśniało jego nieobecność na dzisiejszych urodzinach. Może nie powinna była tak pochopnie zakładać, że po prostu nie chciał się użerać z rodzeństwem i ich dziećmi. Teraz czuła się trochę głupio, że tak założyła, podczas gdy jej brat musiał walczyć o przetrwanie. Ale to nie był czas na rozmyślanie o dzisiejszym dniu. Najważniejsze było to, że Viktor został zabrany przez jakiegoś drania, a cholera wie, czego ten facet (lub ci faceci lub kobiety) od niego chcieli.
ㅤ Nie mogła powstrzymać obrazu, który pojawił się w jej głowie – Viktor w jakimś ciemnym, zimnym miejscu, otoczony przez niewidoczne zagrożenia. Z wściekłości aż zacisnęła pięści.
ㅤ Violet wyprostowała się, czując przypływ adrenaliny. Nie mogła tak po prostu siedzieć, musiała działać. Musiała wyjść, gotowa skopać komuś dupę za to, że odważył się skrzywdzić jej brata. Viktor był jej rodziną, a jeśli była jedna rzecz, której nikt nie mógł zrobić w jej obecności, to zagrożenie jej bliskim.
ㅤ Wstała gwałtownie, biorąc długi łyk piwa, jakby potrzebowała tego jako dodatkowej motywacji · choć już była wystarczająco nakręcona. Potem sięgnęła po swoją długą, czarną kurtkę, która wisiała na oparciu kanapy i sprawnie wsunęła ją na ramiona. W czerni z łatwością wtopi się w tło.
ㅤ Jej przyjaciel odwrócił się, gdy usłyszał dźwięk zakładania rzeczy i zmarszczył lekko brwi, wycierając ręce w ręcznik. Wychodziła? Nie rozumiał. Przecież jeszcze chwilę temu siedziała spokojnie, a on właśnie przygotowywał dla nich coś do jedzenia. W dodatku cieszył się na tę wspólną chwilę. Coś było nie tak. Violet nigdy nie zostawiała niedokończonego piwa ani nie zrywała się tak nagle.
ㅤ — Wszystko w porządku? — zapytał lekkim tonem z lekkim zmartwienien, gdy próbował odczytać jej wyraz twarzy.
ㅤ Zerknęła na niego, starając się, by jej twarz wyglądała jak najbardziej naturalnie. Nic się nie dzieje, oczywiście, że nic. Przecież to nie tak, że jej brat został porwany i absolutnie nie zamierzała właśnie iść w tamto miejsce, by skonfrontować się z porywaczem, który mógł mieć broń lub całą grupę wspólników.
ㅤ — Jasne — odpowiedziała krótko, szybko zapinając kurtkę lekko drżącymi palcami. Zwykle nie zawracała sobie głowy zapinaniem guzików, ale powietrze było lodowate, a ona nie miała siły na znoszenie tego w dodatku do wszystkiego innego. — Coś, hmm... coś wyskoczyło. Muszę lecieć.
ㅤ Owen odłożył ręcznik na blat, uważnie ją obserwując. Nie naciskał, nie zasypywał pytaniami, ale zmartwienie malowało się wyraźnie na jego twarzy.
ㅤ — Praca? Czy... — zawahał się. — Coś innego?
ㅤ — Nie ma znaczenia — odparła ostro, chwytając telefon i wciskając go do kieszeni kurtki. Unikała jego spojrzenia, kłamiąc.
ㅤ Nienawidziła kłamać Owenowi, ale nie było czasu na wyjaśnienia. Nawet gdyby był czas, co mogłaby mu powiedzieć? Jak miałaby opowiedzieć mu o Viktorze, o bałaganie ich życia, o nieustannym zagrożeniu, z którym się mierzyli? W tej rzeczywistości Owen nie znał połowy prawdy. Nie pamiętał walk u jej boku w Hotelu Oblivion, nie pamiętał, ile razy uratował jej życie. Dla niego była po prostu Violet – trochę dysfunkcyjną, ale lojalną przyjaciółką.
ㅤ Więc ostatecznie postanowiła nic mu nie mówić. To tylko niewinne kłamstwo, sposób, by utrzymać go w bezpieczeństwie. Nie mogła być pewna, czy wszystko pójdzie gładko. Porywacze raczej nie byli znani z tego, że zapraszali ofiary na herbatę. Pewnie będzie musiała stawić czoła pociskom, nawet jeśli już nie miała swoich mocy ani wsparcia rodzeństwa.
ㅤ — Wrócę później — dodała nieco łagodniejszym tonem, próbując zabrzmieć swobodnie. Nie chciała go bardziej niepokoić, niż to konieczne.
ㅤ Ale Owen tego nie kupował. Znali się już na tyle długo, że nauczył się czytać jej wyraz twarzy. Ten moment, gdy unikała jego wzroku. Albo lekkie drżenie palców, gdy zapinała kurtkę. Coś było na rzeczy, a to niepokojące deja vu – jakby znał ten rodzaj niebezpieczeństwa, choć nigdy o tym nie mówił – ponownie zaczęło w nim narastać. Coś było nie tak, a niepokój zaczął w nim wręcz kipieć.
ㅤ Oparł się o blat, krzyżując ramiona.
ㅤ — Violet — powiedział ostrożnie — nie musisz mi mówić, jeśli nie chcesz, ale... nie jesteś najlepsza w ukrywaniu, że coś jest nie tak. Po prostu... uważaj na siebie, dobra?
ㅤ Na moment jej lodowata determinacja się zachwiała. Czuła ciężar jego spojrzenia, cichy niepokój w jego głosie i chętnie wszystko by mu powiedziała. Jednakże sama myśl o wciągnięciu go w to, w chaos i niebezpieczeństwo, które zdawało się podążać za jej rodziną, wystarczyła, by przełknęła prawdę.
ㅤ — Zawsze uważam — odparła, rzucając mu szybki, lekko sarkastyczny uśmieszek, który zwykle dawała, ale tym razem nie sięgnął jej oczu. — Zostaw mi trochę tego jedzenia. Niedługo wrócę i wtedy zjem.
ㅤ Przecież wróci, prawda?
ㅤ Owen próbował odwzajemnić uśmiech, ale nie wyszło mu to lepiej niż jej. Skinął tylko głową, poprawiając okulary. Jak mógł po prostu tu zostać, wiedząc, że coś się dzieje? Że jego najlepsza przyjaciółka wpakuje się w kłopoty, a on będzie siedział w domu? Jego dłonie zaswędziały, a w palcach poczuł znów znajomy, upiorny ciężar, jakby czegoś mu brakowało. Zacisnął je w pięści, wziął głęboki oddech i uśmiechnął się słabo.
ㅤ — Podgrzeję ci, jak wrócisz.
ㅤ Z tymi słowami obserwował, jak blada kobieta o czarnych włosach wychodzi z jego mieszkania.
ㅤ A jeśli miałby wyjaśnić to sam sobie, choć nie potrafił, po prostu wiedział, że to, dokąd się udała, nie było czymś zwyczajnym.
ㅤ W lipcu tego roku Violet Hargreeves zadzwoniła do swojego brata z pytaniem, szukając porady. Ironicznie, pytanie dotyczyło pralni chemicznej. Można by to uznać za przypadkowy zbieg okoliczności albo kosmiczny żart, gdyby nie fakt, że od jakiegoś czasu dzwoniła do niego z każdym, nawet najdrobniejszym problemem. To nie tak, że Viktor był szczególnie mądry, najstarszy czy najmądrzejszy. W rzeczywistości nie mieli szczególnie bliskiej relacji – ledwo rozmawiali w czasach, gdy byli nastolatkami. Może to dlatego, że raz udzielił jej rady dotyczącej jej jedynego przyjaciela, sprawiło, że teraz Violet dzwoniła do niego ciągle, przeszkadzając mu o każdej porze dnia.
ㅤ Dlatego właśnie teraz, kiedy jechała swoim kiepskim Fordem Focusem, wciąż wybierała jego numer, ale zamiast sygnału słyszała irytujące powiadomienie, że numer jest nieosiągalny. Westchnęła z frustracją, uderzając w kierownicę. Oczywiście wiedziała, że nawet jeśli brat nie zablokował jej numeru, to i tak nie odebrałby telefonu – bo dosłownie miał związane ręce. Mimo to zaczęła się zastanawiać, czy gdyby Viktor jednak jej nie zablokował, coś by się zmieniło. Nie powinna była tak go irytować.
ㅤ To jednak było teraz bez znaczenia. Rzuciła telefon na siedzenie obok siebie, nagle wciskając pedał gazu mocniej, by jechać szybciej. Nerwowo patrzyła na mijane ulice, starając się odnaleźć właściwą. Jej rodzeństwo miało się zebrać – albo już się zebrało – w wyznaczonym miejscu. Co jeśli już coś się wydarzyło? Nie, to niemożliwe. Nikt nie dostałby się tam bez reszty grupy. Siła w liczbach, i tak dalej. I ta cholerna noc wcale nie pomagała! Na zewnątrz było ciemno – idealny czas na jakieś podejrzane akcje. Ten, kto ich porwał, dobrze wiedział, kiedy uderzyć. Ale kto mógł zrobić coś takiego? Umbrella Academy była już dawno zapomniana, nikt na świecie nawet nie pamiętał, kim byli. Żadne z nich nie było bogate, więc porwanie dla okupu też nie miało sensu. A przecież Viktor był najpotężniejszy z nich wszystkich. Choć to nie miało znaczenia, bo ich moce zniknęły – tak samo jak wszystkich innych.
ㅤ Wszyscy byli cholernie bezużyteczni. Więc dlaczego to właśnie oni stali się celem?
ㅤ Pędziła drogą, nie przejmując się możliwością otrzymania mandatu za przekroczenie prędkości. Musiała dotrzeć na miejsce jak najszybciej, żeby skopać tyłki tym, którzy odważyli się zadrzeć z jej rodziną. Mocniej wcisnęła pedał gazu, a silnik jej starego Forda Focusa jęknął pod naporem, gdy samochód przyspieszył na krętej drodze. Reflektory przecinały mrok, rzucając długie cienie na pokrytą śniegiem nawierzchnię. Uchylała lekko okno, czując chłodne powietrze na skórze, ale to niewiele pomagało w uspokojeniu nerwów. Może piwo by pomogło, a może coś mocniejszego. Ale już wcześniej wypiła całą piersiówkę na urodzinach Grace, potem butelkę wina i puszkę piwa. Nie potrzebowała więcej, szczególnie że miała zamiar walczyć.
ㅤ Jej knykcie zbielały, gdy mocno zacisnęła dłonie na kierownicy. Opony zapiszczały, gdy nagle skręciła, ledwo omijając dziurę, której w ogóle nie zauważyła.
ㅤ Była tak przyzwyczajona do "charakterystycznych cech" swojego samochodu, że już ich nawet nie zauważała – jak to, że drzwi po stronie pasażera zawsze wydawały dziwny dźwięk przy skrętach, czy fakt, że w lusterku wstecznym widniała rysa, która zniekształcała jej odbicie. Teraz mogła się skupić tylko na jednym: dotarciu do pralni chemicznej "Sy's". Tykanie zegara w jej głowie było głośniejsze niż jakikolwiek hałas silnika, odliczając sekundy, których nie miała. Kto wie, co w tej chwili mogli robić porywacze z jej bratem.
ㅤ Violet zerknęła w lusterko wsteczne. Jej odbicie wyglądało tak samo odłączone od rzeczywistości, jak zawsze, ale nie miała czasu analizować swojego żałosnego wyglądu. Znowu wcisnęła gaz do dechy, a samochód rzucił się naprzód z kolejnym jękiem silnika. Nawet nie była pewna, ile prędkości wyciągała. Silnik już brzmiał, jakby miał trafić do sprzętowego nieba, jeśli nie odpuści gazu. Ale nie zamierzała się zatrzymać.
ㅤ Ulice na zewnątrz zaczęły ciemnieć, gdy wjechała głębiej w miasto, ale wkrótce otoczyły ją neonowe światła sklepów i choinkowe ozdoby, które rozwiesili właściciele, próbując nadać świątecznego klimatu. Według Violet wyglądały tandetnie. Zresztą, nienawidziła wszystkiego. Jej wzrok powędrował na zegar. Była bardziej spóźniona, niż chciałaby przyznać. Telefon na siedzeniu pasażera zawibrował, ale zignorowała to. Pewnie znowu jej współpracowniczka (o tej porze tylko ona mogłaby to być), może jakaś wiadomość głosowa, której nigdy nie odsłucha, albo nieznany numer próbujący wcisnąć jej jakieś pierdoły. Nie obchodziło jej to. Nie teraz.
ㅤ W końcu pralnia chemiczna pojawiła się w polu widzenia. Miejsce wyglądało dokładnie tak, jak można by się spodziewać po podejrzanym budynku, w którym można by kogoś przetrzymywać: obskurne, brudne, z ledwo widocznym wejściem. Serio, przestępcy mogliby być trochę bardziej kreatywni, niż to wyświechtane kliszowe gówno. Zardzewiały szyld nad drzwiami migotał w mroku. W świetle latarni widziała już swoje rodzeństwo, stojące razem, skupione. Nie czekali bezczynnie – obserwowali. Pewnie ją, spóźnioną jak zwykle. Przewróciła oczami i westchnęła ciężko, odpuszczając gaz, gdy wjechała na mały parking. Jechała ponad pół godziny, więc w sumie zdążyła na czas, ale i tak była ostatnia.
ㅤ Wyszła z auta, mocniej owijając się swoim czarnym płaszczem, i ruszyła przez biały śnieg w stronę grupy. Jakby nie mieli siebie dość na urodzinach Grace, znowu wszyscy znaleźli się w jednym miejscu: Diego i Lila, Five, Allison, Luther, Klaus i Ben. Ostatniego widzieć nie chciała.
ㅤ — To robimy to bajlando czy nie? — zapytała Violet pospiesznie, rozglądając się po ulicy i przez okna pralni, szukając jakiegokolwiek znaku, że ktoś może już na nich czyhać w ukryciu. Jednak wszystko, co widziała, to ciemność. Przypomniała sobie, jak kiedyś potrafiła widzieć w mroku – jeden z jej dawnych superbohaterskich atutów. Teraz widziała tylko czarną pustkę.
ㅤ — Chwila — odezwał się spokojnie Five, stojąc pośrodku grupy. — Najpierw musimy ustalić, co wiemy. Czy ktoś ma jakiekolwiek podejrzenia, kto mógłby za tym stać? Ktokolwiek?
ㅤ Wszyscy spojrzeli na siebie nawzajem, ale nikt nie miał pojęcia. Ich życie było teraz zbyt zwyczajne, by ktokolwiek mógł się nimi zainteresować. Może właśnie dlatego wszyscy byli jeszcze bardziej napięci niż zwykle.
ㅤ — To po prostu nie ma sensu — stwierdziła z marsową miną. — Spójrzcie na nas. Jesteśmy teraz żałośni i przeciętni. Czego ktoś mógłby chcieć od nas? A tym bardziej od Viktora? Jest teraz tylko barmanem w Kanadzie. Jest nieszkodliwy.
ㅤ — Tak, wiemy — burknął Diego, krzyżując ramiona na piersi. — Ale moim zdaniem to "wiadomo kto". Stawiam wszystko, że to jego sprawka.
ㅤ Violet prychnęła.
ㅤ — Reggie?
ㅤ Z tego, co wiedziała, ich ojciec był teraz równie przeciętny jak oni. Nie śledziła jego losów, mimo że kiedyś marzyła o zemście za całe to gówno z wysysaniem ich esencji i porzuceniem Owena podczas zniszczenia wszechświata. Podobno teraz miał wielką korporację, która produkowała wszystko, co możliwe i posiadał budynki rozsiane po całym mieście, ale sam tam nie mieszkał. Miał żonę, którą kilka razy widziała w telewizji. Nie oglądała jednak długo – zawsze zmieniała wtedy kanał.
ㅤ — Ojciec? Daj spokój — odezwał się Klaus, machając lekceważąco ręką. Miał na twarzy maskę, a Violet nie była pewna, czy to z powodu jego obecnej fobii przed zarazkami, czy też próbował pozostać anonimowy. — Ojciec nie porwał Viktora. Nic go nie obchodzimy.
ㅤ Allison, stojąca obok niego, westchnęła ciężko.
ㅤ — Five, nie możesz zadzwonić po swoich kumpli z CIA?
ㅤ — CIA nie zajmuje się porwaniami. Od tego jest FBI.
ㅤ Oczy Violet rozszerzyły się, a potem pokręciła głową. Jeśli ktoś miał jakiekolwiek doświadczenie w tej sprawie, to zdecydowanie ona. Chociaż większość jej wspomnień z tego okresu to wchodzenie do budynku na lekkim rauszu i udawanie, że jest trzeźwa, kiedy sortowała papiery za biurkiem. Mimo to dobrze pamiętała, że FBI nie radziło sobie najlepiej z poważniejszymi sprawami, co z czasem wzbudziło w niej szczerą niechęć do współpracowników, którzy nie potrafili załatwić roboty.
ㅤ — Chciałabym przypomnieć wszystkim, że sama pracowałam w FBI — skomentowała, patrząc na grupę. — I mogę z całą pewnością powiedzieć, że odwalą zjebaną robotę. Poza tym... damy sobie radę sami.
ㅤ — Naprawdę chcesz ryzykować? Bez naszych mocy? Daj spokój, oni się zajmują takimi rzeczami — jęknął Klaus. — Po prostu chcę to mieć za sobą.
ㅤ Violet zacisnęła zęby. Oczywiście, że chciał to załatwić jak najszybciej. Nie był stworzony do takich sytuacji. Ba, jej bliźniak bał się teraz własnych rąk, a co dopiero porywaczy, którzy uprowadzili ich brata.
ㅤ — Stracą czas, wyślą kilku agentów, a potem zamkną sprawę, kiedy napotkają ślepą uliczkę — odpowiedziała stanowczo. — Nikt nie przejmie się odnalezieniem Viktora tak jak my. Zawsze musieliśmy sprzątać własny bałagan i teraz nie będzie inaczej. Poza tym nie możemy im zaufać, że zrobią to dobrze. Wiemy, z czym mamy do czynienia. To nie wygląda na rutynowe porwanie, nie w przypadku takich osób jak my. To coś większego. A jeśli oddamy to FBI, będziemy czekać w nieskończoność. Nie bądź mięczakiem, Klaus.
ㅤ — Violet ma rację — przytaknął Five, poprawiając krawat. — I ktokolwiek za tym stoi, chciał, żebyśmy tu przyszli. Viktor to tylko przynęta. Chodzi o nas, więc zrobimy to jako rodzina, czy ci się to podoba, czy nie.
ㅤ — Ale nie jesteśmy drużyną!
ㅤ — Nigdy nią nie byliście — dodał sarkastycznie Ben, oparty o latarnię.
ㅤ Violet zmrużyła oczy, patrząc na niego.
ㅤ — Wiesz, że możesz po prostu odejść, prawda? Nie musisz tu być. Skoro i tak nie obchodzi cię ani Viktor, ani my.
ㅤ Ben nie odpowiedział, zamiast tego spojrzał na ciemne okna pralni.
ㅤ — A co z brakiem mocy? — wtrąciła Lila.
ㅤ — Nie obchodzi mnie to — odezwał się nagle Luther z determinacją. — Jeśli Viktor ma kłopoty, wchodzę w to.
ㅤ — Tak, wszyscy wchodzimy. Żadnego FBI — odparł Diego, pocierając dłonie.
ㅤ Ci dwaj byli podekscytowani. Violet przewróciła oczami. Domyślała się, że tylko oni dwaj cieszyli się z perspektywy walki.
ㅤ Miała już dość bójek w barach, które były jej niemal codziennością. Nie potrzebowała więcej, zwłaszcza takich, które mogły wiązać się z bronią palną lub czymś jeszcze bardziej niebezpiecznym. Jej bracia byli idiotami. Z drugiej strony, nie mieli luksusu bycia bezdzietnymi i możliwe, że tęsknili za akcją.
ㅤ — Robimy to — oznajmił Five, wyciągając czarny, elegancki pistolet z kieszeni i upewniając się, że jest załadowany. Włączył latarkę przymocowaną do broni i spojrzał na wejście. — Wchodzimy.
ㅤ Diego też miał broń, a Violet nagle poczuła się bezbronna, dosłownie. Żałowała, że nie ma swojej przy sobie.
ㅤ Drzwi skrzypnęły cicho, gdy się otworzyły, po czym wkroczyli jeden po drugim. Od razu usłyszała ciche brzęczenie jarzeniówek, które migotały nad ich głowami. W powietrzu unosił się lekki zapach detergentu i płynu do płukania. Była to dziwna mieszanka, kontrastująca z napięciem, które wypełniało przestrzeń. W środku panowała cisza, co w innych okolicznościach mogłoby nie budzić niepokoju, ale tutaj było inaczej. Wszyscy wiedzieli, że to miejsce nie jest zwyczajne. Tu właśnie porywacze chcieli ich spotkać. Cisza w tej chwili nie była dobrym znakiem.
ㅤ Przeszli przez próg, a buty Allison cicho stukały o zimne, kafelkowe podłoże. Ich spojrzenia błądziły po pomieszczeniu, od jednego końca do drugiego. Wyglądało jak każda inna pralnia chemiczna po godzinach; kolorowe ściany ozdobione wyblakłymi plakatami i nadrukami koszul czy sukienek, ubrania wiszące na wieszakach w równych rzędach. Z tyłu dało się słyszeć cichy dźwięk pracującej przemysłowej pralki, który tylko potęgował niepokojącą atmosferę, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku.
ㅤ Violet spojrzała na swoje rodzeństwo, szybko przesuwając wzrokiem po ich twarzach w poszukiwaniu oznak zagrożenia. Five szedł na przedzie, trzymając rękę nonszalancko na pistolecie przy boku. Luther i Diego flankowali, skanując pomieszczenie. Lila rozglądała się uważnie, podekscytowana prospektem bijatyki, stale szukając ukrytego zagrożenia, a Ben trzymał się z tyłu, ledwo widoczny, niemal niewidzialny. Po co on w ogóle przyszedł? Ten irytujący egoista, który interesował się wyłącznie sobą. Nie miała pojęcia, co tutaj robił. I oczywiście był też Klaus, z maską przeciwgazową, szepczący coś o tym, że to miejsce to chemiczne wysypisko. Ironiczne, biorąc pod uwagę, że jego ciało kiedyś przypominało jedno z nich.
ㅤ Jej kroki były ostrożne, ale zdecydowane, a zmysły wyostrzone, mimo że nie miała już swoich mocy. To zapewne adrenalina, która teraz buzowała w jej żyłach. Nienawidziła czuć się w ten sposób, ale w tej chwili musiała polegać na swoim instynkcie - na ich instynktach. Pokój wydawał się pułapką, takim zwyczajnym miejscem, które skrywało niebezpieczne napięcie. Nikogo tu jeszcze nie było, a mimo to wszystko zdawało się nie tak, jak powinno, jakby czekali, aż coś się stanie. W każdej chwili mógł wyskoczyć na nich ktoś z bronią, a może nawet kilka osób. Mogła tu być też bomba. Ta myśl zmusiła ją, by spojrzeć pod nogi.
ㅤ Poprawiła płaszcz, próbując pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, że ktoś ich obserwuje. Zerknęła jeszcze raz na drzwi – zimno z zewnątrz zdawało się napierać na szkło, a płatki śniegu przyklejały się do szyb. Przełknęła ślinę, czując, jak oddech grzęźnie jej w gardle. Rodzeństwo zawsze żartowało, że jest paranoiczką, ale dawno nauczyła się ufać temu nieprzyjemnemu mrowieniu na karku. Zbyt wiele razy uratowało jej to życie na misjach w dzieciństwie, by mogła to ignorować.
ㅤ A potem rozległ się dźwięk.
ㅤ Nagle coś przerwało napiętą ciszę niczym ostrze przecinające powietrze. Ciche skrzypnięcie drzwi za nimi rozbrzmiało wystarczająco głośno, by przyspieszyć jej tętno.
ㅤ Wszyscy zamarli w pół ruchu, a ich spojrzenia natychmiast zwróciły się w stronę wejścia. Five obrócił się błyskawicznie jak drapieżnik, kierując pistolet w stronę postaci, która wkroczyła do środka.
ㅤ — Kto tam? — warknął agresywnie Diego, już w gotowości jak napięta sprężyna. Jego ręka zawisła nad bronią, gotowa do działania.
ㅤ Postać w drzwiach wyszła na światło, a Violet poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Wypuściła z siebie zirytowane westchnienie, a pozostali opuścili broń, gdy tylko zobaczyli, kim był intruz. Świetnie, tego właśnie im brakowało w obecnej sytuacji.
ㅤ Oczywiście to był Owen. A któż inny mógłby to być?
ㅤ Wszedł do pomieszczenia, oddychając ciężko, jakby właśnie przebiegł maraton. Jego czarne loki były wilgotne, a kilka stopniałych płatków śniegu wciąż trzymało się ich uparcie. Okulary siedziały krzywo na jego nosie, a płaszcz wisiał niedbale na ramionach. Policzki miał zarumienione od mrozu, a jego oddech zamieniał się w widoczną parę w chłodnym powietrzu. Wyglądał, jakby rzucił wszystko i po prostu tu pobiegł.
ㅤ — Owen? — wydusiła czarnowłosa z niedowierzaniem i frustracją.
ㅤ Nie mogła w to uwierzyć. Skłamała mu, zrobiła wszystko, by go zmylić, celowo wprowadziła go w błąd – wszystko po to, żeby się w to nie pakował. Wiedziała, że to niebezpieczna sytuacja, wymagająca precyzji, doświadczenia w walce i opanowania. Owen nie miał żadnej z tych cech. Przynajmniej nie w tej wersji. To nie był ten Owen, z którym walczyła ramię w ramię w apokalipsach i wymiarach pełnych cieni. To nie był mężczyzna, który władał mieczem i stawiał czoła potworom. Ten Owen był nauczycielem historii – człowiekiem, który spędzał dni w klasach, opowiadając o wojnach i rewolucjach, a nie je tocząc.
ㅤ A teraz stał tutaj, w środku sytuacji, która mogła go z łatwością zabić.
ㅤ — Chyba sobie, kurwa, żarty stroisz... — rzuciła przez zaciśnięte zęby, podchodząc do niego. Zmrużyła oczy. — Zwariowałeś? Co ty tu robisz?
ㅤ Nie była pewna, co dominowało w jej głowie w tej chwili: gniew czy niepokój. Sama mogła zostać postrzelona, trudno. Ale nie zamierzała pozwolić, by coś stało się jej jedynemu przyjacielowi. Nie mogła go w pełni ochronić, zwłaszcza teraz, gdy była bez mocy. A on celowo wpychał się w środek potencjalnego zagrożenia. Był nie do zniesienia.
ㅤ Śledził ją? Patrząc na to, jak bardzo wyglądał na zdyszanego i pewnego kierunku, odpowiedź była oczywista. Ten cholerny wścibski nerd. Była wściekła.
ㅤ Owen skrzywił się, widząc, jak zbliża się do niego. Miała ten swój „wyraz", spojrzenie, które mogłoby sprawić, że lew uciekłby z podkulonym ogonem. Jej ostry ton go zaskoczył. Oczekiwał, że będzie wściekła, to jasne. Ale gdyby powiedział, że jej reakcja nie uświadomiła mu, w jak głębokim bagnie się znalazł, kłamałby. Mimo to stał niewzruszony, odwzajemniając jej wściekłe spojrzenie.
ㅤ — Oczywiście, że cię śledziłem — oznajmił bez ogródek, wciskając ręce do kieszeni. — Było oczywiste, że coś poważnego się dzieje. Co miałem zrobić? Siedzieć i czekać, aż ty zajmiesz się... czymkolwiek to jest?
ㅤ Rozejrzał się wokół i poczuł falę zimna, która przeszła po jego plecach, widząc pistolety w rękach Five'a i Diego. Pistolety... Nigdy nie spodziewał się, że zobaczy coś takiego. Zwłaszcza Violet w takiej sytuacji. Jasne, wiele razy widział, jak wdawała się w bójki w barach, ale to? To nie był bar. To było podejrzane miejsce, które udawało pralnię chemiczną i nie było tutaj pięści, tylko broń. Czuł na sobie spojrzenia jej rodzeństwa, mieszankę ciekawości i niedowierzania. Nikt nie spodziewał się jego obecności, ale najwyraźniej wszyscy byli w to zaangażowani. Cokolwiek to było, nie był na to gotowy. Ale nie miało to dla niego znaczenia.
ㅤ Violet wpatrywała się w niego przez chwilę i zacisnęła szczękę, gdy w jej wnętrzu zakłębiły się sprzeczne emocje. Gniew płonął najjaśniej, ale pod nim czaił się głęboki, dręczący strach. Złapała go za ramię i pociągnęła w stronę rogu pokoju, z dala od reszty.
ㅤ — Zdajesz sobie sprawę, jakim jesteś idiotą? — syknęła, obniżając głos. Jej oczy nerwowo omiatały cienie. Wrogowie mogli być wszędzie, na litość boską. — To nie jest film, Owen. Ludzie mogą tutaj zginąć. Ty możesz tutaj zginąć.
ㅤ — Nie odejdę, Violet — odparł stanowczo, mimo że biło od niego nerwowe napięcie. Poprawił swoje krzywe okulary jedną ręką, a drugą zacisnął w pięść, wciąż trzymając ją w kieszeni. — Nie możesz mnie odsuwać tylko dlatego, że myślisz, że to dla mojego dobra.
ㅤ Jego słowa zabolały, ale zepchnęła to na bok. Nie miała na to czasu, nie teraz. Nie mogła pozwolić mu na zabawę w bohatera, kiedy nie miał pojęcia, w co się wplątał.
ㅤ — Wynosisz się stąd. Natychmiast.
ㅤ Zanim zdążył zaprotestować, chwyciła go za przód płaszcza obiema rękami i z całych sił pociągnęła go w stronę drzwi. Ledwo się poruszył, zrobił tylko jeden chwiejny krok. Jego większa sylwetka była zakorzeniona w miejscu jak uparte drzewo. Violet wydała z siebie sfrustkowane westchnienie, zaciskając szczękę z wściekłą determinacją. Mogła użyć swoich sposobów, ale nie chciała go do końca skrzywdzić.
ㅤ — No nie wierzę.
ㅤ Zatoczył się o krok lub dwa, bardziej z zaskoczenia niż z posłuszeństwa, ale szybko odzyskał równowagę i stanął twardo na swoim miejscu. Jej siła nie była wystarczająca, by go przymusić, ale mimo to nie odpuszczała, szarpiąc go ponownie z gardłowym dźwiękiem frustracji. Próbowała dalej, jednak Owen najwyraźniej nie zamierzał się ruszyć. Spojrzała na niego wściekle, jakby wyzywała go na pojedynek spojrzeniem, zaciskając mocniej dłonie na jego płaszczu, jakby mogła wymusić na nim uległość siłą woli.
ㅤ Ale on nie zamierzał ustąpić. Nie w ten sposób. Był do niej przyzwyczajony, wiedział, jaka potrafi być uparta. A przez te wszystkie lata przyjaźni nauczył się, że sam musi być równie nieugięty.
ㅤ Wszyscy wpatrywali się w żałosną scenę, która rozgrywała się przed nimi, z mieszanką frustracji, dezorientacji i niedowierzania. Ben, oparty o ścianę z rękami skrzyżowanymi na piersi, przewrócił oczami z irytacją. To nie był czas ani miejsce na te bzdury, w które Violet i Owen właśnie się zaplątali. Wszyscy byli na skraju nerwów przez tę niefortunną sytuację. Fakt, że Owen postanowił zjawić się nieproszony — i to pchając się w niebezpieczeństwo — wkurzał ich wszystkich, choć nikogo bardziej niż Violet.
ㅤ Ale chociaż mieli ochotę wyładować się na nim za jego lekkomyślność, wiedzieli, że niczego to nie zmieni. Owen już tu był, niezależnie od ich opinii. I chociaż działało im to na nerwy, rzeczywistość była nieubłagana. Mieli większe problemy. Ich brat wciąż był tam, w rękach porywaczy, którzy mogli kryć się gdziekolwiek w tym przeklętym budynku.
ㅤ Nie było czasu. Musieli działać.
ㅤ — Oboje zamknijcie się — rzuciła z niecierpliwością Lila. — Idziemy.
ㅤ Violet wypuściła powietrze przez zaciśnięte zęby, sfrustrowana, ale puściła jego kurtkę. Trudno było przegapić irytację w jej spojrzeniu, ale nie miała już czasu na dalsze kłótnie. Byli już poza tym punktem. Misja była najważniejsza. Rzuciła Owenowi ostatnie spojrzenie – takie, które mówiło wszystko, czego nie mogła powiedzieć na głos – po czym wróciła na swoje miejsce w szyku.
ㅤ I tak ruszyli naprzód. Budynek wydawał się wstrzymywać oddech, czekając na coś, cokolwiek, co przerwie napięcie. Wiszące na wieszakach ubrania wyglądały jak cienie, ich bezwładne formy przypominały zjawy w mdłym świetle. Blade światło latarki Five'a migotało na każdej powierzchni, uwydatniając szczegóły, ale niewiele robiąc, by złagodzić przytłaczające uczucie niepokoju unoszącego się w powietrzu. Cisza była dusząca, przerywana jedynie rytmem ich kroków i okazjonalnym skrzypieniem podłogi pod nimi.
ㅤ Nasłuchiwali. Szukali jakiegokolwiek dźwięku, który mógłby zdradzić obecność porywaczy lub wskazać, że są obserwowani. Ale nic nie było słychać. Tylko ta dziwna, przerażająca cisza, rozciągająca się przed nimi jak nieskończona pustka.
ㅤ Zaczęły ich ogarniać wątpliwości. Czy to była pułapka? Zasadzka? Możliwość ta wisiała w powietrzu, niewypowiedziana, ale obecna w ich myślach. Mimo to nie mogli się teraz zatrzymać. Musieli iść dalej, niezależnie od niepewności.
ㅤ Aż w końcu minęli rząd świeżo wypranych ubrań i weszli do większego pomieszczenia. I to w tym momencie wszystko się zatrzymało. Bo znaleźli Viktora.
ㅤ Był przywiązany do krzesła, z rękami mocno związanymi za plecami. Jego głowa opadła do przodu, a ciemny worek zakrywał mu twarz. Blade, nikłe światło ledwo odbijało się o materiał, sprawiając, że jego skulona postać wyglądała przerażająco nieruchomo. Całość przypominała scenę z horroru.
ㅤ Serce Violet zabiło trochę szybciej. Zrobiła ostry krok do przodu, skanując pomieszczenie w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak ruchu, jakiegokolwiek dowodu, że porywacze byli w pobliżu. Ale nikogo tam nie było. Nie widziała broni, żadnych ludzi wybiegających z ciemnych zakamarków pomieszczenia. W tym momencie czuła tylko absolutną wściekłość na kogokolwiek, kto odważył się choćby dotknąć ich brata. Ktokolwiek to był, miał tego żałować.
ㅤ To Luther podszedł do krzesła jako pierwszy. To on zdjął worek z głowy Viktora. Pozostali nie byli najlepszym widokiem na powitanie po porwaniu. Zamiast tego, pierwsze, co Viktor zobaczył, to głupawy uśmiech Luthera i światło latarki Five'a, które rozświetliło pomieszczenie.
ㅤ — O, proszę, jesteś — powiedział blondyn, próbując go uspokoić.
ㅤ Viktor zamrugał, nieco zdezorientowany, rozglądając się dookoła.
ㅤ — Świetnie wyglądasz, stary — wymamrotał sarkastycznie Ben, wsuwając ręce do kieszeni i również rozglądając się po pomieszczeniu.
ㅤ Oczywiście, był też Klaus, który natychmiast się uśmiechnął i zrobił małe pistoleciki palcami. Niezbyt pocieszający widok po przebudzeniu. Próbował na siłę zdjąć maskę gazową, którą sam na siebie założył, co było nie lada wyzwaniem.
ㅤ Podszedł do swojej siostry bliźniaczki, która z irytowanym warknięciem musiała mu pomóc. Po kilku mocnych szarpnięciach w końcu się udało, a Violet trzepnęła go w czubek głowy za jego głupotę. Naprawdę nie miała teraz nastroju, zwłaszcza po niespodziewanym pojawieniu się Owena w tym miejscu.
ㅤ — Auć! — jęknął Klaus, a potem spojrzał na brata. — Dzięki Bogu! Jak tam, Vik?
ㅤ — Nie mogłeś dotrzeć na urodziny swojej siostrzenicy? — zapytał Diego, przyglądając się Viktorowi.
ㅤ Porwany spojrzał na nich z irytacją, po czym westchnął z ulgą.
ㅤ — Wyobraź sobie, że byłem w drodze, ale zostałem porwany, więc...
ㅤ — Taa, świetna wymówka.
ㅤ — Diego... — skarciła go szeptem żona.
ㅤ — To co, zamierzacie mnie rozwiązać? — zapytał Viktor, próbując uwolnić się z krzesła i zerkając na rodzeństwo.
ㅤ — O, racja.
ㅤ Rozwiązanie go okazało się łatwe. Violet może i nie była szczególnie biegła w lekcjach, które ojciec dawał im na temat węzłów, ale mogła stwierdzić, że liny były naprawdę kiepsko związane. Może gdyby jej brat obudził się wcześniej, sam by się z nich wydostał. Z jakiegoś powodu wydawało się to dziełem amatora.
ㅤ Jej wzrok co chwilę uciekał w stronę Owena, któremu posyłała gniewne, oskarżycielskie spojrzenia. Chciała na niego nakrzyczeć, wyrzucić mu, że ją śledził, że naraził się na niebezpieczeństwo. Ale ugryzła się w język, wiedząc, że to nie jest odpowiedni moment. Musieli się skupić na uwolnieniu Viktora i wydostaniu go stąd.
ㅤ Duże dłonie Luthera sprawnie rozwiązywały węzły, chociaż jego mięśnie ledwo się przy tym napinały. To było całkiem proste. Viktor kręcił się niespokojnie, krzywiąc się, gdy naturalne włókna szorowały po jego nadgarstkach. W końcu, po krótkim wysiłku, Luther zdołał rozwiązać ostatni węzeł. Viktor osunął się do przodu, masując obolałe ręce.
ㅤ Wreszcie był wolny i bezpieczny. Przynajmniej na razie. Teraz pozostawało tylko dowiedzieć się, kto wpadł na pomysł porwania kogoś takiego jak on. W jakim celu? Jak dotąd nikt ich nagle nie zaatakował. Miejsce było całkowicie ciche i ciemne, jakby oprócz nich nikogo tu nie było. A przynajmniej tak im się wydawało.
ㅤ Violet, podobnie jak wszyscy jej bracia i siostry, była uczona przez Reginalda, że zawsze trzeba być ostrożnym i czujnym na potencjalnie niebezpiecznym terenie. Choć nienawidziła go i starała się ignorować większość jego nauk, to w tej kwestii miał rację. Musieli być czujni. Mimo to nie mogła powstrzymać się od rzucania spojrzeń Owenowi, który stał w miejscu, wyraźnie zmartwiony. Bał się potencjalnych napastników? Lepiej, żeby tak było. Co za głupiec, sam wpakował się w tak niebezpieczną sytuację. Najgorsze było to, że to on martwił ją teraz najbardziej.
ㅤ Nie wytrzymała i podeszła do niego, zakładając ręce na piersi.
ㅤ — Jesteś kompletnym idiotą, wiesz o tym? — mruknęła do swojego najlepszego przyjaciela. I była, och, tak bardzo wściekła.
ㅤ Było to dość oczywiste. Przez lata ich przyjaźni nauczył się rozpoznawać dokładnie te wyrazy twarzy, które pojawiały się u niej w różnych sytuacjach i wiedział, kiedy coś zawalił albo kiedy po prostu była w swoim zwyczajowym, zrzędliwym nastroju. Kiedy nic się nie działo, jej ciało było bardziej rozluźnione, a oczy wyglądały na niemal znudzone. To był znak, że była po prostu swoją dobrą, starą zrzędliwą sobą. Ale kiedy jej ciało było napięte, oczy szerzej otwarte, a usta wykrzywione w grymasie, z kącikami opadającymi w dół, wtedy wiedział, że naprawdę jest zła. To nie był miły widok i zwykle wolał nie być po drugiej stronie jej gniewu. A teraz najwyraźniej tam właśnie się znalazł.
ㅤ Ale co miał zrobić? Wiedział, że Violet ma swoje tajemnice. On sam też je miał, jak choćby to uczucie déjà vu, które nie opuszczało go, odkąd ją poznał. Zazwyczaj nie naciskał ani nie wypytywał jej o nic. Nie miał jej za złe, że jest skryta – rozumiał, że zmaga się ze swoimi problemami. To było w porządku, jeśli nie była gotowa, by się przed nim otworzyć. Był cierpliwym człowiekiem. Ale tym razem miał to niepokojące przeczucie, że coś jest nie tak. Jakby mogło jej grozić niebezpieczeństwo.
ㅤ Może za dużo naczytał się komiksów o superbohaterach, może obejrzał za dużo Indiany Jonesa i wydawało mu się, że może jej pomóc. Wiedział, że nie jest żadnym bohaterem ani też specjalnie dobrym wojownikiem. Jasne, w czasach gimnazjum w Anglii bił się z łobuzami (brał nawet lekcje samoobrony), ale ostatecznie nigdy tego nie używał w praktyce. Był raczej osobą unikającą konfliktów. Ale kiedy zobaczył wyraz twarzy Violet, jego nogi same ruszyły za nią, gdziekolwiek się wybierała.
ㅤ I kto by pomyślał, że skończy w ciemnej, cichej pralni samoobsługowej, będąc świadkiem, jak brat Violet jest związany na krześle. To było coś poważnego. Porywacze? Jednak, mimo wszystko, nie żałował, że poszedł za nią. To była sytuacja o wiele poważniejsza niż cokolwiek, z czym musiał się kiedykolwiek mierzyć i był zdenerwowany, jak każdy na jego miejscu, ale jednocześnie czuł ulgę, że mógł być na miejscu, by pomóc, nawet jeśli miał wyrzuty sumienia z powodu złości Violet. Więc tkwił teraz gdzieś pomiędzy wyglądaniem jak skarcony szczeniak a brakiem prawdziwych wyrzutów sumienia.
ㅤ Cicha pralnia wydawała się tym bardziej ponura pod ciężarem jej gniewu. Owen oparł się o jedną z pralek, przeczesując dłonią swoje niesforne, czarne loki.
ㅤ — Kompletnym idiotą? — powtórzył po niej, starając się zachować neutralny ton. Nie pierwszy raz ktoś tak go nazwał, ale nigdy nie usłyszał tego od niej. — Martwiłem się, Vi. Trudno winić za to człowieka, prawda?
ㅤ Violet rzuciła mu spojrzenie pełne irytacji. Dla niej było różnicą martwić się, ale trzymać się na uboczu, a wpakować się w coś, na co kompletnie nie jest się gotowym.
ㅤ — Mogłeś, nie wiem... na przykład nie śledzić mnie jak jakiś psychopata? To też jest zamartwiające.
ㅤ Na te słowa Owen zadrżał lekko. Nie był psychopatą, był zmartwionym przyjacielem, który chciał się upewnić, że nic jej nie grozi. Ale widział, że jego intencje znikają pod jej oskarżeniami.
ㅤ — Nie śledziłem cię — odparł ostro, broniąc się. — I uwierz lub nie, potrafię się o ciebie martwić i jednocześnie podejmować własne decyzje.
ㅤ — Oczywiście — prychnęła gorzko. — Tylko że tą decyzją było śledzenie mnie.
ㅤ Odruchowo zacisnął pięści, starając się nie dać się sprowokować. Nie był dobry w kłótniach, szczególnie z najlepszą przyjaciółką, która była na niego wściekła.
ㅤ — A co miałem zrobić, Vi? Zostać w domu jak grzeczny chłopiec? — zapytał, patrząc na nią z coraz większym uporem. — Wychodzisz z mojego mieszkania z tym dziwnym wyrazem twarzy i oczekujesz, że nie będę zaniepokojony?
ㅤ Jednak potem zawahał się. Jak miał to wszystko wytłumaczyć? Miał przeczucie, że coś się wydarzy. Że ona idzie na jakąś walkę. Violet bez problemu mogłaby spuścić łomot każdemu, nawet kilku wielkim facetom na raz, ale niezależnie od walki, zawsze chciał być przy niej, żeby jej pomóc. A tym razem to było coś większego. Bo kiedy odczytała wiadomość, przez ułamek sekundy w jej oczach zobaczył coś, czego zwykle tam nie było – gniew i cień strachu. Wtedy zrozumiał, że tym bardziej powinien być w pobliżu.
ㅤ Violet oczywiście tego nie rozumiała. Wiedziała tylko, że była wściekła jak cholera. Zwęziła oczy, opuściła ręce wzdłuż ciała i zacisnęła pięści. On po prostu nie rozumiał, prawda? Jej irytacja powoli przeradzała się w gniew.
ㅤ — Tak, miałeś zostać w domu jak grzeczny chłopiec — warknęła. — Zwłaszcza że próbuję cię chronić, nie mówiąc ci, co się dzieje! Ale ty musiałeś mnie śledzić i wszystko schrzanić.
ㅤ Usta Owena otworzyły się, jakby chciał odpowiedzieć, ale zaraz znowu je zamknął, wyraźnie walcząc z emocjami. Nie był typem, który się poddaje, ale coś w tonie głosu Violet sprawiło, że się zawahał. Widział ją wściekłą wcześniej, ale teraz było inaczej – w jej gniewie było coś głębszego, coś bardziej osobistego.
ㅤ — „Schrzanić wszystko?" — powtórzył, jego głos był cichszy, ale nie mniej stanowczy. — Przepraszam, jeśli moja obecność psuje ci plany, ale nie udawaj, że tylko ty możesz decydować, kogo trzeba chronić.
ㅤ Jej oczy zabłysły i zrobiła krok w jego stronę, zmniejszając między nimi dystans.
ㅤ — O to właśnie mi chodzi, Owen — wysyczała. — Ty nie masz tu czego szukać. To nie jest świat dla ciebie.
ㅤ — Aha, czyli nie jestem taki jak ty? Uważasz, że jestem słaby? Że nie potrafię chronić siebie i tych, na których mi zależy?
ㅤ — Czy urażam twoje delikatne męskie ego? — rzuciła Violet z gorzkim sarkazmem. — Przykro mi, ale nie, nie poradzisz sobie w tej sytuacji. Co zrobisz wrogowi, co? Opowiesz mu fakty z historii, żeby go zanudzić na śmierć? Dźgniesz go ołówkiem w oko?
ㅤ — Wiesz, Vi, kiedyś Heath Ledger zrobił to w...
ㅤ — Zamknij się.
ㅤ Violet wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić i zapanować nad sobą.
ㅤ Ale ta cała kłótnia nagle przestała mieć jakiekolwiek znaczenie...
ㅤ — P-przepraszam, jeśli moje metody są trochę... prymitywne, ale to moje pierwsze porwanie. I mam nadzieję, że ostatnie.
ㅤ ...Bo w tamtym momencie, gdy rodzeństwo przesłuchiwało Viktora, a Violet opieprzała swojego jedynego przyjaciela, z cienia wyłoniła się postać. Nie była to jednak scena, jakiej można by się spodziewać. Żadnej grupy wielkich facetów w przerażających czarnych maskach, żadnych głębokich, groźnych okrzyków. Był tylko pistolet i bardzo przestraszony mężczyzna.
ㅤ Nie wyglądał, jakby czuł się w swoim żywiole. I nie wyglądał też jak stereotypowy porywacz. Choć nie powinno się oceniać ludzi po wyglądzie, w tym przypadku było to aż nadto oczywiste. Był łysy, z typowo cywilną twarzą, przestraszonymi ciemnymi oczami i dużymi, kwadratowymi okularami, które mogłyby rywalizować z tymi Owena. Ale największą wskazówką, że kompletnie nie wiedział, co robi, było to, jak trzymał pistolet – tak, jakby nigdy wcześniej nie miał go w rękach. Jego ręce trzęsły się nerwowo.
ㅤ Celował w Five'a, bo to on także miał broń, ale stary zabójca w ułamku sekundy skierował swoją z powrotem na intruza. I oto byli – dwie strony w impasie, z bronią wymierzoną w siebie nawzajem. Zapadła nagła, napięta cisza. Violet miała wrażenie, że ten facet długo tak nie wytrzyma, sądząc po tym, jak wyglądał na bliskiego ataku paniki. Jakby to nie on porwał ich brata i zostawił wiadomość.
ㅤ Gdyby nie była tak wściekła, uznałaby tę sytuację za nieco komiczną. Co za idiota – nie trzyma się palca w ten sposób przy pistolecie. To było niemal rozczulająco żałosne.
ㅤ — Potrzebuję waszej pomocy — wykrztusił mężczyzna, zdesperowany, zaciskając nerwowo dłonie na pistolecie.
ㅤ — Cóż — odpowiedział spokojnie Five, wciąż celując w niego, ale w znacznie bardziej profesjonalny sposób — porwanie naszego brata i celowanie do nas z broni raczej nie zbuduje zaufania.
ㅤ — To był jedyny sposób, by upewnić się, że wszyscy tu przyjdziecie.
ㅤ Ciało Owena zesztywniało. To była jego pierwsza sytuacja tego typu i w środku zaczęła narastać panika. Czy właśnie w takie rzeczy Violet się wplątywała, gdy nie patrzył? Nie potrafił zareagować, więc stał tam jak zamurowany, podczas gdy Violet subtelnie przesunęła się przed niego, na wypadek gdyby nieudacznik zdecydował się strzelić.
ㅤ — Nie mogłem zostawić niczego przypadkowi — kontynuował mężczyzna, biorąc głęboki oddech. — Zwłaszcza, gdy chodzi o... The Umbrella Academy..
ㅤ Rozejrzał się po zgromadzonych. The Umbrella Academy, w całej swojej chwale, choć teraz w nieco zmienionym składzie. Cień tego, czym byli kiedyś. Teraz tylko grupa zwykłych ludzi, którzy sami nie do końca odnaleźli się w tym świecie.
ㅤ Dla wszystkich było to coś niezwykłego, coś, czego nikt się nie spodziewał usłyszeć. W tym wszechświecie nie byli już znani pod tą nazwą. W rzeczywistości, The Umbrella Academy nigdy nie istniała. Kiedy wszechświat został naprawiony, Marigold nigdy nie dotarł na Ziemię. Nigdy nie zostali adoptowani przez Reginalda Hargreevesa, co oznacza, że Akademia i jego durny projekt superbohaterów nigdy nie stały się rzeczywistością.
ㅤ Violet przełknęła nerwowo ślinę, czując, jak niepokój narasta w jej wnętrzu. Nie miało to nic wspólnego z mężczyzną i jego wiedzą, a raczej z tym, że przez te wszystkie lata przyjaźni nigdy nie wypowiedziała tych słów przy Owenie. On niewiele wiedział o jej przeszłości. A teraz uczył się czegoś od kogoś innego. Violet wcale się to nie podobało.
ㅤ Skrzyżowała ramiona w obronnym geście, marszcząc brwi.
ㅤ — Nie ma czegoś takiego — warknęła natychmiast, przerywając.
ㅤ — Nikt nie nazwał nas tak od sześciu lat... — mruknął Diego.
ㅤ — Moja siostra ma rację — dodał ostrożnie Five, wciąż celując latarką i bronią w nieznajomego, który wiedział zbyt wiele. — Przykro mi, kolego. The Umbrella Academy nie istnieje.
ㅤ Ręka mężczyzny trzęsła się coraz bardziej, po czym wziął głęboki oddech. Z trudem próbował go utrzymać. Nie był zbyt pewny siebie, zwłaszcza teraz, ale desperacja pchała go naprzód. Musiał przekazać swój cel, swoją misję.
ㅤ — Um... o-o-okej, ale... okej... ale... Czy mogę tylko...
ㅤ Jąkając się, powoli opuścił broń na bok, pokazując, że nie zamierza nikogo skrzywdzić. Sięgnął po coś, trzęsącymi się dłońmi wyciągając przedmiot.
ㅤ Było to małe, brązowe pudełko, niewielkie, ale wystarczająco pojemne, by pomieścić wiele rzeczy. Otworzył je, a następnie wyciągnął kawałek papieru. Na początku trudno było dostrzec, co pokazuje, biorąc pod uwagę, jak nerwowo mężczyzna obracał zdjęcie w dłoniach, ale w końcu Five wyrwał mu je z rąk i zaczął sam czytać, pokazując je reszcie, podczas gdy nieznajomy stał w miejscu, wyraźnie spięty.
ㅤ Była to strona z dawnej gazety. Na dużym zdjęciu widnieli oni, stojąc przed wieżą Eiffla, wyglądając zupełnie inaczej niż obecnie. Violet nie mogła oderwać wzroku od swojego odbicia: od dawna nie obcięła grzywki, a nigdy w życiu nie nosiła niebieskiego szalika. Wyglądało to jak wersja jej samej, która nigdy się nie narodziła. Poniżej zdjęcia widniał tytuł artykułu: „THE UMBRELLA ACADEMY RATUJE WIEŻĘ EIFFLA, ODBIERA KLUCZ DO MIASTA PARYŻA".
ㅤ Jeśli ktoś zagłębił się w artykuł, mógł przeczytać o tym, jak odważni bohaterowie uratowali kryminalistów, którzy chcieli użyć historycznego obiektu jako rakiety, by stać się częścią planu zniszczenia świata.
ㅤ Wszystko to przypominało wspomnienie, które absolutnie nigdy się nie wydarzyło.
ㅤ Owen przeczytał tytuł artykułu, marszcząc brwi w zdziwieniu.
ㅤ — Nigdy mi nie mówiłaś, że byłaś we Francji... — wyszeptał cicho, wystarczająco głośno, by Violet to usłyszała.
ㅤ Na szczęście to było pytanie, które postanowił zadać. Nie wspomniał nic o superbohaterach. Chociaż nie mógł przestać myśleć o tym, że nazwa "Akademia Umbrella" znów wywołała w nim dziwne uczucie déjà vu. Gdzie i kiedy to już słyszał? Dlaczego brzmiało to tak znajomo?
ㅤ Spojrzał na Violet, poprawiając okulary. Widząc, jak bardzo była spięta, zdecydował się nie zadawać jej więcej pytań. Zwłaszcza tych dotyczących superbohaterów, które wydawały się jak fragment z jakiegoś dziwnego snu.
ㅤ — Nigdy nie byłam w pieprzonej Francji! — warknęła ze złością. W rzeczywistości próbowała za pomocą gniewu ukryć własne uczucie dezorientacji i paniki. — Jasne, często się zalewam w trupa, ale nie aż tak, żeby zapomnieć, że poleciałam do innego kraju... Chyba. Czy ktoś pamięta coś o Francji?
ㅤ Rozejrzała się po swoich rodzeństwie z oczekiwaniem, ale nikt nie miał odpowiedzi. Wszyscy byli równie zdezorientowani jak ona. W końcu Klaus pokręcił głową, potwierdzając jej przypuszczenia.
ㅤ — Skąd to masz? — zapytała Allison mężczyznę, w jej głosie pobrzmiewało zdumienie.
ㅤ — Było w jednym z pudeł w bagażniku samochodu mojej córki — wskazał nerwowo na stół z kilkoma pudełkami pełnymi różnych rzeczy. — Nazywa się Jennifer.
ㅤ Violet podeszła do stołu, zaczynając przeszukiwać pudełko razem z rodzeństwem. Szybko przesuwała wzrokiem po jego zawartości: flakonik perfum, kilka starych ubrań, okulary przeciwsłoneczne z brakującą soczewką, zmięty paragon z jakiejś jadłodajni, mały notes z rysunkami na pierwszej stronie (całkiem ładnie narysowana ośmiornica) i ładowarka do telefonu z przetartym kablem. Podniosła do połowy zużytą paczkę gumy do żucia, spojrzała na nią obojętnie, po czym odrzuciła z powrotem. Zwykłe bzdury, nic ciekawego ani podejrzanego.
ㅤ Ale potem zauważyła coś, czego nie widziała od dawna. Maskę, różową maskę. Wiele lat temu tę samą maskę nosił jeden z dwóch zabójców, którzy wtargnęli do The Umbrella Academy i zaczęli strzelać. Który to był rok? Dwa tysiące dziewiętnasty? Cholera. Nie miała pojęcia, skąd to się tu wzięło, ale z całą pewnością było to dziwne.
ㅤ — A skąd ona wzięła tę gazetę?
ㅤ Chwyciła kolejne pudełko i zaczęła w nim grzebać. To, co zobaczyła, kompletnie ją zszokowało. Stare komiksy o The Umbrella Academy, wojskowa blaszka, magazyn z jej zdjęciem reklamującym markę odzieżową.
ㅤ Owen uniósł brwi, patrząc na magazyn, a Violet z zażenowaniem wyrwała stronę i zgniotła ją w dłoni. Miała wtedy osiemnaście lat i próbowała zarobić na własne mieszkanie, wykorzystując swoją dawną sławę superbohaterki. Nie lubiła pozować. Wzięła pieniądze i szybko się stamtąd ulotniła. Ale co ten magazyn tu robił? Co w ogóle robiły tutaj te rzeczy? Przecież wszechświat został zresetowany. To wszystko nie miało prawa istnieć.
ㅤ — Nie wiem. Ale, okej, posłuchajcie. To było jakieś rok temu — Mężczyzna zaczął mówić w panice, podczas gdy reszta przeszukiwała pudła. — Moja córka poznała nowych znajomych. No i... zaczęli chodzić na jakieś dziwne spotkania. Bardzo dziwni ludzie. Nazywają siebie The Keepers i... i z czasem przestała ze mną rozmawiać. Po prostu przestała. To było jakieś trzy miesiące temu i od tamtej pory jej nie widziałem. Wierzę, że stało się coś strasznego.
ㅤ Violet zerknęła na mężczyznę, słuchając jego nerwowego trajkotania, jakby nie mógł przestać. Dziwna grupa ludzi i spotkania? Jego córka przestała z nim rozmawiać? W latach sześćdziesiątych miała swoją własną grupę, swoje własne dziwne spotkania. Miała w tym pewne doświadczenie.
ㅤ — Brzmi jak sekta — odparła gorzko, prostując się i zamykając pudełko.
ㅤ — Bez urazy, ale może jesteś kiepskim ojcem i ona po prostu nie chce mieć z tobą nic wspólnego — dodał szorstko Diego z tyłu.
ㅤ — Nie, nie — zaprotestował stanowczo nieznajomy. — Moja córka i ja byliśmy bardzo blisko. Nigdy by mi tego nie zrobiła.
ㅤ — Czekaj, moment — wtrącił nagle Luther z dezorientacją. — Jak nas znalazłeś?
ㅤ Mężczyzna uśmiechnął się nerwowo, po czym wskazał na Allison.
ㅤ — Widziałem cię w telewizji. Toss N' Wash.
ㅤ — Ha! — wykrzyknął radośnie Klaus, obejmując swoją aktorską siostrę ramieniem. Spojrzała na niego z rezygnacją, mając już dość całej tej sytuacji. — Widzisz? Nie ma małych ról.
ㅤ — Właściwie obserwuję was już od jakiegoś czasu — kontynuował mężczyzna szczerze. — I... bardzo mi przykro. Bardzo przepraszam. Szczególnie waszego brata, um... ale moja córka to... to wszystko, co mi zostało.
ㅤ — Po co ci my? — zapytał surowo Five. — Zadzwoń na policję.
ㅤ — Dzwoniłem! Nic nie zrobili!
ㅤ Jeśli ktoś w tej grupie katastrof był w stanie wybaczyć, to Viktor. Mimo że osoba, z którą rozmawiał, była tą samą, która kiedyś go porwała, współczuł mężczyźnie i czuł desperację w jego głosie. Westchnął, a potem przemówił.
— Chcielibyśmy pomóc, ale nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi, co na tym zdjęciu.
ㅤ — Tak, nie mamy już swoich... — Violet spojrzała na Owena. — Umiejętności.
ㅤ — Tak, nie jesteśmy wyjątkowi.
ㅤ — Mów za siebie, grubasku — rzucił Ben do Diego z irytacją, wymieniając z nim wymowne spojrzenia.
ㅤ — Daj nam czterdzieści osiem godzin.
ㅤ Chwila, co?
ㅤ Violet miała już powiedzieć, że to bez sensu, że nie są w stanie pomóc. Zresztą, nie miała nastroju na policyjne sprawy, a już tym bardziej na wplątywanie się w coś związanego z sektami. Miała tego wystarczająco dużo w latach sześćdziesiątych, a swojego przyjaciela — Owena — starała się trzymać jak najdalej od ekscentrycznego chaosu, jaki towarzyszył jej życiu.
ㅤ Ale wtedy Five wyskoczył z tą zapowiedzią, czym kompletnie ją zaskoczył. Nie spodziewała się, że się zgodzi, zwłaszcza że miał swoje własne sprawy na głowie. Właściwie nikt się tego nie spodziewał. Nagle poczuła irytację, że podjął decyzję za nich.
ㅤ — Co?! — wykrzyknęła razem z resztą.
ㅤ — Five, co ty wyprawiasz? — zapytała ostrożnie Allison.
ㅤ — Czterdzieści osiem godzin — kontynuował Five, całkowicie ignorując swoje rodzeństwo, po czym złapał jedno z pudeł, które wcześniej przeszukiwał. — Znajdziemy twoją córkę.
ㅤ Mężczyzna westchnął z ulgą, wyglądając na wyraźnie odciążonego, jakby kamień spadł mu z serca. Nic dziwnego — oczywiste było, że chciał odzyskać swoją córkę.
ㅤ — Ś-świetnie, dziękuję — wymamrotał z wdzięcznością. Nie mógł uwierzyć, że to się dzieje. Że ci ludzie — dawni bohaterowie — naprawdę pomogą mu odnaleźć Jennifer. To znaczyło więcej, niż mogli sobie wyobrazić.
ㅤ — Chodźcie, ruszamy — Five poklepał Luthera po ramieniu i skinął na niego oraz resztę, by poszli za nim.
ㅤ Nigdy tak naprawdę nie rozumieli swojego starszego brata. Minęło tyle lat od chwili, gdy pojawił się znikąd po jeszcze dłuższym czasie nieobecności, wyskakując z jednego ze swoich portali czasowych, które zatrzęsły całym domem. Tyle lat od momentu, gdy wyjaśnił powód swojego zniknięcia, robiąc sobie jednocześnie kanapkę z masłem orzechowym i piankami. Tyle lat od chwili, gdy oznajmił Violet w jej własnym mieszkaniu, że świat się kończy. Po tym wszystkim rozpętało się piekło i przez wiele lat nikt z nich nie zaznał spokoju: przygody, walki, tajemnice, odkryte prawdy. Tym razem też go nie rozumieli.
ㅤ Violet szła razem z rodzeństwem, z ciemnym grymasem na twarzy, wciskając dłonie w kieszenie. Czuła na sobie wzrok Owena i wiedziała, że pewnie ma tonę pytań. Nie miała pojęcia, jak miałaby zacząć się tłumaczyć. Nigdy nie opowiadała mu o Akademii Umbrella, o tym, że była superbohaterką. Wspomniała mu tylko o "sztuczkach" z cieniami, które kiedyś potrafiła robić, by dać mu delikatnie do zrozumienia, że może coś jest z nią nie tak, ale nie na tyle, by go przestraszyć. Teraz czuła, jakby została zdemaskowana, co sprawiło, że serce jej przyspieszyło, a gardło zacisnęło się ze stresu.
ㅤ Ale nie zamierzała tego pokazać. Nigdy w życiu. Poczuła przypływ złości, stłumiła ją w sobie i wszyscy opuścili mroczny budynek pralni chemicznej. Wyszli na zimową ulicę, brnąc przez chodnik, zasypując Five'a pytaniami, aż w końcu zatrzymali się przed vanem.
ㅤ Van był czwartym dzieckiem Diego. Kupił go, gdy urodziły się bliźniaki — Coco i Oscar — żeby mogli z niego korzystać podczas rodzinnych wyjazdów. W rzeczywistości jednak Diego używał go głównie dla siebie. Po prostu zbyt bardzo go lubił, mimo że kupił go od podejrzanego sprzedawcy samochodów, auto było stare i czasami wydawało okropne dźwięki przy odpalaniu. Bronił go jednak za wszelką cenę, mimo że Lila narzekała, by go sprzedał i kupił lepszy. Według niego van był "vintage". Vintage nie zawsze znaczyło dobre.
ㅤ — Co to, do cholery, było, człowieku? — zapytał z irytacją Diego, gdy w końcu się zatrzymali.
ㅤ Pozostali mieli podobne pytania. Na przykład Ben:
ㅤ — Dlaczego w ogóle rozważamy pomoc temu facetowi?
ㅤ Albo Luther:
ㅤ — Co się dzieje, Five?
ㅤ Albo Owen:
ㅤ — C-co tu się w ogóle dzieje?
ㅤ — Co się dzieje, to...
Młody mężczyzna w czarnym garniturze postawił na ziemi pudełko, które zabrał z pralni chemicznej, po czym pochylił się nad nim, zaczynając w nim grzebać. W końcu wyciągnął coś, co sprawiło, że wszystkim odebrało mowę.
— ...to.
ㅤ Okazało się, że to słoik wypełniony świecącą, złotą substancją. A od wydarzeń w Hotelu Obsidian doskonale wiedzieli, co to było. W końcu widzieli, jak to opuszczało ich ciała, gdy utknęli w jakimś dziwnym stanie życia, a Reginald wysysał z nich siły. Kto by pomyślał, że coś tak istotnego, coś, co było ich częścią, można zamknąć w słoiku?
ㅤ Marigold. Inaczej mówiąc — ich moce.
ㅤ Violet nie mogła w to uwierzyć. Wszystko, co straciła, na dobre i na złe, było teraz uwięzione w czymś tak małym. Trzymała w dłoni coś, co kiedyś stanowiło część jej samej. To było uczucie nie do opisania. Jakby patrzyła na ogromny fragment swojego życia. Świecący, zamknięty.
ㅤ Substancja wirowała w środku, pulsując jakby była żywa, jakby odzwierciedlała tę część ich, która kiedyś była czymś więcej niż tylko siłą. Była ich tożsamością, ich mocą, ich przekleństwem. Violet sięgnęła po najbliższy obiekt, by się podeprzeć i jej ręka spoczęła na zimnym metalu bocznej części vana.
ㅤ Przez chwilę wszystko wokół zdawało się znikać. Płatki śniegu unoszące się w zimnym powietrzu, odległy szum ulicy, obecność rodzeństwa — wszystko to stało się przytłumione, gdy skupiła się na słoiku. Nie musiała nawet patrzeć na innych, by wiedzieć, że wszyscy myśleli dokładnie to samo, co ona. Byli równie wstrząśnięci.
ㅤ Wspomnienia uderzyły ją jak fala rozbitego szkła, ostre i bolesne; potwory z cienia, więź z mrokiem, gdy nim kierowała, sposób, w jaki ciemność była jej częścią. Potem nastała cisza po burzy, gdy wszystko ucichło, a ona została z niczym. Było to uczucie uwolnienia, ale jednocześnie jak po kimś, kto cię zranił, a mimo to nie potrafisz przestać tęsknić.
ㅤ — Co to za rzecz? — zapytał cicho Owen, wpatrując się z fascynacją w świecącą substancję.
ㅤ — To... nic ważnego — odpowiedziała Violet.
ㅤ Chociaż to było ważne. Ważniejsze niż cokolwiek innego w jej życiu.
ㅤ I prędzej czy później, miała dużo do wyjaśnienia.
ㅤ Owen miał sześć lat, kiedy dostał swój pierwszy komiks i około dwunastu, gdy przeprowadził się z Indii do Wielkiej Brytanii.
ㅤ W jednym z jego wielu kufrów można było znaleźć najnowsze wydanie Superman: The Man of Steel, opowieść o jednym z jego ulubionych superbohaterów. Jednak nie same historie najbardziej go fascynowały, choć były wystarczająco ekscytujące, by każdy chłopiec mógł się w nich zatracić. To był sam Superman — latarnia nadziei, symbol siły, ale przede wszystkim ktoś, kto nigdy nigdzie naprawdę nie pasował, niezależnie od tego, gdzie się znalazł.
ㅤ Owen widział siebie w Supermanie, nawet jako dziecko. Dorastając w Gudźaracie, zawsze czuł się trochę inny. Nie była to różnica oczywista, która przewraca świat do góry nogami, ale cicha, nieuchwytna. Był tym dzieckiem, które trzymało się z dala od kłopotów, starało się przestrzegać zasad, ale mimo to nie mogło pozbyć się poczucia, że jest na zewnątrz, spoglądając do środka. Superman był obcym w ludzkim świecie, kimś, kto musiał nauczyć się, jak przynależeć, jednocześnie ukrywając części samego siebie. Owen to rozumiał. Nie miał mocy, takich jak laserowe oczy czy nadludzka siła, ale dźwigał ciężar bycia "innym", nie do końca pasującym do formy, jakiej oczekiwał świat. Czuł, że coś go odróżnia, choć sam nie był pewien co.
ㅤ Kiedy przeprowadził się do Wielkiej Brytanii, ten ciężar stał się jeszcze bardziej odczuwalny. Miał dwanaście lat, zaczynał dalszą naukę w miejscu, gdzie jego kolor skóry i akcent sprawiały, że wyróżniał się w sposób, nad którym nie miał kontroli. Dzieci śmiały się z zapachu jego jedzenia albo żartowały z jego imienia. Ovin. Nigdy do niego nie wrócił, zmieniając je na „Owen", by brzmiało bardziej angielsko. Niektóre dzieci były gorsze, wyzywały go od słów, których początkowo nawet nie rozumiał, ale wiedział instynktownie, że nie były przyjazne. Nauczyciele nie reagowali; czasem śmiali się nerwowo, udając, że nie słyszą. Nie mieli też wpływu na to, co działo się poza murami szkoły, jak na przykład to, że starsi uczniowie często gromadzili się, by go bić.
ㅤ Superman stał się wtedy czymś więcej niż bohaterem. Stał się rodzajem tarczy. Komiksy przypominały Owenowi, że nawet najsilniejsi, najbardziej niezwyciężeni ludzie na świecie mogą czuć się jak outsiderzy. To, że czuł się inny, nie oznaczało, że jest słaby czy gorszy — mogło oznaczać, że był wyjątkowy. Superman nie był wielki dzięki swoim mocom. Był wielki, ponieważ mu zależało. Ponieważ próbował, bez względu na to, ile razy świat mówił mu, że nie pasuje.
ㅤ Owen potrzebował tego przesłania. Musiał wierzyć, że bez względu na to, jak bardzo czuł się nie na miejscu, mógł znaleźć swoje miejsce. Że bycie "innym" nie oznaczało bycia gorszym. Że to, co go wyróżniało, mogło uczynić go silnym. Czytał te komiksy wciąż i wciąż, trzymając je kurczowo niczym linę ratunkową podczas pierwszych samotnych miesięcy w Wielkiej Brytanii. To było trudne, wchodzić do klasy, gdzie każda para oczu zdawała się go lustrować, czy wychodzić na plac zabaw, zastanawiając się, czy zostanie wybrany do drużyny piłkarskiej, czy pozostanie niezręcznie stojąc na uboczu. Ale mówił sobie, że Superman próbowałby dalej. Więc i on próbował. Zaczął trenować, nauczył się bronić — nie tylko siebie, ale też innych dzieci, które były ofiarami prześladowań.
ㅤ Przez lata ta lekcja z nim została. Nie było łatwo, wciąż zdarzały się chwile, kiedy ciężar bycia outsiderem przygniatał go tak, że ledwo mógł oddychać, kiedy czuł, że nie pasuje, niezależnie od tego, jak bardzo się dostosowywał. Ale Superman nauczył go, że przynależność nie polega na byciu takim samym jak wszyscy. Chodziło o to, by pozostać wiernym sobie, nawet gdy wydawało się to niemożliwe.
ㅤ Dlatego właśnie, dwie godziny temu, kiedy — z powodu porwania, naprawdę — dowiedział się, że jego najlepsza przyjaciółka i jej rodzeństwo byli superbohaterami, uderzyło go to jak pociąg towarowy.
ㅤ Siedział niezręcznie na krawędzi stołu, rozproszony między kucharzem, który z wprawą podrzucał krewetki w powietrze, a złocistym słoikiem stojącym przed Five'em. Dźwięk trzaskającego ognia w zatłoczonej japońskiej restauracji kontrastował z ciszą, jaka zapanowała w ich grupie, choć nie był zbyt głośny dzięki oddzielnemu pomieszczeniu, w którym się znajdowali. Kucharz wykonał przesadny gest, gdy płomienie wystrzeliły z grilla, wywołując oklaski od Lili, Luthera i Klausa, ale nikt inny nie reagował.
ㅤ Mężczyzna w okrągłych okularach zerknął znowu na słoik, nerwowo kręcąc pałeczkami w palcach. Złociste światło w środku pulsowało lekko, niemal jakby żyło, skrywając jakiś sekret, którego Owen nie był pewien, czy chciał poznać. Dwie godziny temu był ukryty w zakurzonym pudełku, przekazanym przez spanikowanego, wystraszonego mężczyznę, który twierdził, że jego córka zaginęła. Podobno pudełko należało do niej. Owen wciąż nie do końca rozumiał związek między tym a rewelacjami, które usłyszał od tamtej pory — superbohaterowie, ale tyle wiedział, że teraz oczekiwano od nich, że mu pomogą. Nadal jednak utknął na fakcie, że oni w ogóle byli superbohaterami.
ㅤ — Zamierzacie coś wyjaśnić, czy po prostu będziecie tu siedzieć i wyglądać na nieszczęśliwych? — zapytał w końcu, przerywając ciszę. Jego głos zabrzmiał pewniej, niż się czuł, choć węzeł w żołądku zdradzał, co naprawdę czuł. Rozejrzał się po wszystkich, naprawdę licząc na jakieś odpowiedzi. Nie było łatwo być jedyną osobą, która nic nie wiedziała, ale z drugiej strony, nie był przecież częścią rodziny. Tylko przyjacielem.
ㅤ Five rzucił mu ostre spojrzenie, prostując się na krześle.
ㅤ — Wyjaśnialiśmy. To nie jest taka prosta historia.
ㅤ — To nie aż takie skomplikowane — odparł Klaus leniwie, poświęcając więcej uwagi butelce sake przed sobą niż samej rozmowie. — Byliśmy bohaterami. No, tak jakby. Walczyliśmy ze złymi, parę razy ocaliliśmy świat, zrujnowaliśmy przy tym swoje życie, a teraz jesteśmy... tym.
ㅤ Wskazał niedbale na ich stół, a potem na Violet, która już sygnalizowała kelnerowi, że chce kolejnego drinka.
ㅤ Owen lekko odwrócił głowę w stronę przyjaciółki. Opierała się na krześle, z wyrazem twarzy nie do odczytania, kręcąc resztką napoju w szklance. Zawsze trudno było ją rozszyfrować, ale tego wieczoru wydawała się jeszcze bardziej zamknięta w sobie, jakby próbowała stopić się z cieniami w przyciemnionym świetle restauracji. Od momentu, gdy Five wyciągnął słoik z pudełka, powiedziała niewiele, jedynie cicho wymamrotała: „To już nie ma znaczenia", kiedy dyskusja wcześniej zrobiła się bardziej gorąca.
ㅤ Mężczyzna zmarszczył brwi, odkładając pałeczki.
ㅤ — Więc... byliście superbohaterami? Takimi... prawdziwymi superbohaterami? — Spojrzał na Violet, szukając w jej twarzy śladu żartu. Nie spojrzała na niego.
ㅤ — Nie byliśmy dokładnie superbohaterami — odezwał się łagodnie Viktor, próbując złagodzić sytuację. — Byliśmy raczej... drużyną. Nasz ojciec nas trenował. Zmuszał nas do używania swoich mocy. Mieliśmy pomagać ludziom, ale to wszystko nie było zdrowe.
ㅤ — Trenował — powtórzył Owen, smakując to słowo z goryczą. Spojrzał na Luthera, który próbował dyskretnie ukryć fakt, że wpychał sobie do ust kolejną porcję jedzenia. — Jakie moce? Latanie? Lasery? Zamiana w... nie wiem, zwierzęta?
ㅤ Luther podniósł rękę z zakłopotaniem.
ㅤ — Super siła — powiedział cicho.
ㅤ — Byłem nieśmiertelny — dodał Klaus z nutą nostalgii. Jak bardzo za tym tęsknił. Strach przed śmiercią, z której nie mógłby wrócić, teraz przerażał go do granic możliwości. Stąd rękawiczki. Chociaż w tym wszystkim było też kilka pozytywów. — I mogłem rozmawiać z duchami.
ㅤ — Noże — rzucił sucho Diego, wykonując gest, jakby to wszystko wyjaśniało.
ㅤ Viktor uśmiechnął się delikatnie.
ㅤ — Dźwięk.
ㅤ — Podróże w czasie.
ㅤ — Kontrola umysłu.
ㅤ — Kopiowanie mocy!
ㅤ — Nie muszę ci mówić — burknął Ben, krzyżując ramiona.
ㅤ Tak wyglądała kiedyś Umbrella Academy, przynajmniej pod względem nadludzkich zdolności. Teraz wszyscy siedzieli w restauracji, przy stole, sześć lat później, a wszystkie ich niezwykłe moce znajdowały się zamknięte w słoiku.
ㅤ Owen nie mógł w to uwierzyć. To było jak myślenie o ogromie wszechświata. Myśl była zbyt niepojęta, by ją w pełni zrozumieć. Chciał to pojąć. Chciał wiedzieć wcześniej, chciał wiedzieć, czy to wszystko jest snem. Superbohaterowie? Jak ci z komiksów? I jego najlepsza przyjaciółka, którą znał od lat, była w to zamieszana?
ㅤ Jego wzrok ostatecznie spoczął na niej. Nic nie mówiła, jedynie wpatrywała się w swoją pustą szklankę, jakby chciała, żeby sama się napełniła.
ㅤ — A ty? — zapytał cicho.
ㅤ Violet poczuła, jak ciężar pytania Owena osiada na jej piersi. Jej palce mocniej zacisnęły się na krawędzi szklanki i przez chwilę miała wrażenie, że może ją zmiażdżyć. Czuła, jak spojrzenia wszystkich skupiają się na niej, ale uparcie nie podnosiła wzroku.
ㅤ — Sztuczki z cieniami — mruknęła, ale jej głos ledwo przebił się przez brzęk kieliszków i dźwięki popisów kucharza za ladą. Wzięła kolejny łyk, wbijając wzrok w bursztynowy płyn, który odbijał przytłumione światło, zamiast spojrzeć na przyjaciela.
ㅤ Owen przechylił głowę, przyglądając się jej uważnie.
ㅤ — Tak, wspomniałaś kiedyś — powiedział ostrożnie. — Ale... co to dokładnie znaczy? Sztuczki jak?
ㅤ Żołądek Violet ścisnął się boleśnie. Zawsze bagatelizowała swoje moce, zbywając je jako niegroźne, niemal teatralne. Tak było łatwiej. Łatwiej niż tłumaczyć całą prawdę — że kiedyś była kimś innym, czymś innym. Potworem, przynajmniej wedle osób, których niegdyś kochała. Wypiła do dna swoją szklankę i zamówiła kolejny drink, ignorując ostrzegawcze spojrzenie Allison, która siedziała po drugiej stronie stołu. Miała to gdzieś, naprawdę potrzebowała czegoś, co uśmierzy narastające w niej emocje.
ㅤ Wiedziała, że musi się opanować. Ale z drugiej strony, części jej życia, które ukrywała przed człowiekiem, na którym jej zależało, były odkrywane w sposób, który jej się nie podobał i nie była pewna, jak on na to zareaguje. W najlepszym wypadku będzie wściekły, jak Vincent, gdy dowiedział się, że coś przed nim zatajała. W najgorszym... przestraszy się, jak wszyscy w jej życiu i zostawi ją samą.
ㅤ — Nic specjalnego — odpowiedziała z irytacją, stukając palcami o stół z niecierpliwością, podczas gdy Azjatka nalewała jej kolejny kieliszek.
ㅤ Zabrała go natychmiast, zanim kobieta zdążyła się wyprostować i opróżniła jednym haustem, czując przyjemne pieczenie w gardle.
ㅤ — Mało powiedziane — mruknął Diego, co od razu przyciągnęło jej lodowate spojrzenie.
ㅤ Owen poczuł, jak coś ściska mu w piersi. Pamiętał, jak kiedyś mimochodem powiedziała mu, że potrafiła manipulować cieniami, jakby to był zwykły trik na imprezy, który dawno temu porzuciła. Nigdy nie wchodziła w szczegóły, a teraz zaczynał rozumieć dlaczego.
ㅤ — Dlaczego mi nie powiedziałaś? — zapytał ciszej, ostrożniej.
ㅤ Bo nie chciała go przestraszyć. Nie chciała, by uważał ją za dziwadło — jedyny mężczyzna, który naprawdę ją rozumiał. Nie chciała go stracić. Bo...
ㅤ — Co tu mówić? To nie ma już znaczenia. To wszystko przepadło. Koniec tematu.
ㅤ — Ma rację — wtrącił się Five, stukając w stojący przed nim słoik. — To, co zostało z naszych mocy, jest tutaj. Kimkolwiek byliśmy, to już nie my.
ㅤ Młody mężczyzna spojrzał na wszystkich, którzy ostrożnie obserwowali jego i słoik. Złote światło jarzyło się na jego twarzy.
ㅤ — Prawdziwe pytanie brzmi... kto chce odzyskać swoje moce, skoro mamy tu Marigold, gotowe do użycia?
ㅤ Cisza przy stole stała się jeszcze bardziej ciężka, lepka i nieprzyjemna. Powietrze pulsowało niewypowiedzianym napięciem, ciężarem przeszłości, który wszyscy czuli na swoich barkach. Tylko jeden człowiek nie do końca rozumiał, co właściwie się dzieje. Owen Kadari czuł się jak outsider. Serce biło mu szybko, a umysł wciąż próbował przetrawić to, co właśnie usłyszał. Superbohaterowie? Moce? Słoik z czymś, co mogło — albo i nie — przywrócić Violet stronę, której nigdy nie miał okazji poznać? Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle, gdy Diego przerwał ciszę.
ㅤ — A skąd mamy wiedzieć, że to nie zwykły słoik z sokiem z glow sticków?
ㅤ — Idiota — mruknęła gorzko Violet, upijając kolejny łyk alkoholu.
ㅤ — Może spróbujmy, twardzielu, to się przekonamy — rzucił Ben z drwiącym uśmiechem, siedząc dwa miejsca dalej.
ㅤ Diego uniósł brew, mrużąc oczy. Od kiedy się poznali w zmienionej wersji Akademii Umbrella, ci dwaj byli w nieustannym konflikcie.
ㅤ — To może ty spróbuj pierwszy, skoroś taki mądry — odciął się poważnie Diego.
ㅤ Lila, siedząca obok niego, złapała go za ramię i pochyliła się w jego stronę.
ㅤ — Nawet o tym nie myśl.
ㅤ — Ponawiam moje pytanie — odezwał się znowu Five. — Czy ktoś tutaj naprawdę chce odzyskać swoje moce?
ㅤ — Ja — odpowiedział natychmiast Ben.
ㅤ Bliźniacy odezwali się prawie równocześnie. Ani Klaus, ani Violet nie chcieli wracać do przeszłości, która dla nich bardziej przypominała klątwę niż dar. Ich moce były ze sobą powiązane i oboje przeszli przez najgorsze eksperymenty ojca. Oboje musieli radzić sobie z przerażającymi skutkami ubocznymi.
ㅤ — Nie.
ㅤ Nie ma mowy, pomyślała Violet. Nigdy by do tego nie wróciła. Nigdy więcej nie chciała być uważana za dziwadło. Moce były przydatne w walce, ale nic więcej. Gdyby je odzyskała, straciłaby wszystko, co udało jej się osiągnąć przez ostatnie lata. Kogo obchodzi bycie superbohaterem? Nigdy nim nie była.
ㅤ I nie była jedyna. Dla Klausa moce również były ciężarem, a przez ostatnie lata udało mu się jakoś poukładać życie. Oboje się leczyli ze skutków ubocznych.
ㅤ — Pierwszy raz w życiu jestem w stu procentach wolny od poltergeistów — westchnął.
ㅤ — Wolny? — Allison spojrzała na niego z uniesioną brwią. — Rzadko wychodzisz z domu, a jak już wychodzisz, nosisz rękawiczki chirurgiczne.
ㅤ — Przynajmniej mam kontrolę.
ㅤ Viktor odchylił się na krześle, pocierając skronie, zanim się odezwał. Jeśli czyjeś moce miały ogromny wpływ na życie, to właśnie jego. A teraz prowadził dobre życie, wreszcie zaczynał czuć się szczęśliwy.
ㅤ — Posłuchajcie, dla mnie to też twarde „nie". Prowadzę bar. Mam przyjaciół. Normalne życie.
ㅤ Czarnowłosa kobieta opróżniła kolejny kieliszek i zawołała kelnerkę, która westchnęła z wyraźnym niezadowoleniem. Dolewki nie były darmowe, ale Violet nie płaciła. Chciała wykorzystać sytuację, a przede wszystkim zapanować nad nerwami, które ją rozsadzały. Na myśl o tym, że Owen nadal odkrywa prawdę o niej, poczuła, jak ściska ją w klatce piersiowej, a oddech staje się płytszy.
ㅤ Obserwowała, jak kobieta z oceną w oczach nalewa jej kolejną porcję alkoholu. Tym razem piła wolniej. Chciała delektować się smakiem, poczuć rozgrzewający żar.
ㅤ — Brawo, Vik — skinęła z uznaniem głową w stronę brata. — Brawo.
ㅤ Viktor naprawdę docenił słowa swojej siostry, nawet jeśli były wypowiedziane pod wpływem lekkiego upojenia alkoholem.
ㅤ — Dzięki, naprawdę...
ㅤ Ben parsknął ze złością, rozglądając się po pokoju z wyraźną desperacją.
ㅤ — Słuchajcie, wszyscy jesteście kompletnie szurnięci, okej? Powinniśmy od razu to wdychać i już! — Jego wzrok przesunął się po obecnych, aż w końcu zatrzymał się na Lutherze, który wyglądał na pogrążonego w myślach. — No dalej, wielkoludzie. Wiem, że tego chcesz.
ㅤ Blondyn wyrwany nagle z zamyślenia spojrzał na niego z zaskoczeniem, jego oczy lekko się rozszerzyły.
ㅤ — Cóż... to trudna decyzja. Moja siła mogłaby się przydać. W budowlance, na przykład.
ㅤ — Nie potrzebujesz tego — odezwał się szybko Klaus, próbując przekonać brata do rozsądku. — Twoje życie jest fantastyczne.
ㅤ Luther zmiękł na myśl o swoim domu, swojej pięknej żonie, drużynie dzieci i ich wspólnym, szczęśliwym życiu. Uśmiechnął się ciepło.
ㅤ — To prawda, to prawda. Mam też rodzinę. Dużą, dużą rodzinę. Mnóstwo dzieci, malutkich.
ㅤ Z jakiegoś powodu Violet postanowiła również zainterweniować. Może dlatego, że mimo wiecznych docinków wobec swojego brata, bardzo się o niego troszczyła. A jedną z rzeczy, które mogłyby mu zaszkodzić, było odzyskanie tych głupich mocy. Chciała go przed tym uchronić.
ㅤ — Tak, dzieci, które mógłbyś przez przypadek udusić swoją super siłą — zauważyła ciemno, zerkając na Bena, a potem z powrotem na Lutra. — Nie daj się zmanipulować temu idiocie.
ㅤ Ben jęknął, przewracając oczami.
ㅤ — Ludzie, serio...
ㅤ Allison również milczała. Wpatrywała się w bok, stukając palcami o ciemne szkło trzymanego kieliszka, aż w końcu Klaus, zaniepokojony, postanowił zapytać ją o decyzję. Żadne z nich nie potrzebowało mocy. Tak samo ona. Moce przynosiły tylko problemy, zwłaszcza w jego doświadczeniu.
ㅤ Gdy ich spojrzenia się spotkały, Allison natychmiast pokręciła głową. Ona też wiedziała lepiej. Ostatnim razem, gdy miała swoje moce, posunęła się o wiele za daleko. Zresztą „trochę za daleko" to było za delikatne określenie.
ㅤ — Nie. Nie, moje życie jest świetne — odpowiedziała spokojnie. — Mam wszystko, czego potrzebuję.
ㅤ — Ja też — uśmiechnęła się Lila. Była matką. Miała pod opieką trójkę pięknych dzieci.
ㅤ Bycie zabójczynią było swego czasu ekscytujące, a wychowanie dzieci było wyzwaniem, ale nie tęskniła za ciągłym niebezpieczeństwem. Nie mogła teraz tyle ryzykować, kiedy miała coś, za co warto było walczyć. Naprawdę się starała, by nie być taka jak jej własna matka.
ㅤ Na te ostatnie słowa, najstarszy (a jednocześnie najmłodszy) z rodzeństwa skinął z ostatecznym postanowieniem i westchnął, odkładając słoik pełen Marigoldów z powrotem do pudełka.
ㅤ — No to dobrze — skwitował oficjalnym tonem, podejmując ostateczną decyzję. — Wniosek odrzucony. Nie pijemy tajemniczego eliksiru. Nie odzyskujemy swoich mocy.
ㅤ Owen chciałby coś powiedzieć, ale nie miał nic do dodania. Jedyne, co mógł zrobić, to patrzeć i słuchać, jak ci — wciąż trudno było mu uwierzyć — byli superbohaterowie rozmawiają o tym, czy chcą odzyskać swoje moce, jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie. Jakby istnienie takich zdolności w ogóle nie było czymś najbardziej absurdalnym, co kiedykolwiek istniało.
ㅤ Jako dziecko zawsze marzył o tym, żeby moce były prawdziwe. A teraz, gdy okazało się, że faktycznie istnieją, był całkowicie oszołomiony. Mimo to wyglądało na to, że nigdy nie zobaczy ich na własne oczy. Decyzja została podjęta, a z tego, co słyszał, moce były dla nich czymś, o czym woleli zapomnieć.
ㅤ Ben stuknął palcami o blat stołu, mrużąc oczy z irytacją. Spojrzał po kolei na pozostałych: rozdartego Lutra, zmartwionego Klausa, pijącą Violet, zrelaksowaną Lilę i resztę. To zdecydowanie nie szło po jego myśli.
ㅤ Ale miało. O tak, miało.
ㅤ Schylił się, wiążąc sznurowadła pod stołem, dłużej, niż było to konieczne, a potem wyprostował się i wstał. Wszyscy zwrócili na niego uwagę.
ㅤ — Próbowałem — prychnął gorzko, rozkładając ręce. — Wszyscy jesteście kretynami.
ㅤ Odwrócił się na pięcie, gotowy wyjść, ale zatrzymał go Luther, który natychmiast również wstał.
ㅤ — Hej, dokąd idziesz?
ㅤ — Do kibla! — Przewrócił oczami. — Czy mogę, Luther, czy musisz to najpierw skonsultować z moim kuratorem?
ㅤ — Cholera! Miałem do niego zadzwonić o szóstej!
ㅤ Luther westchnął z frustracją, a cisza, która zapadła po dramatycznym wyjściu Bena, była cięższa niż powietrze w pomieszczeniu, naładowane niewyjaśnionym napięciem. Jedynym dźwiękiem było brzęk szkła i stłumione rozmowy grupy w innym pomieszczeniu.
ㅤ Kucharz, zirytowany brakiem zainteresowania ze strony klientów jego kunsztownymi wyczynami, dawno już odszedł. Violet, jak zwykle, siedziała pogrążona we własnym świecie, kurczowo ściskając krawędź swojej szklanki. Wpatrywała się w resztki swojego drinka, a jej piwne oczy były burzowe od frustracji, irytacji i napięcia. Kelnerka, zmęczona ciągłymi dolewkami, również opuściła salę, mamrocząc coś pod nosem o Amerykanach i ich braku umiaru.
ㅤ Violet nie przejmowała się tym. Wzięła kolejny powolny łyk, delektując się ostrym paleniem alkoholu, jakby to była jedyna rzecz trzymająca ją przy ziemi w tej surrealistycznej rozmowie, którą właśnie skończyli. Drugą ręką bawiła się naszyjnikiem „Aum" od Owena, którego nigdy nie zdejmowała. Musiała jakoś się ugruntować. Przynajmniej on jeszcze nie wpadał w panikę, a poza tym przecież nie zamierzali odzyskiwać swoich mocy. Sprawa była przesądzona, ich życie miało toczyć się dalej dokładnie tak samo jak dotychczas. Co oczywiście było dobrą rzeczą.
ㅤ Jej spojrzenie powędrowało na niego, siedzącego kilka miejsc dalej. Przez całą rozmowę prawie się nie odzywał. Nic dziwnego, skoro poruszano tematy tak odległe od jego własnej rzeczywistości. Nie był częścią tej całej superbohaterskiej sprawy. Do diabła, nawet teraz, po całym tym czasie spędzonym razem, wydawało się, że wciąż próbuje zrozumieć, kim właściwie byli ci ludzie — kim są, kim byli wcześniej.
ㅤ Jego wzrok przeniósł się na nią i przez chwilę wyglądało, jakby miał coś powiedzieć. Ale potem zamknął usta i poruszył się niespokojnie na krześle, stukając palcami o krawędź swojej szklanki. Violet nie mogła go winić za to, że się nie odezwał. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak się czuje, siedząc wśród grupy ludzi, którzy przeżyli najróżniejsze szalone, zmieniające świat wydarzenia, podczas gdy on był... zwykłym facetem.
ㅤ Cisza w pomieszczeniu ciągnęła się, wszyscy byli pogrążeni w swoich myślach. W końcu to Owen ją przerwał.
ㅤ — Nadal tego nie rozumiem — powiedział, poprawiając okulary (co Violet uważała za dziwnie urocze). Jego oczy wbiły się w stół przed nim, jakby próbował to wszystko poukładać w głowie. — Dlaczego jesteście tak... przeciwni? Moglibyście mieć moce. To przecież brzmi niesamowicie!
ㅤ — Życie to nie komiksy, które czytasz, Owen — rzuciła gniewnie czarnowłosa kobieta, krzyżując ramiona.
ㅤ Nadal nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Nie teraz, gdy wiedział już tak wiele o niej, a ona czuła się, jakby stąpała po cienkim lodzie. Jedno złe słowo czy działanie i mógłby uciec. Na razie był sobą; geekiem, podekscytowanym faktem, że supermoce są prawdziwe. Zachowywał się jak dziecko. Jednak nie miał pojęcia, jak poważne jest posiadanie takich zdolności. — Moce to nie dar. To przekleństwo. Bez nich jest nam lepiej.
ㅤ — Moja moc z pewnością nie była przekleństwem — wtrącił Diego, biorąc ogromny kęs jakiejś ryby, którą zamówił. — Mogłem rzucać nożami albo czymkolwiek i zawsze trafiać tam, gdzie chciałem, nawet zza ściany. Przydałoby się to w pracy.
ㅤ Ah tak, jego „praca". Violet wciąż nie rozumiała, jakim cudem skończył jako listonosz, skoro mógł robić coś, co pasowałoby do jego kompleksu zbawiciela. Ale z drugiej strony, nie mogła oceniać. Jej praca na stacji benzynowej też nie była ani imponująca, ani ekscytująca.
ㅤ Była coraz bardziej sfrustrowana całą tą sytuacją. Alkohol nie pomagał, głupota otaczających ją ludzi nie pomagała, obecność Owena również nie pomagała. Spojrzała z niecierpliwością na japoński zegar wiszący nad miejscem, gdzie wcześniej stał kucharz, czekając, aż to wszystko się skończy. Żadnych mocy, i tyle. Znajdą dziewczynę, którą mieli znaleźć i wrócą do normalności.
ㅤ — No, to świetnie dla ciebie — odpowiedziała w końcu Diego z goryczą.
ㅤ Owen odchylił się na krześle, lekko zaskoczony tonem Violet, ale szybko to zignorował. Spędzając z nią tyle czasu, przyzwyczaił się do jej wybuchowego temperamentu i ciętego języka. Mimo to czasami nadal trochę go to kłuło, zwłaszcza gdy zadawał tylko pytanie.
ㅤ Odchrząknął, biorąc łyk wody ze swojej szklanki. Płyn nie zneutralizował lekkiego pieczenia alkoholu w jego żołądku.
ㅤ — Rozumiem, rozumiem — powiedział, unosząc jedną rękę w uspokajającym geście. — Moce faktycznie nie wyglądają na kompletnie zabawne. Ale mimo wszystko nie możecie zaprzeczyć, że były niesamowite, prawda? Możliwość kopania tyłków i brania nazwisk musiała być dość epicka.
ㅤ — Już to robimy bez mocy — mruknęła, wołając znowu kelnerkę.
ㅤ Japońska kobieta z kokiem udawała, że jej nie słyszy i odeszła, a Violet westchnęła ze złości i frustracji. Powinna była przynieść coś własnego. A najlepiej, w ogóle tu nie przychodzić. Ale najwyraźniej obsługa nie miała zamiaru podawać kolejnych drinków komuś, kto miał zamiar upić się jak świnia. Co, trzeba przyznać, było dość sprawiedliwe.
ㅤ Klaus, który bawił się swoimi niebieskimi rękawiczkami chirurgicznymi, słuchał tego, co powiedział Owen i nagle wyprostował się, jakby wyrwany z lekkiej medytacji. W rzeczywistości dziękował małej dziewczynce z zaświatów za to, że jego rodzeństwo nie chciało mocy tak samo jak on. Dzięki wspólnemu głosowi, nie musiałby się z tym wszystkim zmagać.
ㅤ — Och, Owen, mój drogi, niewinny przyjacielu — mruknął, pocierając oczy. — Nie chciałbyś wiedzieć, jak to jest mieć moce. Weź na przykład moje. Przekleństwo, mówię ci. Rozmawianie z umarłymi. Brzmi zabawnie? Jak sztuczka, która mogłaby przynieść mi pieniądze? Jak wróżka na jarmarku? Nie, nie, nie... Uwierz mi, stary, to mniej „fajny szept duchów", a bardziej... niekończące się rodzinne spotkanie z ludźmi, których nie zaprosiłeś. I wrzeszczą ci w twarz, dzień i noc, cały zakrwawieni, porozrywani, z flakami na wierzchu. Jedyną rzeczą, która pomaga, są narkotyki, które uciszają te duchy. Ale zanim się obejrzysz, robisz jakieś dzikie rzeczy, żeby tylko zdobyć kasę na kolejną działkę. A potem zjeżdżasz drogą wyłożoną kryształem, czując się jak Dorotka wędrująca po krainie Oz.
ㅤ Twarz Owena, dotąd rozjaśniona lekkim uśmiechem, zmieniła się, gdy Klaus zaczął opowiadać o prawdziwej naturze swoich zdolności. Odkąd był dzieckiem, wyobrażał sobie, że moce są niesamowite, jak w komiksach. Ale słuchając opisu Klausa... Jego radosny uśmiech zmienił się w grymas współczucia. To wcale nie brzmiało dobrze. Od początku przyjaźni z Violet wiedział, że Klaus miał problemy z narkotykami, ale nigdy nie znał prawdziwego powodu. Myślał, że po prostu podjął kilka złych decyzji. Wyszło na to, że powód był o wiele gorszy.
ㅤ — Cholera, to brzmi okropnie — skomentował w końcu, a z jego głosu zniknął lekki, żartobliwy ton. — Rozumiem, dlaczego nie uważasz tego za fajne.
ㅤ Lila, opierając się na Diego, uśmiechnęła się lekko do swojego szwagra z drugiej strony stołu.
ㅤ — Ale teraz jesteś czysty. Udało ci się.
ㅤ — No tak... — Klaus podrapał się nerwowo po boku głowy, unikając tematu Marigold. — I chciałbym, żeby tak zostało. Żadnych mocy dla mnie, dzięki. Nie wracam do tego.
ㅤ — Poradzimy sobie z tą... Jennifer bez nich — odpowiedział ostrożnie Five, odchylając się na krześle i splatając dłonie w geście przypominającym starego mędrca. — Dobry pistolet załatwi sprawę.
ㅤ Owen skrzywił się. Wprawdzie ufał, że wszyscy oni byli bohaterami, niewątpliwie uzdolnionymi, ale to brzmiało niebezpiecznie. Nie mógł powstrzymać się od niepokoju o wszystkich, zwłaszcza o swoją przyjaciółkę. Nie chciał jednak przesadzać z ochroną. Wiedział doskonale, że Violet świetnie radzi sobie sama. A jednak coś w tej sytuacji wywoływało u niego niepokój.
ㅤ W duchu postanowił, że do nich dołączy, niezależnie od tego, czy będą tego chcieli, czy nie. Tak, zamierzał być stanowczy i zdecydowany. Z tą myślą sięgnął po kieliszek z tym samym trunkiem, który piła Violet. Ale w chwili, gdy palący płyn spłynął mu do gardła, jego oczy rozszerzyły się, a on zaczął kaszleć jak opętany.
ㅤ Violet spojrzała na tę scenę, początkowo z niezadowoleniem, gdy Owen kaszlał i dusił się od napoju. Ale kąciki jej ust zdradziły ją, unosząc się lekko w rozbawieniu na widok jego przesadzonej reakcji: szeroko otwartych oczu, zmarszczonego nosa, tego, jak uderzał ustami, próbując pozbyć się palenia. Wydała z siebie cichy śmiech. Cholera. Nawet gdy czuła się źle i była nerwowa, musiał sprawić, że trochę się śmiała. Było to irytujące, jak łatwo mógł ją rozbroić, jak bez żadnego wysiłku sprawiał, że na chwilę zapominała o wszystkim, co ją trapiło. Oczyściła gardło, uśmiechając się, z ciepłym uczuciem przywiązania w piersi, po czym spojrzała na dno swojego kieliszka.
ㅤ To było żenujące. Owen odzyskał spokój, poprawiając nerwowo krawat jakby odruchowo. Przynajmniej rozśmieszył wszystkich, nawet tę najbardziej ponurą z grupy. Kaszlnął jeszcze kilka razy, po czym w końcu zdołał coś powiedzieć.
ㅤ — To paskudne mocne świństwo — przyznał z zakłopotanym uśmiechem, a jego oczy błyszczały od palenia w gardle. — I chyba nie dla mnie.
ㅤ Luther wybuchnął gromkim śmiechem, klepiąc go zbyt entuzjastycznie po plecach, przez co Owen lekko poleciał do przodu.
ㅤ — To masz za próbę dorównania Violet. Błąd nowicjusza, kolego.
ㅤ Gdy towarzystwo zaczęło się uspokajać i kończyć ryby oraz inne dania, które kucharz smażył na ich oczach, Viktor, który w ciszy obserwował całe zajście, wydał z siebie głośne westchnienie i oparł się na krześle. Spojrzał na zegar wiszący na ścianie, po czym przetarł dłonią włosy w geście zrezygnowania. Było już bardzo późno, a na samą myśl o długiej drodze do hotelu, w którym nocował z powodu urodzinowego spotkania, opadły mu ramiona.
ㅤ — Muszę ruszać w drogę — powiedział w końcu, odsuwając krzesło z cichym zgrzytem.
ㅤ Wszyscy spojrzeli na niego. Wieczór w końcu zaczynał być przyjemny, ale faktycznie robiło się późno. Klaus, który cieszył się rzadkimi chwilami spokoju wśród rodzeństwa, spojrzał na Viktora z zawiedzioną miną.
ㅤ — Już?
ㅤ — No, Vik, zostań jeszcze trochę! — zachęcał Luther.
ㅤ Ale ich brat wstał i przeciągnął się. Rozejrzał się wokół, jakby już szykował się na długą drogę. Violet zdecydowanie mu nie zazdrościła. Zanim wróci do domu, będzie już pewnie koło pierwszej w nocy.
ㅤ — Droga jest długa, więc... — urwał, wzruszając przepraszająco ramionami.
ㅤ Allison, która dotychczas spokojnie sączyła drinka i obserwowała grupową dynamikę, nagle odstawiła szklankę z delikatnym stukiem. Zerknęła na towarzystwo, jej wzrok prześlizgnął się po Klausie, potem po Viktorze, aż w końcu zatrzymał się na reszcie.
ㅤ — Ja też powinnam już iść — stwierdziła, również wstając i szturchnęła Klausa. W końcu mieszkał w jej piwnicy, co oznaczało, że gdy przychodziła pora powrotu, on również musiał się zbierać. — Mam jutro przesłuchanie.
ㅤ Zapadła krótka cisza, chwila zrozumienia między rodzeństwem.
ㅤ — Takie ważne przesłuchanie! Musimy wyćwiczyć teksty — dodał szybko Klaus, patrząc na wszystkich, na co jego siostra rzuciła mu wymowne spojrzenie.
ㅤ — No cóż, my musimy wstać wcześnie, żeby zabrać dzieci do dentysty — powiedziała Lila i spojrzała na swojego męża. — Wstawaj, jedziemy.
ㅤ Diego zrobił to bardzo niechętnie. Violet wyprostowała się na krześle, patrząc na swojego brata z wyrazem współczucia dla jego ojcowskich obowiązków. Całe szczęście, że nigdy nie zdecydowała się na dziecko. Było dobrze. No, tak dobrze, jak mogło być, a w porównaniu do jej dotychczasowego życia, to obecne nie było takie złe.
ㅤ Gdy grupa zaczęła zbierać swoje rzeczy, napięta atmosfera ustąpiła miejsca cichszemu, bardziej refleksyjnemu nastrojowi. Violet, wciąż ściskając szklankę, rzucała spojrzenia w stronę rodzeństwa. Było to dziwne, jak wszyscy tak bardzo oddalili się od swoich dawnych jaźni, od tego, kim mogli być i jak blisko było, by jej dawne życie wróciło. Na szczęście do tego nie doszło. Podjęli właściwą decyzję, by nie odzyskiwać swoich mocy. Odczuła ogromną ulgę, a fakt, że Owen dowiedział się, iż byli kiedyś superbohaterami, przynajmniej nie wywołał w nim strachu ani nie sprawił, że zobaczyłby w niej potwora. Jeszcze. Kiedy zerkała na niego, by upewnić się, że wszystko z nim w porządku, widziała tylko jego rozluźniony wyraz twarzy. Dla niego było to niczym żywa wersja jednego z jego głupich komiksów, w pewnym sensie. Wiedziałby tylko tyle, ile znał z opowieści i to jej w zupełności wystarczało.
ㅤ Kiedy upewniła się, że Owen ma się dobrze, nagle wstała w milczeniu, nie tłumacząc swojego zachowania. Spojrzała na kelnerkę, która wcześniej odmówiła jej drinka, mrużąc na pożegnanie oczy w złośliwym geście. Te kieliszki w tej restauracji były zdecydowanie za małe. Owszem, mieszanka alkoholu z czerwoną przyprawą była smaczna, ale prawie nie czuła zawrotów głowy, co oznaczało, że nie działała tak, jak powinna. Było tego za mało.
ㅤ — Idziemy — rzuciła oschle do Owena, starając się unikać jego spojrzenia, na wypadek gdyby zaczął pytać o jej moce. — Ale zatrzymamy się w pubie. Niedaleko jest taki całodobowy, naprawdę dobry.
ㅤ Mężczyzna szybko wstał, gdy zauważył, że Violet szykuje się do wyjścia. Nie mógł zaprzeczyć, że jedzenie, towarzystwo i rozmowa były świetne, ale czuł się przytłoczony wydarzeniami całego dnia: świadectwem prawdziwego porwania, odkryciem, że superbohaterowie istnieli naprawdę i że jego najlepsza przyjaciółka kiedyś była jednym z nich. To było fascynujące i oszałamiające, ale każdy ma swoje granice, a on zaczynał czuć się zmęczony, nawet jako geek. Zauważył unikanie kontaktu wzrokowego przez Violet, ale postanowił tego nie komentować. Znał ją i wiedział, jak wyciągać od niej informacje, nie ryzykując, że wybuchnie złością.
ㅤ — Pub, jasne — zgodził się z kiwnięciem głowy. Przynajmniej tam mógłby wypić coś, co nie sprawiałoby mu problemów. Ta mieszanka z sosem była ciekawa, ale nie była czymś, co zwykle pił. Potrzebował czegoś lżejszego, co pozwoliłoby mu się zrelaksować.
ㅤ Grupa już zaczęła się zbierać, ale Violet nie czekała na żadne odpowiedzi. Chwyciła swój czarny płaszcz, zarzucając go na ramię i ruszyła w stronę korytarza z kolorową choinką. Jednak zanim zdążyła wyjść, nie mówiąc nikomu „do widzenia", prawie wpadła na Bena, który właśnie wrócił do sali. Świetnie, cudowny sposób na zepsucie nastroju. Rzuciła mu wrogie spojrzenie, ale postanowiła nie pozwolić, by jego obecność za bardzo na nią wpłynęła. W końcu spotkanie się skończyło. O planie odnalezienia Jennifer porozmawiają jutro.
ㅤ Ben rozejrzał się po sali, zauważając, że wszyscy się zbierają i zrobił wielkie oczy.
ㅤ — Ej, ej, dokąd wszyscy się wybieracie? Nawet jeszcze nie zjedliśmy steków!
ㅤ — Pieprzyć te steki — mruknęła Violet.
ㅤ W tej chwili do sali wszedł kelner ubrany na czarno, niosąc tacę w tym samym kolorze. Delikatnie postawił ją na stole. Na tacy znajdowało się dokładnie dziewięć tych małych kieliszków, które Violet tak bardzo pogardzała. Jednak gdy zauważyła alkohol, natychmiast się zatrzymała i odwróciła się w pełni, zostawiając płaszcz rozpięty. Zaszeleścił lekko i spojrzała na tacę.
ㅤ Była sprzedana. To wystarczyło, by zadowolić Bena, który rozejrzał się po wszystkich, próbując ich przekonać.
ㅤ — Jeszcze jeden toast, na mój koszt — zaproponował z błagalnym uśmiechem. Może w końcu chciał zrobić coś dobrego dla wszystkich.
ㅤ Violet westchnęła głośno, marszcząc czoło i mrucząc pod nosem, ale wszyscy wiedzieli, że nie była szczególnie niechętna, by dolać sobie jeszcze trochę alkoholu. Zwłaszcza jeśli smakował tak dobrze jak poprzednie drinki.
ㅤ Jeszcze jeden toast.
ㅤ Oczywiście to nigdy nie był ostatni. Zawsze czekał kolejny drink, kolejna szansa, by gonić za odrętwieniem, którego nigdy nie mogła w pełni osiągnąć. Nie myślała o tym za dużo. Myślenie prowadziło ją do miejsc, w które nie chciała wracać.
ㅤ Wszyscy sięgnęli po kieliszki, unosząc je do góry. Nawet Owen uznał, że byłoby nieuprzejme odmówić, mimo że nie był do końca pewien, czy powinien pić z nimi. Pomogło to, że Violet zawsze powtarzała, że jest już częścią rodziny.
ㅤ — Za stare czasy — zabrzmiał toast.
ㅤ Stare czasy. Słowa zawisły w powietrzu, cięższe, niż powinny być. Violet przewróciła oczami. Wiedziała, że smak będzie ostry, ulotny, nigdy wystarczający. Nigdy taki nie był. Ale o to właśnie chodziło, prawda? By gonić za tym ulotnym ciepłem, tym krótkim stępieniem krawędzi.
ㅤ Alkohol zawsze pomagał na wszystko, na każdy najmniejszy problem, jaki miała. Zawsze topił wszystko: smutek, samotność, złość, złe wspomnienia. Nienawidziła tych chwil, kiedy jej umysł podpowiadał, że nie powinna tego potrzebować. Że pieczenie alkoholu nie powinno działać jak balsam. Ale ta myśl była przelotna, zatopiona przez znajome przyciąganie. Delikatnie przechyliła kieliszek, pozwalając płynowi zakręcić się w środku, po czym podniosła go w drwiącym uznaniu dla zadowolonego uśmiechu Bena.
ㅤ Owen, stojąc obok niej, wahał się o sekundę dłużej niż reszta. Patrzył na nią kątem oka, a na jego twarzy przez moment pojawiło się zaniepokojenie, które szybko ukrył pod niewielkim, niepewnym uśmiechem.
ㅤ Grupa uniosła kieliszki wysoko, a ich niezgodne głosy zmieszały się w jeden, pełen goryczy i słodyczy okrzyk.
ㅤ — Za nas — ktoś powiedział, choć Violet nie była pewna, kto to był. — Za nieistniejącą Umbrella Academy. Kanpai!
ㅤ — Kanpai — wymamrotała, opróżniając kieliszek jednym szybkim ruchem, zanim zdążyła się nad tym zastanowić.
ㅤ Ten ostatni toast.
ㅤ Płyn był gęstszy, niż się spodziewała i w rzeczywistości był dość obrzydliwy. Co to był za okropny alkohol? Skrzywiła się z jękiem obrzydzenia. Oczywiście Ben nie mógł wybrać naprawdę dobrego drinka, musiał wybrać coś, co smakowało jak gęsty płyn witaminowy o metalicznym posmaku. Powlekło jej gardło, pozostawiając ciepło, które rozprzestrzeniło się szybciej niż poprzednie drinki. Wydała z siebie cichy jęk, kładąc dłoń na klatce piersiowej, gdy poczuła, jak rozprzestrzenia się po całym ciele i powoduje niewielki ból.
ㅤ Cholera, nie wiedziała, że ten dzień skończy się jeszcze bardziej chaotycznie niż poranek.
ㅤ Wzięła głęboki oddech i wyprostowała się, wypuszczając długie westchnienie. Nawet nie próbowała rozkoszować się tym paskudnym drinkiem. Takie napoje nie były do smakowania. Były po to, by zapomnieć.
ㅤ Ale z tym jednym było coś... innego.
ㅤ Odłożyła pustą szklankę z cichym stuknięciem, odgarniając włosy z twarzy, gdy w pomieszczeniu zapadła rzadka chwila ciszy. Było niemal spokojnie, choć nie ufała spokoju w towarzystwie swojej rodziny. Zerknęła przelotnie na Owena, a potem na resztę, która już zaczęła się zbierać do wyjścia.
ㅤ Świat wydawał się nagle stabilny, ale tuż pod tą stabilnością coś czaiło się w ukryciu.
ㅤ Zignorowała delikatne drżenie w piersi, to dziwne uczucie, jakby jej ręce były cięższe, niż powinny. Nic nowego, powiedziała sobie w duchu. Wszystko w porządku.
ㅤ — Dobra — rzuciła do Owena, zapinając wreszcie płaszcz. — Pub jeszcze otwarty. Chodźmy. Na razie wszystkim.
ㅤ Nie obejrzała się, gdy ruszyła w stronę drzwi, a Owen posłusznie podążył za nią. Jednak gdy tylko wyszli w zimową noc, Violet nie mogła pozbyć się dziwnego wrażenia, że coś się zmieniło. Wzruszyła ramionami, ignorując to uczucie, i zapaliła papierosa, gdy zimne powietrze zaczęło szczypać jej skórę.
ㅤ To wciąż było za mało. Zawsze było za mało.
ㅤ
ㅤ Violet lubiła grudzień.
ㅤ Może bardziej niż jakąkolwiek inną porę roku, poza jesienią, głównie dlatego, że urodziła się w tym czasie i czuła z nim głęboką więź; z chłodem w powietrzu, sposobem, w jaki świat zdawał się zwalniać. Jesień szczególnie przemawiała do jej duszy swoją mieszanką deszczowych dni, szarych niebios i tańcem spadających liści wirujących wokół. Było w tym coś kojącego, jakby świat nosił swoją melancholię niczym drugą skórę, jakby sama ziemia rozumiała, co to znaczy nieść w sobie cichą smutność. W pewien sposób to ją odzwierciedlało – trochę kapryśną, trochę mroczną, może nawet nieco przygnębiającą.
ㅤ Znowu więc: Violet lubiła grudzień. Grudzień był świetny. Uwielbiała, jak mroźny wiatr szczypał jej policzki, to uczucie było ostre i niemal ożywcze. Było w tym coś niemal masochistycznego – dobrowolne wystawianie się na zimno i czucie, jak przeszywa jej skórę. Lubiła, gdy jej ręce były tak zimne, że aż czerwone, a chłód wspinał się po jej palcach, przypominając, że nadal żyje, że wciąż może coś czuć. To było surowe, oczyszczające. Coś, na czym mogła się skupić. Przenikliwe zimno miało sposób na uciszanie jej myśli i zmartwień, pozostawiając jedynie czystą, prostą rzeczywistość chwili obecnej.
ㅤ Więc jak wytłumaczyć przyjacielowi idącemu obok, dlaczego nie nosi rękawiczek? Lepiej było powiedzieć, że po prostu zapomniała je założyć, co spotkało się z bardzo długą tyradą w trakcie spaceru na temat tego, jak ważne są rękawiczki i jak na pewno marznie. No jasne, że marzła. Ale to było dobre uczucie.
ㅤ Godzina była późna, co oznaczało, że ulice były cichsze niż zwykle, a słabe światło latarni rzucało długie cienie na pokryty śniegiem chodnik. Cisza była wyraźnie odczuwalna, przerywana jedynie okazjonalnym przejazdem samochodu i chrzęstem białego puchu pod ich stopami. Nocne niebo byłoby pewnie czarniejsze, gdyby nie zanieczyszczenie światłem. Daj ludziom szansę, a nawet zniszczą dostęp do prawdziwego widoku nocnego nieba. Musiała być już prawie północ, bo ulice wydawały się niemal opustoszałe, poza kilkoma nocnymi włóczęgami wracającymi do domu. Violet często była jedną z nich, praktycznie w każdy piątek, ale nie dziś. Nie planowała upić się zbyt mocno, choć biorąc pod uwagę ilość wypitych shotów w tym marnym japońskim lokalu i to, że teraz zmierzała na kolejne drinki, nie mogła obiecać sobie, że nie będzie się zataczać.
ㅤ Podczas gdy Owen szedł obok i gorączkowo gadał o jej braku rękawiczek i płaszczu, który był zdecydowanie za cienki na taką pogodę, ona ciągle rozmyślała o tym, jak dzisiaj dowiedział się o jej przeszłości. Dowiedzenie się, że twoja najlepsza przyjaciółka była kiedyś superbohaterką, musiało być szokiem i naprawdę bała się jego reakcji, ale jak dotąd zachowywał się zaskakująco spokojnie, albo przynajmniej tak wyglądało. Widziała jednak, że w jego głowie toczy się walka, bo w jego spojrzeniu było coś niezwykle zamglonego. Czasami nie mówił nic, a cisza, która się przeciągała, była nietypowa dla nich obojga. O, jak bardzo miała nadzieję, że to nic między nimi nie zmieni. Nie odzyskała swoich mocy, więc nie powinien mieć powodu, by się od niej odwrócić. Prawda?
ㅤ — ...a odmrożenia to straszna rzecz, mówię ci! — kontynuował sfrustrowany, wpatrując się w jej dłonie. — Skóra robi się cała popękana i zdrętwiała, a jeśli zostawisz to na zbyt długo, może dojść do trwałych uszkodzeń! Naprawdę nie wiem, jak jeszcze nie jesteś cała zamarznięta. Przysięgam, Violet, zamarzniesz na śmierć w tym tempie!
ㅤ Starała się słuchać, ale zamiast tego skupiała się na przeszywającym uczuciu w dłoniach, które zaczęła ledwo czuć i na bolesnym ściskaniu w klatce piersiowej. Próbowała to zignorować, ale im dłużej szli, tym bardziej narastało. Nie było to jednak pierwszy raz, kiedy bolała ją klatka piersiowa. Jej serce czasem wariowało na chwilę, a potem się uspokajało. W końcu nie używała swoich mocy do granic możliwości, żeby miało się stać coś poważniejszego.
ㅤ Westchnęła i z niezadowoleniem spojrzała przed siebie na ciemną, ośnieżoną ulicę. Byli tak blisko, a jednocześnie tak daleko od pubu, do którego zmierzali. To było jedno z jej ulubionych miejsc, a znała ich wiele w tym mieście. Prowadził go człowiek o bardzo przyjaznym usposobieniu i najbardziej imponującym wąsie, jaki kiedykolwiek widziała. Wnętrze przypominało starą, drewnianą warzelnię. Nie wspominając o tym, że było otwarte dwadzieścia cztery godziny na dobę, co oznaczało, że mogła tam wpadać, kiedy tylko chciała. W tym momencie każdy facet i każda kobieta w tym miejscu dokładnie wiedzieli, kim jest. Czasami dostawała nawet specjalne drinki. Mogła przeżyć te kiczowate, świąteczne dekoracje. Nie, musiała je przeżyć, bo alternatywą był drugi pub kilka ulic dalej, gdzie ostatnio pobiła kilku gości i zostawiła po sobie niezły bałagan.
ㅤ W końcu spojrzała na Owena, skupiając się na tym, co właściwie do niej mówił. Bla, bla... coś o odmrożeniach. Lubiła uczucie zmarzniętych rąk, ale widząc jego wyraz twarzy, postanowiła go uspokoić.
ㅤ — Dobra, w porządku — westchnęła zirytowana, wciskając dłonie do kieszeni. W tym momencie jej serce nieprzyjemnie przyspieszyło, ale zachowała spokojny, stoicki wyraz twarzy. Nie musiał o tym wiedzieć. To minie, ale cholernie ją to bolało. — Lepiej?
ㅤ — Dużo lepiej — odpowiedział Owen, choć w jego głosie wciąż słychać było irytację. — Serio, Vi, to nie jest konkurs, kto dłużej wytrzyma w takich warunkach.
ㅤ Violet spojrzała na niego, a kącik jej ust uniósł się w lekkim uśmiechu. Wzięła nieco głębszy oddech.
ㅤ — Na pewno? Bo wydaje mi się, że wygrywam.
ㅤ Zaśmiał się krótko, kręcąc głową, a jego oddech tworzył mgiełkę w zimnym powietrzu.
ㅤ — Jesteś niemożliwa. I uparta. Masz w ogóle jakieś rękawiczki w tym swoim zagraconym lofcie?
ㅤ — Nie. Wiem, szok, ale serio lubię zimno — mruknęła, patrząc na swoje zaczerwienione od zimna dłonie. Zacisnęła je i rozluźniła, próbując rozruszać krew, a potem z powrotem wsunęła je do kieszeni płaszcza.
ㅤ Owen westchnął, próbując powstrzymać zmartwione zmarszczenie brwi. Znał tendencję Vi do bagatelizowania swojego dyskomfortu czy bólu, zawsze starając się prezentować silny, niezłomny front. To była jedna z rzeczy, które go do niej przyciągały. jej oporność, niezależność, zdolność do przetrwania i nigdy się niepoddawania. Ale czasami to go doprowadzało do szału, zwłaszcza gdy chodziło o jej zdrowie.
ㅤ Szedł tuż obok niej, jego wzrok utkwiony w jej profilu. Mroźne powietrze mroziło jego gardło z każdym oddechem.
ㅤ — Mówisz, że „lubisz" zimno, ale ja myślę, że po prostu masz dziwne upodobanie do testowania granic hipotermii — powiedział sucho. — Jeśli nie będziesz ostrożna, skończysz jako ludzka sopelka, a wtedy będę musiał cię odkopywać dłutem.
ㅤ Violet zaśmiała się krótko, co było rzadkością. Wzięła kolejny mechaniczny oddech, ignorując ból w klatce piersiowej, który kłuł przy każdym ruchu.
ㅤ — Dłutem?!
ㅤ Mężczyzna w okularach uniósł brew, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Jej śmiech był dla niego jak nagroda, szczególnie dlatego, że udało mu się go wywołać swoją uwagą. Uwielbiał, kiedy się śmiała. To było jak wygrywanie z najtrudniejszym klientem. Mimo że, jak zawsze, jej rozbawienie miało w sobie nutę uporu.
ㅤ — Tak, dłutem — potwierdził obojętnie, jakby to była całkiem normalna rozmowa. — Do przełamywania lodów, oczywiście. Trzeba się przebić przez tę lodową powierzchnię, żeby dotrzeć do ludzkiej części.
ㅤ Ah. Violet zmrużyła oczy, próbując ukryć głupi uśmiech rozbawienia, który formował się na jej twarzy. Jego żarty czasem sprawiały, że chciała go udusić, albo... zrobić coś zupełnie innego. Potrząsnęła głową, kopiąc kawałek śniegu przed sobą.
ㅤ — Przełamywanie lodów? — powtórzyła. — Gratulacje, właśnie zdobyłeś nagrodę za najgorszy żart wieczoru. Torturujesz tymi żartami swoich uczniów?
ㅤ — Oczywiście, że nie. Najlepsze żarty zachowuję dla ciebie — odparł lekko. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, który wciąż błądził po jego twarzy. Widok jej próbującej ukryć rozbawienie był wart każdego głupiego żartu. — A wśród moich uczniów jestem uważany za „fajnego nauczyciela", więc powiedziałbym, że moje żarty są doceniane.
ㅤ Violet rzuciła mu suche, niezadowolone spojrzenie, choć lekki uśmiech zdradzał jej rozbawienie. Przez chwilę całkowicie zapomniała o zimnie i narastającym bólu w klatce piersiowej.
ㅤ — „Fajny nauczyciel"? Nie mogę sobie wyobrazić, jacy muszą być inni, skoro to ty jesteś tym fajnym. Czy przywiązują dzieci do biurek i wymagają całkowitej ciszy?
ㅤ W odpowiedzi Owen teatralnie złapał się za pierś, jakby fizycznie go zraniła.
ㅤ — To było okrutne, Vi. Jestem przecież uroczy, dziękuję bardzo. Nawet uwielbiany. Moi uczniowie praktycznie płaczą, kiedy wychodzę z klasy.
ㅤ — Och, na pewno płaczą. Z ulgi.
ㅤ Tym razem to Owen zaśmiał się głośno.
ㅤ — Nieprawda — machnął na nią palcem w rękawiczce, a jego uśmiech się poszerzył, gdy zbliżył się o krok, blokując jej widok na ośnieżoną ulicę. — Płaczą, bo wiedzą, że żaden inny nauczyciel nigdy mnie nie dorówna. Jestem punktem kulminacyjnym ich całego życia akademickiego.
ㅤ — Chciałbyś.
ㅤ Potrząsnęła głową z przesadnym westchnieniem, jej oddech tworzył mgiełkę między nimi, gdy Owen dopasowywał krok, zawsze o jeden za blisko, jakby celowo się nad nią unosił, żeby coś udowodnić. Jego bliskość była jednocześnie irytująca i kojąca – irytująca, bo zawsze tam był, jak nadmiernie gadatliwy cień, ale kojąca, bo... w zasadzie nie chciała, żeby był gdziekolwiek indziej.
ㅤ — Serio, jak ty w ogóle masz wielbicieli? — drażniła się, nieświadomie pocierając klatkę piersiową. — Co robisz, przekupujesz ich cukierkami?
ㅤ — Przekupstwo? Ja? To oszczerstwo. Mam po prostu naturalną charyzmę, która przyciąga ludzi, jak ćmy do ognia.
ㅤ — Wow, jesteś taki skromny — rzuciła sarkastycznie.
ㅤ Owen zaśmiał się na jej złośliwą uwagę. Naprawdę lubił ich drobne przekomarzania, zwłaszcza wiedząc, że był jedyną osobą, która mogła sobie pozwolić na taki poziom żartów z Violet.
ㅤ — To przereklamowana cnota — odparł z uśmiechem. — Nigdy nie twierdziłem, że jestem skromny, tylko naturalnie charyzmatyczny. Jest różnica. Jeśli chodzi o uczniów, nie muszę ich przekupywać. Moja urocza twarz i nieodparty urok wystarczą, żeby ich do mnie przekonać.
ㅤ Śmiech Violet wyrwał się jako niekontrolowane parsknięcie, które natychmiast zmieniło się w grymas i lekki cios w jego ramię.
ㅤ — Zamknij się. Nienawidzę cię.
ㅤ — To ty się śmiejesz.
ㅤ — Nie śmiałam się. To był... to był tylko wiatr.
ㅤ — Jasne.
ㅤ — Nienawidzę cię.
ㅤ — Nie, nie nienawidzisz.
ㅤ Powiedział to tak lekko, z taką ciepłą pewnością siebie, że coś napiętego w jej klatce piersiowej złagodniało. Jakby śnieg wokół nich na chwilę stopniał. Nienawidziła, kiedy tak robił, kiedy mówił coś głupio swobodnego, co sprawiało, że czuła się dostrzegana, jakby znał ją w sposób, w jaki nikt inny nie znał.
ㅤ Desperacko chcąc pozbyć się tego zadowolonego wyrazu z jego twarzy, przechyliła głowę, unosząc brew.
ㅤ — Więc jak to jest? Być uwielbianym przez bandę hormonalnych nastolatków, którzy myślą, że jesteś „fajnym nauczycielem"?
ㅤ — Męczące, oczywiście — odparł Owen z kamienną twarzą, choć jego oczy błyszczały zza okularów. — Ale ktoś musi być ich latarnią w mrokach lekcji historii.
ㅤ — Latarnia? — Violet prychnęła, kręcąc głową z rosnącym uśmiechem. — Naprawdę przesadzasz dzisiaj.
ㅤ — Co mogę powiedzieć? Po prostu jestem taki inspirujący.
ㅤ — Racja, zapomniałam. Jesteś właściwie Gandhim z planem lekcji.
ㅤ Owen roześmiał się gwałtownie, zaskoczony jej ripostą, a jego głos rozbrzmiał w ciszy ulicy. Violet nie mogła powstrzymać drobnego uśmiechu, zadowolona, że udało jej się wytrącić go z równowagi.
ㅤ — Jesteś niemożliwa, wiesz? — powiedział w końcu, wciąż się śmiejąc, patrząc na nią.
ㅤ — Kto mówi, ten sam jest — rzuciła z przekąsem, dodając: — Historyczny nerd.
ㅤ Spojrzał na nią z udawaną powagą, ręce chowając do kieszeni płaszcza.
ㅤ — Historyczny Nerd? Wow... serio? Tylko na tyle cię stać? Po tylu latach?
ㅤ — Mogłabym nazwać cię gorzej.
ㅤ — Jestem tego pewien. Ale pozostańmy przy PG, dobrze? Niedługo Boże Narodzenie.
ㅤ Wzdrygnęła się, przewracając oczami, ale słaby rumieniec na jej policzkach nie wynikał tylko z zimna. Było coś w sposobie, w jaki na nią patrzył. Był jedyną osobą na świecie, która potrafiła ją rozśmieszyć w ten sposób i czasami zastanawiała się, jak to się stało, że miała pierwszego przyjaciela. Nigdy nie miała przyjaciół, nigdy ich nie zdobyła przez trzydzieści lat życia. Była albo sama, albo z kochankami, którzy ją potem zranili, albo z rodzeństwem, które kręciło się wokół niej, bo była rodziną.
ㅤ To było miłe uczucie. Dlatego ryzyko utraty go sprawiało, że była jeszcze bardziej niespokojna. Zwłaszcza teraz, gdy jej przeszłość zaczęła wychodzić na jaw.
ㅤ — Nie wiem, dlaczego z tobą wytrzymuję — mruknęła, wsuwając ręce głębiej w kieszenie.
ㅤ Owen wzruszył ramionami z przekrzywionym uśmiechem, znowu idąc obok niej.
ㅤ — Bo głęboko w sobie wiesz, że byś się zgubiła beze mnie.
ㅤ — Nieprawda.
ㅤ — Prawda. Przyznaj się.
ㅤ — Jesteś nieznośny.
ㅤ — A mimo to, tutaj jesteś, idziesz ze mną do jakiejś smutnej knajpy w środku nocy.
ㅤ Violet odwróciła się, groźnie patrząc na niego, choć jej usta drgnęły, jakby miały wybuchnąć uśmiechem.
ㅤ — Zamierzałam cię zostawić.
ㅤ — Jasne, że tak.
ㅤ — Zamierzałam!
ㅤ — Jesteś kiepska w kłamaniu, Vi. To aż urocze, naprawdę.
ㅤ Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale jakoś słowa ugrzęzły jej w gardle. "Urocze". On powiedział to tak łatwo, jakby to było po prostu... faktem. Jakby nie była trudnym, połamanym bałaganem, którego większość ludzi nie mogła znieść zbyt długo.
ㅤ Prychnęła, odwracając wzrok w stronę pokrytego śniegiem chodnika.
ㅤ — Musisz popracować nad słownictwem, nauczycielu. „Urocze" to chyba za duża przesada.
ㅤ — Nie. Myślę, że to pasuje.
ㅤ Tym razem nic nie odpowiedziała. Po prostu szła dalej, a jedynym dźwiękiem były skrzypiące pod ich butami śnieżne ślady, które wypełniały ciszę, jaka zapadła między nimi.
ㅤ Owen nie naciskał, nie zmuszał jej do odpowiedzi. Po prostu szedł obok niej, ręce w kieszeniach, a na jego twarzy błąkał się zadowolony uśmiech, jakby już wygrał.
ㅤ Szli razem w ciszy, ich kroki podążały w jednym rytmie, niemal bez wysiłku. Jedynymi dźwiękami były ciche skrzypienie butów na zmrożonym śniegu i delikatny świst wiatru, który przepływał przez puste gałęzie nad głowami. Powietrze było zimne, ostre, ale ta cisza miała dziwną, niemal ciepłą atmosferę, jakby cienka nić łączyła ich, gdy szli razem. To było tylko to. Śnieg, zimno, on i ona.
ㅤ Przed nimi migała samotna latarnia. Jej słabe, bursztynowe światło drgało, oświetlając na chwilę zaśnieżony chodnik, zanim zgasło.
ㅤ — Hm — mruknął Owen, podążając jej wzrokiem. — Chyba zapomnieli zapłacić rachunki za prąd. Albo stare okablowanie, pewnie.
ㅤ Violet nie wyglądała na przekonaną, ale szła dalej, rzucając tylko rzucone spojrzenie przez ramię, zanim znów zwróciła wzrok na drogę. Dostosował się do jej tempa, jednak zerknął na nią, dostrzegając napięcie, które wkradło się w jej ramiona. Zanim zdążył coś powiedzieć, kolejne światło migotało przed nimi, rzucając drgające cienie na chodnik, zanim także zgasło.
ㅤ — Dobra, to już trochę dziwne — przyznał cicho.
ㅤ Czarnowłosa nic nie odpowiedziała. Jej oczy były wyostrzone, skupione na rzędzie latarni przed nimi, gdy szli dalej. Jedno po drugim, światła migotały, szumiały i gasły, jakby ciemność za nimi podążała. Co kilka kroków kolejna lampa gasła, pozostawiając ulicę za nimi pochłoniętą przez cienie. To było niepokojące, jakby jakaś niewidzialna siła gasiła światło, krok po kroku, utrzymując tempo z ich postępem.
ㅤ To nie wróżyło nic dobrego. Działo się coś dziwnego. Violet poczuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa, chociaż z pewnością nie było to od zimna. Powietrze zmieniło się, stało się gęstsze, cięższe, jakby niewidzialna presja spadała na nich. Ulica stawała się coraz ciemniejsza z każdą migotającą lampą, każda żarówka ustępowała ciemności, jakby była ciągnięta przez jakąś niewidzialną rękę.
ㅤ Chłód w powietrzu stawał się coraz bardziej przenikliwy, ale to nie był zwykły zimowy chłód — to było zimno, które wnikało głęboko w kości, zostawiając niepokój i niepewność. Instynkty Violet były ostre, wyostrzone przez lata bycia superbohaterką i teraz do niej krzyczały. Cienie przed nimi nie były tylko cieniami. Coś poruszało się z nimi, coś, czego nie powinno tu być.
ㅤ Czuła to. Coś ich śledziło. Coś ich obserwowało. Jej uchwyt na rękach w kieszeniach stwardniał, palce zacisnęły się w pięści instynktownie.
ㅤ — Owen — mruknęła cicho, z niepokojem.
ㅤ — Tak, widzę to — odpowiedział, spojrzał na nią, a jego wyraz twarzy zmienił się z nonszalanckiego na poważny. Zwolnił nieco kroku, a jego wzrok przesunął się na pustą ciemność, rozciągającą się za nimi. Kontrast między bezlitosną ciemnością a śniegiem był jakby ktoś wyciął dziurę w samej rzeczywistości. — To pewnie nic. Przypadek.
ㅤ — „Pewnie"? — odpowiedziała, chociaż jej głos brzmiał bardziej spokojnie niż jej puls. Instynkty drgały jej na karku, znajome uczucie, którego nie mogła się pozbyć, ale nie powiedziała nic więcej.
ㅤ I tak był już pod wrażeniem dzisiejszego dnia. Superbohaterowie, porwanie... nie chciała, by był świadkiem kolejnych rzeczy. Nie chciała wciągać go w ten świat. Znowu.
ㅤ Szli dalej, teraz wolniej, śnieg skrzypiał głośniej pod stopami, a cisza wokół nich stawała się coraz bardziej gęsta. Powietrze wydawało się cięższe, chłodniejsze niż przedtem, jakby mrok zyskał na wadze, naciskając na nich z każdej strony. Ulica czuła się niepokojąco. Była inna, mroczniejsza. Minęło długo czasu odkąd doświadczyła czegoś takiego. Jakby to było możliwe, noc stała się jeszcze ciemniejsza, a cienie zaczęły się poruszać, wydłużając i rozciągając się, jakby miały własne życie.
ㅤ Kolejna latarnia na ich drodze zgasła słabym migotaniem. Violet ledwie zdążyła to zauważyć, zanim całkowicie zgasła, pozostawiając tylko ostry biały blask śniegu, który oświetlał świat na bladą biel. Kolejne migotanie. Potem kolejne. Każda lampa gasła szybciej niż poprzednia, tworząc rosnącą wstęgę ciemności, która zbliżała się z każdym krokiem. Ulica pochłaniała samą siebie.
ㅤ — Violet!
ㅤ Nie chciała, żeby się zaangażował.
ㅤ Naprawdę, naprawdę nie chciała, żeby się zaangażował.
ㅤ Ten Owen Kadari, biedny człowiek, nie miał pojęcia, jak bardzo była przeklęta. Jak wielkim potworem była, z pękniętą powłoką, którą próbowała naprawić. Jak naprawdę była tylko niekochanym monstrum, którego moce wykraczały poza zrozumienie zwykłego ludzkiego umysłu, łamiąc prawa natury. Była siłą, falą, doskonałą bronią, która zbuntowała się i postanowiła żyć po swojemu, tylko po to, by odkryć, że jej beznadziejny ojciec miał rację. Może to okrutne, że tak o sobie myślała, albo głupie, że słuchała swojego toksycznego ojca, ale wiedziała, że w końcu miał rację we wszystkim.
ㅤ Ale Owen? On tego nie widział. Dla niego była tylko ponurą, sarkastyczną kobietą z własnymi tajemnicami, jasne, ale nie widział tego cienia, tych złamanych kawałków jej przeszłości. Nie znał prawdy; eksperymentów, ciągłej izolacji, nieustannego strachu przed odrzuceniem, który kształtował jej całe życie. Najważniejsze jednak, że nie widział tych przerażających części jej, przekleństwa, które tylko ona mogła kontrolować. Nie, Owen był inny. Był czystą kartą — nieskalanym widokiem na nią, w którym mogła w końcu odetchnąć. Po raz pierwszy w życiu ktoś widział w niej człowieka, a nie potwora czy problem. Potrafił śmiać się z jej ciętych uwag, nie reagując przerażeniem, rozmawiać, nie oczekując, że będzie kimś więcej niż tym, kim była w tej chwili. A to, jak naprawdę mu zależało, nawet gdy próbowała go odpychać, sprawiało, że coś w jej wnętrzu łamało się. Po raz pierwszy nie musiała martwić się, że ktoś odejdzie z powodu jej wad.
ㅤ Ale to było to, co wiązało się z Violet Hargreeves. Katastrofy podążały za nią niczym cień, a niezależnie od tego, jak daleko próbowała uciekać, zawsze znajdowały sposób, by ją dogonić. Była po prostu potworem, bytem należącym do ciemności.
ㅤ I ciemność powróciła.
ㅤ Jej oddech wydobywał się w płytkich szarpnięciach, gdy próbowała utrzymać choćby pozory kontroli, ale waga tego, obce uczucie, które zaczęło wracać, było przytłaczające. Przez lata żyła bez opresyjnej obecności cieni, które kiedyś ją definiowały. Ale teraz, gdy ciemność gęstniała wokół niej, czuła, jakby była wciągana z powrotem w coś, co dawno temu pochowała, coś, z czym nie była gotowa się zmierzyć.
ㅤ Cienie na ulicy nie stały w miejscu. Ku jej zdziwieniu, po raz pierwszy od lat zaczęły się poruszać same. Nie widziała tego od... pięciu lat? Od czasu, gdy straciła swoje moce. Wirowały wokół jej stóp jak żywa istota. Były to ciemne macki, wznoszące się spiralnie, reagujące na jej obecność. Jej oczy rozszerzyły się, gdy poczuła znajome przyciąganie. Połączenie, które straciła po resetowaniu Wszechświata, nagle znowu było tam, wyłaniając swoją brzydotę, wdzierając się do jej umysłu i ciała, do jej żył.
ㅤ To było jak prąd elektryczny przepływający przez nią, przypływ ciemnej mocy zalewający jej zmysły za jednym zamachem. Cienie wołały ją, skręcały się i wyginały, głodne tego, by zostać kontrolowane i zdominowane przez kogoś, kto wiedział, jak to zrobić. Czuła się, jakby była zalewana przez falę ciemności, przytłoczoną, wdzierającą się w każdy zakamarek jej istnienia, przypominając jej o mocy, którą kiedyś posiadała. Mocy, która zawsze była przekleństwem.
ㅤ Jej ręce wysunęły się instynktownie, a palce drżały, jakby próbowały przywołać cienie, ale czuła, jak ich siła ciągnie ją w dół, jak pływak walczący z falą. Były nieobecne przez tak długi czas, a teraz wróciły, dzikie i nieokiełznane. Jej klatka piersiowa zaciśnięta, gdy zimno, zimno cieni, przepełzło przez nią, wnikając w jej kości.
ㅤ Ale to nie tylko cienie wracały. Wracało wszystko, co z nimi związane; wspomnienia, strach, złość. Utrata kontroli nad własnym życiem, ale kontrola nad wszystkim, co miało związek z ciemnością. Wszystko to uderzyło w nią naraz, a Violet zaczerpnęła gwałtownie powietrze, gdy jej serce zaczęło bić coraz bardziej nieregularnie. Czuła, jakby miało wyskoczyć z jej piersi, a ona jęknęła z bólu, zwijając się, gdy nacisk wewnątrz niej narastał do nie do zniesienia. Jej klatka piersiowa już bolała, ale teraz jedyne, co mogła zrobić, to jęczeć, przytłoczona i w agonii.
ㅤ — Owen... — wykrztusiła rozpaczliwie. Jej głos łamał się, a świat wokół niej zamazał się. Nie mogła się skupić. Cienie były zbyt silne, zbyt głośne w jej umyśle. Mówiły do niej, ponaglały ją, przytłaczając chaotyczną energią. Czuła, jak przejmują kontrolę nad jej ciałem, a jej serce nie nadążało. Starała się oddychać płytko, czując, jak jej kończyny drżą.
ㅤ Jej kolana ugięły się i upadła na pokrytą śniegiem nawierzchnię, łapiąc oddech, próbując uspokoić swoje gwałtownie bijące serce. Czuła, jak lodowaty uścisk cieni zaciska się wokół niej, próbując wciągnąć ją głębiej w ich otchłań. Jej wzrok się zamazywał, latarnie uliczne migotały wokół niej, w rytm uderzeń w jej głowie, a całe jej ciało drżało pod ciężarem mocy, którą tak długo starała się stłumić.
ㅤ Cienie były żywe. To nie były tylko resztki jej mocy. Znowu były świadome, ciągnęły ją, karmiąc się strachem i bólem, które przebiegały przez nią. Ciemność owinęła ją, dławiając, sprawiając, że czuła się, jakby tonęła w tym, co kiedyś kontrolowała. Nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Nie musiała się z tym zmierzyć przez lata, a teraz znowu ją pochłaniały.
ㅤ Jej oddech był szarpany, a ona jęczała z bólu, jej ciało zwijało się w sobie, gdy moc przepływała przez nią. Znane uczucie — uczucie, że jest za dużo — uderzało w nią, a ona nie mogła tego powstrzymać. Nie mogła tego kontrolować.
ㅤ Stawiała czoła różnym brutalnym atakom na swoje serce, ilości napięcia, jaką musiała wytrzymać. Ale nigdy w życiu nie doświadczyła czegoś tak intensywnego. To sprawiało, że jej głowa wirowała, sprawiając, że była oszołomiona i pełna paniki.
ㅤ To było coś poważnego.
ㅤ Ból w jej klatce piersiowej stał się nie do zniesienia. Jej serce miało wrażenie, jakby miało wybuchnąć. Cienie i ciemność były okrutne, wirując i otaczając ją. To było duszące, nie mogła nawet zaczerpnąć oddechu. Nie widziała ani nie słyszała Owena, tego, jak stał w pobliżu, całkowicie sparaliżowany, przerażony i w szoku. Była zbyt skupiona na skręcaniu się w zamrożonym śniegu, z połową twarzy w zimnie.
ㅤ Paniczny strach ogarnął go jak fala, ale przytłaczające poczucie bezradności przywiązało go do miejsca. Nie mógł do niej dotrzeć. Nie mógł z nią porozmawiać. Widok jej wijącej się w agonii, przytłoczonej czymś, czego nie rozumiał, sprawiał, że czuł, jakby go to rozrywało na kawałki.
ㅤ Opowiadała mu o tych mocach, ale nie był na to przygotowany. To nie tak, że zgodziła się na ich powrót, a jednak cienie wirowały wokół niej. Była tak samo zaskoczona ich obecnością jak on. A jeśli nie miała odpowiedzi na to, to on tym bardziej nie miał żadnych.
ㅤ Miał wrażenie, jakby wszystko poruszało się w zwolnionym tempie. Widział, jak cienie wirowały wokół niej, sięgając po nią, oplatając ją w okrutnym, duszącym uścisku. Chciał do niej dotrzeć, pomóc jej. Co mógłby zrobić? Jak mógłby to powstrzymać?
ㅤ Jego nogi w końcu posłuchały i ruszył do przodu, a jego serce biło jak młot w gardle.
ㅤ Violet wydusiła stłumiony dźwięk, wyraźnie próbując wziąć oddech. Kiedy Owen zdołał dotrzeć do niej, jej ciało całkowicie opadło.
ㅤ Zapadła cisza.
ㅤ Cienie zniknęły w momencie, gdy jej serce odmówiło posłuszeństwa, nie mogąc wytrzymać więcej napięcia.
ㅤ Gdyby Owen Kadari tylko wiedział o jej problemach z sercem, które przez te wszystkie lata przed nim ukrywała, o tym, jak się pogarszały. Ale on nie wiedział. Nigdy mu nic nie powiedziała. Więc, gdy patrzył, jak leży nieruchomo na teraz pustej ulicy, z ledwie widocznym światłem, pozostał mu jedynie szok.
ㅤ — V-Violet?
ㅤ Nie było odpowiedzi.
ㅤ Natychmiast ukląkł obok niej, czując, jak fala zimnego panicznego strachu zalewa go, jak przytłaczająca fala. Jego dłonie zawisły nad jej ciałem, niepewne, co zrobić, szukając odpowiedzi, których nie miał. Jej twarz była blada, klatka piersiowa nieruchoma, jej oddech tak słaby, że nie mógł nawet zobaczyć pary, którą wcześniej wydychała z zimna. Wyciągnął rękę i przyłożył palce do jej szyi, czując puls.
ㅤ Nic. Jej puls zniknął.
ㅤ Jego świat przechylił się, gdy rzeczywistość w końcu do niego dotarła.
ㅤ — Violet? — Jego głos załamał się, gdy delikatnie potrząsnął jej ciałem, a desperacki strach dławił mu gardło. — Violet, proszę...
ㅤ Nie było odpowiedzi. Jej ciało leżało nieruchomo w śniegu, jej wielkie oczy, zwykle pełne ognia, były zamknięte i nieruchome. Czarna włosy kontrastowały z czystą bielą śniegu, rozrzucone wokół jej twarzy.
ㅤ W jego umyśle błysnęły wspomnienia z każdego momentu, który spędzili razem; jej upór, jej siła, sposób, w jaki potrafiła odpychać wszystkich, a mimo to miała tę cichą potrzebę pomocy, której nigdy nie wypowiadała na głos. Uśmiech, który pojawiał się na jej twarzy, gdy opowiadał jej głupi żart. Czas spędzany razem, oglądanie filmów, odwiedziny i pomaganie sobie nawzajem, gdy jedno z nich było chore. To, jak zawsze psuła mu dzień swoim zrzędliwym wyrazem twarzy, a on sprawiał, że jej dzień stawał się lepszy. Jego serce zacisnęło się. Nie mógł jej stracić. Nie straci jej. Nie ją. Co powiedzieliby jej rodzeństwo, gdyby stracili kolejnego członka rodziny? Jej mała siostrzenica, która kochała swoją ciocię najbardziej na świecie?
ㅤ Jego oczy napełniły się łzami, ale wiedział, że nie może pogrążyć się w rozpaczy. Musiał zrobić coś, przynajmniej spróbować, nie poddawać się. Ona była tak silna. Mogła przez to przejść.
ㅤ Jeden. Dwa. Trzy.
ㅤ Pamiętaj, czego cię kiedyś nauczono. Była bardzo ważna lekcja o tym, jak uratować ludzkie życie w krytycznej sytuacji. Kto by pomyślał, że przyjdzie ci z niej skorzystać teraz. Nieważne, jak bardzo to bolało, musiał nacisnąć na kobietę, którą kochał najbardziej, w równym rytmie. Na sercu, które tak mocno chroniła. Na sercu, do którego nie miał dostępu.
ㅤ Cztery. Pięć. Sześć.
ㅤ Jego myśli wróciły do każdej chwili, którą dzielili; jej uśmieszek po każdej ciętej uwadze, jej ciche momenty, kiedy wpuszczała go do swojego świata, nawet gdy myślała, że nie potrzebuje nikogo. Zawsze była wojowniczką, nawet gdy nie potrafiła walczyć o siebie. Nie mogła go opuścić. Nie mogła zostawić swojego rodzeństwa. Miała jeszcze tyle do dania, i tyle chciał jej dać.
ㅤ Wciągnął powietrze, desperacko naciskając jej klatkę piersiową.
ㅤ Siedem. Osiem. Dziewięć.
ㅤ Dziesięć. Jedenaście. Dwanaście.
ㅤ Usłyszał ostry trzask, gdy nacisnął głębiej. Jej ciało nie reagowało, ale to nie miało znaczenia. Musiał dalej działać. Musiał to zrobić. Jeśli przetrwała wszystko, przez co przeszła, to przeżyje i to.
ㅤ Trzynaście. Czternaście. Piętnaście.
ㅤ Jego ręce poruszały się w równym rytmie, naciskając jej klatkę piersiową z całej siły, jaką potrafił wykrzesać. Zimny śnieg przesączał się przez jego ubrania, przez jego ręce, ale prawie tego nie odczuwał. Jego cały świat skurczył się do uczucia jej żeber pod dłońmi.
ㅤ Położył czoło na jej, zamykając oczy, nie przestając z ruchami.
ㅤ — Proszę... — wyszeptał przez łzy. — Trzymaj się... Zostań. Jesteś tak kochana. Tak kochana...
ㅤ Gdyby tylko usłyszała. Z każdą presją czuł jej ciało, nieruchome i nieustępliwe, jakby się z niego naśmiewało, przypominając mu, jak bezsilny jest w obliczu nieuchronnego. Jak coś tak niepowstrzymanego mogło ją od niego zabrać? Jak ta kobieta, która zawsze była najsilniejsza w jego życiu, mogła paść ofiarą czegoś tak zwyczajnego i okrutnego jak jej serce, które ją zawiodło?
ㅤ Ale nie mógł przestać. Nie chciał przestać. Pamiętał każdą chwilę spędzoną z nią; ciche rozmowy, sposób, w jaki patrzyła na niego z niewypowiedzianymi pytaniami, jej przewracanie oczami na jego głupie żarty, jej małe zwycięstwa w świecie, który zawsze wydawał się gotowy, by ją złamać. I za każdym razem, szła dalej. Zawsze szła dalej.
ㅤ Kolejne minuty były zamazane.
ㅤ Gdyby ktoś zapytał go, co się działo w tym czasie, nie potrafiłby odpowiedzieć. Nie pamiętał, co powiedział, kiedy dzwonił po karetkę. Nie pamiętał, jak długo czekał, desperacko wykonując RKO. Nie pamiętał, jak bardzo bolały go ramiona, gdy to robił. Ale pamiętał jej bezwładną twarz i to, jak czas zdawał się rozciągać w nieskończoność.
ㅤ W oddali, cichy dźwięk syren dobiegł jego uszu, ale brzmiał jakby pochodził z innego świata. Migające światła zbliżały się, przecinając noc niczym armia aniołów próbujących ich uratować. Ich odbicia malowały czerwone smugi na lśniącej białej śnieżnej powierzchni, zbliżając się coraz bardziej. Jedyna nadzieja.
ㅤ Syreny rozbrzmiewały głośniej, gdy karetka zatrzymała się w oszałamiającym pisku, ale Owen nie mógł oderwać wzroku od nieruchomej postaci Violet. Nawet na nią nie spojrzał, martwiąc się, że zniknie, jeśli tylko oderwie wzrok. Jej klatka piersiowa wciąż pozostawała nieruchoma, a jedyne, co mógł zrobić, to naciskać mocniej, nie przestając. Ratownicy rzucili się do niego, ale jego ręce nie zatrzymywały się. Był w transie, jego ciało działało na autopilocie, odpowiadając na lata treningu, którego zapomniał, na lekcje, których nigdy nie sądził, że będą mu potrzebne. Nie było czasu na wątpliwości, nie było czasu na strach.
ㅤ W końcu, czując, jak jej oddech walczy o miejsce w jej klatce piersiowej, a ciało lekko zadrżało w odpowiedzi, mały płomyk nadziei zapłonął w jego sercu. To nie było dużo, ale wystarczyło. Jej puls był słaby, ale obecny.
ㅤ Nie odeszła. Jeszcze nie.
ㅤ Ratownicy przejęli kontrolę, odciągając go od niej. Zaczęli działać, przenosząc bezwładne ciało Violet na nosze, podłączając ją do maszyn, odsuwając go, każąc mu stanąć na uboczu. Ale Owen nie chciał się odsunąć. Nie chciał puścić jej ręki. Jego dłonie wciąż drżały od wysiłku, a jego oddech był nierówny, szarpany, gdy patrzył, jak nad nią pracują. Widział, jak spieszą się, by przenieść ją na nosze, zabrać ją, by walczyć o jej życie.
ㅤ Długo tam stał, zamarznięty, zszokowany, ze łzami w oczach. W jego pamięci przemknęło wspomnienie jego sześciolatka. Wtedy, jako chłopiec w Indiach, trzymał swój pierwszy komiks. To była historia o bohaterze, kimś, kto mógł uratować dzień, zrobić wszystko dobrze. Superman. Jego dziecięcy bohater, który nie miał wad, który mógł powstrzymać świat przed upadkiem i uratować wszystkich, bez względu na wszystko.
ㅤ A teraz pewien głupi mężczyzna stał na śniegu, niezdolny uratować jedyną osobę, która znaczyła dla niego więcej niż cokolwiek innego na świecie.
ㅤ Nie był Supermanem. Był tylko Owenem Kadari, mężczyzną, który kochał kobietę tak intensywnie, że był gotów walczyć o nią z każdą cząstką swojej istoty.
ㅤ Ale na końcu to nie wystarczyło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top