14 | Mogę cię gdzieś zabrać?

Dziewczyna zaczęła nerwowo ruszać się na krześle. Spojrzała na mnie, w powietrzu zawisła ponura atmosfera. Wyczekiwałem momentu, aż w końcu mi powie, co się stało.

-Na początku pomyślałam, że kłamie. W końcu.. To co mówił nie ma sensu.. Ale on mówił z takim przekonaniem - nie ukrywam, że początek nic jeszcze nie wyjaśniał.

-Co takiego ci powiedział? - spytałem bardzo spokojnym głosem, nie chciałem, żeby wyszło, że w jakiś sposób na nią naciskam. Ja po prostu  strasznie się martwiłem. Nie chciałem, żeby w jakiś sposób to przeciągała. Widać, że to dla niej dość trudne, a czym prędzej mi powie, tym prędzej będę mógł jej pomóc.

-Powiedział, że jesteśmy spokrewnieni - odpowiedziała dość niepewnie. Chciałem powiedzieć coś, co podniesie ją na duchu, jednak zbytnio nie miałem pomysłu na to, co pocieszającego mogę powiedzieć. Zostałem postawiony przed dość niewygodnym faktem. W końcu były przyjaciel mojej dziewczyny, którym gardzę tak na marginesie, okazał się być z nią spokrewniony. Czy może stać się coś bardziej dobijającego? To mnie bardzo dobija więc, możecie sobie wyobrazić, jak bardzo Madison to musiało zdołować.

-Nic mi nie powiesz? - spytała. Byłem tak zamyślony, że nawet nie zauważyłem, momentu w którym zamówiła sobie kawę.

-Nie powiedział w jaki sposób jesteście spokrewnieni? - to pytanie było jedynym, jakie przyszło mi teraz na myśl. Nadal tak jakby to do mnie nie docierało. Nie potrafiłem go sobie wyobrazić, jako członka jej rodziny. Jakim cudem on w ogóle jest z nią spokrewniony? To się wydaje być jednym wielkim żartem, szkoda tylko, że nikt się nie śmieje.

-Spytałam go ale on stwierdził, że to jeszcze nie jest dobry czas na to, żebym się o tym dowiedziała - zacząłem jej się przyglądać. Dopiero teraz zauważyłem jak bardzo jej twarz, odzwierciedla jej zmęczenie. Oczy miała lekko podkrążone, brak uśmiechu na twarzy i oczy pozbawione jakiegokolwiek blasku sprawiały, że coś dosłownie kuło mnie w serce. Siedziała przede mną całkowicie wyczerpana. To wszystko co się dzieje strasznie, źle na nią wpływa.

Za kogo on się w ogóle uważa, żeby decydować kiedy Madison ma się dowiedzieć, a kiedy nie? Należy jej się prawda, bez żadnego zbędnego czekania.

-Moge cię gdzies zabrać? - spytałem nagle.

Uśmiechnęła się lekko w moją stronę.

-No jasne - odpowiedziała, po czym wzięła ostatniego łyka kawy, i zaczęła się ubierać.

***

-Gdzie zamierzasz mnie zabrać? - spytała w tej samej chwili, w której wsiadłem do samochodu.

-Dowiesz się, gdy dojedziemy.

-A powiesz chociaż ile będziemy jechać?

-Tyle ile potrzeba, żeby tam dojechać.

-Shawn!

-No co?

-No nic - odpowiedziała. Najwyraźniej zrezygnowała z dalszego wypytywania. Z resztą i tak by nic ze mnie nie wyciągnęła.

** Perpektywa Madison **

Nie miałam zielonego pojęcia gdzie Shawn chciał mnie zabrać, i szczerze nie podobało mi się to. Na dziś już chyba dość zagadek, prawda?

W chwili przy przymknęłam oczy Shawn zatrzymał samochód. Idealne wyczucie czasu, pogratulować.

-To tutaj - powiedział, a po jego twarzy przebiegł zagadkowy uśmieszek. Co on kombinuje?

Złapał mnie za rękę i zaczęliśmy iść w nieznanym mi kierunku. Podobało mi się to miejsce. Byliśmy w jakimś parku, z tego co udało mi się zauważyć niewiele osób wie, o jego istnieniu lub po prostu nie lubią tutaj przychodzić. A dziwne, bo tutaj jest na prawdę pięknie.

Dotarliśmy na sam koniec parku, zauważyłam, że między drzewami stoi wielka huśtawka.

-Co ona tutaj robi Shawn? A przede wszystkim skąd wiesz o jej istnieniu? - spytałam. Widok drewnianej bujawki bardzo mnie zdziwił.

-Nie mam pojęcia. I najwidoczniej nie ty jedyna lubiłaś przebywać sam na sam między drzewami. Ja trafiłem kiedyś akurat tutaj - odpowiedział, a lekki uśmiech znów powrócił na jego usta. Zdziwiło mnie to, że Shawn też kiedyś chodził na spacery. Jakim cudem się nie zorientowałam?

-A co jeśli ona do kogoś należy?

-Przestań gadać i chodź.

*

Usiadłam tak, że moje nogi leżały na udach Shawna, te usadowienie pozwało mi, na wtulanie się w jego bok.
Wdychałam zapach jego świetnych perfum. Ciepło które biło od niego, dosłownie sprawiało, że czułam się senna.

I pewnie bym usnęła gdyby nie to, że Shawn się odezwał.

-Wiesz... - zaczął dość niepewnie.

-Wiele złego cię spotkało.. Miałem zapobiegać kolejnym złym rzeczą .. Jednak nie udało mi się. Bradley okazał się bym twoim krewnym, i szczerze nie wiem, co mamy z tym faktem zrobić.. Jedyne co mogę powiedzieć, to to, że jeśli tylko powiesz mi jedno słowo, to pójdę do niego i nakopię mu do dupy. Będę cię bronił z całych sił, nie pozowolę, żeby ten kretyn w jakiś sposób zakłócał twój spokój - on jest cudowny przysięgam. Robi dla mnie tak wiele, stara się, żebym była szczęśliwa,  i szczerze wychodzi mu to, bo każdy dzień który mogę spędzić przy jego boku, jest najlepszym dniem na świecie.

-Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego chłopaka - powiedziałam i zaczepnie uszczypnęlam go w policzek.

-Ja tylko dbam o mój świat....

-Shawn czy ty..

-Tak mówię, że jesteś moim światem - łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Zaczęłam lekko ścierać je palcami. Pare jego słów sprawiło, że Bradley odszedł na drugi plan. Teraz miałam gdzieś kim on właściwie dla mnie jest, o ile w ogóle kimś jest.

Ucałowałam go lekko w policzek. Shawn mocnej przyciągnął mnie do siebie. Przymknęłam oczy. Mój oddech powoli zaczął powracać do normy.

-Przysięgam, że nikogo nigdy nie kochałem tak bardzo jak ciebie. Boże... Przecież ja zrobię dla ciebie wszystko.

Teraz już ryczałam. Mój chłopak jest aniołem?

-Wiesz jak bardzo ja ciebie kocham, nigdy w życiu cię nie opuszczę - szepnęłam.

Wiecie, gdy pierwszy raz go ujrzałam, nie sądziłam, że będziemy znaczyć dla siebie coś więcej niż koledzy. Na początku nawet nie chciałam z nim rozmawiać. A teraz? Stał się człowiekiem który sprawia, że moje życie jest lepsze, wspiera mnie, zawsze staje po mojej stronie. Zastępuje mi każdą stracą osobę, gdy jesteśmy razem, nie czuje tęsknoty za rodzicami a nawet za ciocią. Przy nim moje życie jest kompletne. Nikt inny nigdy nie darzył mnie takim uczuciem jak on. Teraz jest mi ogromnie przykro, za te wszystkie chwile, gdy nie okazywałam mu tyle szacunku na ile zasługiwał.

-Poradizmy sobie z tą sprawą z Bradleyem - powiedziałam.

-My byśmy mięli sobie nie poradzić? No błagam - zaczął żartować. Kolejna cecha którą w nim wielbię.

***

Poczułam lekkie krople na policzku.

-Kropi - stwierdziłam, z nieukrywanym zdenerwowaniem. Było tak fajnie, ale deszcz jak zawsze musiał przyjść i wszystko zepsuć.

-Ale tylko troszkę - w chwili gdy te słowa opuściły usta chłopaka, rozlało się.

-Biegnijmy do samochodu - powiedziałam, po czym jak najprędzej zaskoczyłam z huśtawki.

-Czekaj, czekaj - w ostatniej chwili złapał mnie za rękę, i odwrócił w swoją stronę.

-Zatańczmy - dokończył, gdy spojrzałam w jego oczy. Wielki uśmiech widniał na jego twarzy.

-To tandeta - powiedziałam przez śmiech.

-Daj spokój, każdy chciał kiedyś zatańczyć w deszczu, teraz mamy okazje.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową, jednak zgodziłam się. Wtuliłam się w przemoczoną kurtkę chłopaka. Zaczęliśmy powoli tańczyć. Co chwila deptałam Shawna, na co on odpowiadał śmiechem.

-Słaba z ciebie tancerka - stwierdził, z resztą dość trafnie.

-Więc mnie naucz panie idealny tancerzu.

-Jak sobie panienka życzy.

Tym razem nie wtuliłam się w jego przemoczoną kurtkę. Shawn złapał mnie delikatnie za ręce, następnie krok po kroku pokazywał mi jak powinnam stawiać nogi. Raz nawet lekko zrobił ze mną obrót, przez co prawie się wywróciłam. Na szczęście więcej nie powtórzył tego ruchu.
Daliśmy sobie chwilę odpoczynku, po czym wróciliśmy do lekcji stawiania kroków.

-Zatańczmy już - powiedziałam niemal błagalnie.

-Szybko się uczysz, widzę.

-Obiecuje, że cię nie podeptam - powiedziałam, i z uśmiechem spojrzałam na jego buty, które były całe ubrudzone z błota.

-Niech będzie.

Na początku szło nam bardzo dobrze. Moje kroki były w miarę dobre, jeśli można to tak nazwać.
Aż w końcu musiało się to stać. Nadepnęłam go.

-Madison - próbował być poważny, jednak ja widziałam, że mój błąd go rozśmieszył.

-No przepraszam misiaczku - przeprosiłam, po czym cmoknęłam jego usta.

-Proszę nie mów do mnie misiaczku, to sprawia, że czuję się jak największy pantoflarz na świecie - powiedział przez śmiech.

-Dobrze misia.. To znaczy kochanie.

-Myślę, że to dobra pora na powrót do domu - powiedział.

-Więc wracajmy.

Shawn ponownie nadał temu dniowi sens. On po prostu wszystkiemu nadaje sens.

___________
Hej!

Kurde ale się dzisiaj słodko zrobiło...

Życzę miłego weekendu!

Love ya!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top